0.6
grace zaśmiała się gardłowo, patrząc z rozbawieniem na przerażoną twarz michaela. chłopakowi dosłownie opadła szczęka, nie mógł zrozumieć nic z tego wszystkiego, co się działo, mózg zaczął protestować przeciw zbyt intensywnym doznaniom, po prostu STOP.
02:00am
stoi.
michael powoli wstał z ziemi i otrzepał dłonie, na których zobaczył czerwone ślady, jakby gdzieś się przewrócił i zapomniał wyczyścić drobnych ranek wodą utlenioną. dłonie zaczęły piec jak oszalałe, chłopak schował je do kieszeni i zacisnął w pięści, mając nadzieję, że to coś da.
- więc...ty nie żyjesz, tak? - spytał w końcu, gdy grace podniosła się z klęczek. - dlatego tutaj jesteś?
grace wzruszyła ramionami i spojrzała na michaela z politowaniem, jakby karciła małego chłopca za zjedzenie ostatniego ciastka, po czym podniosła z ziemi dwa wianki i jeden z nich założyła sobie na głowę, a drugi wręczyła michaelowi, z wręcz rozbrajającym uśmiechem.
grace kocha stokrotki.
- może to wszystko nam się śni - rzuciła od niechcenia grace, unosząc jedną brew. - może zwariowaliśmy, mike. i stąd to wszystko.
od dokładnie żadnego miesięca, żadnej godziny i żadnych minut, michael stał i patrzył na grace, nie mogąc uwierzyć, że ona stoi obok, nie zniknie za dotknięciem różdżki, nie zniknie, gdy dotknie się jej dłoni, ona po prostu jest.
dziewczyna nagle zaczęła biec, ni stąd ni zowąd, puściła się biegiem w tylko sobie znanym kierunku, zostawiając za sobą wianki, które spadły jej z głowy i zaskoczonego michaela, który sapiąc próbował dogonić grace, która od zawsze biegała jak gazela.
nagle oboje się zatrzymali, zauważywszy czerwone drzwi na środku polany.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro