Rozdział IV. Diego
Diego był jednym z nielicznych wyjątków w Kolegium, które wykorzystywały jedyny wolny dzień w tygodniu na naukę. Przeczytał na zapas trzy rozdziały podręcznika do historii i napisał przemowy z okazji czterech różnych świąt, a także wyuczył się na pamięć kolejnej gałęzi dynastii obecnie panującej na tronie sąsiedniego kraju. Zadowolony opuścił swój pokój dopiero w porze kolacji, wciąż z nosem w książce. Cudem udało mu się nie wpaść na nikogo, gdy szedł przez dziedziniec do stołówki pogrążony w lekturze, lecz w samej stołówce nie dało się nie obić przypadkowo o jakiegoś ucznia, dlatego też z nieukrywanym rozczarowaniem zatrzasnął podręcznik.
– A gdzie się podziewają Ash i Rivan? – spytał Lucjana, siadając przy stoliku. Nieobecność elfów była wyraźnie widoczna, jako że nikt inny nie śmiałby usiąść obok Diego. Lu niepewnie podrapał się po głowie.
– Wydaje mi się, że poszli kupić buty na zimowy bal.
– Przecież zostało jeszcze mnóstwo czasu – zdziwił się półelf.
– Nieprawda. To raptem trzy tygodnie, a niewiele mamy okazji, żeby wybrać się do miasta. Poza tym, po naszej pamiętnej wyprawie... – w wypowiedzi Lucjana pojawiła się znacząca pauza – na gwałt potrzebujemy eleganckich ubrań.
– Słuszna uwaga.
– Za godzinę rozpalamy ogniska! – krzyknął ktoś, po czym naraz w stołówce dało się słyszeć istny wybuch gwałtownych rozmów. Lu poderwał się z miejsca, by przyjmować kolejne zakłady, ostatnie przed rozpoczęciem próby. Czerwona łuna wieczornego światła opromieniała sylwetki uczniów, nadając im złowieszczego wyglądu. Diego pomyślał bezwiednie, że Ash chętnie by to narysowała.
Polana okalająca Kolegium zaroiła się od młodych magów, rozkładających na trawie koce. Sadowili się również na powalonych drzewach. Brzdąkały dwie lutnie, grał flet, ktoś śpiewał zbereźną przyśpiewkę o kochankach króla Ludeco II. Sielska atmosfera wieczoru sprawiła, że sam również poczuł w duchu kojący spokój.
– Panie Perez, bądź łaskaw podejść tu na chwilę. – Półelf podniósł głowę. Pan Arone przywoływał go do siebie ruchem dłoni. Przemknął między labiryntem koców i stanął przed profesorem historii i dyplomacji, będącego również opiekunem Gońców. – Czy zechciałbyś komentować tegoroczne próby?
– Ja... narratorem? Ależ to pan zawsze nim był! Nie mógłbym wykonać tego lepiej niż pan.
– Potraktuj to jak swego rodzaju sprawdzian. Uczysz się bardzo pilnie i podczas pasowania absolwentów chciałbym przyznać ci wyróżnienie. Aby to uczynić, muszę się jednak upewnić, że na nie zasługujesz. Dlatego w tym roku będę zadawał ci dodatkowe prace do wykonania. Czy zgadzasz się na taki układ? – zapytał profesor. Jego ciemna, niemal czarna skóra nadawała mu mrocznego wyglądu, choć tak naprawdę był człowiekiem życzliwym i radosnym.
– Oczywiście – zgodził się chętnie i bez dalszych protestów, poważnie skinąwszy głową. Nauczyciel roześmiał się i zaskakująco poufale poklepał go po ramieniu.
– Młody człowieku, czasem trzeba odpuścić sobie tę dyplomatyczną sztywność – rzekł rozbawiony profesor. – Za kwadrans staw się w moim gabinecie. – Wskazał palcem na jedno z okien Kolegium, zasłonięte czerwoną kotarą na znak, iż uczniom zabronione jest wchodzenie tam po ścianie.
Diego znów pokiwał głową, tym razem starając się to zrobić mniej formalnie, lecz przyszło mu to z wielkim trudem, a owe starania okazały się zupełnie daremne.
– Cześć, Diego. – Obrócił głowę, by ujrzeć zabarwione słońcem na rudo włosy Ash. Twarz również miała zaczerwienioną, podejrzewał, iż nie tylko ze względu na światło. Z pewnością ścigali się z Rivanem w drodze powrotnej, jak zawsze przekomarzając się i rywalizując jedynie o satysfakcję z wygranej.
– Dobry wieczór. Widzę, że kupiłaś buty – zagadnął, wskazując palcem na ozdobne koturny. Wyglądały na bardzo niewygodne. Elfka z uśmiechem obróciła pantofelkiem w dłoni, a wówczas ten zamigotał delikatnie. – Sam również będę musiał wkrótce wybrać się na zakupy. Przeklinam naszą wyprawę do lasu – dodał półżartem, ponieważ wcale nie kłamał. Wciąż żal mu było utraconej koszuli, chociaż nie brakowało mu niepraktycznych pantofli. Zdecydowanie wolał swoje buty do biegania. Nadal nie mógł sobie przypomnieć szczegółów owej felernej wycieczki, pamiętał jedynie o przenikliwym zimnie, śmiechach i ogromnych ilościach alkoholu, liczonych wręcz w beczułkach.
– Widzieliśmy dzisiaj Tamarę Aen. – Rivan zdążył już odłożyć buty do swego pokoju i teraz stanął przed przyjaciółmi z założonymi na piersi rękoma.
– Zdumiewające. Ciekaw jestem, co ona tu robi. Gildia Zachodnia jest przecież kawał drogi stąd.
– Jest cholernie tajemnicza – parsknęła Ash, wyraźnie zirytowana. – Najmniejszego słowa nie chciała mi powiedzieć. Ale muszę przyznać, że te trzy perły na karwaszu są równie onieśmielające, jak je zapamiętałam, kiedy my byliśmy pierwszoroczniakami, a ona uczyła się na czwartym roku.
– Ma wszelkie prawo do bycia tajemniczą, w końcu jest Pikietą – zauważył uprzejmie Diego.
– Mimo wszystko mam ogromną ochotę poprosić Niyo, żeby się dowiedziała, co ona tu robi – mruknęła, siadając na trawie.
– Niyo pewnie już wie – zauważył rezolutnie Rivan. – Tymczasem ja wiem, że Diego musi natychmiast stawić się u pana Arone.
– Skąd ty... podsłuchiwałeś? – obruszył się półelf.
– Jestem Pikietą, urodziłem się, żeby podsłuchiwać. Poza tym mam elfi słuch, Dieguś. – Poklepał go po ramieniu z udawanym współczuciem, a Ash przyłożyła dłoń do ust, ukrywając uśmiech.
Od pana Arone otrzymał dość ogólnikowe instrukcje, a także gładką, czarną maskę narratora, zasłaniającą górną połowę twarzy. Kiedy narzucił na głowę kaptur swego najlepszego płaszcza, który wdział na tę okazję, wyglądał naprawdę imponująco. Uzbrojony w pergamin z listą rekruckich nazwisk, ściskając w drugiej dłoni zapaloną pochodnię, wyszedł z Kolegium głównym wejściem.
Uważał, by kroczyć wolno i nie truchtać przez polanę, jak miał w zwyczaju. Szedł zatem majestatycznie, najbardziej dworsko, jak potrafił. Peleryna powiewała za nim, gdy ze sztywno wyprostowanymi plecami sunął przez koce. Uczniowie odsuwali się, by uczynić dla niego niewielką ścieżynkę. Część starszych uczniów wydawała się zdumiona, iż to nie pan Arone krył się za maską, z kolei młodsze klasy wcale nie zwracały na to uwagi. Dostrzegali jedynie maskę narratora, i to przed nią odczuwali respekt.
Diego mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Poprzedni paraliżujący go strach zniknął. Wszyscy zachowywali się wobec niego tak, jak zachowywali się zawsze – unikali go. Odgrywanie narratora podczas prób okazało się nawet nie w połowie tak ekscytujące, jak wcześniej sądził. Jego peleryna zafurkotała w powietrzu, porwana podmuchem wiatru, jeszcze potęgując efekt. Rekruci kulili się po drugiej stronie ognisk, wpatrując się w niego intensywnie, wręcz nie potrafiąc odwrócić odeń wzroku.
Nim zaczął mówić, zgrabnym ruchem ręki podrzucił w górę pochodnię, która, wykonawszy kilka obrotów, spadła wprost między jego wyciągnięte palce. Zmierzył publiczność tajemniczym spojrzeniem zza swej maski, po czym zaczął mówić. Przemawiał głośno, lecz nie krzyczał, a jego spokojny, głęboki baryton niósł się po całej polanie.
– Zebraliśmy się tu, aby zostać oczarowani. By dać się porwać pokazowi, jakiego nigdy wcześniej nie przedstawiła nawet najlepsza trupa cyrkowa. Wystawa magicznych obrazów, które zaprzeć mają dech w piersiach, ukazać kunszt i potęgę pereł pełną niespotykanej delikatności. – Diego wypowiadał słowa z zamierzoną wyniosłością, chcąc nieco złośliwie podkopać pewność siebie rekrutów. – Nasi wspaniali, niezwykle wymagający profesorowie wybiorą dziesięć najlepszych owoców waszej pracy, rekruci. Widzę, że uczniowie Kolegium nie mogą się doczekać, rozpocznijmy więc próbę. Poproszę na środek pierwszą grupę.
Po wyczytaniu nazwisk w krąg ogniska wkroczyło niepewnie dziesięcioro dzieciaków, z minami świadczącymi o niemałej panice obejmującej ich od stóp do głów. Gestem ponaglił ich do działania. Wówczas jeden z chłopców usiadł na ziemi, niepewnie trzymając w dłoniach lutnię.
Uderzył w struny, a pozostali jak na komendę pospiesznie rozjarzyli trzymane między palcami perły. Były nieco bledsze niż rano, lecz nadal zawierały w sobie sporo magii. Smugi czerwieni wystrzeliły w niebo, a rekruci pokierowali je tak, iż zaczęły zataczać kręgi nad ogniskiem. Z czasem uformowały czerwoną trąbę powietrzną, z której następnie wyrzucona została kolejna fontanna czerwonych iskier.
Diego gwałtownie wciągnął powietrze do płuc, gdy trąba nieoczekiwanie stała się potężnym drzewem o niesamowicie grubym i realistycznym pniu, z którego sypały się tysiące drobnych liści. Ostatni rekrut uniósł swą perłę w górę, a z korony drzewa wyfrunął piękny ptak. Rozpiął skrzydła i niemo otworzył swój dziób, a wówczas melodia odgrywana na lutni zmieniła się w istny ptasi trel pełen wysokich, zmiennych tonów. Obraz zadygotał i rozpłynął się w powietrzu. Fala braw na moment zagłuszyła wszystko inne. Nowo mianowany narrator po długiej chwili uznał, że aplauz jest już wystarczający i wzniósł swą pochodnię, by uciszyć zebranych.
– Dziękujemy za występ. Osiągnęliście zdumiewający rezultat, moje najszczersze gratulacje. Prawie mi maska spadła z twarzy, tak wysoko uniosłem brwi. – Uśmiechnął się, by zamaskować zawahanie, ale przyciszone chichoty podpowiedziały mu, iż naprędce wymyślony żart nie trafił w próżnię. – Zapraszam kolejnych kandydatów do Perłowej Gwardii.
Tym razem nie uświadczono dźwięków instrumentu. Do wtóru trzaskających polan drzewa rekruci wyciągnęli perły. Bladoczerwone snopy iskier pojawiły się jakby wprost z wnętrza ogniska. Potem zaś zaszła rzecz najbardziej zaskakująca – spomiędzy kłębów magii wyłoniły się otoczone błękitną poświatą wstążki. Jeden z rekrutów trzymał w dłoni niebieską perłę, choć przecież otrzymali jedynie czerwone.
Na tle ściany róż jarzące się granatem wstążki ułożyły się w tańczącą dziewczynę, która wykonała kilka niezwykle zgrabnych figur, podczas gdy tło rozmywało się stopniowo, a pojedyncze płatki wyimaginowanych kwiatów spadały do ogniska.
Brawa okazały się o wiele bardziej intensywne niż poprzednio, za to profesor Plamant zamiast klaskać podniosła się ze swojego ulubionego i nieodłącznego fotela z surową miną.
– Proszę o ciszę. – Na słowa nauczycielki Diego natychmiast uciszył zebranych gestem dłoni. – Kto z was był na tyle śmiały, by wykraść jedną z błękitnych pereł? Są własnością Perłowej Gwardii i tylko profesorowie mogą nimi rozporządzać.
W głuchej ciszy napięcie narastało stopniowo, aż w końcu stało się wręcz nieznośne. Nauczycielka mierzyła każdego ze stojących rekrutów ostrym niczym sztylet spojrzeniem, lekko mrużąc oczy pod koniec oględzin. Jej podświetlona od dołu twarz wyglądała niebywale złowrogo.
– Ja – odezwał się w końcu zaskakująco spokojny głos. Wysoki, dobrze zbudowany młodzieniec wyprostował się, by bez żadnego lęku spojrzeć w oczy profesor Plamant. – Aspiruję na Pikietę, dlatego chciałem zaznaczyć swoje niebanalne umiejętności.
Nauczyciele wymienili porozumiewawcze uśmiechy, lecz Plamant jedynie wzruszyła ramionami.
– To oczywiste, że tylko zuchwalec miałby czelność uczynić coś podobnego. Pikiety są zuchwałe. Wszystkie, co do jednej. Nie pokazałeś mi dzisiaj nic nadzwyczajnego, młody człowieku.
– Za pozwoleniem, nazywam się Cyriak. Cyriak Meroe – wtrącił, w najmniejszym stopniu nie tracąc rezonu.
– Dobrze, Cyriaku. – W głosie pani Plamant pojawiła się ostrzegawcza nuta. – Siadaj z powrotem. Występ miałeś imponujący, choć miało to być zadanie grupowe, tymczasem właściwie sam stworzyłeś całe piękno waszego obrazu, dlatego też nie spodziewaj się laurów.
– Oczywiście – przytaknął chłopak, wciąż bezczelnie patrząc prosto na nauczycielkę. Ukłonił się zręcznie, po czym usiadł, odprowadzany narastającym szmerem powstających właśnie plotek.
– Cóż za tupet – mruknął pod nosem Diego.
Próba trwała dalej, a lista uczestników nader powoli zmierzała ku końcowi. Zapowiadał kolejne drużyny, coraz bardziej znudzony narastającą monotonią pomysłów. Czerwone perły zmieniały się w białe, wyprane z koloru, gdy coraz to nowi rekruci prezentowali swoje już nie tak zachwycające obrazy. Smugi magii fruwały nad publicznością, zataczały pętle i wykonywały korkociągi tak zgrabne, iż chwilami przypominały sztuczki Kargana. Nagle zapragnął porzucić narratorską maskę, by móc wzbić się w przestworza na opierzonym grzbiecie gryfa.
Ostatni występ zapowiedział z niejakim ożywieniem, nie mogąc doczekać się zakończenia próby. Rekruci z tej grupy wyglądali na niezwykle zdeterminowanych, sprawiali również wrażenie buńczucznych oraz, co ciekawe, bardzo pewnych siebie. Diego zmarszczył brwi na widok formacji, w jakiej stanęli, tyłem do siebie w ciasnym okręgu, a gdy jednocześnie unieśli swe perły w pełnym namaszczenia geście, mimowolnie wzbudziło to jego ciekawość.
Czary uniosły się ponad polaną, ogromne ich ilości. Wokół wszystkich uczniów uformowało się coś na kształt gigantycznej, półprzeźroczystej kopuły z migotliwych, rubinowych iskierek, o powierzchni gładkiej niczym szkło. Chwilę potem zebranych otoczyły mury budynku Kolegium, wraz z ich charakterystycznymi wypustkami. Z każdej strony można było ujrzeć jedna z licznych ścian budowli, widzianej od zewnątrz, a jednakowoż... od wewnątrz tego magicznego sklepienia.
Wszystko to rozmyło się w ciągu kilku ledwie oddechów, pozostawiając publiczność w stanie głębokiego oszołomienia.
– Imponujące – sapnął wreszcie dyrektor Segoe, a grono profesorskie przyklasnęło jego słowom. Diego otrząsnął się z zamyślenia, gdy zrozumiał, że oczekuje się od niego jakiegoś zgrabnego zakończenia. Odchrząknął, usiłując ukryć chrypę w zmęczonym od mówienia głosie.
– Próba dobiegła końca. Dziękujemy za prezentacje, i te lepsze, i te gorsze. Niektórzy naprawdę dali dzisiaj niezwykły popis twórczości oraz umiejętności, inni z kolei splamili się nudnym, mało udanym technicznie występem. Jestem jednak pewien, że dzisiejszy wieczór w istocie okazał się równie wspaniałą rozrywką, jak tego oczekiwano. Rekruci, wyniki zostaną wywieszone jutro z samego rana na najbliższej waszym namiotom ścianie Kolegium. Tymczasem idźcie spać, abyście mogli wypocząć przed kolejnymi wyzwaniami.
Dzieciaki, oddawszy zużyte do cna perły, rozeszły się ospale do namiotów. Jedynie nieliczni zdolni byli jeszcze do tryskania entuzjazmem, gratulując sobie nawzajem udanej próby. Cyriak zachował niebieską perłę, ostentacyjnie chowając ją sobie do kieszeni z łobuzerskim uśmiechem na ustach, a następnie udał się do swojego namiotu, który był aż nadto przestronny i wykonany z nadmiernym przepychem. Diego przewrócił oczami. Chłopak najwyraźniej należał do jednej z tych bogatych, snobistycznych rodzin, zapewne kupieckich, patrząc po herbie wyszytym na płachcie.
– Ten zuchwalec doprowadzi mnie do szału – mruknął z niestarannie skrywaną irytacją.
– Prędzej to ja przez niego oszaleję, młody człowieku, jako iż ty w tym roku kończysz naukę. – Pan Arone roześmiał się serdecznie. Ostatnimi czasy był w wyjątkowo dobrym humorze. Lubił nowych uczniów, których mógł torturować dziesiątkami nazwisk i dat, jakie musieli bezwzględnie zapamiętać. – Świetnie sobie poradziłeś. Uwzględnię to na egzaminie końcowym.
– Dziękuję panu bardzo. – Skłonił głowę, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo był zmęczony. Nie zastanawiając się długo, odwrócił się i odbiegł, pozostawiając za sobą opustoszały plac.
Nocne ciemności ukazały malunki z fluorescencyjnej farby, jakie ktoś przed laty spreparował na ścianach. Okna stołówki oplatało pełne szczegółów łuskowate cielsko smoka, bardzo adekwatnie zresztą, ponieważ od niepamiętnych czasów główną kucharkę nazywano tu Smoczycą.
Wspiął się do swojego pokoju i ostrożnie odłożył maskę narratora do górnej szuflady biurka. Potem nastąpiła seria ospale wykonywanych czynności, jakie zawsze wykonywał przed snem, odwlekając go pomimo tego, że ciało wręcz błagało o spoczynek. Nie lubił spać, nie lubił, gdy do umysłu wpełzały nieuniknione koszmary przeszłości. Dlatego też przez długi czas siedział na swoim parapecie w przykrótkich spodniach i koszuli bez rękawów, które to ubrania służyły mu za piżamę. Jak zawsze patrzył na gwiazdy.
– Jeszcze nie śpisz? – Głos rozległ się gdzieś nad jego głową.
– Chyba nie – odparł ironicznie, spoglądając w górę. Ash z gracją zeskoczyła wprost na parapet, cichutko plaskając bosymi stopami o chłodny kamień. Przesunął się, żeby mogła usiąść obok niego. – A ty śpisz?
– Nie mogłam usnąć. – W powietrzu zawisły niewypowiedziane słowa. Elfka również miewała koszmary. Nigdy nie zdradzili sobie, czego dotyczyły, ale sam fakt wystarczał, by zaczął jej współczuć. Podkrążone oczy miała rozbiegane, jakby wciąż częściowo pozostawała we władaniu straszliwych mar. Księżyc sprawiał, że jej blada skóra wydawała się wręcz alabastrowa.
Zająwszy miejsce na parapecie, Ash mocno zacisnęła palce dłoni na jego krawędzi. Spojrzał na nią z troską, pewien, że wciąż przeżywa senne mary, lecz na jej twarzy nie potrafił doszukać się strachu, za to zmarszczone brwi sugerowały, iż intensywnie się nad czymś zastanawiała. Kilkukrotnie westchnęła też urywanie, jakby raz po raz podejmowała i porzucała jakąś myśl. Nagle zarumieniła się. Spojrzała na niego, odwzajemniając na krótko jego badawcze spojrzenie, po czym zaraz płochliwie odwróciła wzrok. Zupełnie nie pojmował, co się z nią działo.
– Jak myślisz, która grupa wygra? – spytał, by przerwać pełną niezrozumiałego napięcia ciszę. Znów zerknęła na niego nieśmiało i ponownie spuściła oczy.
– Grupa Cyriaka – odparła, wpatrując się w swoje kolana. – Powiedzmy sobie szczerze, profesor Plamant uwielbia zdolnych zuchwalców, którzy mogą przekształcić się w jeszcze zdolniejsze Pikiety.
– A moim zdaniem zwycięży ostatnia grupa. Kopuła była nie do pobicia.
– Jutro się przekonamy, prawda? – Kolejne westchnienie wydobyło się z jej ust, równie pełne wahania, co poprzednie. Delikatnie poruszyła ręką, intensywnie się w nią wpatrując. Gdy przygryzła wargę w zamyśleniu, półelf uznał, że jej zachowanie go irytuje.
– Racja – zgodził się z nią obojętnie, nie wiedząc, jak taktownie się pożegnać.
Znów zapadła cisza, nie miał pojęcia, co mógłby powiedzieć, by nie zabrzmiało to grubiańsko. Po raz pierwszy od bardzo dawna zabrakło mu słów. Coś dziwnego działo się z jego przyjaciółką, nigdy nie widział u niej podobnego zachowania. Miała opinię wyśmienitej wojowniczki, idealnie opanowanej i niedającej się ponieść emocjom. Tymczasem słyszał jej przyspieszony oddech, widział, jak nerwowe stały się teraz jej ruchy. Nijak nie potrafił tego wytłumaczyć, dlatego też wkrótce dał za wygraną i wrócił do obserwowania niespiesznie sunących po niebie gwiazd. Wciąż jednak kątem oka patrzył na elfkę, czekając, aż zdecyduje się odejść.
Po pewnym czasie Ash powoli, niemal niedostrzegalnym ruchem sięgnęła po jego dłoń. Diego gwałtownie odwrócił głowę w jej stronę, ogromnie zdumiony. Czyżby ona... próbowała mu okazać swoje uczucia? Nim ich palce się zetknęły, odsunął się od niej ze zbolałą miną. Widząc to, błyskawicznie podniosła się z miejsca, nie patrząc mu w oczy.
– Przepraszam cię, Ash. Ja... nie mogę – szepnął nieporadnie. Widział, jaki ból jej sprawił, próbował złagodzić swą wypowiedź, lecz nie potrafił. Nie umiał wyrazić tego, że już dawno postanowił z nikim się nie wiązać. Zbytnio bałby się stracić ukochane przez siebie osoby, a kolejna strata rozerwałaby na kawałki jego i tak już połamane serce. Lepiej było mu pozostać samotnikiem.
– Jasne. Nie musisz przepraszać – skwitowała drżącym głosem. Z godną uwagi prędkością wróciła do swojego pokoju, kilka razy omal nie spadając z wieży, tak wytrącona była z równowagi. Choć nie był tego pewien, wydawało mu się nawet, że widział łzę na jej policzku. Sam ukrył twarz w dłoniach i zapłakał cicho, wspominając tych, których utracił. Potem długo jeszcze siedział na parapecie, odwlekając powrót do koszmarów.
Gdy noc stała się zbyt chłodna, wrócił do pokoju i dokładnie owinął się kocem. Gdy tylko zamknął oczy, pod powiekami pojawiły się chaotyczne, pełne cierpienia obrazy.
Jego dom płonął. Na zwęglonym materacu leżało martwe ciało starszej siostry. Jej długie włosy były spalone niemal w całości, a ich zapach nieprzyjemnie drażnił nozdrza. Nie śmiał nawet spojrzeć na jej twarz, sczerniałą i zakrwawioną. Wszechobecny bałagan ujawniał szczegóły niedawnej szamotaniny. Bał się tak, jak nie bał się nigdy wcześniej ani nigdy później. W amoku, z bijącym sercem doskoczył do okna. W chwili, gdy zdołał przezeń przejść, do środka wtargnęli żołnierze. Przyszli po niego. Umknął do lasu najprędzej, jak umiał, nie dbając o ostre igliwie kaleczące jego bose stopy. Ocalił siebie, lecz nie zdołał ocalić rodziny. Zapłakał gorzko, szarpiąc się za włosy. Nie ma ich. Już ich nie zobaczy. Nie żyją. Nie żyją. Nie żyją!
– Nie żyją... nie żyją...
– Diego! Obudź się. – Ash mówiła łagodnie, lecz stanowczo. Usiadł gwałtownie, zlany potem, kątem oka zauważając leżący na podłodze koc, który musiał z siebie zrzucić. – Chodź, wywiesili wyniki. Chciałabym je obejrzeć, zanim wszyscy rekruci się obudzą. Wstawaj, nie ma czasu.
Wiedział, że próbowała odciągnąć jego myśli od koszmaru, dlatego z wdzięcznością podniósł się z łóżka. Marzył, by czym prędzej wydostać się z dusznej nagle sypialni. Półprzytomny zsunął się po ścianie, ocknął się dopiero, gdy jego stopy dotknęły zimnej, pokrytej rosą trawy. Natychmiast przemarzły i mimowolnie wzdrygnął się z zimna. Ash tymczasem pociągnęła go za ramię, nie zważając na jego wypowiadane zachrypniętym głosem protesty.
– No nie – jęknęła, gdy tylko dotarli pod mury. – Grupa Cyriaka wylądowała na drugim miejscu. Przez niego przegrałam całego talara. Oficjalnie go nie cierpię. Może Lu odpuści mi pół talara po znajomości...
– Było nie robić zakładów. Lucjan jest w tej kwestii bezwzględny – burknął Diego sucho, zły, że Ash nie dała mu nawet założyć butów. – Chodźmy na śniadanie, bo konam z głodu.
Odeszli od murów akurat na czas, by nie zostać zmiażdżonym przez nadbiegającą pędem grupę rekrutów. W drodze do stołówki towarzyszyły im jęki zawodu oraz równie liczne okrzyki radości. Została setka kandydatów, a miejsc w Kolegium nie było wiele. Jedynie czterdzieścioro szczęśliwców co roku otrzymywało szansę na dostanie się do Perłowej Gwardii, a z owej liczby wybierano po kilkoro co bardziej zdolnych do każdej ze specjalnych grup. Rywalizacja z każdą kolejną próbą będzie narastać coraz intensywniej, zupełnie jak stawki zakładów.
Burczenie w brzuchu uświadomiło mu, że w tym momencie zamieniłby nawet najbardziej zajmujące zmagania rekrutów na porządne śniadanie zamiast porcji przypalonej owsianki. Półelf nawet nie zerknął na pierwsze miejsce, nie znał zatem całego rezultatu próby, ale nie było to konieczne. Wszystkiego dowie się w stołówce, która huczała od plotek głośniej niż zwykle, co można było bez trudu stwierdzić już z polany.
Diego usiadł na swoim zwyczajowym miejscu i zaczął jeść, zupełnie zapomniawszy, iż nadal ma na sobie jedynie piżamę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro