30. Anioł stróż - Morgencauer
Są ludzie stworzeni do samotności, którym nie przeszkadzają godziny w odosobnieniu, sami szukają miejsc odludnych, rozkoszując się chwilami z jedyną osobą, które je w pełni rozumiała czyli z samym sobą. Pod ciepłym kocem z książką w jednej, a z gorącą herbatą w drugiej ręce, spędzają długie godziny oderwani od rzeczywistości. Teraz robiłem dokładnie to samo, jednak w środku nie czułem ładu i porządku, a jedynie żal i rozgoryczenie. Ile bym dał, aby ktoś leżał za mną, jakby od niechcenia, bawiąc się moimi włosami. Za kogoś, kto by całował mnie w policzek i trwał tak przy mnie, bo chociaż nikt mi w to nie wierzył, a ja starałem sobie wmówić, że jest inaczej potrzebowałem bliskości drugiej osoby.
Odłożyłem książkę, na podłogę odstawiłem prawie pusty kubek i usiadłem, spoglądając w okno.
- Przecież kochać być sam - szepnąłem do siebie, po raz kolejny się okłamując - przecież to tylko ludzie, zwykli śmiertelnicy, którzy nie mogą ci nic zaoferować.
To nie była prawda, a najprostszym dowodem na to, było zdjęcie stojące na parapecie, obok bukietu zeschniętych róż. Odwrócony bokiem półnagi mężczyzna z rozczochranymi włosami.
- To chore - mruknąłem do siebie cicho i chciałem odwrócić wzrok, ale nie potrafiłem.
Od tylu lat okłamywałem siebie, że nie jestem inny, że jestem całkowicie normalny, a mojemu życiu brakuje jedynie kobiecej ręki. Kłamstwo. Mimo że głowa nie chciała tego zakceptować, to serce krzyczało coś zgoła zupełnie innego. Męskiej, Gregor, męskiej ci brakuje.
I chociaż gdyby chodziło tylko o moją orientację o ogół męskiej społeczności, nie, tu w grę wchodziły konkretne uczucie, skierowane do konkretnej osoby.
Spojrzałem na kalendarz. Od paru nie zrywałem z niego kartek. Nie miałem siły. Byłem chory, nie miał kto wyskoczyć po lekarstwa, a jedyne co miałem w domu to cytryny i herbaty, które już zaczynały być na wykończeniu.
Nie miałem do kogo zadzwonić. Brat wyjechał na wymianę międzynarodową, a jego żona z małym dzieckiem również musiała radzić sobie sama. Z resztą rodziny nie miałem kontaktu. A z kolegami z kadry... Z żadnym nie byłem na tyle blisko, aby o coś takiego poprosić... No prawie z żadnym.
Czułem na sobie spojrzenie mężczyzny ze zdjęcie. Parzyło mnie. Telefon był tak blisko, ale czy po ostatniej naszej rozmowie mogłem liczyć na coś więcej niż tylko pełne nienawiści spojrzenie.
- Jesteś idiotą - szepnąłem sam do siebie.
Zrobiłem parę kroków. Zaczęło mi się kręcić w głowie.
- Tylko nie to - to ostatnia myśl, przemykająca mi przez umysł.
***
Na twarzy poczułem promienie słońca i coś jeszcze... Jakby delikatny dotyk, ale to przecież nie możliwe. Chciałem otworzyć oczy i zobaczyć, co się dzieje wokół, ale... Tak bardzo się bałem się, że to zaraz zniknie...
Po chwili poczułem dziwny ciężar na klatce piersiowej i otaczył mnie znajomy zapach, który kojarzył mi się z... miłością.
- Kocham - wyszeptały moje usta, na których poczułem muśnięcie czegoś ciepłego i przyjemnego.
- Masz gorączkę - powiedział najukochańszy, wytęskniony głos.
Zacisnąłem palce na materiale, okrywającym moje rozgrzane ciało. Na moim czole wylądowało coś wilgotnego, chyba czyjeś wargi...
- I nie zadzwoniłeś - zmienił ton głosu. Na ten wypełniony troską i smutkiem.
- Nie wiedziałem, że mogę... ostatnio... - nie kończę, nie muszę. To mi się śni. Zaraz obudzę się zupełnie sam.
- To, że wstydzisz się swoich uczuć skierowanych do mnie, że nie potrafisz o nich mówić nie chcesz się do nich przyznawać i... to po prostu inna kwestia, ale... Do cholery Gregor, musisz nauczyć się prosić o pomoc. Musisz nauczyć się rozmawiać - każde jego słowo było wypełnione po brzegi emocjami, jego głos przybierał różne barwy i ich odcienie. Tak bardzo kochałem tę niejednolitość.
- Ale...
- Spójrz na mnie, Gregor - poprosił.
Spełniłemm jego prośbę chociaż bałem się, że będzie to równoznaczne z wybudzeniem się z tego cudownego snu... Jednak on leżał obok mnie. Ze wzrokiem wbitym w moje oczy. Trwaliśmy przez chwilę w milczeniu.
- To się mogło źle skończyć - tym razem, ton jego głosu był trochę ostrzejszy - gdybym nie przyszedł... Znalazłem cię na podłodze, zalanego potem z wysoką gorączką...
- Ale... nie miałem się do kogo zgłosić - odpowiedziałem.
- Jesteś idiotą - prychnął i obrócił się na plecy - jeżeli nawet nie chcesz spróbować związku ze mną to, przecież... To będzie dla mnie cholernie trudne, ale... Możemy spróbować być przyjaciółmi, a przyjaciele...
- Nie - przerwałem mu.
- Nie chcesz... - w jego oczach pojawiła się wściekłość, ale mężczyzna starał się jeszcze zapanować nad głosem.
- Ja... Cię... To znaczy... - słowa pouciekały, a miałem poczucie, że muszę powiedzieć to wszystko jak najszybciej - chcę spróbować być z tobą...
Zapanowała cisza. Nie wiedziałem czego się spodziewałem, ale na pewno nie tych ciągnących się w nieskończoność milczących chwil.
- Jesteś pewny? - ten brak emocji w jego głosie, gorączka i obecność Thomasa w moim łóżku sprawiło, że poczułem się zdezorientowany.
- Nie - nie chciałem go okłamywać - nie, ale myślę, że nie da się inaczej.
- Nie możesz się wahać - tym razem zszedł do szeptu - nie możesz stać na rozdrożu...
- Kocham cię Thomas, ale nie wiem czy potrafiłbym tak po prostu z tobą być - przyznałem się - ja nie wiem... Nie potrafię sobie wyobrazić jak to jest być z mężczyzną.
- Ja też nie - odpowiedział mi błyskawicznie, a widząc zaskoczenie na mojej twarzy, dodał - też jeszcze nigdy byłem... Nie z kobietą. Ale... Mogę ci powiedzieć co sobie wyobrażam.
- Opowiedz - poprosiłem i niezdarnie przysunąłem się do niego, nieporadnie łapiąc go za rękę i nie kładąc, ale prawie, że waląc głową w jego tors.
Roześmiał się i pogładził mnie najpierw po twarzy, a potem zanurzył palce w moich włosach, wzdychając cicho.
- Każdy poranek mógłby być taki jak dzisiejszy dzień - zaczął - budzili byśmy się wtuleni w siebie. Z poczuciem bliskości i bezpieczeństwa. Spędzali byśmy takie leniwe popołudnia jak to. Gdyby któryś z nas zachorował drugi mógłby się nim opiekować. Chodzić po lekarstwa i... No właśnie. Czekaj. Co ty masz w domu?
Nagle prysnął cały czar i mężczyzna przyjrzał mi się badawczo.
- Nic - odpowiedziałem szczerze.
- Jak to?
- Kto miał po to pójść? - wykonałem ruch, jakbym chciał wzruszyć ramionami, co o tyle nie było proste, że mężczyzna zdążył mnie objąć.
- Jesteś idiotą - powtórzył Thomas i westchnął, a ja w duszy przyznałem rację - ale moim i muszę teraz wstać i pójść po... A co ty masz w lodówce?
Cisza.
- Czy ty... - machnął ręką, nie kończąc wypowiedzi, wstając.
- Thomas, ale... Skoro tyle czasu wytrzymałem - spojrzałem na niego błagalnie.
- Nie, mój drogi - pokręcił głową - jak już oddałeś się w moje ręce, to cię uzdrowię.
- A może tak... Bardziej naturalnymi metodami? - zapytałem, nie wierząc, w to co mówiłem.
- Jeszcze nie teraz, mrugnął do mnie i wstał.
Kiedy opuścił pokój przymknąłem oczy. To musiał być sen o moim księciu.
- Tylko nie mdlej jak mnie nie będzie - rzucił jeszcze z korytarza.
- Oczywiście - odkrzyknąłem i w mojej głowie pojawiła się pierwsza myśl o tym, że teraz mogłoby tak być już zawsze...
Hej, na początku chciałabym podziękować za ponad 6 tysięcy wyświetleń, jestem bardzo mile zaskoczona.
Dziękuję Wam także za przeczytanie tego one shota, który dedykuję onlyhuman181. I z przyjemnością informuję, że jest on one shotem promocyjnym zbioru one shotów, które pojawiają się na moim profilu... No za jakiś czas, kiedy skończę moją przygodę z ,,Odnajdź mnie".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro