8. Nocny spacer
Już nie wiem, czy chodzę.
Znowu poleciałem po wersie.
Znowu w liściach brodzę.
To nie spacery leśne.
Chyba że emocje rosną jak liście.
Ja wtedy jak drzewo stuwieczne.
Chcą ze mnie zerwać marzenia jak kiście.
Ja chcę noce bezwietrzne.
Gałęzie tak łatwo złamać.
Na świecie jakby rządził huragan.
Coraz ciężej było wstać.
Wczoraj wysyłali już do mnie karawan.
Nie miałem ochoty wsiadać.
Miałem być najważniejszym pasażerem.
Już nie mam ochoty padać.
Nie jestem na spotkaniu z dnem.
Chcieliby, żebym zniknął.
Nie jestem recenzją.
Znowu ktoś mojego wzroku uniknął.
Ona była magii adeptką.
Tak mnie czarowała.
Szkoda, że chciała oszukać.
Na dobro nie czatowała.
Chciała mnie szarością znieczulać.
Ja dla takich zimny jak trup.
Trzasnąłem tylko drzwiami.
Ty już demony zgub.
Na mnie znów się ktoś gapi.
Zakładam tylko kaptur.
Lecę dalej.
Kierunek to tylko u niej lazur.
Uciekam z klatki szarej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro