1.0
michael w końcu podszedł do drzwi, próbując nie zwracać uwagi na płacz grace. nie chciał jej zostawiać, nie chciał wychodzić, ale coś dziwnego pchało go w tamtą stronę, wiatr świszczał nad głowami, polana wyglądała coraz mroczniej i ciemniej.
02:01am
czas.
grace uśmiechnęła się raz jeszcze, obejmując się ramionami i dygocząc z zimna; michael natychmiast chciał do niej podejść i objąć, mówiąc, że wszystko będzie w porządku, nic się nie stało, to tylko zły sen.
- grace, tak bardzo tęskniłem - wydusił z siebie chłopak, patrząc na dziewczynę ze smutkiem. - tak bardzo-bardzo, jak nigdy.
w odpowiedzi grace skinęła głową i coś zaczęła mówić, ale michael już nic nie słyszał i grace doskonale o tym wiedziała; w chwili, gdy clifford stanął w łunie światła, coraz mniej rozumiał, coraz mniej dostrzegał i niedługo zniknie, ale tak przecież powinno być.
grace nie powinna być sama.
- kocham cię, grace - wymamrotał michael, przestępując próg. - tak bardzo.
od dokładnie żadnego miesiąca, żadnego dnia, żadnej godziny i jednej minuty michael nie czuł tego ołowianego ciężaru na klatce piersiowej, w końcu był wolny, jednak ów ciężar zaczynał wracać, w dodatku ze zdwojoną siłą, jakby na złość.
mimo, że grace była już tylko rozmazaną plamą na białym tle, michael nadal widział jej uśmiech i tylko to popychało go do przodu, bo może zobaczy ten uśmiech raz jeszcze, po drugiej stronie, może grace tam na niego czeka i próbuje obudzić, a potem zacznie krzyczeć, że ona zawsze musi być pierwsza.
michael był w środku, drzwi się zatrzasnęły i wrócił piekielny ból.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro