Niezgoda buduje
Eris obserwowała pracę malarzy. Związani zawartym niedawno zakładem, obaj malowali portret tej samej kobiety. Trudzili się coraz mocniej, z każdym kolejnym zazdrosnym spojrzeniem na płótno oponenta. Bogini niezgody nasycała się rosnącym napięciem, miedzy niedawnymi przyjaciółmi. Siedział w cieniu i czekała, aż skończą, została w końcu wybrana na tą, która rozstrzygnie spór. Nie mogła się już doczekać momentu w którym przyjaźni przerodzi się w nienawiść. To wspaniałe jak cienka bywa granica, między tymi na pozór skrajnymi uczuciami. Zamierzała wybrać malarza o łagodnych oczach i takim też usposobieniu. Bynajmniej nie z powodu umiejętności. Gdyby przegrał, najprawdopodobniej przełknął, by to z bólem i podał rękę rosłemu mężczyźnie, a to nasyciłoby jedynie... uh piękną, kochaną Harmonię. Przetarła zirytowana jabłko, które miała położyć, przed lepszym z dzieł wskazując tym sposobem zwycięzcę.
Przez targowy tłum, ktoś przedzierał się w dużym pośpiechu. Rozpychał się łokciami sprowadzając na siebie zdenerwowane i pogardliwe spojrzenia. Wielu dostojników już zbierało się, by zaciśniętą w pięść dłonią nauczyć spieszącego się manier. Rezygnowali jednak widząc niezdrowo wychudzonego chłopca opasanego skąpo, najtańszym białym suknem. Biegł w jej stronę. Eris uśmiechnęła się na jego widok. Prawie już pogodziła się, że oprócz malarskiej rywalizacji, nic ciekawego się nie wydarzy. On zmieniał wszystko.
- Eris - oparł się o ścianę tuż za jej plecami - ojciec chce cię widzieć
- Skoro chce, czemu sam do mnie nie przyjdzie? - nie odwróciła się. Wpatrywała się nieruchomo w płótna.
Hermes powiódł wzrokiem w tym samym kierunku. Sztuka była domenom Apolla, nie jego.
- Bo wtedy straciłbym prace - spojrzał w kierunku targu - I zapewne poraziłby tych ludzi jednym ze swoich piorunów, za ich nieuprzejmość.
- To nazywasz nieuprzejmością braciszku? - parsknęła - Poczekaj aż słońce będzie w zenicie. W upale budzi się ich prawdziwa natura, moja natura.
- Nie doceniasz ich - pokręcił głową z dezaprobatą - Odprowadziłem tysiące ich dusz do Hadesu i mimo, że są tobie podobni, wielu jest czymś więcej.
- To prawie zabrzmiało, jak wyrzut - zachichotała dziewczęco - ale wybaczam ci, w imię czegoś większego - podniosła się i odwróciła się.
W miejscu chłopca stał dobrze zbudowany mężczyzna o błękitnych, szczerych oczach i krótkich, kręconych, blond włosach. Trzymał w dłoni kaduceusz i patrzył wprost na nią.
- Powiedz tacie, że jestem zajęta - podrzuciła w górę jabłko, by po chwili złapać je idąc w kierunku kończących już pracę malarzy.
Hermes prychnął. Wyprzedził ją i położył swój kaduceusz między zwaśnionymi mężczyznami. Eris urażona oparła wolną dłoń na biodrze. Przyjęła ulubioną pozę Afrodyty, którą wiele razy widziała, gdy bogini piękności robiła wyrzuty Aresowi. Atrybut Hermesa miał nieprzyjemną moc uśmierzania sporów i kłótni. Wgryzła się agresywnie w jabłko, patrząc jak malarze gratulują sobie nawzajem kunsztu i w objęciach przyjacielsko klepią się po plecach. Hermes uśmiechał się w jej kierunku zwycięsko.
- No zobacz, już nie - powiedział dumnie obracając atrybut w palcach.
- Nie zesraj się - fuknęła wyrzucając nadgryzione jabłko w pobliski krzew.
Zaśmiał się serdecznie i podał jej dłoń. Przyjęła ją. Nawet gdyby chciała, nie miała wyboru. Przyciągnął ją do siebie bliżej. Skrzydła przy jego sandałach zatrzepotały i po chwili Hermes biegł tak szybko, że świat wokół nich stał się kolorową, rozmytą smugą. Zamknęła oczy i wtuliła się w niego, czując, że robi jej się niedobrze. Nie poczuła nawet, kiedy się zatrzymał.
- Długo jeszcze będziesz mnie dusić?
- Tyle ile będzie trzeba - otworzyła niepewnie oko, badając teren. Puściła go czując stabilny grunt pod nogami.
Byli na Olimpie, a dokładnie na jednym z tarasów widokowych pałacu Zeusa i Hery. Rozciągał się stąd widok na całą siedzibę bogów. Bogato zdobioną cennymi marmurami, mozaikami i złotem. Wieloma fontannami i idealnymi rzeźbami. Białymi wielkimi kolumnadami. Olimp był piękny. Zdaniem Eris zakłamanie pięknym. Wspaniały z zewnątrz i obrzydliwy wewnątrz, jak bogowie na nim zasiadający. Oparła się o kamienną barierkę tarasu. Widziała stąd stadion na, którym teraz ćwiczył Ares. Poruszał się płynnie po piasku, tnąc powietrze wokół siebie, jakby otaczała go cała armia. W jego dłoniach nawet zwykły kij, był śmiertelna bronią. Hermes chrząknął ponaglająco.
- Już, już - poprawiła suknie wygładzając dłonią zagięcia materiału - Czemu mam się spieszyć skoro przede mną cała wieczność?
- Z szacunku?
- Och proszę cię - ruszyła w kierunku sali tronowej, ale już po paru krokach zatrzymała się czując, że Hermes został z tyłu - nie idziesz?
- Nie, jesteś dużą dziewczyną, dasz radę - uśmiechnął się, w sposób jaki nie spodobał się Eris.
- Wiesz? - zapytała domyślając się już odpowiedzi. Jego kiwnięcie głową, tylko ją w tym utwierdziło - Cholera... brzmi poważnie - westchnęła i wróciła do przerwanego marszu - Pa, pa! - rzuciła znikając za ścianą.
- Pa... - mruknął do siebie. Skrzydła zatrzepotały i taras znów stał się pusty.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro