0.9
michael nie chciał wypuścić grace, ale ta odsunęła się od chłopaka, nadal z tym swoim uśmiechem, który przerażał bardziej od bezgłośnego szlochu.
02:00:10am
coraz szybciej.
chłopak spróbował się uśmiechnąć, ale nie dał rady, bo jedyne, na co faktycznie miał ochotę, to płacz, płacz i przeklinanie wszystkiego, na czym świat stoi, bo tak nie można! dlaczego to wszystko jest takie dziwne, odrealnione, skąd to wszystko się wzięło?
- michael, musisz iść - powiedziała grace nadzwyczaj silnym tonem. - albo teraz, albo znikniesz. całkowicie, nie tak jak ja.
to wszystko brzmiało strasznie i michael chciał, naprawdę chciał usłuchać grace, ale jednocześnie bardzo, ale to bardzo chciał zostać i trzymać ją za dłonie i całować i tańczyć i śmiać się i co tylko by mu przyszło do głowy.
grace nigdy nie bywała smutna.
- mike, musisz się z tym pogodzić, wiesz? iść do przodu, nie szukać odpowiedzi, nie bawić się w detektywa, po prostu żyj, proszę - szepnęła grace, patrząc z czułością na michaela, który był bliski płaczu. - nie zapominaj, ale nie rozpamiętuj tego wszystkiego, proszę.
od dokładnie żadnego miesiąca, żadnego dnia, żadnej godziny, żadnych minut i dziesięciu sekund, michael miał swój mały świat tuż przed sobą, na wyciągnięcie ręki, a teraz jakaś dziwna siła chciała mu ten świat odebrać, ot tak, dla zabawy, dla śmiechu.
grace zdobyła się na uśmiech, za którym tak bardzo tęsknił michael; to był ten uśmiech przeznaczony tylko dla niego, nikt więcej go nie widział, i to właśnie za tym uśmiechem michael tęsknił najbardziej.
kolejne tyknięcie zegara, przez drzwi wpadła smuga światła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro