Rozdział 8 Złośliwość rzeczy martwych
Alex jęknęła, pilnując, by nie ugryźć się w język. Wcisnęła brodę najniżej, jak się dało i wbiła zęby w skórzaną rękawicę, blokującą dopływ zbawiennego powietrza. Pośród wieczornej głuchej ciszy rozległo się gardłowe wycie. Przedramię zniknęło. Alex odwinęła mężczyźnie z łokcia w nos, nie przestając się szamotać. Dobyła z kieszeni klucze, które bezceremonialnie wpakowała mu w oko. Nie słyszała już żadnych odgłosów. Wszystko zlewało się w jedną plamę, było nieostre, a jej umysł skupiał całą swoją energię na tym jednym momencie. Kiedy protektor jej buta spotkał się z czołem mężczyzny, pędem rzuciła się na furtkę. Zakrwawiony klucz wbiła w zamek, aż zatrzęsła się gałka, po czym, runęła na podjazd. Chłód żwiru ukoił promieniujący ból kości policzkowej. Mimo to rozdzierający wystrzał zaraz ją otrzeźwił. Choć nie dostrzegała oprawcy, wiedziała, że nawet z ziemi mogłaby nieźle dostać. Doczołgała się więc pod ścianę. Powolutku, wręcz ociężale stanęła na ugiętych kolanach, po czym przebiegła do drzwi pod ostrzałem odbijających się od jasnej fasady pocisków. Nie pomyślała, że mogłyby być zamknięte. Padła jak długa na parkiet, zakrywając dłońmi głowę. Ostatnie kule pozostawiły kilka dziur w skrzydle drzwi i zatrzymane przez nogi ozdobnego stolika, wtoczyły się pod kanapę.
Alex przetoczyła się na plecy, ignorując rwanie ciała, które dopiero miało zacząć dawać się we znaki. Czuła bicie serca w krtani, w skroniach i lędźwiach. Wydawało jej się, że żebra wystąpiły z szeregów i tańczyły manueta. Przed oczami miała tylko kołyszący się żyrandol, a z boku cienie, rzucane przez nogi stojącego w koncie fortepianu. W głowie — istną papkę. Już od miesięcy nikt jej nie uderzył.
Dlaczego ją zaatakował? I co ważniejsze: jak to zrobił?
Alex z trudem przełknęła ślinę. Krew z rozbitej wargi zaschła jej na brodzie, a pasma włosów rozproszyły się po twarzy. Trąc ubraniami po podłodze, podciągnęła się do przedsionka, gdzie miała schowany własny pistolet. Wymacała go po omacku między szafką a ścianą i odbezpieczyła. Bez sprawdzania kondycji magazynka. Zawsze był naładowany. Drżącymi palcami chwyciła się krawędzi blatu, łypiąc za szybę. Czekała na rozbijające się szkło, trzask zawiasów albo granat, ale nic takiego nie miało miejsca. Odważyła się wstać, nadal w zupełnej ciemności. Dopiero kiedy po wciśnięciu przycisku przy framudze metalowe, kuloodporne zasuwy zakryły okna, broń opuściła na płytki. Oprawca zdążył już się ulotnić. Zakaszlała porywiście, ocierając ślinę obitym wierzchem dłoni.
Oj, będzie widać — pomyślała, opierając głowę o uchwyt szafki.
Zebrała się i podreptała pod przeciwległy filar. Tam też otrzymała odpowiedź na swoje pytanie. Panel sterowania zabezpieczeń, był roztrzaskany. Cienkie kabelki wystawały na wszystkie strony. Ekran - doszczętnie rozbity. Nie wyglądało to jednak na robotę prawdziwego dyletanta. Urządzenie nie zwisało ze ściany, ale uderzenie zostało wymierzone dokładnie w dysk tak, że czujniki przestały panować nad domem. Alex wolała myśleć, że ulicznik był, może nie zwykłym, ale złodziejem, który za sprawą przypadku perfekcyjnie rozbroił jej zabezpieczenia. Kiedy obejrzała się w prawą stronę, bardzo pożałowała tej nadziei. Salon wyglądał, jakby wydarzył się tam armagedon. Przedmioty niegdyś stojące, zmieniły się w przedmioty leżące. Poduszki zerwało z kanapy pod schody, otworzono fortepian. Rozsunięto zasłony. Co gorsze, ten cały miszmasz, który rysował się przed oczami Rosjanki, miał jakiś uporządkowany sens. Wnętrze nie zostało bowiem zniszczone. Sprawca upatrzył sobie specyficzne przestrzenie, które prześwietlał, takie jak wnętrze instrumentu, szuflady lub obszar za telewizorem. Odsunął też kanapę, by zajrzeć pod dywan. Tym, co Alex jednak najbardziej zaskoczyło, był fakt, że nawet nie tknął jej rynsztunku. Uzbrojenie pozostało w stanie nienaruszonym, a gdyby mężczyźnie zależało na pieniądzach, zabrałby je albo poczekał na nią w środku, obezwładnił i zabrał jak zakładnika. Nic wartościowego nie zginęło.
Czego szukałeś? — myślała, układając ozdoby na swoich miejscach.
Przeszła się też po innych pokojach, ale one przedstawiały się w podobny sposób. Wniosek nasuwał się sam. Sprawca gonił za czymś, czego mu nie dała. A ponieważ nie dała, chciał ją za to ukarać.
Alex skrzywiła się, czując dyskomfort mięśni. Skanując jego zachowanie, ruchy, ciosy, z niepokojem zauważyła, że przypominał jej Owena. Ale nie tego Owena, który wykonywał jej polecenia, nawet kiedy wiedział, że były jedynie pokerową zagrywką. Ujrzała mężczyznę, zbyt prędkiego, zbyt wzburzonego, lecz wciąż trzeźwo myślącego. Skoncentrowanego na celu.
I zrobiło jej się jeszcze gorzej niż przedtem.
***
Mały sklepik wielobranżowy przy Duke Street był otwarty już od samego rana. Michael i Nikita podjechali pod niego odpowiednio wcześnie, by mieć pewność, że Ramis na pewno się zjawi i że będą mogli uciąć sobie pogawędkę przy możliwie najmniejszej liczbie świadków.
Drzwi zaskrzypiały przeciągle w akompaniamencie dzwoneczka, informującego o pojawieniu się w sklepie klientów.
Pawilon istotnie zajmował niewiele przestrzeni. Po lewej stronie przez prawie całą długość ściany ciągnął się wyślizgany blat, a na nim słoje z kółkami do kluczy, cukierkami witaminowymi czy gumkami recepturkami. Od prawej z kolei w równych odstępach stały surowe, metalowe regały, wypełnione po brzegi pudłami. Niektóre wyglądały, jakby zaraz miały wypaść. Zwisały z nich cieńsze i grubsze przewody, niczym nici wodorostów, zalegały kubły z bateriami, uszczelkami i innymi metalowymi częściami niewiadomego przeznaczenia. Na podłodze od progu płaszczył się przed bohaterami poderwany gumolit, spod którego prześwitywał beton. Zegar z pękniętą tarczą nad drzwiami służbowymi wskazywał parę minut przed dziewiątą.
Nikita podeszła do lady, za którą siedział afroamerykanin o zapadniętych policzkach z równie grubym zwojem dredów na głowie.
— Jest Ramis? — zagadnęła bez ogródek, opierając się na przedramionach.
Mężczyzna dopiero wtedy zwrócił na nią uwagę. Krótko zlustrował ich twarze wyłupiastymi oczami, ale potem spuścił wzrok. Chyba nie chciało mu się o nic pytać, bo wzdychnął i jakby od niechcenia zawołała:
— Terry! Ktoś do ciebie!
— Zaraz! — odkrzyknął głos zza dyżurki. Ten sam, który Nikita słyszała w zdewastowanej kamienicy.
Czekając przez chwilę w milczeniu, Michael przesunął się pod ścianę, a sprzedawca, nie hamując ciekawości, spytał, czy Ramis znowu coś spartolił. Kobieta nie racząc go spojrzeniem, odparła, że właśnie tego przyszli się dowiedzieć i wtedy w drzwiach stanął Afroamerykanin. Z początku chciał rzucić coś w stylu "w czym mogę pomóc", ale widząc Mears spokojnie opartą na jednym biodrze, słowa ugrzęzły mu w ustach. Z miejsca porwał się do z powrotem do drzwi, ale tym razem Michael chwycił go za ramiona, nim zdołał złapać klamkę i odwrócił.
Ramis zatrząsł się z przejęcia albo z gorąca. Spociły mu się całe dłonie i skronie, natomiast gałki oczne wyschły. Całe wnętrze skąpane było w zielonkawej łunie, dlatego łatwo dało się to zauważyć.
— Stary, pomóż mi! — Energicznie ponaglił współpracownika, który jednak tylko wzruszył ramionami, grzebiąc w komórce.
— Sorry stary, już raz się przez ciebie wkopałem. Sam zajmuj się swoim gównem.
Nikicie spodobało się to rozwiązanie, więc od razu przeszła do rzeczy.
— Słuchaj, nie zamierzam zrobić ci krzywdy. Nic od ciebie nie chcę, a twojego spieprzania mam po uszy. Nie będę marnowała czasu na takich jak ty. — Mówiła cicho, ale tak dosadni, że Ramisa rozbolały zęby. — Chcę, żebyś odpowiedział mi na jedno pytanie i nie wyjdę stąd dopóki mi nie powiesz, dlaczego wysmarowałeś mi drzwi swoim graffiti.
— Co?! Zaraz, to nie ja!
— Nie bredź, widzieliśmy cię na nagraniu z monitoringu. Druga rano, czarna torba. Użyłeś czerwonej Montany Black. — Po ostatnim wyrazie Michael zwiększyła siłę uścisku.
— Przysięgam, nie kłamię! To nie byłem ja! Ja... przychodzę tam czasem do ciotki. Dobra, byłem wandalem i z glinami mam nie po drodze, ale nie pchałbym bym się na takie osiedla. A spray chciał kupić jakiś facet, to mu sprzedałem.
— Jaki facet? — Tym razem uścisk Michael zelżał.
— Nie wiem. Nie przedstawił się. Podszedł raz do mnie, miał kaptur, więc się nie przyglądałem. Poza tym zapłacić podwójnie. Taki stary, chudy.
Nikita spuściła głowę, przymykając powieki. Rozpoczęła intensywny proces myślowy i bardzo szybko doszła do wniosku, że kojarzy tylko jednego człowieka, odpowiadającego temu opisowi. Michael puścił chłopaka, który przestał się szamotać. Skinął na nią głową.
— Chyba nie było tak źle, co? — rzekła, znowu nie patrząc na Ramisa, ale gdzieś dalej. Dużo dalej. — Dzięki.
Jak szybko przyszli, tak szybko wyszli, zostawiając chłopaka w dziwnym epicentrum zamieszania. Śledził ich, aż zniknęli za regałem. Rozległ się dźwięk dzwoneczka. Ciało Ramisa jeszcze przez chwilę podtrzymywała lada, bo zdało mu się, że w innym wypadku dostałby częstoskurczu serca. A jego współpracownik wciąż siedział okrakiem na stołku z telefonem w ręku i pogwizdywał pod nosem melodię, która nie miała żadnego konkretnego rytmu.
***
— Rozumiesz coś z tego?
Nikita stała na rogu dwóch ulic, podpierając się pod bok i starając przekrzyczeć wiatr, zmieszany z miejskim gwarem. Przy uchu miała Birkhoffa, a w żołądku pustkę po niedojedzonym śniadaniu. Ale kto by się tym przejmował.
— Nic a nic. Chociaż czubów na tym świecie nie brakuje.
— Ale to tylko starszy facet.
— Tacy są najgorsi.
Kobieta przewróciła oczami.
— Myślisz, że lepiej odpuścić?
— Chyba żartujesz. Skoro już tyle się dowiedzieliście, to szkoda byłoby nie poszperać. Zobaczymy, co się na niego znajdzie. Obstawiam wyrok w zawieszeniu.
— Ja piętnaście punktów karnych — odparła w półuśmiechu.
— Jak wygram, załatwisz mi mysz wertykalną.
— Nie wiem, co to jest, ale stoi.
— Interesy z panią to przyjemność. A tak na poważnie, to już zmykaj. Nie miałaś dziś przypadkiem wizyty u patologa? — Birkhoff nie musiał się wysilać na sarkastyczny ton.
— A tak na poważnieee — Nikita specjalnie przeciągnęła ostatnią samogłoskę. — To Michael już do ciebie jedzie, żebyście mogli prześwietlić Harrisona.
— Uważaj tam tylko. Podobno lekarz to psychol.
— Paaaa. — Mears z wcale głośnym westchnieniem wcisnęła komórkę do tylnej kieszeni, równocześnie sądząc, że doktor Page nie może być większym psycholem od tego, z którym właśnie rozmawiała. Cmoknęła jeszcze Michaela w policzek, nim przeszła pośpiesznie przez przejście, by nie spóźnić się na spotkanie.
On zaś wrócił do domu na obrotach zdecydowanie niższych, po czym bez pukania wmaszerował do salonu przyjaciela. Pomimo południa zastał go jeszcze w piżamowych spodniach i szlafroku, ze wzrokiem mętnym i ustami pełnymi czegoś słodkiego.
— Nie mogę się doczekać, aż Sonia wróci i przywoła cię do porządku — mruknął. — Wciąż mieszkasz w tym syfie.
— Ej, ej, ej, to nie jest syf, tylko wyższa entropia. W nieuporządkowaniu lepiej mi się myśli.
Michael zignorował jego nielogicznie logiczny wywód, dosiadając komputera z głębokim przeświadczeniem, że gdy tylko zechce naruszyć skarby Birkhoffa, on w te pędy przyleci bronić swojego terytorium.
Shadownet wypluwał co rusz to nowe informacje o ich tajemniczym sąsiedzie, ale żadna nie była na tyle sensowna, by na jej podstawie mogli przypuszczać, że mężczyzna dopuścił się przestępstwa. Zgromadzili za to całkiem pokaźną kartotekę.
Richard Harrison od dwudziestu siedmiu lat wykładał literaturę powszechną na American University i spełniał się dzielnie w swoim zawodzie, mimo że już spokojnie mógł udać się na emeryturę. Urodził się w Karolinie Południowej w Irmo w rodzinie również nauczycielskiej razem z trójką rodzeństwa i dwoma psami. Po studiach pedagogicznych nauczał w Columbii, gdzie poznał swoją żonę, Sarah. Ślub wzięli w miejskim kościele protestanckim. Gdy zaproponowano mu lepszą posadę, przeprowadzili się do Waszyngtonu.
Poza zdjęciami z wręczeń nagród, inauguracji końcoworocznych i takich, na których mężczyzna pozował ze studentami, Michael i Birkhoff przepatrzyli niezliczoną ilość dyplomów, podziękowań i wycinków z gazet. Wszyscy wyrażali się o nim pochlebnie, uczniowie uwielbiali, a przyjaciele cenili. Miał pracę, szczęśliwą rodzinę, mądrą córkę, której udało się ukończyć dziennikarstwo. Na każdej fotografii się uśmiechał. Michael starał się połączyć te informacje z uczuciem towarzyszącym mu wtedy, kiedy zapukali do jego drzwi, ale tamten mężczyzna rozniecał wyłącznie chłód. I smutek.
— No nie! — Birkhoff nagle zbliżył twarz do ekranu, jakby nie wierzył własnym oczom.
— Co?
— Zobacz.
Michael podążył za palcem przyjaciela, lustrując wyświetlony nagłówek pierwszej strony jednego z tygodników informacyjnych. Artykuł pochodził sprzed czterech miesięcy. Choć ogrzewanie jeszcze nie działało, zrobiło mu się goręcej za kołnierzem.
— Nikki się ucieszy — rzucił Birkhoff, lecz ta ironia nie przekonała chyba nawet jego samego.
***
Sala autopsji prezentowała się czysto, schludnie i spokojnie, jak na miejsce, w którym dzień w dzień obraca się truposze. Do jej niższej części schodziło się schodkami, opatrzonymi barierką i wyślizganymi przez obuwie. Z poziomych okien światło sączyło się na metalowe stoły z podniesionymi krawędziami, poniżej których mieściły się płytkie misy. Odpływały do nich krew i płyny, z podtrzymywanych na blatach klinami ciał. Kąt obok tylnego wejścia zajmowała duża beczka formaliny — substancji do konserwowania ludzkich tkanek. Za nią pod ścianą stała szeroka, szklana gablota. W zupełnej ciszy dochodziło z niej dające się usłyszeć brzęczenie.
Nikita z cieniem wahania podeszła bliżej. Wewnątrz na drążku przewieszone były zakrwawiona koszula, podkoszulek, para spodni i jeszcze jakaś tkanina. Ciecz kapała, ale bardzo powoli, a kiedy kobieta wyciągnęła rękę, suche powietrze przebiegło jej między palcami. Czuła się trochę jak dziecko podczas wycieczki do muzeum, które próbuje niepostrzeżenie dotknąć eksponatu, kiedy nikt nie patrzy.
— To suszarka.
Nikita gwałtownie odwróciła się w stronę schodków. Z jej na wpół otwartych ust wyrwał się cichutki odgłos zaskoczenia, że została przyłapana na czymś niewłaściwym.
Po stopniach zszedł z namaszczeniem mały człowieczek, postury lekko zaokrąglonej w czarnych spodniach, skrojonych w kancik. Kiedy podszedł bliżej, kobieta dostrzegła zdobiącą jego szyję kolorową muszkę w kropki, kontrastującą z białym fartuchem.
— Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć. Wiszą tu ubrania denatów, zanim śledczy zrobią z nich dowody.
Mears kiwnęła głową, zerkając raz jeszcze na schnącą odzież. Ciekawe jak często musiano z tego korzystać?
— Dexter Page. — Doktor wysunął z połów kitla skąpo pomarszczoną dłoń, nim z ciepłym uśmiechem, który podkręcił jego wąsy, dodał: — Ale możesz mi mówić Dex. Skoro już całkiem za niedługo będziemy razem pracować, możemy zacząć się powoli poznawać, czyż nie?
Nikita nie wiedziała, czy bardziej zaskoczyła ją bezpośredniość staruszka, czy to, że był pewien ich wspólnego zarobkowania. Wydawał się przyjazny i doświadczony, co zaraz niewątpliwie okazał, prowadząc ją do ostatniego ze stołów sekcyjnych. Leżało na nim przykryte białą, kredową tkaniną ciało. Nie musiała zgadywać, do kogo należało.
Gubernator Brodrick w istocie prezentował się grubo, a jego brzuch niemal rozlewał się za granice blatu. Rozebrany ze swoich ubrań do naga z trzema otworami w piersi przypominał teatralną kukłę bez scenicznego przebrania albo jedną z tych japońskich lalek ludzkiej wielkości ze wszystkimi detalami. Skóra, pozbawiona krążącej w żyłach krwi zbielała do tego stopnia, że nie różniła się wiele od fartucha doktora Page' a. Paznokcie u stóp i dłoni miał fioletowe, prawie czarne.
Mears zaplotła ręce za plecami, żeby przypadkiem niczego nie dotknąć.
— Widzisz go jeszcze w stanie nienaruszonym. Zazwyczaj sekcje odbywają się z samego rana, ale poproszono mnie, żeby zaczekać jeszcze dzień, nim się za niego zabierzemy, bo gdybyś odwiedziła mnie później, pewnie już byłby w kawałkach.
Nikita wzdrygnęła się na te słowa, bo choć utrzymywała zażyłe stosunki ze śmiercią, to rozczłonkowane ciała nie należały do jej zakresu specjalizacji. Mdliło ją na wspomnienie kontenera strażników, do którego raz zaprowadził ją Owen. Opisywał całe jego wyposażenie. Kwas fluoro-fosforowy, piły do kości, przecinak do żeber. Syfon do odsączania krwi. "Wydrenowane ciało lepiej się układa" — mówił. Chociaż w tamtej chwili Nikita wolałaby, żeby milczał.
Doktor Page stanął u głowy denata. Zapalanie dodatkowych lamp nie było konieczne, toteż wyjął tylko mały, gładki nożyk i dwie pary gumowych rękawiczek, jedną podając kobiecie. Następnie ukrył piłkę w dłoni i tępym fragmentem narzędzia zaczął rysować w powietrzu niewidzialne linie, co jakiś czas poprawiając okulary.
— Jak możesz zaobserwować, zmarło mu się szybko i bezboleśnie. Kule przeszły na wylot. Technicy doszukali się ich na trawniku. Zresztą zaraz je pokażę. Najpierw jednak obejrzyj jego rany. Nie wiem, jak wy odróżniacie takie strzały od innych, ale traktują cię trochę jak eksperta nadprogramowego. Skoro mają taką możliwość, korzystają. Jeszcze przez pewien czas ludzie będą przewrażliwieni. Prawdę mówiąc, zastanawiałem się, kiedy ktoś nowy trafi pod skalpel.
Nikita dostrzegła, jak bardzo kochał swoją pracę. O nieżywych prawił tak, jakby nigdy naprawdę nie odeszli. Niekiedy szeptał krótkie "przepraszam", unosząc którąś kończynę do zbadania albo dziękował za cierpliwość, kiedy ją odkładał. Mimo że pozbawieni duszy, nadal pozostawali jego pacjentami. Szanował ich; był dokładny i skrupulatny w swoich obdukcjach, żeby bliscy zmarłego mogli spać spokojnie, wiedząc, że on właśnie tak spoczął.
— Lubię do nich mówić — zagabnął Doktor Page, widząc, że kobieta zerkała na niego od czasu do czasu. — Czasem jest łatwiej rozmawiać z umarłymi. Nie awanturują się, nigdy nie krzyczą, niczego nie oczekują. I nigdy nie kłamią. Och, jak cudownie byłoby, gdyby żywi brali z nich przykład.
Lekarz wyjął z kredensu opatrzonego szybką foliowy woreczek, a w nim trzy metalowe pociski. Dostając je do ręki, Nikita szybko zauważyła pewne elementy odróżniające je od pospolitych naboi. Z pewnością należały one do grupy LR - pocisków Long Rifle kalibru 0,22 cala. Co jednak bardziej niepokojące, odznaczały się specyficzną budową i zachowaniem w kontakcie ze skórą. Tuż po uwolnieniu kuli z łuski jej zakończenie odginało się na zewnątrz jak płatki kwiatu. Dlatego wchodząc w ciało ofiary pozostawiała mikroskopijne nacięcia wokół dziury wlotowej. Dlatego też amunicja ta nazywała się dum-dum. I była w większości nielegalna.
Dotykając z uwagą zaschniętych ran, Nikita dokładnie widziała te gwiezdne brzegi. Było to dla niej zupełnie nowe, niekoniecznie stymulujące doświadczenie, ale dające do myślenia w kierunku, który zdecydowanie wolałaby zmienić. Niedoświadczony człowiek stwierdziłby, że gubernator zginął od zupełnie losowych strzałów, które po prostu podziurawiły, co się dało, powodując śmierć przez wykrwawienie. Wiedząc jednak, gdzie celować, by zabić, dodatkowo mając na uwadze położenie napastnika na ruchowym pojeździe oraz odległość, Mears musiała przyznać, że strzały oddano w miarę precyzyjnie. Na wysnuwanie pochopnych wniosków było za wcześnie, więc tylko wpuściła i wypuściła powietrze w ciszy niezmąconej dyskretnym przestępowaniem z nogi na nogę doktora i zdjęła rękawiczki. Omal nie uderzyła w stojącą w nogach stołu wagę do ważenia organów.
— Dziękuję, że pozwolił mi się Pan rozejrzeć — powiedziała, wciąż wpatrując się w tors umarłego, jakby zanim opuści salę autopsji, miał jej coś jeszcze do powiedzenia.
— Dexter — wspomniał.
Kiwnęła głową.
— Do widzenia.
Przeszła po zmatowiałych płytkach do wyjścia od strony parkingu, z którego korzystały osoby z zewnątrz. Wychodząc, nie uniknęła jednak ponownej konfrontacji z innym nawet bardziej zainteresowanym losem denata.
— Dzień dobry, Panno Mears — Abeley z nonszalancją uniósł głowę, nim minęli się w progu. — Znów się spotykamy. Jeszcze raz, a chyba będę musiał odrzucić przypadek.
Kobietę przeszedł dreszcz po szyi. Przymknęła oczy, wykrzywiając usta w sztucznym, przesłodzonym uśmiechu. Odwróciła się powoli, przyjmując neutralny wyraz twarzy. Nie chciała nim pogardzać. Czasem tak jest, że z pewnymi ludźmi po prostu się nie dogadamy. Sama ich obecność nam wadzi z niewiadomego powodu i zupełnie niczyjej winy. Tolerancja to już krok najwyższej cierpliwości i próby akceptacji, zwłaszcza kiedy musimy z tym kimś współpracować. To, że starała się z Abeley'em nie rozmawiać, nie znaczyło, że próbowała coś mistyfikować. Była po prostu na tyle dojrzała, by go szanować.
— Niech pan niczego sobie nie nadinterpretuje. Do widzenia.
Nikita nie zwracając uwagi na żadną odpowiedź ze strony mężczyzny, wyszła na zewnątrz i skierowała się do domu. Była ciekawa, czy Birkhoff będzie miał coś do powiedzenia na temat jej odkrycia. Bez pukania otworzyła drzwi domu przyjaciela.
— Chłopaki, mam coś — zaczęła, odrzucając płaszcz na oparcie kanapy, ale jej myśl została zatrzymana przez minę Birkhoffa.
— Znaleźliśmy sprężynę — burknął, obracając się na krześle dwa razy.
Kobieta przekrzywiła głowę.
— Wiemy, czemu Harrison nas nie lubi. Zobacz. — Michael odsunął się od ekranu komputera, by mogła przeczytać wyświetlony artykuł.
Z każdą następną linijką tekstu jej zdziwienie pogłębiało się coraz bardziej. Wątki mieszały się w głowie Nikity i łączyły w nieuchronną, niepodważalną całość. Po dojechaniu do końca artykułu czuła się już tak zmęczona i wyzuta z sił, że niemal zgarbiła się w miejscu. Zaczęła czytać na głos:
— Tragiczna śmierć dziennikarzy. Podczas próby schwytania zabójczyni prezydent Spencer, Nikita Mears wdarła się się do siedziby ENN na Manhattanie w przebraniu technicznym, aby następnie obezwładnić telewizyjnego prezentera, Dala Gordona. Gordon w charakterze zakładnika został uprowadzony na dach, skąd udało się go uratować, podczas gdy Nikita Mears rozpłynęła się w powietrzu, pomimo zablokowania przez policję wszelkich dróg ewakuacji, a także najbliższych przecznic. Jak się jednak okazało, niebezpieczeństwo nie minęło. Namiot, w którym po akcji ratunkowej przebywał Gordon eksplodował pod wpływem ładunku wybuchowego, prawdopodobnie ukrytego w telefonie komórkowym, przekazanym mu przez Nikitę Mears. Policja potwierdziła, że siedem osób zostało rannych, a poza prezenterem śmierć poniosło jeszcze dwoje dziennikarzy, Clary Wayne oraz młoda Emily Harrison. Zrozpaczone rodziny ofiar domagają się sprawiedliwości.
— To jego córka — stwierdziła dobitnie Nikita, zakładając ręce na piersi i przechadzając się w te i z powrotem, by jakoś rozchodzić tę informację.
— Po zamachu na Gordona nie chciał dopuścić do siebie myśli, że zginęła przez przypadek, więc musiał przenieść odpowiedzialność na kogoś innego — Michael rozumował na głos, pocierając dłonią brodę.
— Nie miał na kogo zrzucić winy, więc przeniósł się na was — dodał Birkhoff. — Posłuchajcie tego.
Przesunął kursor na osobną kartę, po czym puścił jedno z nagrań z internetowych wiadomości. Ekran rozbłysnął, ukazując ujęcie z chwiejącej się kamery, gdzie wśród tłumu ludzi zgromadzonych na Manhattanie, kipiący gniewem mężczyzna próbował przedrzeć się na miejsce wypadku. Twarz miał tak spiętą z bólu, że Nikitę rozbolała szczęka i jakiś dyskomfort ścisnął ją pod żebrami. Harrison zapierał się rękami, a policjanci ciągnęli go w przeciwną stronę, gdy z jego gardła wyrywały się słowa, którymi pragnął wypędzić wszelkie złe duchy z tego świata, choć dzieło zniszczenia już się dokonało.
Potwory.
Filmik się skończył. Choć krzyk ucichł, cisza dusiła ich jak czad, powoli i fatalistycznie. Birkhoff nie odezwał się już, tylko zaczął zbierać niedopitki z blatu, nim pożegnali się z nim. Wychodząc uczuli, jakby przyszli z pustymi rękami, ale za to wracali z czymś ciężkim.
Nikita zapomniała o faktach poznanych w prosektorium, bo znowu przypadkowo się okazało, że była odpowiedzialna za czyjąś śmierć. Przynajmniej tak podpowiadało jej wyczulone sumienie. Czasem wciąż nawiedzała ją myśl, że nie jest przecież niemiła czy arogancka, ale że jest po prostu złym człowiekiem. Człowiekiem, którego działania częściej prowadzą do szkody w wielorakiej postaci aniżeli pożytku i, który nie dość, że szkodzi innym, to jeszcze samemu sobie. Nie ważne, jak mocno się stara.
Potworem
***
— Michael, mogę cię o coś spytać? — powiedziała, siedząc na drewnianej ławeczce w ogrodzie za domem.
— O, o, co jest?
— Czy kiedykolwiek... czy ty kiedykolwiek... — zacinała się, chcąc by nie brzmiało to tak okrutnie. — Pomyślałeś, że ja... no wiesz... byłam... potworem... ? — ostatnie słowo wypowiedziała niemal szeptem.
— Co? — odrzekł zdziwiony, podnosząc się do pozycji bardziej siedzącej. — No nie. Chyba nie bierzesz na poważnie tamtego faceta? — spytał, patrząc na nią z ukosa, jednak na jego twarzy nie było widać cienia rozgniewania lub czegoś, co sugerowałoby, że uznaje to pytanie za niedorzeczne.
Nikita milczała.
— Prawda?
Wciągnęła głęboko powietrze, nie odwracając głowy. Zapatrzyła się na jakiś punkt w przestrzeni, być może by nie musieć za szybko odpowiadać, a być może by dać mu czas na odpowiedzenie sobie na prawdopodobnie jedno z najtrudniejszych pytań, jakie kiedykolwiek mu zadała.
— Hej — zaczął, biorąc ją za nadgarstki. — Nawet sobie tak nie dobieraj...
— Odpowiedz — naciskała.
Wtedy zrozumiał, że tego nie przeskoczy. Nie dlatego, że nie znał odpowiedzi ani dlatego, że targały nim wahania co do niej. Raczej nie mógł po prostu znaleźć odpowiednich słów, by ją wyrazić. Nigdy przez myśl by mu nawet nie przeszło, że Nikita mogłaby zyskać tak okrutne miano, którego jednak niektórzy jej nie szczędzili. Rozumiał, że mogła wziąć to do siebie, bo kłamstwo zasłyszane raz, zakorzenia się głęboko, a powtarzane bez przerwy staje się właściwie rzeczywistością. Nie dziwił się jej obawom, tym bardziej, że nie mógł im też nigdy w pełni zapobiec. Co więcej, sprawy dotyczące przeszłości nie wydawały się tak oczywiste. Nigdy nie pomyślałby o niej w ten sposób, choć oboje wiedzieli, że reszta świata jeszcze jakiś czas temu widziała ją tylko tak - jako arcy niebezpieczną zabójczynię prezydent Spencer i speszył się w duchu, że przecież przez trzy lata sam ją do tego stanowiska przygotowywał i nadzorował. Nagle zapałał do siebie jakimś cichym wstrętem, czując, że podporządkowując się woli Percy'ego, stał się poniekąd kowalem losu wielu ludzi, z Nikitą włącznie. Gdy pierwszy raz ujrzał ją w Sekcji, starał się nawiązać z nią przyjazną relację, zważywszy na ich przyszłą współpracę. Jednak w pierwszej chwili musiał stwierdzić, że wyglądała jak siedem mizernych i niespokojnych nieszczęść. Michael widział w życiu wiele jeszcze za czasów swojej pracy w wojsku i dziesięcioletniego stażu jako mentor rekrutów oraz prawa ręka Percy'ego, ale takiego obrazu nędzy i rozpaczy, jaki przedstawiła mu Amanda tego dnia, wydało mu się, że nie przetrzyma. Nie nazwał jej potworem, choć zdawała się niezwykle niebezpieczną. Próbowała uciekać i i zmasakrowała podczas tych prób wielu strażników, a do tego należała do najbardziej nieufnych osób, jakie kiedykolwiek spotkał. Przeklął swój wcześniejszy tok myślenia, gdyż doprowadzony niemal do ostateczności, sprzecznie ze zdaniem Amandy uważał, że Nikicie nie da się pomóc, czytaj "wytresować" jej na posłusznego agenta. Ona jednak uparcie trwała w przekonaniu, że właśnie ktoś tak nieobliczalny może stać się ich najsilniejszą bronią.
Trzeba tylko do niej dotrzeć
I Michael zawstydził się, kiedy pojął, że właściwie Amanda miała rację. Nie myliła się, może z powodu swojego zamiłowania do trwogi i panującej wokół aury zagrożenia, a może z powodu jakiejś ukrytej intuicji. On zaś sam nie próbował nawet dać jej szansy. Skoro z początku się nie dało, to już nic nie pomorze. Wbijał sobie te słowa do głowa, gdy siedział w pokoju Nikity, a ona sama przypęta była pasami do łóżka i wyglądała raczej jak niepewne, zagubione zwierzę, które tylko czeka, by zerwać się z łańcucha. Skarcił się za to, że nie chciał dać jej szansy, bo wydawała się trudna. Trudniejsza od poprzedników. Walcząca bez perspektywy i celu. Jednak zawsze, jak się później okazuje, właśnie ci trudni, z pozoru zamknięci w sobie ludzie są najbardziej warci tego, by ich poznać. Michael zapomniał o tej prawdzie, zrażony wysiłkiem, który musiałby włożyć w wykonanie zadania. Bał się tego, czego schematu nie znał.
Teraz szukał w pamięci miejsca, gdzie popełnił błąd i momentu, w którym Nikita stała się dla niego taka ważna. Z początku może nawet nie tyle co ważna, ale w pewien sposób nie mógł jej zostawić w spokoju, choć w Sekcji panowały surowe zasady. Zero spoufalania się, zero związków, z cywilami już w ogóle. Zero wyższych uczuć. Jednak z jakiegoś powodu krótkie rozmowy z nią sprawiały mu przyjemność i lubił tę ich grę na zaczepki pomiędzy tym co mniej i bardziej poważne, działo się wokoło, jakby były dla niego krótką przepustką do normalności, do której skrycie tęsknił.
Widział ją w najgorszych i najlepszych momentach. Kiedy wyzwalały się jej demony i kiedy stawała się po prostu Nikitą - kobietą, która chciała, by nikt od niej nic nie chciał. Kobietą, która chciała ich uwolnić. I zrobiła to. Dlatego nigdy nie śmiałby nazwać jej potworem, bo nikt nie miał do tego żadnego prawa. Nigdy nie była zła. Była w niej jakaś tajemnicza, nieprzenikniona ciemność. Taka nieumiejętność życia. A bez światła, w tej ciemności człowiek się gubi. Popada w głębokie i zupełne zagubienie, spowodowane brakiem wzorców, opieki, uwagi i miłości.
Patrząc na nią, oczekującą na jego reakcję, widział rozwój. Widział tę zmianę, która następowała z każdym dniem, od kiedy się poznali. I Michael już wiedział, że patrzy na tę Nikitę, którą naprawdę była. Nie na szpiega, nie na zabójcę, ale na bohaterkę, którą pokochał, bo w gruncie rzeczy byli do siebie tak podobni.
— Nie — odparł bez wahania. — Nigdy w życiu tak nie pomyślałem.
Kobieta spojrzała na niego z ufnością.
— Zabraniam ci mówić rzeczy, które wkładają ci w usta inni ludzie. Nie możesz być odpowiedzialna za całe zło tego świata, choćbym miał powtórzyć ci to jeszcze tysiąc razy. I wiem, że pewnie tak będzie, bo cię znam.
Nikita uśmiechnęła się skromnie.
— Poza tym, skąd pomysł, że tylko ty postępowałaś źle? Pamiętasz, co zrobiłem, kiedy ludzie Kasima uprowadzili mnie w Taszkiencie?
— No..., przestrzeliłeś strażnikowi kolana - stwierdziła, wykrzywiając usta i przypominając sobie, jakim gniewem był wówczas ogarnięty i do czego niemal się nie posunął.
— Widzisz? Tylko od nas zależy, jak będziemy postępować. I to ty mnie tego nauczyłaś.
Michael położył jej rękę na kolanie, nim kontynuował.
— Harrison szuka winnego. Stracił córkę i cierpi. Rozumiemy go... aż za dobrze. Była taka jak Hayley. Jak Daniel. A on jest taki jak my. Tylko jeszcze tego nie wie.
Daniel. Pierwszy mężczyzna, któremu oddała swoje serce. Swoje uczucia jako ten nabój do pistoletu.
I strzelił.
Niestety do siebie.
Nikita z pewną dozą zaszokowania zdała sobie sprawę, że jego twarz nagle wydała jej się niedościgle daleko. Jego oczy, uśmiech, głos, wszystkie kształty rozmywały się w pamięci, jak obraz tuż przed wybudzeniem ze snu, który po uchyleniu powiek znika i pozostawia tylko nikły kontur. Ale co najbardziej zaskakujące - nie próbowała wcale do tego snu wracać.
Zamiast tego pochwyciła myślami ostatnie zdanie Michaela.
Tylko jeszcze tego nie wie
Powoli i z namysłem odwróciła się do niego.
— Masz rację.
Jednym ruchem ruszyła w stronę furtki, poderwawszy się z miejsca. Nim przeszła na podjazd przez trawnik, Michael nie silił się nawet, by spytać, dokąd idzie. I tak dowiedziałby się wcześniej czy później. Stwierdził za to, że od bardzo dawna nie powiedział aż tylu słów na raz.
***
Nawet po dwukrotnym zapukaniu do drzwi Harrisona nikt nie otworzył, więc Nikita stwierdziła, że zaryzykuje. Klamka ustąpiła gładko i jak to w takich historiach bywa, wśliznęła się do środka. Wnętrze prezentowało się niepozornie, ale podobnie do innych amerykańskich domów z lat osiemdziesiątych. Pachniało skórą i drewnem, a podłogę pokrywały w większości surowe deski. Wydawało się jednak, jakby od dawna nikt tutaj nie żył. Meble tkwiły w dziwnej stagnacji, wrośnięte na swoich miejscach, milczące i zasępione. Firanki spływały ku podłodze niby martwe.
— Panie Harrison? — Nikita wmieszała się w panującą ciszę, mozolnie obejmując wzrokiem wąski korytarz, obwieszony fotografiami. Odbijały się w nich okna, schody i... coś jeszcze.
— Nie ruszaj się.
Szczęknięcie przeładowanej strzelby rozległo się tuż za jej głową. Kobieta cały czas obserwowała mężczyznę w szybce ramki, oceniając, jak daleko się znajduje. Nie wystraszyła się zbytnio, lecz wstrzymała oddech, bo takimi zabawkami powinno afiszować się przed znajomymi, nie ćwiczyć swój cel na sąsiadach. Chociaż Harrison mógł właściwie bezceremonialnie ją zastrzelić za przekroczenie granic jego posesji. Ameryka.
Nikita powoli uniosła obie ręce do góry. Trwała tak przez moment, nim niespodziewanie odbicie lufy zniknęło ze zdjęcia, a mężczyzna opuścił broń i wyminął ją, w wejściu do salonu.
— Przyszłaś, żeby mi powiedzieć, że mnie znalazłaś? — spytał, opierając strzelbę o parapet i siadając na kanapie. Brzmiał zgryźliwie. — Nie boję się glin. Możesz je śmiało tu zaprosić, o ile jeszcze tego nie zrobiłaś.
Kobieta wyprostowała się, unosząc brodę.
— Nie przyszłam, żeby pana zaskarżyć i nie zamierzam tego robić.
Odczekała, by sprawdzić reakcję mężczyzny, ale on uparcie wpatrywał się swoimi jasnymi oczami w ciemne sęki na podłodze. Siwa czupryna ułożyła się na prawą stronę.
— Przyszłam, żeby przerosić.
Dopiero wtedy Harrison na nią spojrzał, a ona była przygotowana na to spojrzenie. Pełne niedomówienia, wyczekujące i otępiałe. Nie wyprostował się, ale jego złożone dłonie drgnęły.
— Wiem o Emily — powiedziała. — Wiem, że pańska córka zginęła razem z Dalem Gordonem.
— Nic nie wiesz — warknął głośniej, kręcąc głową.
— Wiem więcej, niż pan sądzi.
Harrison umilkł.
— Rozumiem, jak się pan czuje i może mi pan wierzyć lub nie, ale ta zemsta pana wykończy — mówiła z żalem. — Takie... gonienie za sprawiedliwością, która nie wróci. Teoretycznie to już koniec, ale praktycznie w środku coś jednak nie pozwala zapomnieć.
— Zabiliście mi córkę! — wybuchnął mężczyzna, podrywając się tak gwałtownie, że aż mebel odsunął się pod ścianę. — Moje dziecko nie żyje!
Nikita pozwoliła mu uwolnić swoją frustrację, bo kumulowanie takiego napięcia kończy się katastrofą i chyba po raz pierwszy zobaczyła, co mógł czuć Michael po tamtym wypadku. Rozpaczy rodzica, któremu przychodzi chować własne dziecko, nie da się porównać do żadnej innej emocji. To utrata sensu, radości z obserwowania wzrostu i kochania tego małego człowieka, w którym szuka się po cichu podobieństwa do siebie i który zaskakuje każdego dnia jako nowy umysł, nowe serce. A Emily Harrison miała wiele do zaoferowania.
— Jestem odpowiedzialna za śmierć wielu ludzi... — Nikita spuściła głowę. — Zbyt wielu... Ale i ja i pan wiemy, że śmierć Emily była przypadkowa, a ja nie odpowiadam za nią. Jeśli lżej jest panu tak sądzić, w porządku. Ale proszę, nie mieszać w to moich bliskich. Oni też już wystarczająco stracili.
Kobieta odwróciła się, by opuścić mieszkanie, gdy ten zatrzymał ją pytaniem.
— Kto to był? — Tym razem patrzył na nią neutralnie.
— Kto?
— Twoja Emily.
Nikita uśmiechnęła się smutno.
— Mój narzeczony. Daniel.
— Jaki był?
— Szczery. Cały czas żartował. Projektował strony komputerowe. — Nikita zapatrzyła się przez okno, jakby zdawało jej się, że właśnie tam go zobaczy. Uśmiechniętego do niej z rękami w kieszeniach. Zrobiła przerwę, bo miłe wspomnienia minęły i bezwiednie oparła się o framugę drzwi. — Kiedy ludzie, dla których pracowałam, dowiedzieli się o nim, osobiście znalazłam jego ciało. Dryfujące twarzą w dół na jeziorze.
— I potrafisz tak swobodnie o nim mówić?
Chwilę zwlekała z odpowiedzią.
— Tak — rzekła w końcu. — Nie jest niczym, czego powinnam się wyrzec. Był dla mnie jedyną bliską osobą i motywem, który dał mi siłę, by uciec, ale...
Uświadomiła to sobie nagle.
Nikita nie kochała już Daniela Monroe.
I choć nigdy nie wierzyła w przesądy, to po wszystkim, co się zdarzyło, miała pewność, że tak musiało być. Jak kiedykolwiek mogła pomyśleć, że udałoby jej się przeżyć swoje życie u boku kogoś takiego? Tak prostodusznego. Normalnego. Ona do niego nie pasowała. Nie pasowała do większości. Ale znalazł się ten jeden jegomość, siedzący na ławeczce w ogrodzie, też niepasujący do nikogo i poruszył ją. Stał się powodem, dla którego pragnęła walczyć lub zginąć.
Spojrzała na Richarda Harrisona i wydało jej się, że spojrzeniem pytał ją o coś, choć nic nie mówił. I choć ona także już się nie odezwała ani nie uśmiechnęła, mężczyzna otrzymał swoją odpowiedź. Wychodząc na ulicę, już nie zauważyła, że głęboko odetchnął i popatrzył za nią.
Wrześniowe powietrze niosło ze sobą ciepło i goniło po niebie stada chmur. Stając na chodniku i śledząc je wzrokiem, Nikita wiedziała już, że to pożegnanie.
Po prostu wiedziała, że on tam jest.
Że nic już nie boli Daniela Monroe.
I że jej już też nie zaboli, kiedy ktoś wypowie jego imię. Nadszedł czas, by pozwolić mu odejść na dobre. Daniel by tego chciał. Dlatego uniosła głowę w stronę nieba i szepnęła krótkie "pa". Z zupełną pewnością, że on także ją słyszy.
***
Birkhoff musiał w końcu wyskoczyć z piżamy i zająć się pracą z nagraniami z ratusza. Szybko prześledził i nakreślił drogę przejazdu zamachowca, ale w pewnym momencie trop się urwał, więc zmuszony był skorzystać z magicznego działania swojego programu. Nikita nie podała mu jeszcze informacji zaczerpniętych od patologa sądowego, więc kierunek, z którego przybył mężczyzna, mówił mu niewiele. Z pewnością natomiast nie wyglądał na amatora. Musiał dokładnie wiedzieć, kiedy senator Brodrick kończył pracę, gdzie parkował i którędy wychodził. Nie pozwolił też, by dało się go po niczym zidentyfikować. Pomimo ówczesnej wysokiej temperatury czarne rękawice, kask, buty i skóra kombinezonu chroniły jego ciało przed widokiem kamer. Chappell mógł mieć rację, sądząc, że zabójca znał się na rzeczy. Może był najemnikiem? Tylko w takim razie, kto go najął?
Nim zdążył zastanowić się na tym pytaniem, na ekranie komputera wskoczyła mu ikonka przychodzącego połączenia kierunkowego. Adres: Rosja.
— Witaj księżniczko. Co tam w wielkim świecie?
— Birkhoff? Jesteście tam wszyscy?
— Alex, wszystko ok?
Ton głosu Udinov nie brzmiał za pewnie. Właściwie w ogóle nie brzmiał.
— Tak, patrząc po tym, że jakieś dwie godziny temu napadnięto mnie pod furtką.
— Co?! Czekaj, jak to? Jesteś cała?
— Zaskoczył mnie. Kotłowaliśmy się trochę i powystrzelał mi elewację, ale nic mi nie jest.
— Kto? Widziałaś twarz?
— Nie... — Birkhoff wstrzymał oddech, kiedy Alex się zawahała. — Ale wydaje mi się, że widziałam strażnika.
_____________________________________________________
Cześć, hej, witajcie w tę świąteczną (właściwie już) noc!
Kolejny dopieszczony jak sto pięćdziesiąt rozdzialik pojawia się jak Chrystus nam na tegorocznym Zmartwychwstaniu ♥
Przy okazji chciałabym życzyć Wam wesołych, zdrowych i radosnych świąt, pysznych klasycznych jaj jak i tych czekoladowych oraz przede wszystkim odpoczynku i relaksu z rodzinką.
Buziaki i bez odbioru ♥ :)
Dziewczyna w Białym
PS. Jak zwykle polecam odsłuchanie muzyczki, najlepiej przed lub po przeczytaniu, a jestem pewna, że jej słowa bardzo podpasują ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro