Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. Ballada o śniegu - Tanfang

- Zawsze kochałem śnieg, święta, ale nie otoczkę, która zabiera cały sens, a to, że jest wreszcie czas, aby się zatrzymać, spędzić czas z najważniejszymi osobami i przemyśleć parę ważnych rzeczy - mówił powoli, wiatr rozwiewał jego starannie ułożone włosy, płatki śniegu tworzyły cienką, białą warstwę na jego kadrowej kurtce.

Daniel nie zamierzał mu przerywać, schował ręce do kieszeni kurtki, pomyślał, że może pomarznąć jeszcze parę minut, nie sądził, aby miało potrwać to dłużej. Hotel był kilka kroków dalej. Siedzieli oświetleni światłami padającymi z okien tego budynku. Swoje przemówienie wolał wygłosić, na pewnie pustej o tej porze siłowni.

- Engelberg właśnie z tym mi się kojarzy, lubię to przyjeżdżać, przedsmak tego wszystkiego, ale nie ma w tym nic dziwnego, przecież to miasto aniołów - uśmiechnął się w ten zadziwiający sposób, który na początku ich znajomości denerwował, następnie zauroczył, a teraz... Powstrzymywał Daniela od uciekania do bezpiecznego hotelu.

- Johann - blondyn poprawił grzywkę, nadal nie potrafiąc spojrzeć w oczy Forfanga.

- Poczekaj. Już krótko, obiecuję. Po prostu potrzebowałem trochę czasu, aby w ogóle zacząć tę rozmowę - młodszy zarumienił się i chwycił partnera za dłoń.

- Jeżeli chcesz mi się oświadczyć to... Ja... Johann - Daniel nie wiedział, dlaczego te słowa wyszły z jego ust, ale poważny ton drugiego mężczyzny dał mu dużo do myślenia, w dosyć bujną wyobraźnia podsuwała mu coraz to nowe obrazy. Lekkie wybrzuszenie w kieszeni Forfiego, zaczęło przyjmować kształt pudełka...

- Spokojnie, Danny, znam twoje podejście do tej instytucji, nie zrobiłbym ci tego. Przynajmniej nie teraz. Nie po tak krótkim czasie. A tak poza tym, czy ty zaproponował byś, coś takiego, komuś, kto ma młodszego kochanka? - powiedział to na jednym oddechu, nie zmieniają tembru czy tonu głosu, który zawiódł dopiero pod koniec.

- Ja...

- Wiem, chciałeś dzisiaj o tym ze mną porozmawiać, słyszałem, jak radziłeś się Kamila, po tym jak Peter zagroził, że jeżeli jeszcze raz zbliżysz się do jego brata, to obydwojgu wam, zniszczy życie. Tak niewiele brakowało, a może zamiast tych podchodów na początku, dalej żyłbym w kłamstwie, bo... Tak wygodniej, ale...

Daniel wbił wzrok w ziemię, przeklinając los, Boga, wszystkie istoty i zjawiska wyższe, że na jego drodze, postawiono dwóch takich mężczyzn, że nie potrafił, nie raniąc, dokonać odpowiedniego wyboru, a zamiast dobrem, kierować się mniejszym złem. Teoretycznie dla innych, ale w praktyce, jak przeciętny człowiek, dla siebie.

- Jednak Kamil jest romantykiem, urodzonym w złej epoce bohaterem, cudownej powieści. Zawsze stanie po stronie prawdziwej miłości... Ale... Dlaczego, to ty stwierdziłeś, że to nie nasza jest prawdziwa. Nie łączył nas tylko... - Johann nie płakał, ale głos mu drżał, ostatkiem sił, blondyn powstrzymał się od przytulenia ,, jeszcze" partnera, bo pozornie niegroźny gest, zamienić się mógł w coś głębszego.

- Przepraszam, Johann, po prostu przepraszam - powiedział - nie będę się tłumaczył, bo... Nie ma teraz sensu, ale chciałem to zrobić inaczej.

- Inaczej nic by nie dało. Trzeba było to zrobić wcześniej, kiedy jeszcze... - młodszy wziął głęboki wdech - kiedy przestałeś mnie kochać.

- A jeżeli nigdy nie zacząłem - Daniel nie wiedział, dlaczego w ogóle to powiedział, przecież, Johann miał rację, przecież nigdy nie łączył ich tylko seks, była to o wiele głębsza relacja.

   Tylko co, jeżeli była to tylko odmiana przyjaźni, a spragnieni ciepła, chociażby prowizorycznego uczucia, doznań, także cielesnych, zbyt szybko i pochopnie przyspieszyli cały proces?

- A nie kochałeś, kłamałeś? - Johann mówił bez uczuć, a Daniel tak bardzo tego nienawidził. On, jeżeli już za coś miałby kochać chłopaka, to właśnie za te wyraziste emocje...

- Nie wiem. Może byliśmy przyjaciółmi - zaryzykował starszy, czekając na gwałtowną reakcję rozmówcy.

- Skoro tak to postrzegasz... Lepiej tak niż jak pusty seks.

    Zapanowało milczenie. Śnieg sypał coraz większymi płatkami śniegu. Okrywał ich, otulał. Wpadał w oczy, opadał na ubrania i czerwone z zimna, blade dłonie wyższego mężczyzny, który czekał. Nie wiedział w sumie na co, ale wiedział, że nie może po prostu odwrócić się i odejść. Nie on zaczął, nie on powinien kończyć tę rozmowę.

- Nie chcę się z tobą rozstawać, nie chcę, Daniel. Dla mnie to było... Coś wyjątkowego, innego - Johann nagle złapał go za dłonie, przykrył swoimi, dużymi i ciepłymi - czy naprawdę, Słoweniec, którego znasz słabiej jest...

,,Jest wart" - pomyślał Daniel. Przed oczami pojawiła się twarz kochanka. Sceny z ich wspólnych przeżyć. Z tyłu głowy miał ich rozmowy. A przecież zaczęło się to, kiedy pytał, jak ma urozmaicić randki jego i Johanna

- Dlaczego nic nie mówisz, nie odpowiadasz, Daniel? - szept, cichy i przyjemny, jednak Forfi wiedział jak go podejść, oczarować chociażby na chwilę.

- I tak...

- Nie, nie zrozumiem, bo... Wierzę, że mnie kochasz - odpowiedział powoli, patrząc mu cały czas w oczy.

  
    Przybliżył się, Daniel tylko stał, kiedy mężczyzna zdjął mu kaptur, a ciało przeszedł lodowaty dreszcz. Zanurzył palce w jasnych blond włosach. Stanął na palcach i złączył ich usta. Nie zaprotestował, chociaż dobrze znał scenariusz i scenę końcową. Nie zaprotestował, bo jego ręce automatycznie powędrowały do kurtki Johanna. Nie zaprotestował, bo jakaś jego część naprawdę tego chciała.

    Johann przewrócił go na śniegu. Zrobił to umiejętnie, bezboleśnie, nie przestając całować. Pozbył się jego szalika, który zasłaniał dostęp do szyi. Oznaczył go, Daniel myślał tylko o tym, co powie trener, na kolejnym treningu, może ucieszy się, że jego podopieczni wreszcie się porozumieli. Teraz przed oczami nie miał Domena. Teraz kto inny zaprzątał jego umysł.

    Daniel pozostawał dłużny. Pewnie ściągnął z Forfiego kurtkę, zostawiając go tylko w kadrowej bluzie, wkładając pod nią rękę. Dłonią przesuwając po umięśnionym brzuchu.

- Może... - zaczął nagle Johann, przerywając pieszczotę, unosząc głowę, po mimu ujemnych temperatur, będąc rozpalonym.

- Chcę się kochać w śniegu, przynajmniej przez chwilę - Daniel pociągnął go znowu w dół, zamykając mu usta pocałunkiem.

- Za hotelem, bardzo romantycznie - kiedy młodszy z kochanków wreszcie mógł dojść do głosu, wykorzystał to.

- A co? Wstydzisz się mnie - Danny zdecydowanie bardziej wolał, gdy usta i język jego towarzysza zajmowały się czymś innym niż mówieniem, robiąc to, co wychodziło im lepiej.

- Przeziębimy się - mruknął młodszy.

- Zrób to ze mną, tylko chwilę, potem przeniesiemy się do hotelu.

- Nie zamierzam się tu rozbierać, Danny.

- A to akurat nie jest problem, z przyjemnością zrobię to za ciebie - Daniel mrugnął do niego i zajął się paskiem jego spodni.

- Jesteś uparty.

- Ale twój - szepnął starszy. Przeczesując palcami włosy kochanka.

     Czuł, że tym razem nie kłamie. Tylko ile potrwa to poczucie. Za ile znowu pojawi się ktoś, kto zaprzątnie mu w głowie. Czy będzie mógł się oprzeć Domenowi, kiedy znów spotkają się opuszczonej, hotelowej kuchni, w której blat będzie aż do przesady czysty.

   Teraz nie wiedział nic. Kochał się z teoretycznie stałym partnerem. Badał i tak dobrze mu znane ciało. Pieścił tak, jak Johann uwielbiał, doprowadzając go tym do szaleństwa. Skoncentrował się tylko na tym. Zapomniał o wszystkim innym.

    Zapomniał o chłopcu siedzącym w oknie z papierosem w dłoni. W milczeniu, skupieniu, przyglądającemu się temu wszystkimi. Nic nie mówił. Od początku wiedział jak to się skończy, więc dlaczego bolało? Domen w końcu wstał. Postanowił o tym zapomnieć, liczył, że może Añze będzie miał coś od czego będzie mógł zapomnieć i chociaż przez chwilę żyć sennym marzeniem...

   Nie wiem jak Wam, ale mnie się podoba, więc zapraszam do komentowania

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro