Rozdział XXIV. Ash
Profesor Arone, zaniósłszy do stolicy informację o zdradzie w szeregach Kolegium, przekroczył bramę akademii niemal tydzień później. Uczniowie nie byli skończonymi głupcami, dlatego też kiedy mężczyzna szybkim krokiem udał się prosto do gabinetu dyrektora, mury aż zatrzęsły się od plotek. Wszyscy snuli domysły na temat procedur, które mogą zostać podjęte w wyniku ostatnich wydarzeń. Niektóre teorie przerażały swym prawdopodobieństwem, inne zakrawały na szaleństwo, ale wszystkie, co do jednej, skrupulatnie przekazywano sobie z ust do ust.
Po rozmówieniu się z dyrektorem profesor Arone stanął u szczytu schodów wejściowych, donośnym barytonem prosząc wszystkich o stawienie się na dziedzińcu. Elfka nigdy nie widziała, by uczniowie tak szybko opuszczali klasy. Ogromnego pecha mieli ci, którzy akurat wybrali się na przebieżkę do lasu. Dostrzegła wybiegającego na polanę Diego, z szyją oświetloną pomarańczową poświatą. Zacisnęła zęby, gdy stanął niedaleko niej i wbiła paznokcie w swoje ręce.
– Przestań to robić – syknął Rivan do jej ucha.
Odwróciła się w jego stronę, wściekła, że go nie usłyszała.
– Co robić?
– Ranić się.
Wnętrza dłoni Ash w ciągu ostatnich kilku dni przemieniły się w plątaninę wściekle czerwonych strupów. Niemal nieustannie sączyła się z nich krew, gdyż elfka raz po raz zdzierała skórę na nowo. Podczas nocnego przeszukiwania pokoi uczniów – jak na razie bezowocnego – musiała owijać palce bandażami, by nie pozostawić szkarłatnych śladów na żadnym z mebli. Nerwowo rozdrapywała rany, gdy tylko nie była zajęta trenowaniem.
Nie odpowiedziała, ponieważ nie potrafiła znaleźć właściwych słów. Zamiast tego naciągnęła rękawy koszuli aż do połowy palców, zaciskając je na grubym materiale. Spojrzała w oczy elfa ze skruchą. Kiedy jej ręce próżnowały, miała do wyboru albo wbijać paznokcie w dłonie, albo uparcie wodzić palcami po bliźnie, którą zostawił po sobie pierścień Kła.
Niech ten drań będzie po stokroć przeklęty.
– Nie ma sensu tego przed wami ukrywać – odezwał się profesor, wyprostowany niczym zbyt mocno naciągnięta struna. – W Ruenperium narodziła się rebelia, której celem jest zrzucenie z tronu obecnie rządzącej dynastii. Prawdziwie szaleńcze umysły stoją na jej czele, gotowe uczynić wszystko, by osiągnąć swój cel. Stoimy u progu wojny. Wtajemniczanie was w szczegóły, które do tej pory odkryliśmy na temat organizacji, nie leży jednak w tej chwili w mojej intencji. Wszystkim zajmie się Gwardia. Ja mam jedynie za zadanie poinformować was o pewnej zmianie, którą ustanowił nasz król. – Arone urwał na moment, by pochylić głowę w geście szacunku. Zebrani uczynili to samo, choć nie wszyscy uczynili to z wymaganą dozą gorliwości. – Egzamin końcowy dla uczniów szóstego roku został przełożony na bliższy termin. Podróż do stolicy odbędzie się za trzy dni.
Nowina wywołała poruszenie wśród szóstoklasistów. Zwyczajowy półuśmieszek Rivana zbladł nieco, zaś Diego odetchnął z wyraźną ulgą. Ash zachłysnęła się nagłą paniką. Nie była jeszcze gotowa. W ciągu ostatnich dni jej ramiona znacznie osłabły, bo ze względu na ból dłoni nie była w stanie trenować wspinaczki z pełną swobodą. Musiała czym prędzej zdobyć zieloną perłę i uleczyć rany, a potem wziąć się do pracy. Jeżeli nie zda, zostanie wydalona z Kolegium. Z dala od Diego. Z dala od Rivana. Z dala od całej swojej rodziny. Wrzucona na pastwę losu w świat, w którym nie potrafiła normalnie funkcjonować. Tylko żołnierski fach był w stanie wystarczająco zająć jej myśli.
– Egzamin został przeniesiony, gdyż nie wiemy, jak będzie wyglądała sytuacja za kilka miesięcy – mówił dalej Arone. –Dopóki jest możliwość przeprowadzenia testu w normalnych warunkach, dopóty należy ją wykorzystać. Mam nadzieję, że jesteście gotowi. Nie wątpię, iż jest to dla was nagła informacja, lecz równie mocno wierzę, że sobie poradzicie. Jaz Ruena była jedynie kilka lat starsza, gdy uwolniła cały kraj od jarzma Malei Teofano. Pamiętajcie o tym.
– Czy zaprowadzono jakieś inne zmiany? Przeniesiono ostatnią próbę rekrutów? – krzyknął Diego, jak zawsze domagając się sprecyzowania wszelkich wiadomości.
– Kolegium pozostaje bezpieczne z dala od stolicy i w głębi kraju. Próby pozostają zatem w zwyczajowych terminach. Jeszcze jedno. Gdyby któreś z was posiadało jakiekolwiek informacje o niejakim Wszechpotężnym lub znalazło dokument czy przedmiot podpisany w ten sposób, niech zgłosi się do dyrektora.
Po tych słowach cały plac wybuchł kakofonią dźwięków, gdy uczniowie przekrzykiwali się nawzajem w zasłyszanych plotkach, omawiali dopiero co zasłyszane rewelacje, a także usiłowali wydostać się z tłumu. Ash widziała panikę na twarzach pierwszoroczniaków, wielu uczniów miało łzy w oczach i załamywało ręce. Z pewności martwili się o bliskich.
Nauczeni doświadczeniem szóstoklasiści stanęli z boku jeszcze przed rozpoczęciem przemówienia, toteż cały rocznik rozpierzchł się stosunkowo szybko, by wypełnić nadchodzące trzy dni gorączkowymi przygotowaniami do egzaminu. Niektórzy dopiero teraz zaczęli naprawdę przykładać się do nauki, wielu miało do przerobienia całe sterty teorii.
– Z czego się tak cieszysz? – zapytał Rivan, spoglądając z niedowierzaniem na uśmiechniętego Diego.
– Nie wiem, w jakim stanie byłbym za kilka miesięcy. Moje zdrowie jest równie niestabilne jak sytuacja w kraju – odparł półelf. – Teorię mam w małym palcu, a z egzaminem praktycznym poradzę sobie lepiej teraz niż w jakimkolwiek późniejszym czasie.
– Może do wiosny udałoby nam się zdjąć tę klątwę – zaczęła nieśmiało Ash, ale Diego zbył ją machnięciem ręki.
– Nie ma na to najmniejszych szans. Zresztą, nie ma sensu snuć absurdalnych przypuszczeń. Skupmy się na treningu, a ty, Rivanie, na teorii.
– Zamknij się, kujonie jeden – mruknął elf, przeczesując włosy zesztywniałymi z zimna palcami. – Ty nie musisz nie spać po nocach, zajmując się poszukiwaniami o wątpliwym wyniku, z narażeniem zdrowia i życia. Nie wysypiam się od kilku dni.
– Ja od kilku lat – odparł cicho Diego. – W tej dziedzinie nawet nie próbuj się ze mną licytować. Wybaczcie, muszę biec na zajęcia. – Odwrócił się i sprintem pobiegł w kierunku bieżni.
Ash ze złością kopnęła Rivana w łydkę.
– Au! Za co?
– Nie masz za grosz taktu! Czy ty w ogóle widzisz coś poza kolejną ładną dziewczyną do poderwania? Gdybyś choć odrobinę wysilił, może zobaczyłbyś, że Diego wiecznie ma podkrążone oczy, mnóstwo ziewa, a jeśli wydaje się pełny wigoru, to tylko z powodu dodatkowych porcji pomarańczowej magii? To oczywiste, że się nie wysypia!
– Przecież wiem. – Elf uniósł ręce w geście poddania. – Chciałem tylko zażartować, porozmawiać o czymś błahym. Widocznie oboje jesteście dzisiaj w podłym nastroju, więc może po prostu się zamknę i...
Nagle jakaś drobna dłoń odziana w rękawiczkę złapała nadgarstek Ash. Wyrwała się czym prędzej, jednocześnie biorąc do ręki sztylet. Machnęła ostrzem, zaślepiona strachem. Tylko dzięki refleksowi Rivana, który w porę ją powstrzymał, twarz Villie nie została oszpecona głęboką raną.
– Młoda, powinnaś już wiedzieć, że ona ma czasami gorszy dzień – warknął elf w stronę zaskoczonej poławiaczki. – Nie miała lekko w życiu.
– Na perły – szepnęła Ash, kuląc się w sobie. – Przepraszam, Villie. Nie miałam zamiaru cię zranić. To tylko odruch z mrocznych czasów – dodała pospiesznie.
Skarciła się w myślach. Żadną miarą nie mogła się tak zachowywać.
– Nic nie szkodzi – rzekła dziewczynka, choć adrenalina zabarwiła jej policzki, a oddech niepokojąco przyspieszył. Przełknęła ślinę, odchrząknęła i poprawiła szarą rękawiczkę, do której nie zdążyła się jeszcze przyzwyczaić. – Skoro jedziecie do stolicy, kto zajmie się moim treningiem?
– Znakomite pytanie – podchwycił Rivan lekkim tonem. – Ogólnie rzecz biorąc, z przyjemnością zdejmę sobie przynajmniej tę jedną odpowiedzialność z barków. Zapewne trafisz pod skrzydła profesorów. Część grona nauczycielskiego również jedzie do stolicy, więc ci, którzy zostaną, będą wprawdzie mieli mniej czasu, ale nie masz się czym martwić. Tobą z pewnością ktoś się zaopiekuje, żebyś nie wysadziła nam akademii w powietrze. A teraz uciekaj, bo zdaje się, że wołają rekrutów.
Odpowiadając Villie, wyjął nóż spomiędzy palców Ash i ostrożnie odłożył go na miejsce przy pasku elfki. Dopiero potem puścił jej przedramię. Ash obserwowała jego poczynania, bezwładna jak szmaciana lalka. Nadal nie mogła uwierzyć w to, co zrobiła. Poławiaczka złapała za poznaczony bliznami nadgarstek mocno, z dziedzięcą ufnością, ale gwałtowność i siła tego gestu sprawiły, że umysł elfki przywołał wspomnienie więżących ją Tygrysów. To nie mogło się już powtórzyć. Musiała myśleć racjonalnie, panować jak sobą.
Otrząsnęła się z zamyślenia, gdy Rivan klepnął ją w ramię.
– Żyjesz?
– Co ja zrobiłam, na perły?
– Prawie pozbawiłaś Villie prawego oka – podpowiedział usłużnie elf. – Zapomnijmy o tym. Co ty na to, żebyśmy poszli i uzdrowili twoje ręce? Potrzebujesz ich do egzaminu. Założę się, że czeka nas wspinaczka oraz zajmowanie się zamkami, a z takimi poranionymi palcami bycie złodziejaszkiem jest jednak nieco trudniejsze.
Skinęła głową, zbyt roztrzęsiona, by sformułować odpowiedź. Zamiast tego ruszyła prosto w kierunku izby chorych, wydychając kłęby pary z ust. Omal nie poślizgnęła się na schodach. Może Diego cieszył się z przełożonego egzaminu, ale ona znajdowała się w rozsypce. Zatrzymała się w połowie stopni, uważnie wpatrując się w swoje stopy, jakby należały do kogoś innego.
To nie moja wina, myślała rozpaczliwie, nie moja. To wszystko przez Dircand. To przez Kła zachowuję się, jakbym oszalała.
– Jakim cudem jesteś taki spokojny?
– Słucham?
– Jak możesz tak panować nad nerwami? – zapytała. – Nad tym wszystkim? Też tam wróciłeś, tak samo jak ja, ale z tobą wszystko w porządku, a mnie powinno się zamknąć w pokoju bez okien. Teraz jeszcze ten egzamin, dodatkowy stres, a do tego mamy na głowie cholernego wybrańca magii. O czymś jeszcze nie wspomniałam? Ach, tak, rebelia. – Wykonała kilka płytkich, gorączkowych wdechów. – W jaki sposób wciąż masz uśmiech na twarzy? Ja nie mam już siły na normalne funkcjonowanie. Myślałam, że może bal mnie nieco rozluźni, ale nawet przez jeden wieczór nie dane jest mi być prawdziwą damą.
Z całego serca zazdrościła mu tego dobrego humoru. Choć nie przyznałaby się do tego, miała pretensje o jego radość. On nie staczał się w dół z każdym kolejnym nocnym koszmarem.
– Jestem spokojny za nas dwoje. Muszę cię pilnować, tym samym pozostać przy zdrowych zmysłach. Przynajmniej jedno z nas musi – odpowiedział.
Gwałtownie uniosła głowę. Spojrzała na niego zimno, z nagłym obrzydzeniem.
– Czyli twierdzisz, że sama nie potrafię się upilnować? Przyznajesz, że zwariowałam?
– Cóż...
– I wiesz co?! – wrzasnęła, nie bacząc na to, że kilkoro przechodzących obok uczniów rzuciło im zaciekawione spojrzenia. – Masz absolutną rację! Tak! Jestem szalona! W mojej głowie nieustannie przesiaduje psychodeliczny potwór, który nieustannie nabija się z mojej słabości, bo ma rację, na perły! Obaj macie rację! I ty, i Kieł. Jestem słaba, do niczego, jestem... jestem mała.
– Nie, Ash, nie jesteś mała – zaprzeczył natychmiast. Ujrzała strach w jego ciemnych oczach. Wyciągnął rękę, żeby dotknąć jej barku. – Spokojnie, to pewnie przez ten natłok wydarzeń. Spokojnie...
Przeskoczyła dwa stopnie, znajdując się poza jego zasięgiem. Nie potrafiła powstrzymać drżenia nóg. Spadające płatki śniegu jeden po drugim osiadały w ciszy na jej rzęsach.
– Zostaw mnie! – wykrzyknęła, śmiejąc się histerycznie. – Zostaw! Skup się na egzaminach. Diego ma rację, faktycznie powinieneś podciągnąć się z teorii. – Posłała mu krótki uśmiech, a raczej, z czego nie zdawała sobie sprawy, przerażający grymas. – Może powinniśmy trafić do innych Gwardii, żebyś wreszcie przestał mnie niańczyć i dostał szansę na normalne życie. Może porozmawiam o tym z profesor Plamant.
Przez moment trwał w bezruchu, wyglądając tak, jakby go spoliczkowała. W jego oczach zalśniły łzy. Gdy w końcu się odezwał, jego słowa brzmiały jak dławiony szloch.
– Co w ciebie wstąpiło?
– To zawsze we mnie było, Rivanie. Po prostu nie mam siły dłużej tego ukrywać.
***
Villie przyglądała jej się uważnie od dłuższego czasu. Z początku elfka starała się to ignorować, ale dziewczynka posiadała irytującą umiejętność przewiercania duszy spojrzeniem tych swoich lodowato niebieskich oczu. Panowanie nad magią szło jej coraz lepiej, zatem poławiaczka zachowywała się coraz pewniej. Stąd, jak przypuszczała Ash, tak bezczelne gapienie się na ucznia ostatniego roku.
– Wszyscy mówią o waszej kłótni – powiedziała wreszcie cichutko i ostrożnie.
– Jakiej kłótni? Wszystko jest w jak najlepszym porządku – wycedziła elfka. – Lepiej podnieś sferę wody i otocz ją tarczą, a potem rozsadź od środka czerwoną magią tak, żeby rozprysła się tylko w osłoniętym obrębie.
Minęło kilka minut, podczas których dziewczynka ze skupieniem wykonywała zadanie. Stłumiony wybuch zaskoczył Ash, która wydęła usta, by ukryć malujący się na twarzy podziw dla umiejętności Villie. W końcu minęło ledwie kilka tygodni, odkąd zaczęła porządne ćwiczenia.
– Mówiłaś poważnie, że chcesz iść do innej Gwardii? Zostawić go samego? Moim zdaniem on potrzebuje ciebie równie mocno, jak ty jego. Gdybyś go zostawiła, byłoby to okropnie samolubne.
– Co masz na myśli?
– Zanim Rivan zażartuje, jego oczy zawsze ciemnieją. Dopiero gdy wokół niego rozlegnie się śmiech, z powrotem stają się jasne. Potrzebuje towarzystwa, kogoś, z kim może rozmawiać.
– Ma setki dziewczyn na swoje skinienie – burknęła Ash, wściekła, że nigdy nie zauważyła tego szczegółu, o którym Villie mówiła z taką obojętnością.
– Ale żadna z nich nie przeżyła tego, co on. Na pewno o tym wiesz, tylko na chwilkę zapomniałaś.
– Powtórz to ćwiczenie – zarządziła elfka po chwili nieznośnej, dławiącej ciszy.
Na razie nie chciała myśleć o tym, że to trzynastoletnie dziecko może mieć rację.
Przed wyjazdem trenowali po czternaście godzin na dobę. Ramiona Ash pulsowały nieustannie, odzwyczajone od regularnych ćwiczeń. W milczeniu znosiła cierpienie. Gdy zamykała oczy, pod powiekami widziała kolorowe okręgi tarcz strzelniczych.
W snach zaś widziała samą siebie, pokonującą Tygrysy przy pomocy idealnej techniki walki. Zawsze mordowała ich wszystkich, a potem stawała przed drzwiami do gabinetu Kła uwalana krwią. Nie mogła się jednak dostać do środka, mimo że kopała i waliła w nie z całych sił, mimo że używała wszystkich swoich wytrychów, jednego po drugim. Za tymi piekielnymi drzwiami rozbrzmiewały wrzaski Rivana, wymieszane z diabolicznym śmiechem Kła.
Rankiem trzeciego dnia po ogłoszeniu profesora Arone na dziedzińcu stanął szereg osiodłanych bestii. Większość siodeł posiadała kilka miejsc, nieliczne mogły unieść jednego jeźdźca. Diego, z dwiema torbami pełnymi książek i papierów, oczywiście dosiadł Kargana. Obok, na innym gryfie, siedział Lucjan, któremu półelf usiłował wpoić ostatnie elementy z podręcznika etykiety królewskiej. Chłopak był jednak zbyt rozespany i tylko mamrotał, żeby dać mu spokój.
– Pikiety! Gotowe do drogi? Te cztery smoki przeznaczone są dla nas. Mam nadzieję, że zabraliście swoją ulubioną broń i dobre buty. – Profesor Plamant poprawiła kołnierz munduru Gwardii, a jej świeżo wypolerowany karwasz zalśnił w zimowym słońcu.
Ash zajęła jedno z miejsc w siodle, po raz ostatni sprawdzając, czy na pewno wszystko zabrała. Osłaniając oczy przed słońcem, ukradkiem obserwowała pokój Rivana, gdyż elfa nigdzie nie było. Niemal cały rocznik znalazł się już na wierzchowcach, gdy jego czupryna wreszcie ukazała się w oknie. Podobnie jak elfka był w zasadzie obwieszony sztyletami. Sprawnie zszedł po ścianie i dołączył do reszty, wymieniając przywitania z uczniami.
Zauważyła, że się nie uśmiechał.
Mimo że zajęła Rivanowi miejsce za sobą, wybrał innego smoka. Sposób, w jaki unikał jej wzroku, powodował ogromny ucisk w piersi Ash. Czym prędzej otrząsnęła się z tego dziwacznego uczucia, skupiając się na czekającym ich zadaniu.
Kiedy krzątanina nareszcie ustała, w pełnym namaszczenia milczeniu profesorowie skinęli głowami w idealnej synchronizacji. Stado latających stworów wzbiło się w powietrze, a wśród trzepotu skrzydeł biło w szaleńczym tempie czterdzieści młodych serc.
Lecieli do stolicy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro