56. Bukiet - Lellinger
Znali się tylko z widzenia. Andreas kupował kwiaty, które Stephen chodował i sprzedawał w swojej ukochanej kwiaciarni. Widywali się raz w tygodniu, kiedy Andreas wracał z pracy do swojego chłopaka i wybierał dla niego najpiękniejsze kwiaty. Stephen lubił mu pomagać. Biegać za młodszym po całym, niewielkim pomieszczeniu. Wynajdywać najbardziej zapomniane roślinki, dyskutować o ich symbolice oraz układać w niepowtarzalne bukiety.
Z upływem czasu Andreas przesiadywał coraz dłużej w kawiarni. Wypijał herbatę lub dwie. Słuchał o kwiatach, o ludziach, którzy tutaj przychodzili, aby je kupować. Lubił to, szczególnie jesienią lub wiosną, kiedy często, po szybach sklepu powoli spływały krople deszczu.
Stephen coraz bardziej przywiązywał się do swojego klienta, o wesołym usposobieniu i jasnych oczach, które mogłyby być najpiękniejszymi na świecie, gdyby nie jeden mały szczegół. W pewnym momencie, którego sprzedawca nie potrafił określić czasowo, oczy Andreasa stały się smutne. Tak po prostu. Zgasło w nich całe światło, a zastąpił je, wręcz nieopisany smutek. Stephen bał się o cokolwiek zapytać. Przecież był tylko właścicielem malutkiej kawiarni.
Mijały lata, a Andreas ciągle przychodził w środowe wieczory. Wybierał bukiet, przypatrywał się pracy Stephena i słuchał. Czasami na jego bladej twarzy pojawiał się cień uśmiechu. Czasami wydawał się nieobecny, ale nie pozwalał swojemu rozmówcy zamilknąć nawet na chwilę. Ich środowy rytuał trwał i był jedyną stałą w ich relacji. Pewnego dnia młodszy z mężczyzn skomentował ją krótko.
- Jesteś moim najbliższym nieznajomym - powiedział i zamknął za sobą drzwi kwiaciarni. Tego dnia zapomniał swojego bukietu.
Stephen zorientował się zbyt późno, aby wybiec za nim na ulicę, dlatego wstawił kwiaty do wazonu, wiedział, że przez tydzień uschną, ale chciał chociaż nacieszyć się bukietem, który skomponował Andreas. Mógł sobie wtedy wyobrażać, że mężczyzna stworzył go dla niego.
Minął tydzień a Andreas nie przychodził. Kolejny i również nie nie pojawił się w kwiaciarni Stephena. Zamiast tego przyszedł krótki list. A raczej bilecik.
Spotkajmy się na cmentarzu. 34B. Dzisiaj o stałej porze. Andreas.
Sprzedawca zmarszczył brwi. Nigdy nie spotykali się nigdzie indziej, nawet przez przypadek. I chociaż Stephen od dawna marzył o spotkaniu poza murami kwiaciarni, to w jego niezbyt odważnych fantazjach odbywało się w bardziej romantycznych miejscach niż miejski cmentarz, jednak mężczyzna postanowił udać się na spotkanie.
Zamknął kwiaciarnię wcześniej i z zieloną parasolką nad głową udał się na cmentarz. Mijali go ludzie starzy i młodzi, bogaci i biedni, płaczący i rozmyślający. Każdy z nich szedł na grób kogoś bliskiego, albo właśnie z niego wracał. Jesień. Czas pamięci o zmarłych.
Szedł szybko, jakby się bał, że się spóźni a przecież specjalnie wyszedł wcześniej, aby samemu poczekać. Mijał cmentarne alejki, szukając tej właściwej, cały czas rozglądając się za znajomą twarzą. Jednak czym dalej szedł tym było puściej. W końcu jednak znalazł odpowiednią numerację, a po środku alejki dostrzegł mężczyznę w długim czarnym płaszczu.
Przyspieszył. Chciał podbiec, ale wiedział, że nie wypada. Serce waliło mu w klatce piersiowej, a ręce zaczęły się pocić. Nie mógł zawołać. A przecież tylko chciał zobaczyć twarz Andreasa.
W końcu mężczyzna spojrzał na Stephena. Właściciel kwiaciarni się zatrzymał. To nie był Andreas. Przybyły miał podobną figurę, a nawet jasne włosy i oczy, ale nie był jego Andreasem.
- Podejdź - nieznajomy powiedział to zadziwiająco cicho i donośno - Andreas dzisiaj nie przyjdzie.
Stephen posłusznie podszedł. Zdezorientowany i trochę wystraszony. Stanął w niewielkiej odległości od mężczyzny w płaszczu.
- Spójrz - jasnowłosy wskazał na nagrobek przy którym stali.
Na kamiennej płycie wypisane były dwa nazwiska.
Kamil Stoch
Andreas Wellinger Stoch
Przy drugim nazwisku data śmierci wypadała na dzień, w którym Stephen widział Andreasa po raz ostatni, kiedy tamten zapomniał bukietu, a on nie zdążył za nim wybiec.
- Co się stało? - Stephen spojrzał szklistym spojrzeniem na nieznajomego.
Tamten w milczeniu podał mu białą kopertę.
- Skąd wiedziałeś, że przyjdę? - zapytał sprzedawca.
- Sam do ciebie napisałem - odpowiedział tamten wzruszając ramionami.
Stephen,
od paru lat nikt nie był bliższy mi niż Ty. A przecież mnie nie znałeś. Wiedziałeś tylko tyle ile chciałem Ci powiedzieć, a że wołałem słuchać, to prawie się nie odzywałem.
Nie wiem czy pamiętasz nasze pierwsze spotkanie. Kiedy wybierałem swój pierwszy bukiet, kiedy pozwoliłeś mi go stworzyć. Wtedy byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, pierwszy raz byłem zakochany, pierwszy raz wybierałem bukiet kwiatów dla ukochanego i pierwszy raz, wychodząc ze swojej strefy komfortu nawiązywałem znajomość, z własnej inicjatywy, z człowiekiem zupełnie mi obcym.
Potem Kamil umarł. Zachorował. Na szczęście długo nie cierpiał. Zostałem sam. Ale nadal do Ciebie przychodziłem wybierać kwiaty. Przecież na grobie też powinny stać świeże. Nie kupowałem białych róż, abyś nie pytał. Wołałem słuchać twoich opowieści. Ty zawsze miałeś kontakt z wieloma ludźmi, a dla mnie stałeś się jedynym, stałym wsparciem. Wiesz, że nie lubiłem się Tobą dzielić? Marzyłem, abyś rozmawiał tylko ze mną, abyś uśmiechał się tylko do mnie i tylko ze mną układał bukiety. Potrzebowałem pomocy, ale tak trudno prosi się o nią. Tym bardziej, że przecież byłeś mi zupełnie obcy.
Tak, wiem, że się we mnie zakochałeś. Nie mówiłeś, bo myślałeś, że jestem w szczęśliwym związku z kimś, kogo bardzo kocham, skoro kupuje mu tyle kwiatów. A ja zastanawiałem się, jakby to było wyznać ci prawdę i dać Ci szansę, spróbować. Jednak najpierw nie byłem na to gotowy, a później już nie potrafiłem kochać.
Wiem, że widziałeś zmianę w moich oczach. Może gdybym częściej mówił. Inaczej, gdybym się w ogóle odzywał, może zapytał byś mnie o to. Może zamiast herbaty przyniósłbyś coś mocniejszego, a ja mógłbym chociaż na chwilę zapomnieć...
Jednak piszę ten list przede wszystkim po to, aby Ci podziękować. Nigdy nikt, nie znając mnie, nie dał mi tyle... siebie. Dzieliłeś się ze mną swoim życiem, myślami i uczuciami. Nie potrafiłem odwdzięczyć. Szkoda, bo dzięki Tobie przetrwałem jakoś dodatkowe dwa lata i mimo że zabrzmi to śmiesznie, to nie żałuję. Dałeś mi dwa lata życie. Potrafiłeś przez nie dawać mi powody, aby nie skończyć ze sobą. To co robiłeś wystarczyło na dwa lata. Potrzebowałem więcej, ale czego, to sam nie wiem. Możesz poczuć się jak bohater.
Teraz pewnie stoisz nad moim grobem. Albo w kwiaciarni przy tym beznadziejnym, jasnym świetle, czytasz mój monolog. Pierwszy i ostatni, jaki do Ciebie skierowałem. Gdybyś poznał mnie wcześniej wiedziałbyś, że jestem gadułą. A gdyby jeszcze wcześniej, to ja bym stał przy Tobie, bo pewnie nie poznałabym Kamila, ty byś mi wystarczył. A może... Po co gdybać, może gdybym go nie poznał, to nie poznałbym ciebie, dla kogo wtedy bym kupował kwiaty.
Twój nieznajomy
Andreas
Ps. Mam nadzieję, że zachowałeś ten bukiet, który, tego ostatniego dnia razem zrobiliśmy. Chciałem Ci powiedzieć, że jest dla Ciebie, ale wtedy pojawiłoby się zbyt wiele pytań, na które musiałbym odpowiedzieć. A ja już wiedziałem.
Stephen poczuł jak łzy napływają mu do oczu. W głowie kłębiło mu się tysiące myśli. Miał tyle pytań.
- Jak umarł? - zapytał mężczyznę w płaszczu.
- Nie ważne.
- Ja po prostu... - zacząłem, ale on mi przerwał.
- Nie mówi się takich rzeczy nieznajomym - powiedział tamten i wkładając ręce do kieszeni oddalił się.
Stephen nie miał siły go gonić. Tuląc list do swojej piersi stał nad grobem. Jakim nieznajomym? Przecież on cierpiał, jak po stracie najbliższej osoby.
daria2268 chociaż nie lubię tego shipu, to jakoś dobrze mi się go pisało. Mam nadzieję, że się podobało😘
Powiem szczerze, że dawno nie byłam tak zadowolona z żadnego shota. Może nie słusznie, ale jestem z niego dziwnie dumna, chociaż jak zwykle w połowie odeszłam od pierwotnek konwencji. Trzymajcie się ciepło 😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro