Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 6.

W piątek pojawiłem się w pracy dosłownie na chwilę. Podpisałem ważne dokumenty i powiedziałem, że nie będzie mnie do poniedziałku i lepiej żeby nic się nie działo. O dwunastej miałem spotkać się jeszcze z kilkoma osobami z branży, a potem miałem wolne. W innym przypadku siedziałbym tu do południa, a potem pojechał na imprezę. Właśnie, impreza!

- Jimmy, nie będzie mnie dzisiaj - powiedziałem, gdy mój przyjaciel odebrał połączenie ode mnie. - Wiem, że nawaliłem, ale wypadło mi coś poważnego!

- Żartujesz, prawda?

- Nie dzisiaj. Wybaczcie. Wypijcie moje zdrowie, co? Kończę, pa.

- Zabiję cię, kurwa! Zabiję! Mam nadzieję, że powód posłania nas na drzewo jest ładny.

- Co?

- Znowu ta sama laska?

- Kończę, Jimmy. Pa!

Rozłączyłem się zanim zdążył zadać kolejne, niewygodne pytanie. Spakowałem swoje rzeczy to torby HP, w której miałem swój komputer i wyszedłem z biura. Szybkim krokiem opuściłem budynek i wsiadłem do mojego Range Rovera. Zaparkowałem dopiero przed sklepem, w którym kupiłem kilka soków i jabłek. Nie wiedziałem co powinienem przywieść Harry'emu, a z pustymi rękoma nie wypadało iść. Wchodząc do szpitala uderzył mnie zapach środków do dezynfekcji. Nie byłem fanem takich miejsc. Biel w połączeniu z chemicznym zapachem odrzucała mnie.

- Hej - powiedziałem siadając na krześle przy łóżku chłopaka, który przywitał mnie dwoma głośnymi kaszlnięciami. - Lepiej? - pokręcił głową zaprzeczając. - Bardzo boli?

- Trochę. Nie mogę tu zostać, Lou - zaczął zdejmować z siebie rurki doprowadzające tlen i kroplówki.

- Zostaw to - chwyciłem go za rękę. - Ja zapłacę.

Wiedziałem, że chodzi o koszty leczenia, które w Stanach były ogromne. Nie wiedziałem jak można żyć bez ubezpieczenia, ale przecież Harry to wyjątek w każdym calu.

- Nie, nie mogę - jego głos był zachrypnięty, a oddech świszczący.

- Możesz. I masz tu zostać, jasne?

- Nie mam kasy, Lou!

- Ale masz mnie więc się zamknij. Nie pozwolę ci tak po prostu wyjść, jasne? Pozwoliłem ci wyjść ode mnie i widzisz jak się skończyło. Nie przejmuj się kasą, jasne? I zostaw tą pieprzoną kroplówkę! - uderzyłem go w dłoń, która trzymała rurkę.

Pielęgniarka przerwała naszą kłótnię. Pokręciła głową widząc, że kroplówka została naruszona. Poprawiła wszystko i zmierzyła Harry'emu temperaturę. Przez cały ten czas milczeliśmy, zerkając na siebie nieznacznie.

- Przywieść ci coś? - zapytałem, gdy znowu zostaliśmy sami. - Podaj mi adres, a pojadę do ciebie.

- Nie... nic nie chcę.

Na pewno? - zauważyłem jego zmieszanie. - Dla mnie to żaden problem.

- Nie, dzięki.

- A jakąś książkę? Zanudzisz się tutaj.

Wzruszył ramionami, a ja powiedziałem, że zaraz wrócę. W pobliskim kiosku kupiłem kilka gazet i książkę, która rzuciła mi się w oczy. Sam ją uwielbiałem i miałem nadzieję, że Harremu się spodoba. Położyłem wszystko na szafce i poprosiłem chłopaka o telefon, by podać mu swój numer. Chciałem żeby dzwonić jakby coś się działo.

- Gdzie moja torba? - zapytał.

- Nie miałeś ze sobą torby.

- Miałem!

- Nie denerwuj się - poprosiłem. - Pojadę po nią do klubu, chcesz?

- Która godzina?

- Dziesiąta.

- Otwierają o piątej. Kurwa.

- Miałeś tam coś ważnego?

- Wszystko! Telefon, portfel. Wszystko - powtórzył.

Złapałem go za nadgarstek, prosząc o spokój. Spojrzałem w jego zielone oczy i zapewniłem, że wszystko będzie dobrze, a o piątej przywiozę mu jego rzeczy. Pokiwał głową, znowu kaszląc.

Po południu wychodziłem ze szpitala w celu pojechania do klubu. Parkując przed dobrze znanym mi budynkiem zastanawiałem się czy aby na pewno jest już otwarty. Nie było nikogo w pobliżu, a miejsce nie tętniło życiem. Mimo to zaryzykowałem i pchnąłem metalowe drzwi, które zazwyczaj obstawiał ochroniarz. O dziwo ustąpiły, a ja po chwili byłem w środku.

- Jeszcze zamknięte - usłyszałem za sobą, gdy zrobiłem kilka kroków. Odwróciłem się i zobaczyłem postawnego mężczyznę. Jednego z tych, którzy chronią interesy swojego szefa w amerykańskich filmach.

- Ja przyszedłem po rzeczy Harry'ego.

- Harry'ego? - zdziwił się. - Szefie! - zawołał wgłąb korytarza.

Po chwili tłumaczyłem kolejnej osobie, że Harry jest w szpitalu, a ja przyjechałem po jego torbę.

- Proszę mu przekazać, że już nie ma po co wracać - usłyszałem zbierając rzeczy chłopaka z zimnego pomieszczenie, które miało służyć za szatnię.

- I nie wróci. Powinien pan lepiej dbać o pracowników.

- Dam panu radę: niech pan mu tak nie ufa. Do widzenia.

Przez całą drogę do szpitala zastanawiałem się o czym on mówił. Niby dlaczego mam mu nie ufać? Co może się stać? Spojrzałem na torbę leżącą na miejscu pasażera. Była zniszczona, a kilka dziur załatano innym materiałem. Zaparkowałem i chwyciłem ją, wyjmując portfel. Ten też był w nie najlepszym stanie. W środku znajdowało się kilko banknotów i dowód. Spojrzałem na zdjęcie chłopaka i uśmiechnąłem się. Jego loki były gęstsze, a twarz młodsza. Według daty wyrobienia miał wtedy szesnaście lat. Harry Edwards Styles. Miejsce urodzenia: Londyn.Zdziwiłem się widząc to. Spojrzałem na adres, który mówił, że chłopak mieszka w dzielnicy niezbyt lubianej w Nowym Jorku, a osoby jak ja nigdy tam nie zaglądają. Powszechnie wiadomo, że to dzielnica biedy, przestępstw i pijaństwa. Czyżby przed tym właśnie ostrzegał mnie jego szef? Ale przecież nie można oceniać ludzi po pochodzeniu. Harry jest świetnym, młodym mężczyzną, który po prostu miał pecha w życiu.

Wrzuciłem wszystko do torby i skierowałem się do środka. Chłopak czytał książkę, ale przerwał widząc mnie. Od razu zaczął sprawdzać czy wszystko jest.

- Twój szef był idiotą - powiedziałem siadając obok. - Jak ty tam mogłeś w ogóle pracować.

- Przynajmniej miałem kasę.

- Nie za taką cenę. Nie mógłbym pracować dla takiego buraka.

- Gdybyś był na moim miejscu to pracowałbyś gdzie się da - mrugnął okiem z uśmiechem.

Miał rację. Miał cholerną rację, a mi było głupio. To ja płaciłem jemu za seks. To ja miałem apartament i jeździłem nowym autem. To ja chodziłem w garniturach od Armaniego czy Kleina. Od razu zrobiło mi się szkoda chłopaka, który znowu kaszlał. Plułem sobie w twarz na samo wspomnienie wszystkich złych słów, które miotały się w moich myślach po ostatnim seksie. On po prostu musiał wracać do pracy, a ja traktowałem go jak własność.

- Wszystko okey? - usłyszałem.

- Jasne.

- Na pewno? Wydajesz się... smutny?

- Na pewno. Wszystko jest okey - posłałem mu uśmiech.

Panowała niezręczna cisza, którą przerwał chłopak chwaląc książkę. Zaczęliśmy rozmawiać o literaturze i tak minęło nam kilka godzin. W końcu zostałem poproszony o wyjście, bo czas odwiedzin już dawno się skończył.

- Wpadnę jutro, co? - zapytałem patrząc na Harry'ego. - Jak coś to dzwoń, okey? Przywieźć ci coś?

- Nie, dzięki. Dziękuję ze wszystko.

- Nie ma za co - uśmiechnąłem się.

Miałem ochotę złapać go za twarz i złożyć delikatny pocałunek na jego czole, ale zabrakło mi odwagi. Jedyne co potrafiłem to odwrócić się i wyjść. 

——-

Dziękuję za ponad 2,7K wyświetleń i 200 gwiazdek! *-* Nie spodziewałam się, że ktokolwiek będzie to czytał. Naprawdę! Nie macie pojęcia ile to dla mnie znaczy!

Pytanie z serii "głupie pytania": Czy czyta to jakiś gej? Wiem, że może to brzmi co najmniej kretyńsko, ale chcę wiedzieć jak to wygląda od strony... bycia homo? Nie wiem jak to nazwać, ale chcę dowiedzieć się czy historia nie jest żałosna jeśli czyta się ją, będąc gejem. Wiecie, o co chodzi. Napiszcie na asku "Czytają geje. jest dobrze" ;)

Ask: http://ask.fm/Emmafromearth


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro