Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Sąsiad

O wpół do dziewiątej usłyszałam, że ktoś dobija się do drzwi. Dziwne. Przecież nikt mnie tu nie zna. Wyjątek stanowi ślusarz, który nie dalej jak wczoraj wymienił w moim mieszkaniu zamek w drzwiach. Czyżby przez nieuwagę zostawił gdzieś tutaj skrzynkę z narzędziami i przyszedł, żeby ją zabrać? Niełatwo będzie ją poszukać pośród tych wszystkich bagaży.

Prędko włożyłam na siebie wczorajsze ciuchy, po czym popędziłam przywitać gościa. Zdziwiłam się, gdy zamiast wąsatego ślusarza, ujrzałam przed sobą nieznanego mi dotąd mężczyznę oraz troje dzieci w różnym wieku.

Najstarszy chłopiec wyglądał na trzynaście, czternaście lat. Miał na sobie plecak, a w ręku trzymał rączkę od plastikowej walizki. Że też ludzie kupują takie chińskie badziewia... Dzieciak wpatrywał się we mnie bystrymi oczami. Oderwawszy od niego swój wzrok skupiłam się na mężczyźnie, który zdawał się być zaskoczony moją obecnością.
- A pani to kto? - odezwał się w końcu.
- Melania Walińska - przedstawiłam się wyciągając rękę w jego kierunku.

Sądziłam, że ów nieznajomy pan również mi się przedstawi albo chociaż wyjaśni co go do mnie sprowadza. On tymczasem jak gdyby nigdy nic wszedł do mojego domu jak do siebie. Zdjął plecak z ramion jasnowłosej dziewczynki. Rozejrzał się po salonie.
- Julek, weź Piotrka i Zosię na rower. No, już - rzekł podając najstarszemu z dzieci rękę małej dziewczynki.

Dzieciaki ulotniły się. Nieznajomy facet popatrzył na mnie jak na jakąś kretynkę.
- Kim pani jest? Pani wymieniła zamki w moim mieszkaniu? - spytał.
- W moim mieszkaniu i nie ja, tylko ślusarz - odpowiedziałam bez zastanowienia.
- Ślusarz? - powtórzył.
Zdawać by się mogło, że moje wyjaśnienia zrobiły na nim wrażenie. Na moment odjęło mu bowiem mowę. Mężczyzna zupełnie się pogubił, nie wiedział, co powiedzieć.
- Proponuję, żeby pani wzięła swoje walizki, kartony, wszystko, co do pani należy - odezwał się w końcu.
- Ale to jest moje mieszkanie - przerwałam mu. - To jest Chróstowo 21, dom mojej babci, mój dom... Babcia nazywała się Klementyna Aleksandrowicz. Mam tu wszystkie papiery, akt notarialny - oświadczyłam wyjmując z torebki teczkę z dokumentami. Prędko podsunęłam swojemu rozmówcy pod nos pierwszy dokument, który wpadł mi w ręce. O dziwo, mężczyzna chwycił to urzędowe pismo i zaczął je czytać.

Tryumfalnie skrzyżowałam ręce na piersi a on czytał i czytał. Gapiłam się na niego czekając kiedy skończy. Jak długo można studiować jeden papier?

Niebywale jak bardzo w krótkim czasie zmieniła się mimika jego twarzy. Kiedy przystępował do czytania aktu notarialnego, był niezwykle poważny i miał zmarszczone brwi. Już po chwili jego twarz przybrała zupełnie inny wyraz. Można by nawet rzec, że się uśmiechnął.

- Z całym szacunkiem, ale z tego dokumentu jasno wynika, że jest pani właścicielką mieszkania znajdującego się pod adresem Chróstowo 21b. To jest moje mieszkanie. Drzwi do pani mieszkania znajdują się po drugiej stronie korytarza, naprzeciw moich - rzekł.

Poczułam wypieki na obydwu policzkach. Ale wstyd...

- Czy byłaby pani tak miła i dałaby mi pani klucze do mojego mieszkania? - dorzucił po chwili.
- Pewnie - odpowiedziałam wyrywając mu z ręki należący do mnie dokument.
Wsunęłam papier z powrotem do teczki, po czym wręczyłam sąsiadowi nowe klucze do jego mieszkania.
- Dziękuję. Miło było panią poznać - zażartował sobie. - Zaniosę te kartony do pani mieszkania... Pokażę pani, gdzie to jest, żeby się pani czasem nie zgubiła - dorzucił bezczelnie.
- Nie trzeba. Poradzę sobie - odparłam i wtedy przypomniałam sobie, że w sypialni tego człowieka śpi Alan. - Jeszcze tylko jedno - wyszeptałam.

Poszłam tam. Żal było mi budzić Alanka. Tak słodko spał. Pogłaskałam go po jasnej grzywce. Otworzył oczy .
- Alan, musisz szybko wstać. Zaszła pomyłka. To nie jest nasze mieszkanie - powiedziałam zdejmując kołdrę ze swojego dziewięcioletniego dziecka.
Alaś przetarł oczy ze zdumienia.
- Ale zmyślasz - rzekł niechętnie podnosząc się z łóżka. - Bo zmyślasz, nie?
- Wkładaj kapcie na nogi i chodź już skoro cię proszę - ponaglilam go.
- No idę, mama. Już idę... Tylko, gdzie są moje kapcie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro