Rozdział XXV. Diego
Po raz pierwszy mapę stolicy Ruenperium Diego ujrzał przed kilkoma laty. Wisiała na ścianie w jednej z sal lekcyjnych, nakreślona była starannie kruczoczarnym tuszem. Do rysunku użyto pióra o cieniutkiej końcówce, gotowego oddać najmniejsze szczegóły. Od tego czasu poznał rozkład wielu innych miast, studiował setki map i planów, lecz Toliaral należał do tych miejsc, których w żaden sposób nie da się przyrównać do innych. Ciężko było ubrać w słowa przedziwną emocję, goszczącą w głowie każdego, kto spoglądał na mapę stolicy.
Ujrzawszy miasto cudów w całej swojej okazałości, półelf wreszcie pojął, co to za uczucie – niepomierne przytłoczenie potęgą magów. Dotarło do niego, iż nie sposób nie pochylić czoła w hołdzie dawnych towarzyszy Jaz, którzy wspólnymi siłami wznieśli ów klejnot architektury. Wszystko w Toliaralu zachwycało oczy przybywających, począwszy od równych, szerokich ulic zapełnionych wytwornie odzianymi mieszkańcami, przez wysokie, pastelowe rzędy budynków ze skrzącymi gzymsami, aż po oślepiający swym blaskiem pałac o kryształowych dachach, znajdujący się na centralnym wzniesieniu. Zimowe słońce nieśmiało opromieniało ów widok, sprawiający, iż twarze wszystkich perłowych magów wyrażały wyłącznie oczarowanie.
Najbardziej zdumiewał jednak fakt, iż stolica unosiła się w samym środku olbrzymiego krateru.
Lecieli nad kotliną, z której brzegów spadało paręnaście wodospadów, lądujących w jeziorze na samym dnie, a potem wpływające do podziemnych jaskiń. Pośrodku wznosiła się zaś potężna kolumna, szerokości kilkunastu kilometrów, na jej szczycie zaś wybudowano miasto. Dopiero teraz dało się zobaczyć prawdziwą potęgę perłowej magii, i zrozumieć jak bardzo osłabła przez ostatnie stulecia. Tak ogromnej dziury w ziemi, której dno ledwie było widać, nie mógł wykopać żaden ze współczesnych architektów. Miasto zaś, pyszniące się na szczycie ziemnego filaru, łączyły ze stałym lądem cztery potężne, kamienne mosty, długie na wiele dziesiątek metrów. Przy pomocy pomp oraz rur, ukrytych wewnątrz kolumny, odprowadzano na dół ścieki, stolica była zatem czysta i nowoczesna.
Toliaral niewątpliwie stanowił kolebkę przepychu. Na ten widok nie potrafiła przygotować żadna rycina, żaden rysunek, żaden najdokładniejszy nawet opis. Zwyczajnie nie mieściło się to w głowie. Nie dało się pojąć, w jaki sposób ta gigantyczna konstrukcja została w ogóle wzniesiona. Kolumna pośrodku bezdennej przepaści. Diego po dłuższej chwili zaprzestał prób zrozumienia, jaki był cel budowli ani jak dokładnie ją stworzono. Zwyczajnie napawał się obrazem rodem z dziecięcych fantazji.
Profesor Arone wylądował na końcu jednego z mostów, informując o przybyciu uczniów Perłowego Kolegium. Pozostali kołowali nad miastem, dopóki nauczyciel na powrót do nich nie dołączył.
– Lecimy prosto do pałacu! Zachęcam, żebyście dokładnie się rozejrzeli, szczególnie ci uczniowie, którzy nigdy nie byli w Toliaralu. To właśnie tutaj odbędzie się przynajmniej część waszego końcowego egzaminu – oznajmił swym donośnym głosem, uśmiechając się łagodnie.
Diego zniżył lot na tyle, na ile było to możliwe. Rozpoznawał niektóre główne ulice oraz budynki z mapy, wymieniał je w myślach, usiłując zachować skupienie, lecz było to niezmiernie trudne, bowiem trwał doroczny festyn, odbywający się w dniach końcowego egzaminu. Wszyscy świętowali przyjęcie na służbę kolejnej czterdziestki magów. Wszędzie wisiały girlandy oraz chorągiewki, na masztach powiewały dumnie flagi rodów szlacheckich, które półelf bezbłędnie rozpoznawał.
Pomarańczowa perła w jego fujarce płonęła jasnym światłem, tłumiąc nerwowość Diego. Wystarczyło parę miesięcy, by zaczął polegać na magii każdego niemal dnia. Tysiące ludzi otwierało okiennice, by popatrzeć na przelatującą formację. Kargan skrzeknął niespokojnie i zarzucił łbem, gdy usłyszał grzmienie bębnów ustawionych na zbliżającym się z każdą minutą pałacowym dziedzińcu.
Gdy wszyscy wylądowali na czarnym dziedzińcu zamkowym, stajenni chłopcy odziani w białe rękawiczki odprowadzili bestie do stajni.
– Ale jazda – oznajmił szczerzący się radośnie Lucjan, podchodząc do półelfa. Roztarł obolałe uda, ani na moment nie przestając wodzić oczami dookoła siebie. – Pomyśl, że niektórzy się tu urodzili! Przestaję dziwić się arogancji pochodzących stąd uczniów. Też bym się tak zachowywał na ich miejscu. Widziałeś te złote krzaki? Ciekawe, jak będą wyglądały nasze kwatery.
– Również mnie to ciekawi. Choć najpierw chciałbym zobaczyć tutejsze archiwa.
– A ty jak zawsze z nosem w tych nudnych, zakurzonych zwojach. Tylko czekać, aż urośnie ci długa biała broda.
Półelf parsknął śmiechem, który po chwili przerodził się w ostry kaszel. Zmarszczywszy czoło, mocniej rozjarzył pomarańczową perłę w fujarce. Będzie musiał ją wymienić przy pierwszej nadarzającej się okazji.
– Daj mi spokój. Lubię zakurzone zwoje.
– Nie wątpię. Przecież przytargałeś tu ich dwie torby.
Na dziedzińcu pojawiła się kobieta o siwych włosach i pomarszczonej twarzy, lecz z młodzieńczym błyskiem w oku. Stała w nienagannej postawie, ubrana w jasnoczerwoną suknię. Na jej przedramieniu znajdował się karwasz, a w nim tkwiła różowa perła. Choć nie mówiła głośno, była doskonale słyszalna.
– Drodzy uczniowie ostatniego roku! Przybywacie do stolicy przede wszystkim na egzamin końcowy, po którym przyjmiemy was do grona Perłowej Gwardii jako pełnoprawnych, wykształconych magów. Przed wami trudne zadanie i z pewnością jesteście trawieni przez nerwy. Dlatego też dzisiaj nie będziemy rozmawiać o tym, co czeka was jako uczniów. Wieczorem odbędzie się powitalna kolacja. Teraz macie dwie godziny na oporządzenie się w swoich kwaterach. Ufam, że w szafach znajdziecie coś odpowiedniego dla siebie. Cieszcie się tym bankietem, póki możecie, szczerze wam radzę.
To rzekłszy, odwróciła się i zniknęła za pałacowymi drzwiami.
– Służba zaprowadzi was do kwater – objaśniła profesor Plamant, dostrzegając dezorientację na co poniektórych twarzach.
Mimo iż rozkład Kolegium uznawano powszechnie za skomplikowany, nie mógł się równać z zawiłością pałacowych korytarzy. Kiedy w końcu dotarli do kwater, nawet Diego nie był w stanie przypomnieć sobie dokładnej trasy wiodącej do wyjścia.
Gońców podzielono na żeńską oraz męską grupę, podobnie uczyniono z każdą specjalizacją. Ich kwatera była pomalowana na łagodny odcień pomarańczu, wpadający nieco w brąz. Choć z pewnością używana, pozostawała w zaskakująco dobrym stanie. Każdy kąt lśnił czystością, żadne z krzeseł przy pięciu biurkach nie skrzypiało, a materace łóżek były najmiększym podłożem, na jakim Diego kiedykolwiek spoczął.
– Mamy własną łaźnię! – zakrzyknął Lucjan, otwierając zdobione ornamentami drzwi. – Niesamowicie tutaj!
– Mam nadzieję, że pozwolą nam trochę pobiegać po mieście. Chętnie odwiedzę rodziców przy okazji przebieżki. Tęsknię też za moimi ulubionymi rogalikami z czekoladą. Nie jadłem świeżych od bardzo dawna – odezwał się Erion, wysoki chłopak o porcelanowej cerze i jasnych, elegancko przyciętych włosach. Pochodził ze stolicy, o czym Diego dowiedział się, gdy ujrzał chustkę z inicjałami oraz herbem tkwiącą w jego kieszeni. – Mogę was zabrać do najlepszego szewca w mieście. Miło byłoby, gdyby przyjrzał się naszym butom przed egzaminem.
– Prześwietny pomysł, pod warunkiem, że będzie to jutro. Buty nie są tak ważne jak jedzenie, a jeśli zaraz nie dostanę jakiegoś normalnego posiłku, to, na perły, umrę z głodu – mruknął Lucjan.
Diego tymczasem ułożył starannie wszystkie zwoje i papiery w jednym z biurek. Z zachwytem obejrzał pióro oraz kałamarz z najlepszej jakości atramentem, w dodatku gotowe do użytku. Miał ochotę od razu zabrać się za sporządzanie kolejnej porcji notatek. Wpierw jednak należało się oporządzić po podróży. Powinnością dobrego dyplomaty był nienaganny wygląd przy królewskim stole, a jemu zdecydowanie potrzebna byłą kąpiel.
W łaźni ściągnął z siebie ubranie, lecz kiedy tylko rozwiązał rzemyk fujarki, przeszył go palący ból w klatce piersiowej. Na moment stracił wzrok i czucie w palcach. Nie mógł oddychać, dusił się, z oddali, jakby przez ścianę, słyszał gorączkową wymianę zdań, nie potrafił jednak wyłowić ani jednego wyraźnego słowa. Gdy zaciśnięta na jego krtani łapa klątwy odrobinę się rozluźniła, czym prędzej rozpalił perłę w karwaszu. W mgnieniu oka wszystko zniknęło, zastąpione błogim spokojem. Podświadomie wiedział, że to nie magia perły, lecz łaskawe przyzwolenie tego, kto ową klątwę kontrolował, lecz mimowolnie przypisywał zasługę pomarańczowym iskrom.
– Niedobrze – mruknął. – Bardzo niedobrze.
Ostatnio kolor pereł bladł coraz prędzej, mimo że starał się umiejętnie dysponować pomocą czarów. Błagał w myślach, by wystarczyło mu te dziesięć sztuk, które ze sobą wziął.
***
Zmęczone twarze uczniów jednoznacznie wskazywały na to, iż nikt nie spodziewał się, że kurczak może smakować tak wyśmienicie. Mimo głodu usiłowali zachować powściągliwość oraz maniery, co niektórym wychodziło wręcz doskonale, innym zaś w najlepszym razie dostatecznie. Profesor Arone, siedzący po lewej stronie Diego, wdał się w uprzejmą rozmowę z siedzącą naprzeciw doradczynią. Diego spostrzegł, iż odziana w ciemnozielony mundur ciemnowłosa kobieta zerknęła kilkukrotnie w jego kierunku. Na jego uszy.
Kolacja toczyła się spokojnie, lecz mimo błogiej muzyki w tle, łagodnych świateł świec i wystudiowanych uśmiechów zebranych dało się wyczuć pewne napięcie, które trzymało pałac na napiętych jak postronki sznurkach. Sprawiało, iż nie dało się tu całkowicie rozluźnić.
Półelf od dłuższego czasu próbował wyczuć odpowiedni moment, w którym mógł bez przeszkód zadać pytanie królewskiej uczonej tak, by nie uznano tego za aroganckie wtrącenie do rozmowy. W oczekiwaniu odłożył widelec, by nie widać było, jak bardzo drżą mu ręce. Nowa perła ukryta w fujarce dodawała mu odwagi swoim ciepłem.
– Przepraszam najmocniej za zuchwałość – spróbował w końcu – jeśli mogę zapytać, czy jest możliwość, abyśmy zyskali dostęp do pałacowej biblioteki w celach edukacyjnych?
Kąciki ust doradczyni uniosły się łagodnie. Diego nie był w stanie zinterpretować, czy był to uśmiech zimny, czy przyjazny.
– Zakładam, profesorze, że jest to jeden z najbardziej ambitnych uczniów Kolegium – skomentowała głębokim, gładkim głosem. Następnie przeniosła wzrok na półelfa. – Rzadko kiedy widzę kogoś równie zapalonego do przeglądania starych papierów, jak to nazywa młodzież. Jeśli masz ochotę, po posiłku polecę służącemu, by sprowadził jednego ze skrybów.
– Byłbym ogromnie wdzięczny – odparł ze słyszalną ulgą w głosie.
Wprawdzie ćwiczył formalne konwersacje niezliczoną ilość razy, lecz w praktyce i tak okazało się to stresującym doświadczeniem. Miał nadzieję, że skryba nie będzie równie onieśmielający.
– Czy wszystko w porządku, panie Perez? Wydajesz się czymś zatroskany – odezwał się Arone.
Diego omal nie zakrztusił się napojem. Oby profesor niczego nie podejrzewał. Jeśli dowie się o jego osłabieniu, może zabronić mu udziału w teście i nakazać pozostanie w łóżku. Półelf natomiast musiał przynajmniej zajrzeć do archiwów, a nie będzie mógł tego zrobić przykuty do łóżka.
– Oczywiście, panie profesorze. Jestem jedynie strudzony podróżą.
– Masz na nazwisko Perez? – Brwi doradczyni wygięły się współczująco. – Jesteś zapewnie bratem Bareny. Mimo młodego wieku była bardzo mądrą półelfką. Pamiętam, że zawsze dbała o szczegóły przeprowadzanych inicjatyw. Dbała o najbiedniejszych. Jej strata zabolała wielu z nas.
– Dziękuję – rzekł niepewnie Diego.
Ta krótka konwersacja zupełnie zbiła go z tropu i kiedy po zakończeniu posiłku uczniowie zaczęli udawać się do pokoi, a przed nim stanął młody chłopiec w szarym stroju, przez moment nie wiedział, dlaczego służący wpatrywał się tak intensywnie w jego buty.
– Czy nie chciałeś, panie, udać się do archiwów? – spytał nieśmiało malec, lekko unosząc głowę, jednak nadal wbijając wzrok w ziemię.
– Właśnie! Tak, chciałem się tam udać – zrozumiał Diego. – I proszę, nie mów mi „panie". W najmniejszym stopniu nie zasługuję na to miano. Czy możemy zabrać ze sobą jeszcze jedną osobę?
– Oczywiście, panie. – Chłopczyk skłonił głowę i powrócił do biernego oczekiwania.
– Nie mów tak do mnie, proszę.
– Dobrze, pa... rozumiem.
Półelf rozejrzał się po jasnobłękitnej sali w poszukiwaniu Niyo, lecz nigdzie nie dostrzegał drobnej postaci Pikiety. Nie potrafił rozpoznać jej bez kaptura, lecz nie sądził, by pozostała w tłumie dłużej, niż to konieczne, nie zwracał zatem uwagi na tych, którzy wciąż biesiadowali. Wśród odchodzących też jednak jej nie było. Zapewne udała się już do pokoju.
– Idziemy – zadecydował wreszcie.
Ekscytacja i chęć zobaczenia na własne oczy największej biblioteki w kraju przezwyciężyła empatię do drugiego człowieka. Ruszyli szerokim korytarzem, po chwili zaś skręcili w węższe przejście. Droga ponownie okazała się zbyt zawiła, by można było ją spamiętać, zresztą półelf i tak pogrążony był w rozmyślaniach. Już zastanawiał się, jaki system porządku zaprowadzono pośród zwojów, a także od których działów powinien zacząć poszukiwania. Czasu nie miał wiele, a był pewien, iż w trakcie egzaminu będzie go jeszcze mniej.
Ilość książek sprawiła, że zakręciło mu się w głowie. Regały miały wysokość kilku pięter, sufit ginął gdzieś w cieniu, a każda półka zastawiona była po brzegi tysiącami egzemplarzy ksiąg. Widok ten zachwycił go bardziej niż panorama Toliaralu.
– Czy to są naprawdę królewskie archiwa? – spytał sam siebie z niedowierzaniem.
– Och, nie, pałac posiada jeszcze cztery podobne pomieszczenia, choć ta część jest największa. Jeśli wybaczysz, udam się do innych powinności. Wrócę tu za trzy godziny, pani Ayra poleciła mi wówczas odprowadzić cię do kwater. Czy tyle czasu wystarczy?
– Na dzisiaj jak najbardziej. – Diego skinął głową w podzięce. – Poczekaj. Jak ci na imię?
Służący zatrzymał się w pół kroku, spoglądając na niego w zupełnym osłupieniu.
– Imię? Dlaczego pytasz mnie o imię? Przecież nie jestem nikim ważnym.
Rozumiał tok myślenia chłopca, w końcu w Kolegium przebywało wielu sprzątaczy i kucharzy, których imion nie pamiętał. Pomyślał jednak, iż przyda mu się jedna przyjazna twarz w miejscu tak obcym oraz przytłaczającym.
– Jestem Diego, a ty?
Malec rozpromienił się.
– Nazywam się Szast, jestem zaszczycony pytaniem. – Ukłonił się niezgrabnie. – Muszę już iść. Życzę ci owocnych poszukiwań.
Szast odbiegł, a jego trzewiki stukały głucho o powierzchnię drogiego, wzorzystego dywanu w ciepłych barwach. Diego odszukał odpowiedni dział – co okazało się zaskakująco proste, gdyż archiwa królewskie korzystały z tego samego systemu katalogowania, co Kolegium – zgarnął stertę zwojów, a ostrożnie zaniósłszy je do biurka, usiadł przy nim z błyszczącymi z podniecenia oczami. Najlepsza biblioteka w kraju. Biblioteka, z której korzystała jego siostra, by zdobywać swoją jakże rozległą wiedzę.
Zabrał się do pracy, rozjarzywszy żółtą perłę w lampionie znajdującym się na biurku. Gdy to zrobił, poczuł delikatny ucisk w piersi. Niełatwo było kontrolować jednocześnie złotą i pomarańczową magię.
Ledwie rozwinął pierwszy zwój, cień przesłonił oświetloną kartkę.
– Jesteś aż tak bardzo nieprzygotowany do egzaminu? – odezwał się wesoło cichy, wysoki głos o łagodnej barwie. – Czy też próbujesz rozwiązać zagadkę wszechświata?
– Kim jesteś? – zapytał bezwiednie półelf, ledwie kryjąc swą irytację. – Nie mam zbyt wiele czasu i chciałbym go jak najlepiej wykorzystać.
Odwrócił głowę i zamarł, widząc błysk złocistej obręczy okalającej czoło rozmówcy. Natychmiast zerwał się z krzesła i ukląkł na prawe kolano. Zaskoczenie sprawiło, iż żółta perła zgasła, więc na powrót gorączkowo sięgnął do niej umysłem. Po chwili światło znów zaczęło odbijać się w źrenicach osoby, która go zagadnęła. Diego oblał rumieniec, głośno przełknął ślinę. Skarcił się w myślach za tak olbrzymią lekkomyślność.
– Wasza Wysokość, błagam o łaskę – wykrztusił.
Młody następca tronu, dwudziestopięcioletni książę Olianus, stał nad nim w granatowej koszuli z podwiniętymi rękawami i wyglądał tak, jakby powstrzymywał się od parsknięcia serdecznym śmiechem.
– Wybaczam. Nie potrzeba formalności, obaj jesteśmy jedynie samotnymi molami książkowymi, nieprawdaż?
Diego rozluźnił się mimowolnie i odważył się przelotnie zerknąć na twarz księcia. Wówczas brązowe oczy następcy otworzyły się szeroko, a on sam cofnął się o krok.
– Wyglądasz zupełnie jak ktoś, kogo znałem.
Półelfowi wyrwało się westchnięcie. Nie spodziewał się, iż pamięć o jego siostrze będzie pozostawała tak żywa na królewskim dworze. Z pewnością byłaby dumna, gdyby usłyszała, iż nie zapomniał o niej nawet sam następca tronu.
– Zapewne Wasza Wysokość ma na myśli Barenę Perez – oznajmił zbolałym głosem.
– Tak. Bardzo przypominasz Re. Jesteś jej bratem? Wspominała o tym, że ma brata.
Drgnął, słysząc to zdrobnienie. Tylko rodzina tak się do niej zwracała. Nie do pojęcia był dla niego fakt, iż ta sylaba pojawiła się w ustach samego księcia Olianusa. Zdumiał się tak wielce, iż na moment zapomniał o etykiecie. Rozejrzał się ukradkiem, czy nikt ich nie podsłuchuje, lecz stojący niedaleko uczony przynajmniej pozornie nie interesował się ich rozmową. Przekładał jedynie książki, nucąc pod nosem jakąś balladę.
– Skąd znasz to zdrobnienie? – szepnął Diego.
Szczęśliwie książę zdawał się nie przejmować tytułami.
– Pewnego razu powiedziała mi, że lubi, gdy tak się do niej mówi. Od tamtej pory nigdy nie nazwałem jej inaczej. To na pewno ty. Diego, prawda? Mam nadzieję, że dobrze zapamiętałem. – Widząc, że półelf powoli skinął głową, Olianus odetchnął nieznacznie. – Też lubisz czytać, tak jak ona. Na perły, jesteście doprawdy identyczni.
– Czy... jeśli to nie impertynencja z mej strony... czy pozostawałeś z nią w dobrych stosunkach, Wasza Wysokość? – Diego cieszył się na myśl, iż jego siostra posiadała aż takie względy na dworze. Książę wydawał się ponadto dobrym kompanem do dyskusji o książkach, które tak lubiła.
Olianus uśmiechnął się smutno.
– To mało powiedziane. Ja ją kochałem.
W tym momencie do biblioteki wbiegł zdyszany strażnik. Omiótł wzrokiem pogrążone w cieniu balkony i korytarze między regałami, aż wreszcie jego rozgorączkowane spojrzenie spoczęło na następcy. Ponaglająco wyciągnął rękę, choć ów gest nadal zawierał w sobie pokaźną dozę szacunku.
– Tu jesteś, Wasza Wysokość! Król oczekuje cię w swoim gabinecie.
– Obowiązki wzywają – stwierdził kwaśno Olianus, poprawiając jeden ze swoich kasztanowych loków, który opadł mu na czoło. – Może uda nam się jeszcze porozmawiać, Diego. Obyś znalazł w zwojach to, czego potrzebujesz.
Półelf ledwie zdołał powstrzymać rozpaczliwy jęk protestu. Nie mógł uwierzyć, że po usłyszeniu takiej nowiny nie miał szansy na zadanie nawet jednego pytania, a przecież całe setki słów cisnęły mu się na usta! Barena odwiedzała ich w domu rzadko, a kiedy już przyjeżdżała, nie opowiadała o swojej pracy, więc jeśli następca tronu dobrze ją znał, być może potrafił o niej coś opowiedzieć. Diego marzył, by więcej dowiedzieć się o tym, jak wyglądało życie Re.
Zbolałym wzrokiem odprowadził księcia oraz strażnika do drzwi biblioteki i zapewne powróciłby do swych zajęć, gdyby nie pojedyncza myśl, która podziałała na niego jak cios obuchem.
Królewski żołnierz miał na sobie doskonale znany mu czarny mundur.
Czarny mundur, który Diego widział niemal każdej nocy w swych koszmarach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro