14. Nie ma w nas miłości... Lellinger
Stał się świąteczny cud, piszę o tym shipie
Spojrzałem na niego, kiedyś może bym i krzyknął, ale wtedy czułem się po prostu bezsilny. Wiedziałem, nie miałem nadzieii, że kiedykolwiek, cokolwiek się zmieni. Czułem się wycieńczony, ale wypełniła mnie wena, jakoś tak świątecznie. Zmuszając mnie do tego, aby zmienić tradycję i nie położyć cię po prostu do łóżka ( nigdy nie miałem serca, aby zmusić go do zaprzyjaźnienia się z kanapą), a posadzić w fotelu i zmusić do porozmawiania ze mną. A raczej, patrząc na jego stan, wysłuchania mojego monologu.
- Liebling, spać - mruknąłeś, ale patrzyłeś na mnie tymi swoimi słodkimi oczkami, sprawiając wrażenie trzeźwych...
- Musimy porozmawiać - zacząłem tak typowo, że sam na siebie prychnąłem.
- Są święta.
Nagle zabrakło mi słów. Patrzyłem się na ciebie w milczeniu, a ty zacząłeś się rozbierać. Najpierw czapkę, kurtkę, szalik, buty cię przerosły, więc położyłeś nogi na stół i uśmiechnąłeś się do mnie tak słodko, że przez chwilę zapomniałem, że to Polacy przejęli Milkę...
- Wiem, że mnie zdradzasz - wyrzuciłem to z siebie, a ty po prostu zacząłeś się śmiać.
- Już nie - twój błogi uśmiech rozlewa się na twojej twarzy, gdyby nie fakt, że cię kocham, stwierdziłbym, że to obrzydliwe.
- Zauważyłem - sam nie wiedziałem czy powiedziałem to do niego czy do siebie - tak gdzieś od roku.
- Od dziesięciu miesięcy, osiem dni i... - spojrzałeś na zegarek, odczekałeś chwilę - sześciu godzin...
Przygryzłem wargę. No tak, tego się mogłem spodziewać. Pamiętałem, jak bardzo ciebie to zabolało, przyniosłeś kilka butelek wódki. Chociaż już po pierwszej padłeś...
- Od tak dawna jesteś pijany - zarzuciłem mu, a on znowu zaczął się śmiać.
- Bo chcę zapomnieć.
- Wierność jest nudna, tak? - wiedziałem, że to nic nie pomoże, bo on kolejnego dnia i tak nic nie będzie pamiętał...
- Nic nie rozumiesz - wrażenie, że mężczyzna jednak nie był zupełnie pijany, pogłębiało się we mnie z każdą chwilą.
- Wiesz, ja byłem zakochany, nie zauważałem wielu rzeczy, ale... On mi o wszystkim powiedział, na olimpiadzie - patrzyłem jak zmienia się wyraz jego twarzy. Jak mięśnie, dotąd rozleniwione zaczynały się napinać.
- Nie prawda.
- Wiem, że jednego dnia się... - sam urwałem, młody nawet nie musiał posyłać tego spojrzenia - nie ważne. Chodzi mi o to, że nawet ja, zaślepiony, zauważyłem, że coś się w tobie zmienia. Inaczej, po prostu zacząłeś pić. Miało to początek wtedy sypialni, na imprezie łatwo to było ukryć, a potem...
- Przestań - udało mu się wstać, trochę się chwiał, ale i tak byłem pod wrażeniem.
- Nie wytrzeźwiałeś od tamtego momentu, no nie licząc konkursów, nawet podczas wczorajszej kolacji i dzisiejszego śniadania... Nasi rodzice...
- To po co ze mną jesteś? Skoro jestem takim pijakiem, co? - oparł się rakami o oparcia na ręce mojego fotela.
Z jego ust wydobywała się znienawidzona woń alkoholu. Miał rozszerzone oczy, w których pojawiła się pogarda. Byłem słaby nie potrafiłem wytrzymać tego spojrzenia, bolało...
- Ponieważ cię...- ten ostatni wyraz nie potrafił mi przejść przez gardło. Czekał na nie, ale tylko po to, aby je wyśmiać, więc jaki sens był w tym, aby wypowiedzieć je na głos.
- To przyzwyczajenie. Wspólne łóżko, pokój, znajomi. Poznani, akceptujący nas rodzice i nie tylko. Mieszkanie, samochód... Tak jest wygodniej. Podoba ci się, bo nie musisz się starać, ale mnie to zawsze dusiło. Nie zauważyłeś, kiedy zacząłem cię zdradzać. A to, że dotarło do ciebie, kiedy przestałem... Nie, tego też nie widziałeś... Spostrzegłeś, że coś się rozpada, niszczy, twój poukładany, wygodny świat, nagle przestał istnieć. Moje pijaństwo, tak, to ona ci przeszkadza, nie moje nieszczęście, Stephan. Nawet to, że robisz z siebie męczennika... Jest ci tak naprawdę na rękę.
- Andreas - dawno nie używałem jego pełnego imienia, ale nadszedł ten czas.
- Co? Prawda boli? Ty powiedziałeś, co ci leży na sercu, ja też. I teraz masz dwie możliwości, albo pójdziesz i się położysz, a ja zaraz obok ciebie, albo coś z tym zrobisz. Na przykład odejdziesz... - twój wzrok nagle stał się jakiś taki dziwny, bez wyrazu, zacząłeś tracić energię.
- Idź spać, jutro i tak wstaniesz tylko po to, aby się schlać - nie zamierzałem tego mówić, ale nie planowałem już nad słowami. Jego wypowiedź wyprowadziła mnie z równowagi.
- Oczywiście kochanie, więc zamieć to pod dywan. Jutro będzie jak zwykle. Zmarnujemy twój dzisiejszy przypływ energii. Znów grajmy, udawajmy, że jest coś pomiędzy nami. I tak co... Do kiedy, ile jeszcze wytrzymasz? - wyprostował się, a ja wstałem, byłem dużo niższy. Jednak dopiero w tamtym momencie, ten szczegół zaczął mi przeszkadzać.
- Naprawdę cię... - znów się zawahałem, bo zacząłem myśleć nad jego słowami.
- Nie. Nie teraz i nie kiedyś - odsunołeś się trochę - nigdy, pomiędzy nami, niczego nie było. Wmówiliśmy sobie, że jesteśmy szczęśliwi, bo wszyscy tego oczekiwali. Wyznałeś mi miłość w święta, jak mogłem zaprzeczyć, odtrącić cię? Stephan, wtedy miałem serce.
- Bredzisz, to alkohol - próbowałem to wytłumaczyć, chciałem go podtrzymać, ale odtrącił mnie. W sumie po raz kolejny.
- Nie. Wiesz, kiedy zacząłem cię zdradzać?
- Andreas....
- Kiedy on był na dnie, gdy wielu o nim zapomniało, a dla mnie nadal był legendą, niesamowitą zawodnikiem - mówił to z pasją, uczuciem, z jakim nigdy nie mówił, ani pewnie nie myślał o mnie - było to po jakiś zawodach, gdy to mnie lepiej poszło. Przyszedł pogratulować, a ja...
- Naprawdę nie chcę tego słuchać.
- Bo wiesz, że mam rację.
- I co ci z tego przyszło. Zostawił cię, a ty przez niego popadasz w alkoholizm - podkręciłem głową, chociaż już wtedy wiedziałem, że jest po wszystkim, klamka zapadła, więc dlaczego brnąłem w to dalej.
- Mam piękne wspomnienia, poczucie, że kochałem i byłem kochany. Tak, nienawidziłem go wtedy, teraz, ale... Z nim przynajmniej przez chwilę byłem szczęśliwy.
Tym razem nie odpowiedziałem. Spojrzałem za okno. Jak zwykle zamiast śniegu padał deszcz. Choinka stała przekrzywiona. Jedna z lampek zgasła.
- Co ja ci mogę teraz powiedzieć - zacząłem w końcu, perfekcyjnie panując nad głosem, pozwalając, aby wyparowały ze mnie wszystkie emocje - życzę ci, skarbie wesołych świąt, aby wszystko układało się po twojej myśli. Zamiast pierścionka, który czeka w szufladzie, dam ci coś czego tak bardzo pragniesz. Świętego spokoju. Spotkamy się na turnieju.
Nic nie odpowiedział, tylko stał i patrzył. Wzruszyłem ramionami i odwróciłem się napięcie. Poszedłem do holu. Zacząłem się ubierać, starając się nawet nie zerkać w jego kierunku. W głowie miałem tak wiele myśli i jeden cel. Dom Karla.
- Naprawdę chciałeś mi się oświadczyć? - zapytał, kiedy naciskałem klamkę.
- Tak. Miałem wszystko przygotowane. Czekałem na odpowiedni moment. Liczyłem, że przynajmniej w święta będziesz trzeźwy - odpowiedziałem, licząc, że może jednak będzie mi dane zostać w domu i jeszcze jakoś uratować te cholerne święta.
- To jesteś skończonym egoistycznym, idiotą i tchórzem, tak bardzo bałeś się odejść, że postanowiłeś mnie do siebie przywiązać... - uniósł brwi, spojrzał na mnie z góry - i tak, nie jestem pijany, jeden kieliszek dla zapachu. Prostu chciałem, aby było jak zwykle, abyś zostawił mnie w świętym spokoju i trochę się nad sobą poużalał. Nie planowałem tej rozmowy. Sam ją zainicjowałeś i bardzo dobrze, że się odbyła, bo może wreszcie mnie zostawisz, jak powinieneś to zrobić przynajmniej dziesięć miesięcy temu, skoro on ci powiedział.
- Tak. Powiedział. Podszedł do mnie i... Kazał cię pocieszać, bo bał się, że ciebie za bardzo zabolało, że nie planował tego tak i nie chciał w trakcie Igrzysk, ale za byłeś za bardzo nachalny i infantylny - dziką przyjemność sprawiło mi powtórzenie słów potrójnego mistrza olimpijskiego.
- Czyli patrz, coś nas jednak łączy - prychnąłeś.
- To, że zostawiają nas faceci, których kochamy w mało odpowiednich momentach? - zapytałem, będąc już jedną nogą na zewnątrz.
- Nie, że jesteśmy nachalni i inafantyli.
Wyszedłem już zupełnie, chciałem trzasnąć drzwiami, wykrzyczeć cały ból, który w sobie miałem, ale nie chciałem, tak kończyć naszego wieloletniego związku.
- Wesołych świąt - powiedziałem jeszcze raz i popchnąłem drzwi, które on złapał.
- Niech będą pełne miłości - rzucił jeszcze za mną, jakby wiedział, gdzie zmierzam.
Nie odpowiedziałem. Spojrzałem w niebo. Coś się kończyło, coś się zaczynało, tylko dlaczego, do cholery w święta.
Wstawcie tu ładną formułkę z życzeniami świątecznymi i ja wam tego życzę. Ode mnie taki prezent. Ostatnio coś za słodko było, prawda? Mam nadzieję, że nie najgorszy shot. Całuski😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro