0.4
michael aż się rozpłynął na widok normalnego łóżka z normalną poduszką, normalną pościelą i normalnym oknem z wbudowaną żaluzją. tęsknił za takim małymi rzeczami, które dawały mu poczucie przynależności do jakiegoś miejsca; ślicznotka była świetna, ale to tylko samochód.
02:00am
czas płynie ciut szybciej, niż minutę temu.
michael ściągnął trampki i rzucił je w kąt, odwiązał koszulę wiszącą na biodrach i ściągnął pasek, byle tylko móc dobrać w miarę wygodną pozycję do spania. położywszy się w końcu do łóżka, przez głowę przewinęło mu się kilka obrazów, które nijak mogły pochodzić z jego wspomnień, ale jakoś się zjawiły i michael bardzo chciałby wiedzieć, skąd.
- całkiem sfiksowałem - westchnął chłopak, przymykając oczy. - jestem wariatem.
gdy tylko zamknął oczy, jego ciało przeszedł dreszcz, który w ułamku sekundy zamienił się w niesamowity ból; ból, który sprawiałm, że masz ochotę krzyczeć i wyrwać włosy z głowy, jednak wszystko ustąpiło, jak tylko michael wstrzymał oddech.
coś jak fimowy paraliż senny grace.
- kurwa - mruknął michael, nadal nie otwierając oczu, jakby to wymagało zbyt dużego wysiłku. - umieram.
od dokładnie trzech miesięcy, czterech dni i dziesięciu godzin michael nie był tak przerażony, jak teraz i naprawdę, naprawdę, naprawdę, naprawdę by chciał, żeby to przerażenie zniknęło, obróciło się w nicość, pyk, jak powietrze z balonika.
chłopak w końcu otworzyło oczy i zobaczył, że już nie jest w łóżku, nie jest nawet w pokoju czy barze. znajdował się na łące, niebo nad nim było szare, jakby burzowe, a obok leżała jakaś postać o blond włosach, bawiąca się źdźbłami trawy.
- cześć, mike.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro