Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

39. Mój Dom - M. Eisenbichler x R. Fraitag

Ajzenbislazyciem mam nadzieję, że się spodoba
      Richard jak co zapalił świeczkę i postawił ją na parapecie. Chciał wskazać drogę zabłąkanemu wędrowcu, aby mógł razem z nim spędzić najważniejszy wieczór w roku.

      Na stole stała także dodatkowa zastawa. Wypełniony winem kieliszek. Na samym środku zaś, na małym, białym tależyku cały opłatek. Wszystko było idealnie przygotowane na rozpoczęcie wieczerzy. Wszystko oprócz Richarda. Kolejny rok czekania, kolejny wypatrywania tego, jedynego wędrowca. W idealnie skrojonym garniturze, ułożonymi włosami a jedyną zmienną, przez te wszystkie lata były wąsy, starannie, zresztą przystrzyżone. I tylko ten wygląd zewnętrzny był gotowy, bo on już stracił nadzieję, gdyby osoba na którą czekał miała wrócić, to by to zrobiła wcześniej, albo przynajmniej dała jakikolwiek znak życia. A tak to... Richard był niemal pewny, że czeka albo na nieboszczyka, a w najlepszym razie na kimś, kto już dawno o nim zapomniał.

     Jednak nie potrafił odejść od okna, zgasić świeczki, wziąć telefonu do ręki i tak po prostu zadzwonić do rodziny, powiedzieć, że w tym roku, to jednak z nimi spędzi święta. Czekała go kolejna samotna Wigilia.

     Popatrzył na ich wspólne zdjęcie, ciągle stojące na parapecie, zrobione pięć lat temu, tuż przed pierwszą oddzielną Wigilią. Na smukłą sylwetkę chłopaka w czarnym, opinający swetrze i na siebie, w zbyt dużej szarej bluzie.

- Nienawidzę cię - szepnął.

     Poczuł, jak po jego policzkach spływają łzy. Jak już nie może powstrzymać płaczu. Tyle lat, tyle lat starał się dusić w sobie te emocje, uczucia. Czego się wstydził? Przecież i tak był sam.

       Zsunął się na podłogę. Usiadł i oparł o kaloryfer. Przyciągnął kolana do piersi i ukrył pomiędzy nimi głowę. Tak bardzo nienawidził samotności, tego czekania, tej sztucznej niepewności, bo przecież od dawna domyślał się prawdy. Po co to wszystko?

***

     Był mu zimno. Nie czuł już rąk. Rękawiczki zgubił, jadąc busem, który nie zapiszczał się jednak aż tak daleko w góry. Owijał je w ciepły szalik, jednak na niewiele się to zdawało. Przymknął oczy, gdyby przynajmniej miał pewność, że ktoś na niego czekał. Pięć długich lat... Nikt nie wyczekiwałby tyle, nie mając przy tym żadnej pewności, że...

     Zobaczył z oddali dom. Samotny, na wzgórzu. Pogrążony był w ciemności, chociaż w jednym z okien było jedno małe światełko.

- Niemożliwe - pomyślał.

     Jednak dalej szedł, bo i tak nie miał dokąd wracać. Miał wrażenie, że z każdym krokiem było coraz zimniej, a kiedy zaczął padać śnieg zaczął się po prostu śmiać.

    Nie widział ile tak szedł, ale kiedy wreszcie znalazł się przed drzwiami domu, przystanął. Przygryzł wargę. Bał się, że nikogo tam nie zastanie i nie wiedział, co zrobi, jeżeli ktoś tam będzie.

   Zadzwonił.

    Cisza, która po tym nastała trwała wieki. Przymknął oczy, czuł jak śnieg osadzał się na nim. Nie topniał, tylko tworzy coraz grubszą warstwę. Był na jego włosach, brodzie, ubraniu. Czekał. Nic się nie działo, a on... Nie miał siły się ruszyć.

    W końcu jednak drzwi się otworzyły. Stanął w nich brunet średniego wzrostu. Wychudzony, blady, z czerwonymi oczami. Patrzył na niego i znowu zaczął płakać.

***

     Poczuł jak silne ramiona go otaczają, jak mokra kurtka moczy jego w każdym calu idealne ubranie, jak broda mężczyzna kuje go w policzek.

-  Nienawidzę cię - krzyknął - nienawidzę.

    Powtórzył. Starał się wydostać z niedźwiedziego uścisku. Jednak mężczyzna mu na to nie pozwolił.

- Richi... Ja - zaczął przybysz, ale on nie chciał tego słuchać.

- Przestań, przestań mówisz, czy ty... Wiesz, ila ja czekałem?! Jak bardzo pragnąłem tej każdej cholernej Wigilii nie być sam?! Jak wierzyłem, że tym razem będziesz przy mnie?! Jak każdego dnia marzyłem, że może jednak nie będę musiał czekać do świąt i... - nie mógł już nic więcej powiedzieć. Po prostu płakał.

    Nagle poczuł jak Markus się odsuwa.

- Przepraszam... Richi... Ja nie... - mężczyzna zaczął się jąkać.

- Przepraszam?! Myślisz, że to wystarcza, po pięciu latach nie odżywiania się, po zniknię Bóg wie gdzie? - kręcił głową, zwinął dłońw pięść i przycisnął ją sobie do ust.

- Nie, ja... - Markus przymknął oczy i zaczął się wycofywać.

- Co robisz? - Richi spojrzał na niego ze strachem.

- Ja... już nie chcę, nigdy nie chciałem cię zranić. Po prostu wtedy... - machnął ręką i odwrócił się do niego plecami.

- Znowu mnie zostawiasz - szepnął Richard.

    Przed chwilą odzyskał mężczyznę, którego kochał. Jedyną osobę, na którą mógł czekać pięć lat i darzyć tak samo intensywnym uczuciem jak wcześniej. I właśnie teraz znowu miał zostać sam. Zbyt wiele jak na jeden wieczór, jak na jednego człowieka.

- Ja... Tak będzie... - Markus zaczął się mieszać, ale już się nie odwrócił.

- Nie będzie. Kocham cię - powiedział cicho.

   Markus zatrzymał się. Nie odpowiedział.

- Słyszysz mnie Eisenbichler?! - krzyknął.

      Mężczyzna odwrócił się i podszedł do niego, a potem znowu mocno przytulił.

- Jesteś mokry - warknął Richi.

    Markus posłusznie się odsunął.

- Nie chcę wiedzieć, dlaczego cię nie było. I tak byś mi pewnie nie powiedział. Zapomnijmy o tym i... - wziął głęboki oddech - zapraszam na Wigilię. Na pewno jesteś głodny i jest ci zimno...

      Przy ostatnich słowach spojrzał na dłonie swojego gościa.

- Tak, ale..

- Nic nie mów - przerwał mu Richard.

     Kiedyś zrobiłby to przez pocałunek, ale teraz nie potrafił. Patrzył tylko na swojego ukochanego i przyzwyczajał się do zmian, które zaszły podczas ich rozłąki.

     Nie powstrzymał się tylko przed jednym. Kiedy tylko Markus zdjął buty, zaprowadził go do salonu.

- Czekałeś - szepnął Markus i mocno przyciągnął do siebie Richarda.

***

     Pocałował go. Tak po prostu. Pod wpływem impulsu. Po tylu latach znów kosztował jego ust. Znów czuł jego bliskość, zapach charakterystycznych perfum i pożądanie. Miał ochotę zrzucić z nich ubranie i pójść na górę, tam, gdzie jak nie zapomniał była ich... To znaczy Richiego sypialnia.

     Poczuł jak Richard się odsuwa.

- Nie jestem taki jak ty, nie potrafię ci tak pozwolić się zbliżyć po pięciu latach - mężczyzna patrzył na niego z bólem.

- Rozumiem. Przepraszam - Markus spuścił głowę.

- Usiądźmy do kolacji - odpowiedział Richard i po prostu się odwrócił.

- A opłatek? - szepnął.

- Oczywiście - gospodarz sięgnął po talerz i stanął przed nim.

- Pozwól, że zacznę - Markus pozwolił sobie na lekki uśmiech - chciałbym, w te święta i w każdy dzień po nich wynagradzać ci moją nieobecność, o ile, oczywiście, będziesz tego chciał. Życzę ci, aby spełniły się wszystkie twoje marzenia i otaczał się tylko ludźmi, którzy na to zasługują, no i oczywiście mną oraz...

- To wszystko się już spełniło - przerwał mu Richi - brakowało mi tylko ciebie.

    Potem zapadła cisza. Przełamali się opłatkiem.

- A ja bym chciał tobie życzyć - zaczął Richard i spojrzał mu głęboko w oczy.

     Markusa przeszedł zimny dreszcz a potem znowu poczuł wargi mężczyzna na swoich ustach.

- Po prostu wesołych świąt, kochanie - dokończył, pozostawiając go z plątaniną myśli.

A świeczka na parapecie paliła się nadal.

Przepraszam, że dopiero dzisiaj i że nie z kolejnością zamówień, ale od razu miałam na ten ship pomysł. Mam nadzieję, że w wystarczająco świątecznej atmosferze.

Poza tym, wesołych świąt, spełnienia marzeń i abyści nigdy nie musieli na nikogo czekać, aby osoby, na które czekacie zawsze były przy was.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro