Rozdział 4 Jak rozmawiać z bohaterem?
— Ale na pewno nie ma pan pożyczyć żadnego młota? Tylko na pół godziny. Nie musi być nowy.
— No młoty niby mam. Ale nie wiem, czy pani da radę unieść. Taka z pani drobinka.
— Da radę — wzmiankował Michael, opierając się o wypastowany blat. — Nie takie rzeczy podnosiła.
— No, to jak będzie?
Nikita pochylała się nad ladą małego punktu Greschlers Hardware, który jako część dużej spółki zajmującej się dystrybucją osprzętu, posiadał nieograniczony asortyment narzędzi, choć im zależało jedynie na tym podstawowym.
Pawilon chwilowo świecił pustkami; typowo o tej porze dnia. Na metalowych stelażach, ustawionych pod ścianami połyskiwały pary nożyc i sekatorów z rączkami z gumy. Koło sztucznych zielonych trawników, zwiniętych w rolki, piętrzyły się gliniane donice. Na prostych drewnianych półkach ze sklejki spokojnie, w cieniu litrowych worków z nawozem, spały nowiutkie szlifierki. W powietrzu unosił się zapach metalu, wymieszany z chemią i charakterystyczną wonią tworzyw sztucznych, ale po paru minutach od wejścia, nos przyzwyczajał się do niego, jak oczy do ciemności, gdy zapada zmrok.
Kobieta prowadziła żywą (niech skonam) konwersację z mężczyzną, którego zidentyfikowała jako Gibbsa, po ubrudzonej plakietce, przytwierdzonej do kieszonki granatowej, firmowej koszulki. Lustrowała wzrokiem jego wyprostowaną postawę, pomimo pokaźnego odstającego brzuszyska, okrytego ciemnozielonym fartuchem, kręcone, siwe włosy, uciekające spod kraciastego beretu z daszkiem oraz równie siwe, grube wąsy, zachodzące na wąskie usta, które teraz trzymał w krzywym, nieprzejednanym półuśmiechu.
— Właściwie to nie moja sprawa — drążył sprzedawca, grzebiąc wśród śrubek, wypełniających szufladkę pod blatem. — Nie żebym oskarżał, ale czemu młot? Nic mniejszego nie wchodzi w grę? Komuś... nie mnie... stąd wyglądałoby to na jakąś niezłą zbrodnię.
— To znaczy? — Nikita spojrzała ukradkiem na Michaela, zaciskając usta, by nie zaśmiać się na głos. Ta rozmowa zdecydowanie zaczynała ją bawić.
— No wiadomo jak we wszystkich śledztwach Jessiki Fletcher. Urodziwa dama wraz ze swoim kochankiem. — Tu palcem wskazał na bohaterów. — Planują zabójstwo jej sędziwego wuja, którego śmierć otworzyłaby im drogę do okazałego spadku. — Mężczyzna teatralnym ruchem dłoni gestykulował, jakby malując sobie przed oczami obraz tejże zbrodni, nie zwracając uwagi na klientów, którzy wewnętrznie trzymali się pod boki ze śmiechu.
— Mogę panu obiecać z ręką na sercu — rzekła Nikita, starając się brzmieć poważnie. — Że nie planujemy żadnego morderstwa.
— No, tego by tylko brakowało. Zresztą, tyle się teraz o tym mówi. Jeszcze ta cała sprawa z tą kobietą. Tą, co niby zabiła panią prezydent. Nie minęły dwa miesiące, okazało się, że wyciągnęła ją z opresji. Czasy się niby zmieniły, a ludzie dalej zachowują się, jakbyśmy tu mieli istne średniowiecze. Nie pamiętam nawet, jak się nazywała.
Nikita, wykorzystując fakt, że mężczyzna znów zajął się dłubaniem pod blatem, przewróciła dyskretnie oczami. Posłała Michaelowi znaczące spojrzenie, by powoli kończyli tę pogadankę.
— To znaczy, że... nie oglądał pan wiadomości? — spytał aluzyjnie Michael.
— O nie, ja mam tutaj tylko radio. — Gibbs dumnie poklepał dłonią stary, nieduży tranzystor z antenką, kurzący się na tylnej ladzie. — Ale może to i lepiej. Mordercy zawsze kojarzą mi się z brzydotą. Nie to, co pani.
Michael autentycznie parsknął, udając, że się krztusi.
— Wybaczy pan. Tak miło nam się rozmawia, ale chyba powinniśmy się zbierać — zaczęła kobieta, kulturalnie przymierzając się do odwrotu. — To... moglibyśmy pożyczyć ten młot?
Patrząc na pruderyjne wyrazy twarzy klientów, starszy już Gibbs i jego łagodne serce nie mogli się nie zgodzić.
— Chwilka — rzucił, znikając na tyłach sklepiku, gdzie nie widział, jak bohaterowie odetchnęli z ulgą.
— Nie śmiej się — wycedziła Nikita przez zaciśnięte zęby, szturchając Bishopa w ramię. — Lepiej, że nas nie kojarzy. Zobaczymy, jaki ty będziesz na starość.
— Na pewno nie zapuszczę wąsów.
Z zaplecza rozległ się dźwięk głuchego, lecz lekkiego uderzenia stalą o metal, a sprzedawca ukazał się zaraz potem, niosąc w dłoniach zgrabny, przyzwoitej długości młot z drewnianą rączką.
— Myślę, że ten będzie dobry.
Nikita wzięła narzędzie do ręki i poobracała je parę razy. Poczuła znane jej uczucie subtelnej ciężkości i chłodu, przeskakujące między palcami.
— Idealny.
— Niech się wreszcie do czegoś przysłuży — skwitował właściciel, z powrotem wchodząc za blat. Przecisnął niespodziewanie zgrabnie między jego skrzydłami swój brzuch, po czym zajął się wycieraniem usmarowanych kluczy francuskich.
— Zaraz, a należność? — spytał Michael.
— Potraktujcie to państwo jako prezent. Jeśli tylko nie wyrządzi nikomu krzywdy i wróci w jednym kawałku, to będę wystarczająco usatysfakcjonowany.
— Jest pan pewien? Możemy chociaż zapłacić zastaw — opierała się Nikita.
— Na stary młotek? Niech się pani nie wygłupia i załatwi, co tam potrzeba. Ani mnie, ani jemu się osobiście nie spieszy.
— Bardzo dziękujemy — Michael uścisnął dłoń mężczyzny, nim oboje skierowali się w stronę drzwi wyjściowych. — Zwrócimy co pańskie do godziny.
— Do widzenia panie Gibbs — rzuciła kobieta, stając w progu, gdzie słońce wsuwało leniwie swoje promienie przez szczelinę między podłogą.
— A nie, ja to nie Gibbs. Mam na imię Jeff. Gibbs zostawił tylko uniform. Pracowaliśmy razem, jeszcze przed tym nieszczęsnym incydentem z kosiarką.
— Ale tutaj nie sprzedaje pan kosiarek. — Michaela wypełniło zdziwienie dla samego siebie, że postanowił o tym wspomnieć.
— No właśnie.
Bohaterowie spojrzeli po sobie w niemym „aha", które ostatecznie wypchnęło ich poza Greschlers Hardware. Krótkie „dowiedzenia" pozostało w ostrym, pachnącym konserwującą farbą powietrzu, które odcięte szklaną szybą w bramce frontowej, ustąpiło stojącej w bezruchu spiekocie.
Nikita usiadła za kierownicą kii.
— Czy teraz powiesz mi w końcu, dokąd jedziemy? — spytał Michael, biorąc od niej klepak i zajmując miejsce pasażera.
— A co? Też myślisz, że zamierzam zabić obrzydliwie bogatego wuja i przejąc spadek? — odparła, chcąc zironizować nawiązanie do odbytej rozmowy.
— Po prostu się zastanawiam.
— Po prostu mi zaufaj — poprosiła. — Tak jak zawsze.
Z pozytywnym nastawieniem i nadzieją na niezastanie tłoku ani tłumu o tej porze dnia, wyjechała z parkingu. Z koniecznym w swym przeznaczeniu narzędziem, zupełnie jak Thor władający swym młotem piorunami, mogła teraz wyruszyć rozgromić ostatniego, a zarazem jedynego demona, który nie odstępował od niej latami ani na krok. Teraz mógł zostać pogrzebany.
***
— Wiesz, że on nas wszystkich obraził? — stwierdził Michael, gdy Nikita powiedziała mu, że już są blisko celu podróży.
— Właściwie tylko mnie.
— Spróbuj wyłuszczyć to Birkhoffowi. Jego ego może tego nie przetrwać.
Kobieta uśmiechnęła się, nie spuszczając oczu z drogi.
— Daj staruszkowi spokój. I tak dostanie zawału, jak w końcu nas gdzieś zobaczy. Poza tym sama wolę zapomnieć o tym, jak kiedyś wyglądałam.
Samochód zajechał na brukowany podjazd, w pobliżu którego rozciągała się niezwykle bujna w porównaniu z resztą okolicy zieloność. Między wysokimi topolami prześwitywały czarne, stalowe pręty i fragmenty kamienia, poprzecinane obrosłymi żyłkami chwastów i trawy.
— Jesteśmy — wyszeptała Nikita, jakby pojawienie się ich w tym miejscu miało być wielką tajemnicą. Michael widział tylko, jak bierze głęboki wdech, przed odpięciem pasów, jakby w powietrzu zawisła trwoga, którą tylko ona przeczuwała.
Wyszli oboje z auta.
— Gdzie my... — zaczął Michael, ale zamilkł, gdy już metalowa brama wyłoniła się zza obiektów wegetacyjnych, a po przeciwnej stronie ścieżki dostrzegł malutki domek kopali.
Cmentarz Green-Wood.
***
Dlaczego na cmentarzu zawsze jest chłodniej?
No cóż, teorii tyle, że można zgadywać, czy to zmarli emanują niezwykłymi pokładami oziębienia, marmurowe groby cechują się wysoką zimnokrwistością, czy może wewnątrz grobowa klimatyzacja nie przewiduje przerwy w dostawie prądu. Choć istnienie tego typu dóbr poddawano w sugestywną wątpliwość, słońce ewidentnie starało się to miejsce omijać, chroniąc swoje jaskrawe oblicze przed widokiem plastiku sztucznych kwiatów i patyny rdzawych krzyżyków. Mimo że zmrok jeszcze nie zapadł, trzeba było dobrze wiedzieć, kogo i gdzie chciało się odwiedzić, by nie zabłądzić wśród wystających łebków kurhanek, tych zapadłych i mniej, błyskających nocami jak oświetlone ulice Rio De Janeiro, którego może nie powinno się porównywać z funeralną nekropolią, ale jego obrzeża i dzielnice biedy wyglądały właśnie tak. Piękne i zarazem smutne.
Bohaterowie szli główną aleją długo. Teren był rozległy, dlatego dopiero pod koniec deptaku Nikita skręciła po skosie na prawo, gdzie zagęszczenie macew malało.
— Pamiętasz? — spytała po cichu, nie spoglądając na Michaela, kiedy czubki ich butów zatrzymały się centymetr od granitowej, zazielenionej od lewego górnego rogu tablicy nagrobnej. Napis głosił:
Nikita Mears
23.01.1983 — 03.10.2004
I nic więcej.
Cmentarz był cichy i pusty. Nikt o tej porze nie kwapił się do pokutnych modlitw ani wymiatania okruchów ziemi i liści. Nawet wiatr przymknął się łaskawy i udał na spoczynek.
— Aby dowiedzieć się, kim jesteś, musisz zapomnieć, kim kazano ci być — powiedziała.
Michael wpatrywał się w litery trochę bezmyślnie, jakby dało się odczytać z nich coś więcej, jakiś głębszy sens, niż faktycznie epitafium głosiło. Osobiście wybierał miejsce jej pochówku, ale zbyt wielu rekrutów przewinęło się w tak zwanym „międzyczasie", by mógł to pamiętać.
Zdążył już o tym zapomnieć, skoro wciąż była dla niego tak żywa.
Dla niego nigdy nie umarła, mimo że dla świata była martwa, jak martwa jest uschnięta oliwka, postrzelona w locie kawka albo róża, która straciła i kolor, i płatki. Jak umarły poeta, tylko nie będący poetą, bo o nich i ich manuskryptach cześć i wzniosłość pozostają, a jej nawet dokładną datą urodzin nie zaszczycili. Zostawili to, tak jak zostawiali przypadki innych narkomanów, którzy wciągnęli o jedną krechę w tę czy w tamtą za dużo. I zniknęli z oczu ludzi.
Nikita natomiast patrzyła na kamienną płytę z pewną ckliwością. Niby na starego przyjaciela. Bo czyż nie tym się stała? Uosobieniem przeszłości, nieaktualnego wczoraj, które zostało na minionym przystanku. Zastanawiała się, jak to będzie, gdy znów się spotkają. Taka konfrontacja dwóch największych wrogów, połączonych więzami wzajemnego istnienia.
— Działamy? — spytał Michael, potrącając ramię kobiety drewnianą końcówką narzędzia.
— Działamy — odszeptała, biorąc do ręki młot.
Już podniosła ręce i miała wziąć zamach, ale zawahała się.
— Pomożesz mi? — Spojrzała na mężczyznę od boku. — Sama jej nie wykończę.
Michael z łagodnym wyrazem twarzy złapał za rydel razem z nią, nieco wyżej.
— W sam środek. — Jeszcze tyle pomyślał na głos, nim zamachnęli się oboje, a kamienna końcówka narzędzia zderzyła się z granitową powierzchnią tablicy. Czuła, że ma kogoś obok, kto był i chciał być. Wtedy też zaczynała się uczyć, że można chcieć być tak po prostu.
Nikita widziała rozlatujące się fragmenty epitafium, na którym wpierw pojawiła się głęboka ciemna pajęczyna spękań, dziesiątkująca jej imię na kawałki. Znikającą datę, mieszającą się pyłem z wilgotną ziemią. Źdźbła trawy pęczniały pod wpływem huku, który jednak zdawał się wybrzmiewać gdzieś indziej. Nie tutaj. Spotkania młota i betonu przeszywały bohaterkę do mięśni. Czuła, jak każde uderzenie odbierało, ale jednocześnie oddawało jej następny oddech, jakby rozłupywało jej duszę, scalając ją w całość nową, mocną jak stal.
Wygrała pojedynek z kimś, do kogo żywiła niechęć, na kogo nie mogła patrzeć. Kto niszczył wszystko, ku czemu chciała się zwrócić, mieszał jej w głowie, zapewniał o bezwartościowości, zupełnie zapominając, że upadla samego siebie.
Wygrała ze sobą.
A takie zwycięstwa są najlepsze. Choć był to tylko pobieżny triumf na drodze do pokoju przez wojnę, która będzie trwała, póki wszystkie jej cząstki nie wybaczą sobie nawzajem i nie zrozumieją, że tworzą piękne istnienie. Wygrała walkę, którą nazwać można pierwszą. Pierwszym powiewem wiosny, nadchodzącej po srogiej zimie, trwającej niemal osiem lat.
***
Granitowa tablica została zniszczona. Pozostała tylko mała sterta gruzu. Nikita miała nadzieję, że kiedy już ziemia pochłonie kamień, a to niewielkie miejsce zarośnie trawą, kiedyś spocznie tam ktoś, kto umrze naprawdę.
Siedząc późnym wieczorem w hotelowej sypialni, myślała nad wydarzeniami dnia jutrzejszego. Przyglądała się rozświetlonym ulicom Nowego Yorku, bo kiedy mrużyła oczy, szklane kolosy stawały się mogiłkami i tysiącem zniczy, pośród których nie pałętała się już jej dusza. Błyskające światła, choć nie odpowiedziały jej, czy w porannej telewizji lepiej wygląda biała koszula, czy T-shirt, to i tak osładzały zbliżające się mary przed nadchodzącym, inauguracyjnym wywiadem. Czasami sny mają ten kapryśny charakter, że lubią szybko się kończyć i naprzykrzać śpiącym. Ale Michael pocałował ją między snem a jawą i już nie musiała się nimi martwić.
***
— Pamiętaj, nie stresuj się i nie przejmuj za bardzo kamerami.
— To za bardzo czy nie przejmuj? — Nikita starała się przekrzyczeć wiatr, wiejący wprost na maskę samochodu.
— To nie przesłuchanie. Nie będą cię wypytywać o Sekcję, Gogola czy inne Zarządy. O nich i tak wiedzą dwie osoby na krzyż.
— Ale mogą o dragi. Już słyszę to pytanie: Czy trudno było się zebrać i zerwać z nałogiem? I tu odpowiedz: Nie, bo albo bym się zgodziła na detoks, albo wąchałabym kwiatki od spodu.
Michael mimowolnie parsknął.
— To wtedy zgrabnie zmienisz temat. Bądź wyrozumiała. Ciekaw jestem, czy oni wiedzą, jak rozmawiać z bohaterem.
— A czy bohater wie, jak z nimi rozmawiać? To jakiś obłęd.
— Spodziewaliśmy się, że będą zabiegali o wywiad. Ludzie chcą cię poznać.
— Ale ty też tam wejdziesz? — Kobieta upewniała się, sprawdzając godzinę na zegarku.
— Nie, posiedzę na zewnątrz i popilnuję auta — stwierdził ironicznie mężczyzna, lukając na nią z odrobiną drwiny.
Punktualnie o dziewiątej trzydzieści bohaterowie przekroczyli próg siedziby stacji telewizyjnej ABC News. Wewnątrz panował maleńki zgiełk między przemykającymi się z biur etatowcami, operatorami w czapkach z daszkiem z ciężkimi obiektywami, technikami konsultującymi kwestie oświetlenia z innymi, ciągnącymi długie kable, a sekretarkami tych wszystkich ludzi, dwojących się i trojących, by po raz kolejny, jak co dzień o dziesiątej poranne „Good Morning America" mogło zagościć na ekranach telewizorów dzieci amerykańskiej ziemi.
Z początku Nikita nie wiedziała dokładnie, dokąd powinni się skierować, bo budynek był ogromny, a do tego nigdy się tu nie włamywała, więc rozkład pięter równie dobrze mógł wyglądać, jak plansza do gry w Fireboy and Watergirl. Udatnie jednak podeszła do nich krótko ścięta, drobna kobietka z słuchawką w uchu, dając do zrozumienia, by poszli za nią. Uśmiechała się nieśmiało pod nosem, toteż Nikita bez trudu wydedukowała, że pracowała w placówce od niedawna, nie oswoiwszy się jeszcze z zawodowym rygorem. Poprowadziła ich na trzecie piętro, a tam przekazała innej pracownicy, prawdopodobnie wyższego szczebla. Z ową z kolei bohaterowie wjechali na piętro dwudzieste siódme, gdzie znajdowało się studio programu. Michael poinstruowany przez personel miał zaczekać przed drzwiami do studia, podczas gdy Nikita trafiła pod opiekę speca od nagłośnienia, który zainstalował jej mikrofon i pokazał, jak do niego mówić. Przypomniała sobie swoje akcje, kiedy Birkhoff zbroił ich w najdziwniejsze aparatury. Miała pojęcie, jak obchodzić się ze zwykłym mikroportem, ale nie chciała wyręczać mężczyzny i zapragnęła przez chwilę grać osobę, która nie wie.
Na korytarzu spotkała się oczywiście z Larą Spencer (zbieżność nazwisk jest przypadkowa) — wysoką blondynką, idealnie wpasowującą się temperamentem w pozycję prowadzącej telewizji śniadaniowej, która ścisnęła pewnie jej dłoń, nim przeszła do szybkiego omówienie przebiegu rozmowy.
— Bardzo się cieszę, że zgodziłaś się wziąć udział. Więcej nikogo w studiu nie będzie, bez obaw. Spędzimy czas na miłej rozmowie, sądzę, że nie więcej niż pół godziny. Przeglądałaś pytania?
— Tak, oczywiście. — Nie była pewna, czy odpowiadać na razie coś więcej, bo słowotok kobiety nieco zatrzymał jej chęć podpytania o szczegóły.
— Naprawdę nie stresuj się. — Lara mimowolnie złapała bohaterkę za ramiona, żeby dodać jej otuchy. — To będzie świetny materiał.
Nikita nie miała pewności czy to umiejętność przekonywania, uśmiech czy niekłamane spojrzenie, ale spokój kobiety przyniósł jej ulgę. Odniosła wrażenie, że ktoś inny przejmuje kontrolę nad sytuacją, że nie musi kurczowo monitorować wydarzeń, co mimo że gryzło się z przyjętymi przyzwyczajeniami, wydało się w gruncie rzeczy odciążające. To zupełnie jak z uzależnieniem. Niełatwo zerwać ze starymi przywarami, a kiedy człowiek zrzuci z siebie pęta, już nie umie na sobie polegać.
— Wchodzimy za pięć! — Głos kierowniczki zabrzmiał donośnie zza drzwi, toteż Spencer zaprosiła Nikitę do środka.
Studio wyglądało bardzo sympatycznie i niespodziewanie przytulnie. Nie tak surowo, jak mogłoby się wydawać z zewnątrz. Siedząc po drugiej stronie kamery, to jak przenieść się w zupełnie inny wymiar, gdzie światło świeci jaśniej, a wszystkie tajemnice wychodzą na wierzch. Kobiecie zdało się, że z chwilą transmisji napięcie wyciśnie z niej największe lęki i pozostawi wyprutą w obcej atmosferze, że się zbłaźni albo że obcy poznają tę stronę Nikity, z której plugawienia Michael starał się ją wyleczyć.
Obie kobiety udały się w stronę żółtej kanapy, ale w przejściu do pomieszczenia Michael złapał Nikitę za przedramię.
— Pamiętaj — wyszeptał pośpiesznie, kiedy Lara zajęła już swoje miejsce przy prawym zagłówku, a technik poprawiał jej słuchawkę. — Jeśli się zestresujesz, popatrz na mnie, okej?
Przez ułamek sekundy ich oczy się spotkały, ale spoglądały jakby przez wieczność. Bo czy sekunda dla czasoprzestrzeni nie jest wiecznością? Więc zatrzymała się czasoprzestrzeń, by zieleń jego oczu spłynęła swym odcieniem budzącej się wiosny w barwę jej ciepłego brązu, ciemniejącego i jaśniejącego, zmiennego jak ona sama, by tym spojrzeniem pierwiosnka rodzącego się spod zmarzliny przynieść otuchę i ukojenie w mgnieniu dostrzegalnym tylko dla nich.
Z tym mgnieniem była gotowa.
Usiadła na żółtej kanapie, zerkając na skierowaną niemal równo do niej i Lary kamerę główną, nim lampa nie błysnęła jaśniej, a kierowniczka planu rozpoczęła odliczanie.
Trzy...
Dwa...
Jeden...
Wchodzimy!
— Dzień dobry Ameryko! Z tej strony Lara Spencer, a to kolejny odcinek naszego programu. Mam nadzieję, że dobrze rozpoczęliście ten dzień.
Nikita dumała z dozą filuterii, czy niektórzy ludzie oryginalnie są tacy radośni, czy muszą tę radość w siebie ciszkiem wpychać z poranną kawą. Patrząc na prowadzącą, zaczynała być zdania, że ludzie mogą po prostu lubić swoją pracę, nawet jeśli innym wydadzą się sztuczni albo łasi na pieniądze.
— To wydanie jest jednak wyjątkowe. Odwiedził nas bardzo specjalny gość. Ktoś, o kogo wielu z was pytało. Wielu chciało wiedzieć o niej coś więcej. Kiedyś kryminalistka, dzisiaj bohaterka. Panie i panowie Nikita Mears.
Statyw kamery powoli, acz zdecydowanie przesunął się w stronę jej twarzy, obleczonej w spokój, pewność i opanowanie. Trzy jedności tak podobne, a tak obce sobie w głębi jej charakteru.
— Dzień dobry — wyrzekła jedwabnie, zakładając nogę na nogę.
— Witaj Nikito. Czy czujesz się dziś tak dobrze, jak wyglądasz? Jakaś tajemnicza receptura?
— Cóż, dobry seks przed nagraniem.
Po sali rozeszła się salwa śmiechu.
— A tak faktycznie to po prostu muszę przyznać, że pierwszy raz od dawna udaje mi się wysypiać.
— Czyżby nasza rozmowa nie była aż tak stresująca?
— Można tak powiedzieć. Zwłaszcza że jest to mój pierwszy i jak sądzę ostatni wywiad.
Z tym zdaniem rozniosło się echem ciche, smutne zdumienie zupełnie takie, jakie słyszy się w tle telewizyjnych seriali.
— Dlaczego tak twierdzisz?
— Będąc niewidoczną, nie po to walczyłam, by stać się najbardziej widoczną. Chcę być traktowana tak, jak każdy. Płacić podatki, głosować i chyba — jako jedna z nielicznych — iść do pracy.
Personel przyglądał się w pozytywnym milczeniu rozmowie, choć niemal codziennie pojawiał się u nich ktoś nowy. Piosenkarz, modelka, polityk, prezenter, gwiazda wielkiego ekranu. Ale oni zwracali ku niej swą uwagę, bo była do nich podobna. Nie miała na koncie kroci, choć i takimi obracała. Nie była panienką lekki obyczajów, choć nieraz musiała takową udawać. Nie pragnęła sławy i uznania, a je otrzymała. Nie kochała z przymusu, a dlatego, że chciała.
— Miło to słyszeć. Rozumiem, że chcesz przez to powiedzieć, że twoje życie na trochę przystopowało.
— Raczej na szczęście. Mam nadzieję, że więcej nie będę potrzebowała takiej „ucieczki". — Nikita zrobiła w powietrzu symbol cudzysłowie. — W jakimkolwiek tego słowa znaczeniu.
— Często „uciekałaś"?
— Właściwie od dziecka. Uciekałam od przybranych rodziców. Dopiero teraz wiem, że nie wywiązywali się ze swoich obowiązków; przynajmniej większość z nich. Ale im człowiek jest starszy, tym te ucieczki stają się trudniejsze. Wpadłam w złe towarzystwo.
— Narkomanów.
Kiwnęła głową.
— Większość z nich rozprowadzała marihuanę i narkotyki twarde, głównie opioidy. Ja natomiast upodobałam sobie ketaminę. — Nikita uśmiechnęła się krzywo. — Niby nie tak groźna, ale w nieodpowiedniej ilości... wiadomo.
— Czy długotrwałe zażywanie tych środków ostatecznie doprowadziło do tego nieszczęsnego wypadku, w którym zastrzeliłaś funkcjonariusza?
— Nie bezpośrednio, oczywiście. Trafiłam na kobietę, która się mną zaopiekowała. Starała się pomagać młodym, uzależnionym. Dzięki niej na chwilę przestałam się truć. Dzięki niej dostałam też pierwszą pracę. Ale wtedy to było dla mnie za dużo. Tego dnia znowu sięgnęłam po narkotyki i w stanie beznadziejnym wróciłam do niej. Trafiłam na najgorszy możliwy moment, gdy była tam policja. Moja opiekunka nie miała ogólnego pozwolenia na prowadzenie ośrodka, a będąc także powiązaną z prochami, swoim przyjściem wbiłam jej tylko ostatni gwóźdź do trumny.
— I wtedy zastrzeliłaś jednego z policjantów — powiedziała Spencer, ciągnąc płynnie wywiad do przodu.
— Tak. W wyniku strzelaniny jeden z nich zabił innego chłopaka, który razem ze mną był wychowankiem kobiety — tłumaczyła Nikita, przywracając w głowie możliwie jak najdokładniej twarz Sammy'ego, który za wszelką cenę chciał pomóc jej i Carli załagodzić zajście. — Chcieli to zatuszować i wyjść. Ale ja miałam jeszcze na tyle świadomości, że chyba po prostu nie mogła pozwolić, żeby tak się skończyło. Więc nawet nie pamiętam już jak, wzięłam broń jednego z nich. I strzeliłam.
— Trafiłaś do aresztu, gdzie zostałaś skazana.
— Dostałam karę śmierci przez zastrzyk trucizny.
— Która nigdy się nie wykonała.
— Nie. Obudziłam się w Sekcji. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że piekło jest puste, a wszystkie potwory są tutaj.*
Zaintrygowanie Lary dało się wyczuć tylko w warunkach studyjnych, toteż widz nie dostrzegłby lekkiego drgnięcia brwi i zmarszczki fascynacji między nimi, psującej skrzętnie dopracowywany przez wizażystkę makijaż.
— Czy przedstawiono ci gdzie i po co tam byłaś?
Nikita westchnęła z lekką kpiną.
— Oczywiście nie wyglądało to tak, że przychodziła do ciebie pewna osoba i mówiła: słuchaj, od dziś będziesz zabójcą. Nic z tych rzeczy.
— Czy możesz przytoczyć taką typową „gadkę powitalną", że tak sobie pozwolę powiedzieć?
Nikita zamilkła.
— Mówiono... — Próbując sklecić odpowiednią wypowiedź, spojrzała w stronę Michaela. Przed oczami zobaczyła betonowe ściany pokoiku bez okien, biel nieużywanego materaca i świeżej pościeli i ostre, szpitalne światło, oblewające metalowe umeblowanie. Pośród zamazanych krawędzi stał on, w równie jasnej koszuli i atramentowej marynarce, marszczącej się na ramionach, gdy zakładał ręce na piersi. Mówił do niej powoli, przebijając się przez otępienie po narkotykowe i chłód, majaczący mgliście przy skórze. Powitał ją w świecie zgorzkniałości; tragizmu w najczystszej postaci, na który składały się historyjki o tych, w których mieli się wcielać, a których nigdy nie było, troszkę obłudy, cichej histerii i nieuczciwość, ale przede wszystkim nieszczęście, odbijające się w jej szklistych źrenicach, kiedy patrzyła na niego.
Marek Aureliusz i William Szekspir mawiali, że ludzie to tylko słabe marionetki na ziemskiej scenie, rozpostartej pośrodku teatru życia, które po skończonym przedstawieniu, umykają z niej, by zrobić miejsce innym, równie słabym i oddać się w zapomnienie toni subtelnej Lete**, natchnionej duszami szmacianych lalek; mężczyzn skuszonych jabłkami i kobiet powstałych z żeber. Ale czy świat i Rzymianin i Szekspir przewidzieli wyjście z sytuacji, kiedy aktorzy stają się kimś innym, naprzemiennie zamieniają imiona, twarze, choć mają tę samą twarz, umierają, ale w pół drogi mogą zawrócić i znów znaleźć się w świecie żywych?
— Mówiono, że dostanę drugą szansę. Damy ci drugie, życie, ale musisz na nie zasłużyć. Nauczysz się, jak nie przypominać młodocianej dziwki, jak stać prosto, chodzić równo i jak ładnie mówić — wymieniała mechanicznie, jakby nauczyła się tych słów na pamięć. — Nauczymy cię służyć ojczyźnie, nie tylko sobie. Witamy w Sekcji.
Michael wiedział, że tak było. Zobaczył siebie w tamtym momencie, ale wspomnienie nie zdążyło na tyle mocno go uderzyć, by się zapomniał. Powoli kiwał głową, chcąc przelać jej odrobinę otuchy i natchnąć do dalszego mówienia.
I chyba mu się udało.
— Zadam Ci teraz pytanie, które zadawało większość internautów. — Lara Spencer poprawiła się, siedząc na kanapie. — Jak to jest żyć i nie żyć jednocześnie? Czy to dziwne poruszać się wtedy było po ulicach, rozmawiać z ludźmi albo choćby zamówić... nie wiem... kawę?
Nikita zaśmiała się.
— To nie tak. My nie byliśmy jakimiś kosmitami. Chodziliśmy do parku, do kina, do sklepu, jak każdy normalny człowiek. Idąc na spacer, nawet nie odróżnilibyście was od nas. I na tym to polegało. Rozmowy też prowadziło się normalnie, tylko trzeba było się pilnować i to chyba najbardziej męczyło.
— Kontrolowanie się?
— Raczej taka niemożność wygadania. Przyjaciół miało się na niby. Oni też byli tylko częścią przykrywki, mimo że czasem wręcz chciało się kogoś polubić, kogoś mieć. Ale byłoby to dla nich zbyt niebezpieczne, a dla nas zdecydowanie za ciężkie. Więzienie własnych tajemnic jest gorsze niż swawola cudzych.
— Czujesz jakąś zmianę? Czujesz się bohaterką dla tych ludzi, którzy cię teraz widzą, których ocaliłaś?
— Nie.
— Dlaczego?
— Bo wiem, jak to działa. — Nikita uśmiechnęła się niewinnie. — Po wywiadzie rozpęta się burza. Ludzie podzielą się tak: jedni po usłyszeniu tej rozmowy, przetrawieniu sobie całości stwierdzą, że przytrafił im się cud, drudzy wyjdą na ulice i zapalą pochodnie. Ale tak jest. Możesz zrobić w życiu najwięcej dobrego, a inni i tak będą pamiętać i wytykać ci ten jeden moment, w którym popełniłeś błąd. Ja popełniłam ich znacznie więcej.
— Według ciebie nie jesteś wzorem do naśladowania?
— Jestem ewenementem — rzekła spokojnie, składając dłonie na kolanach. — Też w pewnym sensie przypadkiem chodzącej ironii.
— W jakim sensie?
— Z nałogu wyciągnęli mnie ci, którzy potem zrobili ze mnie zabójcę. Dlatego nie powinno się mnie naśladować.
— Bo popełniłaś błąd?
— Bo ja jestem błędem.
Nikt nie zwrócił na to uwagi, ale w studiu nastała grobowa cisza. Jak po bardzo bliskim wybuchu, który na trochę paraliżuje słuch i w głowie wybrzmiewa jedynie przeciągłe dzwonienie. Pracownicy poruszali ustami, ale nie wydobył się żaden dźwięk. Zapomniano się w szepcie.
— Nie powinno mnie tu być. Gdybym nie była błędem, nikt nie znałby tej historii, a ja mieszkałabym koło kogoś, kto nigdy by mnie nie poznał, kogo nie mogłabym polubić, a czasem kogoś, kogo musiałabym zabić. Jestem więc ich błędem, którego nie dopilnowali.
— A może pomyłką, która jednak przyniosła pozytywny rezultat?
— Może. Choć zwycięstwo nie usprawiedliwia tego, co zrobiłam. Nie mam nic na swoją obronę, ale zrozumiałam, że tylko od nas zależy, jacy będziemy. Nauczyłam się, że zasługujemy na drugą szansę, mimo wszystko.
— Dlaczego mimo wszystko?
— Bo chcielibyśmy, żeby nam też ktoś ją dał.
Na sali działo się coś magicznego. Michael czuł tę energię, kiedy wśród personelu znów wzmocniły się szepty. Energię w rodzaju tej, która rozwija pąki na wiosnę, skrapia grunty i wietrzy przestrzenie na polach uprawnych. Energię rewitalizacji poprzez słowa i już wiedział, że do dzisiejszy programu wstąpiła cząstka takiej magii.
— Nie jestem bohaterką. Jestem taka jak każdy z was. Bałam się i boję o to, co będzie. Ale nie uciekam.
— Co zamierzasz teraz, Nikito? Jakieś plany na przyszłość?
— Plany? — Nikita przybrała z lekka śmieszną minę. — Swój cel już osiągnęłam.
Spencer jakby wymalował się na czole znak zapytania, bo po samym jej wyrazie twarzy kobieta kontynuowała:
— Chciałam być wolna. Teraz chcę mieć czas dla siebie i dla rodziny.
— Byli z tobą przez cały ten czas?
— Tak. Od początku. Choć jeszcze wtedy o tym nie wiedzieli.
Michael uśmiechnął się na te słowa.
— Nawet kiedy zawisły listy gończe, a ja ich zostawiłam.
— Porzuciłaś rodzinę?
— Tak. A oni mnie szukali.
— Przez ten cały czas?
— Tak. Wkurzali się i irytowali na mnie, ale wciąż szukali. Całe trzy miesiące.
— To szczęście w nieszczęściu mieć tak oddanych bliskich — wesoło dorzuciła Lara, nim zaznaczyła zbliżający się koniec wywiadu.
— Czy jest ktoś, komu chciałabyś podziękować tego dnia?
Nikita skupiła się.
Oczywiście, że były takie osoby.
Gdyby miała taką możliwość, same podziękowania zajęłyby więcej niż cały program.
— Przede wszystkim chciałabym wyrazić uznanie dla ludzi, którzy w niefortunnych zbiegach okoliczności stracili życie lub krewnych za nas. — Zwróciła się twarzą bezpośrednio do kamery. — Wasi bliscy byli niezwykle odważnymi ludźmi, bez których nie byłoby mnie tutaj. Chciałabym, by mogli mnie teraz zobaczyć i usłyszeć o tym, do czego się przyczynili. Szczególne podziękowania należą do Ryana Fletchera. — Tu kobieta zrobiła pauzę. — Mojego przyjaciela, bez którego ta walka nie miałaby sensu i bez którego na pewno nie udałoby nam się wygrać.
Ryan.
Przyjaciel, któremu ocaliła życie, a on oddał to swoje dla niej. Ofiarował jej je zupełnie i bez wahania, jak kryształek lodu, który wie, że z pierwszymi promieniami słońca stanie się wodą, by zasilić sobą płynący potok, dający życiodajne płyny lasom i kwiatom. Pokładał w niej nadzieję. Wierzył w ten świat. Nie musiał wchodzić w samą paszczę lwa, ale natura pchała ku temu jego niezwykły, światły umysł, który wszystko rozumiał, ufał dobru i zmianom. Pokochała go za to.
— Pragnę podziękować Shadowalkerowi za jego niezwykłe programy, poświęcenie i pomoc w starciu z cyberprzestępczością, która wiele razy mogła doprowadzić do prawdziwych katastrof. Mojej partnerce — A., która z pewnością mnie teraz ogląda, za jej krzepiącą obecność i wsparcie, którym mnie obdarzała. Była stale po mojej stronie, choć ja nie zawsze byłam wobec niej szczera. — Znów spojrzała centralnie w kamerę. — Zawsze będziesz dla mnie jak siostra. Na samym końcu dziękuję osobie, ... — Kobieta odwróciła wzrok na mężczyznę. — ...która zawsze we mnie wierzyła, nawet kiedy ja nie wierzyłam w samą siebie. Kiedy miałam ochotę zrezygnować, ona powtarzała mi, że mam kogoś, dla kogo warto żyć i mogę dać tę nadzieję innym zniewolonym. Która nie zrezygnowała ze mnie, mimo wszystkich błędów, jakie popełniłam. Dziękuję.
— Ponieważ nasz czas powoli mija, zapytam cię jeszcze na zakończenie: Co chciałabyś powiedzieć wszystkim, którzy nas oglądają?
Nikita zastanowiła się przez chwilę.
Co powiedzieć?
Co wspomnieć?
O czym ludzie zapominają?
Na co nie zwracają uwagi?
Usiłowała przypomnieć im o czymś, co właściwie zaakcentowałoby jej ostatnią publiczną wypowiedź. Zapadło jako sedno i pozostawiło po sobie posmak słońca, który zostaje na cały dzień.
— Ludzie, nauczcie się doceniać swoje życie. — Padło z jej ust. — I mówi wam to ktoś, kto wie, jak to jest je tracić. Jestem pewna, że było i jest na świecie wielu, którzy wam go zazdroszczą. Więc uśmiechnijcie się do tej starszej pani, która siedzi na ławce w parku, pomachajcie tej dziewczynce, która mieszka przy tej samej ulicy i codziennie mija was, idąc do szkoły. Zróbcie kawę koleżance z pracy albo... porozmawiajcie przez chwilę z panem ze sklepu z narzędziami. I wiem, że to nie poprawi sytuacji tych, którzy muszą uciekać, ale kiedy następnym razem będziecie chcieli znów zrobić komuś wyrzuty, że macie irytujących współpracowników, nadopiekuńczą matkę czy nakrzyczeć na dziecko, pomyślcie, czym bylibyście bez nich wszystkich. I czy faktycznie wasze życie jest tak zupełnie beznadziejne.
— To była pierwsza część naszego porannego programu, a w nim Nikita Mears! — uroczyście zawołała prowadzące przy akompaniamencie braw.
Kamera oddaliła się.
Studio wypełniła fonia oklasków, nim bohaterka zeszła z wizjera. Lara Spencer odprawiła ją skinieniem głowy, patrząc, jak objął ją ramieniem mężczyzna, którego wkładu i znaczenia przy wywiadzie nie była do końca świadoma.
* Cytat Williama Szekspira.
_________________________________________________________
Dam, da ram i jest!
W końcu!
Czwarty rozdział parę spraw nam wyjaśnił, a co za tym idzie dał rozpocząć kolejny etap w życiu moich dzieci. Zacieram rączki, co by im tu zepsuć, bo już coś jest ciut za miło.
Mam nadzieję, że wspólnie przekonamy się już nie długo ;)
Bez odbioru
Dziewczyna w Białym
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro