Part 4.
W niedzielny dzień zmuszony byłem do rodzinnego obiadu. Już kilkukrotnie udało mi się wywinąć, ale nie tym razem. Wiedziałem, że znowu będą padać pytania o drugą połówkę i rady dotyczące ustatkowania się. Tuż po pierwszej ubierałem jeansy, koszulkę i marynarkę po czym kierowałem się do auta i jechałem do kwiaciarni. Znowu kupiłem mamie jej ulubione kwiaty jakimi były goździki. Wchodząc do domu słyszałem głos mojej siostry. Wszedłem do kuchni i przywitałem się. Podałem bukiet kobiecie stojącej nieopodal i pocałowałem ją w policzek.
- A ja? - szesnastoletnia blondynka wskazała na policzek, a ja cmoknąłem ją. - A kwiatki dla mnie gdzie?
- Niech ci Troy kupi.
- E, stare dzieje - machnęła ręką.
- Wreszcie wolna i niezależna?
- Coś Ty! Oszalałeś?!
Jedząc posiłek pytałem o nowego chłopaka Skyler. Opowiadała o zawodach cheerleader'ek i o chłopaku z drużyny. Miałem wrażenie, że niedługo będzie mogła odhaczyć nazwisko każdego piłkarza ze szkolnych Tygrysów, z którym się całowała. Jeśli tylko to.
- A co u ciebie w tych sprawach?
- A bez zmian - uśmiechnąłem się.
- Nadal ręczny?
- Sky! - moja mama oburzyła się, a ja miałem ochotę wybuchnąć śmiechem. - Zachowuj się! Ale w sumie to powinieneś sobie kogoś znaleźć, Lou.
- Mam czas, mamo.
- Masz dwadzieścia trzy lata! Do czterdziestki chcesz być sam?!
- Jeśli nie znajdę kogoś odpowiedniego to jasne - uśmiechnąłem się patrząc na nią. - Wnuki urodzi ci Sky. Nie martw się, mamo.
- Louis...
- Też Cię kocham. Co u was?
Kobieta opowiadała mi o ostatniej wizycie u babci i pytaniach odnośnie mnie. Znowu przewracałem w duszy oczami, słysząc, że powinienem wreszcie ich odwiedzić. Obiecałem, że wkrótce to zrobię po czym zaproponowałem swoją pomoc w sprzątaniu naczyń ze stołu. Szybko zaniosłem wszystko do kuchni i nadszedł czas na deser. Moja mama ciągle starała się przemycić temat dziewczyny mówiąc, że pewnie piekłaby mi ciasta i sprzątała. W głowie pojawił się Harry, którego chciałbym obok. Na usta cisnęło mi się "Dziewczyny nie będzie, jestem gejem", ale to nieprawda. Ja po prostu polubiłem tego młodzieńca, a w głębi serca jestem stuprocentowym mężczyzną, który uwielbia piwo i duże cycki. A Harrego było mi po prostu szkoda. No i chciałem seksu.
Wieczorem znowu pracowałem. A raczej próbowałem, bo moje myśli krążyły wokół "Queer as folk", które akurat puszczane było w telewizji. Justin przypominał mi Harrego, a Brian mógłby być mną. Chociaż nie - ja nie wyznaję zasady "pieprzyć się z każdym, kto się nawinie". Jus był tak samo młody, niewinny i słodki jak Hazza.
- Kurwa, Lou! - zganiłem samego siebie. - Ogarnij się!
Wyłączyłem telewizor i zacząłem poprawiać błędy, które zrobiłem przez zamyślenie się.
Przez cały tydzień walczyłem ze sobą, by nie iść do klubu. Przejeżdżałem tamtędy każdego dnia i każdego dnia czułem pokusę. Chciałem zobaczyć Harrego. Chciałem poczuć jego zapach, poczuć jego dotyk, usłyszeć jego głos. W końcu w piątek nie wytrzymałem. Zaparkowałem nieopodal i patrzyłem na wejście. Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem do środka. Poprosiłem o drinka i od razu skierowałem się na kanapę skąd miałem idealny widok na chłopaka z lokami. Uśmiechnął się, gdy podawałem mu banknoty.
- Wróciłeś - szepnął znowu ocierając się o mnie.
- Tęskniłeś?
- A powinienem?
Uśmiechnąłem się rozkoszując jego ruchami. Jego menadżer znowu pozwolił mi go zabrać. Czułem wyższość nad Harrym, gdy odjeżdżałem z parkingu z chłopakiem obok.
- Dobrze się czujesz? - zapytałem, gdy ten odkaszlnął kolejny raz.
- Jasne.
Nie rozmawialiśmy za wiele podczas drogi do mojego mieszkania. Głupio się czułem wiedząc, że przelecę go za kasę i znowu się rozejdziemy. Po wejściu do mieszkania od razu zaczął rozpinać mi koszulę, a ja chciałem go pocałować.
- Zarażę cię – usłyszałem.
- Czym?
- Kaszlem.
- Oh, jebać to! - wpiłem się w jego pełne, malinowe usta.
Wsunął rękę w moje spodnie, a ja przygryzłem jego dolną wargę, jęcząc cicho. Czułem spełnienie osiągając orgazm i kładąc się obok nastolatka. Ten znowu sięgnął po papierosa, ale zaczął się dusić dymem.
- Byłeś u lekarza?
- Przejdzie mi, spoko.
- Mogę cię zawieźć.
- Wyluzuj - uśmiechnął się. - Dobra, spadam.
- Zostań - spojrzałem w jego zielone oczy, które były niczym głęboka, mętna woda w akwarium.
- Znowu zasnę.
- To śpij.
- Nie powinienem. Sorry. Dasz mi kasę?
Wyciągnąłem kilka banknotów i podałem chłopakowi, który prędko się ubierał. Chwilę później słyszałem trzaśnięcie drzwiami i w mieszkaniu zapanowała cisza. Leżałem nago z prześcieradłem na biodrach i patrzyłem w sufit. Plułem sobie w twarz, że w ogóle pojechałem do baru. Liczyłem, że Harry zostanie na noc i znowu obudzę się obok niego, a teraz zachował się jak zwykła dziwka.
——
Nah, chyba spieprzyłam rozdział. Mam jednak nadzieję, że mnie nie zjecie :p
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro