Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. Węgiel

Wcześnie rano pojechaliśmy z Alanem do miasta. Oprócz żywności kupiłam dwie torby różnego rodzaju środków czystości i zgrzewkę papierowych ręczników.

Chciałam jak najszybciej doprowadzić mój dom do dawnej świetności, toteż zaraz po powrocie z zakupów, zakasałam rękawy i zabrałam się do pracy.

Zaczęłam oczywiście od wysprzątania toalety. Dokładnie obmiotłam z kurzu i z pajęczyn sufit oraz ściany. Wyszorowałam wannę, ubikację. Po umyciu pomalowanych olejną farbą ścian okazało się, że mają one przyjemny, beżowy kolor. Łazienka nabrała blasku, a ja zmotywowana widocznymi efektami swojej pracy przystąpiłam do sprzątania kuchni.

Wydawało mi się, że najtrudniejszym wyzwaniem będzie dla mnie umycie okien. Są naprawdę wysokie. Stojąc na parapecie bałam się, że wylecę na zewnątrz, połamię się i tyle będzie z moich wczesnojesiennych porządków. Jednak jak się później okazało mycie okien to mały pikuś, gdy się to porówna z powieszaniem zasłon i firan. Podczas tej z pozoru prostej czynności miałam wrażenie, że za chwilę po prostu odpadną mi ręce.

Gdy tak stałam na znajdującym się na stole krześle i męczyłam się z tymi firanami, ktoś zapukał do drzwi. Ostrożnie zeszłam na podłogę i pośpieszyłam powitać gościa. W korytarzu stał bodajże Piotrek. Był to dzieciak o przeciętnej urodzie. Miał piwne oczy jak jego ojciec i włosy ni to ciemne ni to blond. Malec miał zadarty nosek i łobuzerski wyraz twarzy. Jego jasną twarzyczkę zdobiło kilka piegów.

- Bo Zosia się wstydzi zapytać o tego chłopca, co tu mieszka - rzekł patrząc w podłogę. - Ten chłopak może iść z nami na dwór się pobawić. Mamy domek na drzewie, rowery...
- I huśtawkę! I się nie wstydzę. To ty się wstydzisz - usłyszałam dziecięcy głosik dobiegający z korytarza.
Niewiadomo skąd u mego boku zjawił się Alan.
- No, mogę iść na dwór - rzekł wbiegając w podskokach do korytarza. Chwyciłam syna za ramię i niewiele brakowało a znów potknęłabym się o ten znany mi już wysoki próg.
- Alan, ale powoli. Moment. Kurtka, buty, czapka.
- Nie wiem, gdzie jest moja czapka - oznajmił. Znalezienie czapki mojego syna to nic trudnego. Włożyłam rękę do rękawa jego kurtki i czapka się znalazła.

Dzieciaki pobiegły na dwór. Chciałam zobaczyć dokąd Piotrek i Zosia zabierają Alanka, dlatego prędko włożyłam na siebie cieplutkie, wełniane ponczo, kalosze, i wyszłam z domu.

No, taki domek na drzewie to ja rozumiem. Piękny, drewniany tarasik, balustrada, daszek chroniący przed deszczem. Pod domkiem znajdował się plac zabaw, czyli piaskownica, zjeżdżalnia i huśtawka.

Dzieciaki były tak szczęśliwe i pochłonięte zabawą, że nawet nie zauważyły, że im się przyglądałam. Ja z kolei, nie dostrzegłam, że kilka kroków ode mnie jest ławka, na której siedzi mój sąsiad, Antoni.
- Jak pierwsza noc w nowym domu? - odezwał się do mnie.
Dopiero teraz go zauważyłam. Wyglądał inaczej niż wczoraj. Miał na sobie ciemne spodnie ze sztruksu i koszulę w czarnoczerwoną kratę. Włosy też miał jakoś tak inaczej zaczesane, bardziej na bok. A może mi się tylko tak zdawało.
- Świetny domek - odezwałam się wskazując ręką na rozszalałe dzieci. Zosia bujała się na huśtawce podczas, gdy Alan i Piotrek wdrapywali się po metalowej zjeżdżalni.
- Mój szwagier jest stolarzem. Chciałem, żeby zrobił dzieciakom mały domek do zabawy, a on wyskrobał dla nich takie cudo - rzekł Antoni przeciągając się.
- Jest naprawdę świetny. I dzieciom się bardzo podoba.
- Sama wychowujesz syna?
Zamurowało mnie. Nie spodziewałam się tak śmiałego pytania. Nabrałam powietrza w usta.
- Ja od czterech lat jestem samotnym ojcem. Nie jest łatwo, ale dajemy radę. W krytycznych momentach zawsze mogę liczyć na wsparcie rodziców i siostry. Ten skowronek biegający w czerwonej kurteczce to moja siostrzenica - rzekł uśmiechając się do małej Zosi.
- A Piotrek i ten drugi chłopiec to twoi synowie, tak? - spytałam.
- No, tak mi się wydaje - zarumienił się żartowniś. - Nie no, tak. Jasne, że tak. Julek ma w poniedziałek ważny sprawdzian z matematyki. Siedzi teraz w domu i się uczy, a Piotrek to lekkoduch. Ten to nigdy nie ma nic zadane. Ale za to na zabawę zawsze znajdzie czas. Urwis mój.

Uśmiechnęłam się. Antek to naprawdę sympatyczny człowiek. I wiele nas łączy.
- No usiądź. Przecież cię nie ugryzę - rzekł po chwili.
Przysiadłam się. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Tak, Piotrek ewidentnie ma oczy po ojcu.
- Wiesz Antoni, ja z tego wszystkiego nie podziękowałam ci wczoraj za pomoc, za węgiel i drewno. Ja oczywiście oddam ci za to pieniądze, tylko powiedz ile...
- Drobiazg, naprawdę. Potraktuj to jako prezent - odparł.
Oboje uśmiechnęliśmy się do siebie. Prezent? Można dostać w prezencie pudełko czekoladek, perfum, nie wiem, parę skarpetek. Ale żeby dostać w prezencie od sąsiada worek węgla? Przezabawne.
- Antek, nie. Ja zwrócę ci za ten węgiel. Ile za niego zapłaciłeś? No powiedz mi.
Mój sąsiad ponownie się uśmiechnął. Podrapał się z tyłu głowy. Zauważyłam, że zawsze tak robi, kiedy coś kombinuje.
- No, na pewno worek węgla nie kosztuje więcej niż wymiana zamka w drzwiach więc ewentualnie mogę ci jeszcze zwrócić różnicę - oświadczył.
Zagiął mnie. Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Uniosłam ręce w górę na znak kapitulacji.

Jeszcze dzisiaj pojadę do marketu i odkupię mu ten worek węgla. Ale się zdziwi, jak z samego rana znajdzie węgiel przy swoich drzwiach. Oj tak, na pewno się zdziwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro