67. Jak on- K. Stoch x T. Morgenstern
Otwieram drzwi od pokoju i chociaż nie zapalam jeszcze światła, a w pomieszczeniu panuje bezwzględna ciemność, to wiem, że nie jestem sam. Jego cień przesuwa się po ścianie, a na stole stoi świeży bukiet chryzantem.
Nadal nie zapalam światła. Zamykam drzwi i zdaję się na księżyc za oknem. Wystarczy parę kroków, abym poczuł na swoich biodrach jego duże dłonie i zapach wody kolońskiej, której używa na pewno od czternastu lat. Potem jego usta lądują na mojej szyi.
- Masz tylko parę godzin do odlotu - przypomina mi i sięga palcami do suwaka bluzy - chciałem zapewnić ci doskonałe towarzystwo oraz niezapomniane atrakcje, a to wszystko w jednym pokoju hotelowym i... Może w łazience.
- Nie wiem, skąd weźmiesz to wspaniałe towarzystwo, bo jesteśmy w budynku pełnym młodych, nabuzowanych testosteronem chłopców, ale pozostała część brzmi obiecująco - odpowiadam i pozwalam mu na zrobienie malinki.
- Jeżeli potrzebujesz dojrzałych mężczyzn, to mijałem papę Stockla, ewentualnie zaproponuję swoje własne, skromne towarzystwo - wiem, że uśmiecha się, wypowiadając te słowa, że tworzy mu się mały, uroczy dołeczek w policzku.
- Dzisiaj nie jestem zbyt wymagający - odpowiadam i wreszcie się do niego odwracam.
Staję na palcach i przygryzam jego dolną wargę. Thomas warczy cicho i bierze mnie na ręce.
- Wiesz, że tego nie lubię - przypominam, ale zaplatam nogi wokół jego bioder.
- Ale tak nam będzie wygodniej - uśmiecha się i ponownie złącza nasze usta w pocałunku.
- Chyba tobie - prycham, ale nie protestuję, kiedy mężczyzna tylko mocniej zaciska palce na moich udach. Czuję rosnące między nami napięcie.
Jednak w pewnym momencie coś się dzieje. Jak na zawołonie odrywamy się od siebie, a ja widzę płynącepo jego policzkach łzy.
- Thomas? - pytam i delikatnie, kciukiem ocieram pojedynczą kroplę.
- Przepraszam, tylko... - przygryza wargi i unosi lekko kąciki ust w zrezygnowanym uśmiechu.
- Postaw mnie. Tak nie możemy rozmawiać - mówię, patrząc na niego z troską.
Jednak on niesie mnie jeszcze kawałek. Siada na moim pojedynczym łóżku, a mnie usadawia sobie na kolanach. Przytula mnie mocno do siebie.
- Czy coś się stało z Lily? - pytam i biorę jego brodę dwoma palcami do góry, chcąc lepiej widzieć jego piękne tęczówki.
- Nie. Mała jest teraz u mojej mamy. Kristin zrzekła się większości praw rodzicielskich, więc mogę z Lily spędzać naprawdę dużo czasu, tylko... - bierze głęboki wdech - tylko, po prostu nie o nią chodzi, Kamil. Tym razem nie.
Czekam. Chcę, aby sam mi powiedział. Pozwalam mu na zebranie myśli i zmiażdżenia moich żeber. Mam wrażenie, że on czasami zapomina o swojej sile.
Minuty mijają, a my nadal siedzimy w ciszy. Chwytam jego dłoń, chcąc zwrócić jego uwagę. On tylko ściska moje palce.
- Takie jak zapamiętałem - mówi tylko.
- Nie widzieliśmy się tylko miesiąc - przypominam mu i całuję go w idealnie ogolony policzek.
- Dla ciebie tylko, dla mnie aż - szepcze - tęskniłem.
I chociaż brzmi to płaczliwie, to nadal nie wierzę, że to mógłby być powód jego płaczu. Staram się wyczytać powód z twarzy, jednak nie jest to takie proste.
- To dzisiaj? - pytam nagle olśniony pewną myślą - roztaliście się ósmego marca, prawda?
- Tak - szepcze.
- To było siedem lat temu - wyrywa mi się.
On tylko kręci głową. Ujmuje moją dłoń i przykłada ją sobie do ust. Składa na niej pojedynczy pocałunek. Następnie, jego uwaga, koncentruje się na moim złotym, grubym sygnecie.
- Obydwaj wiemy, że nie jest łatwo zapomnieć o przeszłości - mówi - to, że ty i Peter utrzymujecie przyjacielskie stosunki, zresztą sprawdzając w ten sposób, granice mojej cierpliwości, to nie znaczy, że każdy tak ma. Poza tym, wy ze sobą byliście tylko rok. Dla mnie Gregor był...
- Ideałem - prycham i cały dobry nastrój mnie opuszcza - całym światem.
- Zdradził mnie - oznajmia nagle Thomas - ale nie tylko jako partnera, ale także przyjaciela. Skreślił naszych pięknych pięć lat wspólnego życia, o które tak dbałem. Zostawił mnie. Bez powodu, pożegnania, niczego. Uciął nasz kontakt, wszystkie łączące nas relacje ograniczył do niezbędnego minimum.
Nie odpowiadam. Nie wiedziałem, Gregor zdradził Thomasa, ale nie chciałem, aby Schlierenzauer był tematem naszych rozmów, nie tylko teraz, kiedy ograniczał nas czas, ale w ogóle.
- A ja przywiązuje się do ludzi za mocno. Pragnę, aby miłość romantyczna czy przyjacielska była nierozerwalną więzią do śmierci. Dlatego tak mnie boli. Dlatego dzisiaj boję się, że mnie zostawisz. Znajdziesz sobie kogoś lepszego - mówi to na jednym wydechu, a kiedy chcę mu przerwać kładzie palec na moich ustach - długo ciebie nie ma. Tęsknię za tobą. Boję się, za każdym razem, że cię stracę.
- Przecież wiesz, jak to wygląda - udaje mi się dojść do słowa.
- Za dobrze. Dlatego, zdaję sobie sprawę, że twój pojedynczy pokój, to moja egoistyczna zachcianka. Nie potrafię się tobą dzielić z nikim - mówi i patrzy mi prosto w oczy - bo kiedy na ciebie patrzę, to widzę jego.
- Thomas...
- Teraz siedzisz mi na kolanach. Pozwalasz mi na monologi, dajesz chwilę czułości. Tylko tyle i aż tyle. Ale nie wiem, co będzie jutro, za tydzień.
- To brzmi jak paranoja - kręcę głową i sprawiam, że nasze tworyz dzieli tylko parę milimetrów - spotkałeś go dzisiaj?
- Mhm.
- I? - dociskam.
- On jest teraz sam - Thomas mi to tak po prostu oznajmia - podszedł porozmawiać, pytał o ciebie, nasze sprawy, ale ja nie potrafiłem się skoncentrować, bo przed oczami miałem tylko tamten dzień, kiedy powiedział mi, że to już koniec. Nie chcę nigdy tak na ciebie patrzeć.
Nastaje cisza, a ja biorę głęboki oddech. Po prostu tkwimy obok siebie. Nie potrafię mu tak nagle na to wszystko odpowiedzieć.
Bolą oskarżenia, bolą jego słowa.
- Nie jestem nim - powtarzam - nie jestem.
Pragnę tego dowieść. Moje usta już są na jego skórze, ale on mnie zatrzymuje.
- On też tak wszystko załatwiał - mówi i łapie mnie za nadgarstki - jesteś delikatniejszy, ale...
- Czy możesz przestać mnie do niego porównywać? - syczę - od sześciu lat, ciągle słyszę, że...
- Wypadasz lepiej od niego.
- Od kiedy? - prycham i przewracam oczami.
- Od zawsze. Od dnia, w którym zabrałeś mnie do swojego samochodu i pojechaliśmy zwiedzać Sochi - Thomas od razu uśmiecha się na tamto wspomnienie.
- Był środek nocy, a ty byłeś sam, zdruzgotany. Wracałem z przejażdki. Natknąłem się na ciebie - przypominam sobie - niby przypadek a tyle zmienił.
- Zaprosiłeś mnie na herbatę. Nie podałeś nawet cukru - chichocze.
- Skoczkowie nie słodzą - opieram dłonie o jego tors.
- Byłem wyjątkiem, który wam wszystkim przeszkadzał - odpowiada.
Przewraca się na plecy, a ja lecę za nim. On asekuruje mnie, jakbym był dzieckiem.
- Tamtej nocy mi to jednak nie przeszkadzało - kontynuuował.
- Koncentrowaleś się tylko na mnie? - mrugam do niego, starając się odnaleźć w nowej pozycji.
- Doceniałem zmiany jakie w tobie zaszły. Pamiętałem cię cztery i osiem lat młodszego, kiedy byłeś chłopcem. Jako mężczyzna podobasz mi się o wiele bardziej, chociaż...
- Ciii - teraz to ja kładę palec na jego ustach - tyle wystarczy.
- Na pewno - dopytuje i kącik ust z nowy wędruje mu do góry.
Zamiast odpowiedzieć kładę się na nim. Głowę układam wygodnie na jego torsie.
- Tobie, dzisiaj, naprawdę za wiele nie potrzeba - zaśmiał się i zaczął głaskać mnie po plecach.
- Mhm - potwierdzam i rozkoszuje się ciepłem, bijącym od niego.
- Czyli będziemy dzisiaj tak tylko leżeć? - dopytuje Austriak.
- Skoro seks kojarzy ci się z Greogrem... - zaczynam, ale on ucisza mnie spojrzeniem.
- To zamierzasz żyć ze mną w celibacie przez resztę życia? - unosi brew.
Uśmiecham się tylko i zaczynam dłonią masować jego brzuch.
- Nie - odpowiadam zgodnie z prawdą - na dzisiaj już mam dość. Potrzebowałem twojej bliskości, ale innej niż na początku myślałem.
- Dlatego zaraz zaśniesz na moim brzuchu? - kpi.
- Może - udaję, że się zastawiam - jest mięciutki i wygodny.
- Zaraz dostaniesz - odgraża się, ale czuję jak jego ciało wibruje ze śmiechu.
- Zawsze taki był czy tylko dla mnie taki wychodowałeś? - droczę się z nim.
- Dla ciebie. Jeden z nas musi wyglądać jak mężczyzna, aby drugi mógł obchodzić dzień kobiet - odgryza się - tak, Kamyś, widziałem ten bukiet róż od Petera w ramach przyjacielskiego gestu.
- O to zazdroszczę, bo jeszcze nie zdążyłem zobaczyć . Gdzie on jest? - pytam zaskoczony.
- W śmietniku, a gdzie? Tylko ja mam prawo kupować ci te twoje pogrzebowe kwiaty - oznajmia i wskazuje na chortensje stojące na stole.
- Czyli to były białe róże, ma chłopak gust - ziewam.
Thomas wybucha śmiechem.
-Jesteś niepowtarzalny z tym swoim ziewaniem podczas podniosłych monologów - głaszcze mnie po włosach - oj dzidzia...
I ship, który dawno chodził mi po głowie, chociaż jeszcze w pełni niewykorzystany.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro