Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15 Rozdziobią nas kruki, wrony...

Umierał jak ktoś,
Kto śmierć na pamięć zna jak aktor rolę.

William Shakespeare, Makbet


Nowy dzień obudził Sama wcześnie rano. Niebo przecierało się za oknami, bo słońce wschodziło dopiero za jakiś czas. Z okowów snu wyrwał go chłód smagający jego nagą klatkę piersiową. O ile nie przypominał sobie, by przed zaśnięciem włączał w pokoju klimatyzację, o tyle pamiętał, że nie kładł się sam. Teraz kołdra obok niego była odsłonięta, a miejsce na łóżku puste i wygniecione. Zmarszczył brwi, wciągając powietrze przez nos. Przetarł twarz dłonią, podrywając się do pionu. Zarzucił na siebie t-shirt i prawie po omacku ruszył, by zaparzyć sobie kawę. Po kilku łykach powinien zacząć myśleć przytomniej. Sącząc gorący napój i śledząc ożywiające się miasto, zauważył karteczkę, leżącą na stoliku. Czytając jej treść, uśmiechnął się szelmowsko.

Nie mogła zostać dłużej. Samolot odlatuje wcześnie. Nie przekonam cię, że mówię prawdę, bo już mnie tam nie ma, ale będziesz musiał uwierzyć mi na słowo. Nie wiem, co robimy ani do czego to prowadzi, ale chcę, żebyś wiedział, że nie żałuję. Może gdy spotkamy się w Stanach na święta, sprawy wydadzą nam się łatwiejsze. O ile przylecisz.

Buziaki,

Alex

PS. Założyłeś bokserki na lewą stronę.

Shit.

Spoglądając na siebie, zauważył, że miała rację. Parsknął, odkładając kubek.

Dobrze, że nie zaczął myśleć, zanim nie znalazł notatki. Sam nie wiedział, jak miałaby wyglądać ich relacja. Nie byli wyłącznie przyjaciółmi, to na pewno. Nie odwiedza się przyjaciół, by po herbatce się z nimi przespać. Jednak nie byli też w związku. Nie chciał nazywać tego, co się działo, relacją bez zobowiązań, bo łączyło ich coś więcej niż zakopywanie się w prześcieradłach, które miało miejsce tylko dwa razy. Albo aż.

Odpływając w sen z dziewczyną w ramionach, muskał ustami znajomy sobie tatuaż motyla na jej karku. Ten, który dawał jej nadzieję na to, że można odnaleźć drugie życie, a ponadto pasował do jednego z jego malunków, który sprawił sobie po śmierci Emily. Nie zbliżały ich jednakże wyłącznie tatuaże. Oboje stracili najbliższe im osoby, ponieważ nie dali rady uchronić ich przed gniewem Sekcji. Oboje zostali uratowani przez Nikitę. Obojgu im też Amanda namieszała w głowie. I to mocno, bo działania, które podejmowali, będąc pod jej kontrolą, zakończyły się "wojną domową" wśród agentów podziemia. Czy mogli dać sobie coś prawdziwego, co nie byłoby próbą wypełnienia pozostałej pustki?

Póki co mężczyzna postanowił tego nie analizować. Nie mieli przecież wobec siebie żadnych planów. Ona w Rosji, on w Londynie. Ich interesy w żadnym punkcie się nie zbiegały. Odkąd przestał dla niej pracować, widzieli się po raz pierwszy. Drugi mógł nastąpić w okresie Bożego Narodzenia. Do tej pory nie podjął decyzji odnośnie tego, czy się zjawi, ale Nikita zaprosiła go na święta, żeby mogli spędzić je razem. Jak rodzina.

Odkąd poznał swoją prawdziwą tożsamość, życie jako Owen przestało mieć dla niego znaczenie. Stało się zamglone i myśląc o nim, czuł złość. Jakby nabrał się na głupi dowcip, który śmieszył wszystkich poza nim. Jednak wspomnienia takie jak Emily, Daniel czy dobroć ludzi takich jak Nikita wciąż go uwierały i nie umiał się im przeciwstawić.

Alex swoim odmiennym podejściem do rzeczywistości, którą musiała budować od podstaw, imponowała mu. Wiedział też, że mu ufała. Zdecydowała się na to, nawet kiedy wydawało się bardzo wątpliwe i on sam by za siebie nie ręczył. Będąc jej ochroniarzem, poznał ją lepiej. Jej zwyczaje, nieugięty charakter i upór nawet większy, niż jego własny. Nie od razu zdecydował się na porzucenie tej posady. Głównie z tego powodu, że chciał być blisko niej, ale kiedy odezwało się MI6, przekonała go, że to duża szansa.

Wobec czego stał teraz w pokoju w oldschoolowym hostelu, pijąc kawę w slipach ubranych tył na przód i bez dziewczyny. Agent jej królewskiej mości jak się patrzy. Jego wcześniejsze kobiety też umierały, ale do Jamesa Bonda jeszcze mu było daleko.

Szybko doprowadził się do porządku, bo o wpół do ósmej miał połączyć się z "M".

Nawet na video czacie prezentowała się z klasą.

— Witaj Sam. — Miękki głos kobiety został nieco złamany przez komputer. — Gratuluję dobrze wykonanego zadania.

Mężczyzna kiwnął głową na znak podziękowania.

— To moja praca. 

— Zdawało mi się, że mężczyźni nieco żywiej reagują na komplementy.

— Gdybym wykonywał ją dla komplementów, zostałbym politykiem.

Kobieta uśmiechnęła się jednym kącikiem ust.

— Zbyt pewny siebie nawet na bycie dumnym.

— Wolę po prostu być szczery.

Meredith March była jego bezpośrednią przełożoną. Nazywał ją "M" właśnie z powodu nawiązania do Bonda, ale też dlatego że wszyscy współpracownicy to robili. Kobieta zapewne wiedziała o tym, ale była zbyt zajęta i za stara, by cokolwiek z tym faktem zrobić. Tak czy siak, nie była to przecież obelga. Nie zmieniało to także faktu, że zawsze prezentowała się nienagannie w zgrabnie upiętych, platynowych włosach i Sam miał do niej duży szacunek.

— Papierkowa robota cię nie ominie, ale teraz możesz odpocząć. Rozumiesz, że pomimo twojego bogatego doświadczenia nie mogę ci na razie powierzyć spraw z najwyższej pułki.

Mężczyzna kiwnął głową.

— Może odwiedzę... — Zawahał się. — ... rodzinę na święta.

— To dobry pomysł. — W głosie Meredith słychać było optymizm, chociaż jej twarz pozostała opanowana. — Gdzie byś się wówczas wybierał?

— Do Waszyngtonu — odparł bez zwłoki, ponieważ dobrze wiedział, że zostanie o to zapytany. — Tylko na kilka dni. Nie byłby to problem?

— W żadnym wypadku.

Uspokoiło go to, bo jednak będąc w jednostce rządowej kwestie urlopowe były bardziej skomplikowane i nie można było brać sobie wolnego od tak.

— Za niedługo chciałabym, abyś zajął się czymś innym. — March przybrała bardziej służbowy ton. — Sprawa jest rozwojowa, dlatego więcej dowiesz się, gdy współpraca z MI5 w tym zakresie nabierze rozpędu.

Sam kiwnął głową na znak zrozumienia.

— Poruszam ten temat jednak już teraz, ponieważ za jakiś czas zostaniesz skontaktowany z konsultantem MI5, który śledzi niemal bezpośrednio nastroje na wschodzie Europy.

Na te wieści mężczyzna poruszył się nieco.

— Wchodzimy w kwestie polityki zagranicznej?

— Nie oficjalnie — zawahała się. — Ale mimo podpisanego piątego września protokołu mińskiego, sytuacja w tamtym rejonie jest niepewna. Unia twierdzi, że może być to cisza przed burzą, a nasza współpraca opiera się na wspólnym działaniu, więc powtarzając słynną sowiecką zasadę dowieriaj no prowieriaj.

— Ufaj, lecz sprawdzaj — powtórzył.

— Dokładnie.

Po wymianie kilku ostatnich zdań uprzejmości, rozmowa zakończyła się i Sam wyniósł z niej dwie rzeczy. Pierwszą - że dotychczas nie interesowały go interesy polityczne inne niż jego osobiste i to prawdopodobnie musiało się zmienić. Drugą — że nie mógł już odmówić przyjaciołom świątecznego spotkania.

***

W ciągu ostatniego tygodnia Mary nazbierała szereg pytań, które miała zamiar zadać Nikicie w trakcie następnych zajęć. Była wobec tego niepocieszona faktem, że swoje wątpliwości będzie musiała rozwiać innym razem. Jakaś bardzo ważna sprawa zatrzymała obojga mentorów, a rekrutom pozostały zajęcia z logistyki oraz wydłużona seria sparringu.

Najtrudniej było jej walczyć przeciw chłopakom. Kilku z nich trenowało sporty walki już wcześniej, więc mieli większe doświadczenie pomimo że Mary też nie była laikiem w tym temacie. Ale właśnie dlatego wolała ćwiczyć z nimi — nie ma nic niezwykłego w pokonywaniu słabszych. Z ręką na sercu można było przyznać, że radziła sobie dzięki temu lepiej wśród dziewczyn. Korzystała też ze wskazówek.

Co ciekawe, osobą, która radziła jej przy ostatnich sparingach był nowy inspicjent — Roger. Któregoś dnia zagadnął ją po starciu z Hugo. Chłopakowi cały czas udawało się trafiać ją między żebra i Mary porządnie się frustrowała. Gdy w przerwie między rundami chłodziła się przy szafkach rekrutów, mężczyzna wykręcał przy wejściu żarówki. 

— Za bardzo trzymasz dystans — rzucił przez zęby, w których trzymał śrubokręt.

— Słucham? — Mary nie była pewna, czy zwracał się do niej.

— Przeszkadza ci dystans. Jesteś sprawna, ale on jest silniejszy. Jeśli zmniejszysz dystans, znajdziesz się w jego strefie wewnętrznej i będzie ci łatwiej trafić. — Mężczyzna kontynuował, wciąż skupiając uwagę na swoim docelowym zajęciu. — Tym go zaskoczysz, bo jak na razie atakując z odległości, dajesz znać, że się go obawiasz.

Roger zeskoczył z drabiny, zarzucając sobie na ramię brudną szmatkę. Łagodnie spojrzał na dziewczynę.  

— Oczywiście to tylko moja sugestia. Zrobisz jak zechcesz.

Mary nic nie odpowiedziała, kiedy znów została sama w szatni. Przerwa się już kończyła i wiedziała, że zaraz będzie musiała wrócić i zmierzyć się z Hugo po raz kolejny. Wahała się, czy skorzystać z uwagi Rogera, ale brzmiała ona sensownie, a oni tylko niezobowiązująco ćwiczyli. Pomyślała, że nie ma nic do stracenia.

Stając na macie, nie miała na celu zwyciężyć, ale z czystej ciekawości wypróbować otrzymaną radę. Efekt zupełnie ją zaskoczył, bo zadziałała bezbłędnie.
Będąc blisko przeciwnika wcale nie obrywała bardziej. Zyskała za to niezbędną przestrzeń do uniemożliwienia mu ataków trzysta sześćdziesiąt stopni, przed którymi z racji różnicy wzrostu trudno jej się było obronić. Tym razem kopnięcia w krocze i łokcie wchodziły w ciało Hugo, który nie mniej zdziwiony co Mary zaczął tracić przewagę.

Ostatecznie nie wygrała, ale zyskała uznanie Hugo, który dał jej kuksańca w ramię i rzucił "dobra robota", a także niebywałą satysfakcję z siebie.

Zbierając swoje rzeczy z sali, spostrzegła, że Roger z półuśmiechem lekko kiwa na nią głową. Również uśmiechnęła się nieśmiało, odwzajemniając gest. Gdy mężczyzna zniknął z jej pola widzenia, zrozumiała, że musiał obserwować ją z korytarza. Dopiero wówczas zauważyła, że z wnętrza sali treningowej nie da się dojrzeć niczego za nią. Podeszła do szyby i przyłożyła do niej palec. Jej opuszek i odbicie idealnie się ze sobą stykały.

Lustro weneckie — pomyślała z uznaniem. Rozejrzała się wokoło.

Sala stanowiła granicę, za którą rekrutom nie wolno było przechodzić, więc Mary nie mogła domyślać się takich inteligentnych rozwiązań. Zdecydowała, że musi lepiej obserwować swoje otoczenie poza skupianiem się jedynie na sobie. Najważniejszym elementem infiltracji jest w końcu obserwacja. 

Pomyślała również, że choć Roger był docelowo jedynie konserwatorem, jego doświadczenie i umiejętności mogły wykraczać poza tę profesję.

***        

Osiedla Waszyngtonu były nad ranem ciche i spokojne. Mroźne powietrze przebiegało między domami, rozmywając się na szybach. Gdzieniegdzie powiewały jeszcze flagi pozostałe po niedawnym Święcie Dziękczynienia. Wszechobecną ciemność rozjaśniały jedynie latarnie, w których blasku na ulicach szklił się szron. Zdawało się, że natura sama zapadła w zimowy sen lub że Persefona zeszła już do Hadesu, pozostawiając za sobą obumarły, mający odrodzić się na wiosnę świat. Po raz jeden z pierwszych w roku temperatura spadła poniżej zera. Było brzydko i każdy, kto musiał opuścić ciepłe mieszkanie, czuł jakby grozę.

Na domiar złego, nieprzyjemnie intensywny dźwięk rozległ się na Willow Street. W ciemności sypialni Michael wymacał na szafce dzwoniącą komórkę.

— Bishop...

Słysząca jego poważniejący głos, Nikita ociężale podniosła się z materaca na łokcie i zapaliła nocną lampkę. Światło uderzyło ją po oczach, kiedy sprawdzała godzinę na zegarku. Trzy po piątej. Westchnęła.

— Gdzie? — Michael również podniósł się do siadu, włączając drugą lampkę. Mocniejsza poświata zalała pokój.  — Tak... dobrze... do widzenia.

Mężczyzna potarł dłońmi twarz, by choć odrobinę się rozbudzić. Nikita zdecydowała się na metodę szokową i w jednej chwili wyszła z łóżka. Zrzucając z siebie pościel, od razu poczuła gęsią skórkę. Miała na sobie tylko cienką koszulkę piżamową i bieliznę, i choć w domu było ciepło, to zimowe pobudki dalekie były od przyjemnych. Potarła dłońmi ramiona, by się rozgrzać, kierując się do łazienki.  

— Nie chcesz wiedzieć, gdzie jedziemy? — zawołał Michael, zaświecając ledy pod kuchennymi szafkami. Włączył też ekspres.

— Chcę spać, ale chyba muszę zrezygnować — odpowiedział mu niezadowolony głos, zniekształcony przez strumień lejącej się wody.

Uśmiechnął się krzywo, nie mogąc się zbytnio nie zgodzić. Biorąc łyk kawy, pozwolił, by napój powoli rozgrzał go od środka.

Dzień zapowiadał się wymagająco, bo choć Michael nie dostał przez telefon wielu konkretnych informacji na temat nowej sprawy, chciano, aby pojawili się szybko, więc albo chodziło o kogoś ważnego, albo ważne było, by uporać się z problemem bez zbędnego rozgłosu. Jak zawsze.

Dopijając kawę i wychodząc na podjazd, ogarnęło ich zimno tak przenikliwe, że momentalnie mieli ochotę zrobić w tył zwrot. Choć jeszcze nie nadeszły największe mrozy i nie spadł pierwszy płatek śniegu, można było zakładać, że nastąpi to niebawem. Nikita śledziła szarobure, kłębiące się na niebie chmury zza okna samochodu i miała jakieś podłe przeczucie. Zbliżali się do centrum miasta, co już samo w sobie mogło wiązać się z obecnością gapiów i paniką, pomimo wczesnej pory. Spoglądając na Michaela, zauważyła też, że od czasu do czasu puszczał kierownicę i potrząsał dłonią, jakby chciał rozluźnić ścierpnięte mięśnie. Blizna biegnąca wokół ręki poniżej nadgarstka nie była już aż tak bardzo widoczna, ale dniami takimi jak ten, kiedy pogoda zmieniała się gwałtownie, czuł ją.    

Zaparkowali pod ogołoconym z liści dębem, niedaleko placu budowy. Już z tego miejsca widzieli błyskające reflektorami radiowozy. Początkowo zdziwienie wywołał u nich brak parawanu do osłonięcia ciała i obecność pracowników budowy. Domniemany kierownik ze łzami na rozpalonej twarzy krzyczał coś do jednego z policjantów. Przesuwali się między przechodniami i stróżami prawa do epicentrum zbiorowiska. Oczy wszystkich zwrócone były ku górze, więc i tam spojrzała Nikita. Wtedy już wiedziała dlaczego.

Na wyciągniętym ramieniu budowlanego dźwigu wisiał człowiek.

— O shit — wyrwało się kobiecie z ust, gdy nie mogąc oderwać wzroku od wisielca, stała pośród innych gapiów. Nagle chłód przestał być problemem. Poczuła, jak kropelki potu skraplają jej się pod płaszczem i swetrem.

To że już nie raz widziało się śmierć, nie oznacza, że jej widok staje się człowiekowi obojętny. A ta z pewnością była imponująca. Dyndający na wysokości szóstego piętra mężczyzna wyglądał upiornie na tle szarego nieba, targany wiatrem. Przelatujące wrony gdzieniegdzie skubały już jego ciało.

— Przynajmniej na tym zimnie trochę się zakonserwował — mruknął Michael, choć ton jego głosu nie był ani trochę wesoły. Marszcząc brwi, Nikita próbowała dojrzeć cokolwiek na twarzy wiszącego, jednak na próżno. Mieszkańcy okolicznych bloków wystawiali głowy przez okna, by nasycić się widokiem niecodziennego nieszczęścia. Gdzieś za ich plecami lamentowały kobiety. Z czasem na miejscu zbrodni zbierało się coraz więcej ludzi.

Dopiero gdy nadjechał kolejny radiowóz i wysiadający z niego policjant zaczął nawoływać zgromadzonych do rozejścia się, tłum nieco się przerzedził, choć przewidywano, że nie na długo. Nikita od razu skierowała się w stronę funkcjonariusza.

— Patrick!

 — Nikita.

Gdy ich zobaczył, też się zbliżył.

Ona i Michael poznali go jakiś czas temu, zaprzyjaźniając się lepiej z policją. Sprawiał wrażenie kompetentnego i po ludzku porządnego człowieka, pomimo młodego wieku. Teraz wydawał się więcej niż przejęty.

— Wiecie już coś? I co TUTAJ się dzieje? — Miała na myśli ilość policjantów na kilometr kwadratowy. 

Kiedy na początku swojej wojny przeciw Sekcji, w czasie jednej z misji ochraniała księcia Gruzji przed zamachem na jego życie, miała wrażenie, że nawet wtedy nie zebrało się tyle radiowozów i zastępów straży pożarnej co w tej chwili.

— Działo to się dopiero będzie. — Patrick potarł palcami skrzydełka nosa, jakby od ciśnienia już bolały go zatoki. — Mam nadzieję, że ściągną go, zanim dojedzie tu komendant.

— Dlaczego? — Głos Nikity przebijał się przez wiatr, syreny i rozmowy pełne poruszenia.

— Bo na dziewięćdziesiąt dziewięć procent to jego syn.

Kobieta spojrzała na Michaela. Minę też miał nietęgą.

— Skąd wiadomo, że...

Pytanie przerwało głośne szczęknięcie. Wszyscy umilkli, gdy konstrukcja dźwigu zaczęła powoli się obniżać. Dowódca straży i kierownik budowy wspólnie operowali i wydawali komendy. Poza nimi, w górze za schodzącym na ziemię wisielcem krakały tylko wrony.

— ...że to właśnie on?

— Z internetu.

Patrick, wysunął z kieszeni policyjnej kurtki komórkę. Po kilku kliknięciach pokazał im Facebooka. Na stronie głównej już hulały zdjęcia i krótkie nagrania w czasie rzeczywistym z różnych perspektyw. Niektóre nawet z bardzo bliskiej odległości.

Patrick wskazał znajdujący się nieco nad nimi balkon. Stojący na nim ludzie trzymali w dłoniach smartfony i nagrywali, jak czyjeś młode, bezwładne ciało, zostaje ściągnięte z ramienia dźwigu niczym szmaciana lalka. Rozglądając się po innych budynkach, Nikita zobaczyła więcej głodnych sensacji mieszkańców. Bliżej ciała próbowało się przedrzeć też kilku dziennikarzy. W środku aż ją zagotowało.

— Ej! Schowaj to! — krzyknęła do małolatów, którzy aż podskoczyli na swoich miejscach. — Dobrze radzę.

Grupka potulnie cofnęła się wgłąb mieszkania.

— Nie można ich stąd wyrzucić? — Na pytanie Nikity Patrick odparł westchnieniem.

Michael natomiast, jak to miał w zwyczaju, uniósł lekko jedną brew i nic nie mówiąc, odszedł kilka kroków. Wziął od jednego z policjantów megafon.

— Uwaga! Wszystkie osoby, które fotografują bądź nagrywają, zostaną potraktowane w charakterze świadków i zaproszone na komendę, by złożyć zeznania i odciski palców, co w obecnych realiach trwa jakieś pięć godzin. Liczę do trzech. Raz!

Na te słowa widownia nagle poczuła przejmujące zimno i okna kamienic zaczęły trzaskać.

— Dwa!

Po chwili niemal wszystkie balkony zostały puste, poza jednostkami, które prędzej faktycznie koczowałyby kilka godzin na dołku, byle by dołożyć swoje trzy grosze.

I całe szczęście, bo już po chwili między samochodami zaparkował jeszcze jeden radiowóz. Wybiegli z niego naraz komendant główny oraz jego zastępca, który wczesnym rankiem obudził bohaterów ze snu.

— Trzy — dokończył Michael cicho, zwracając Patrickowi megafon.

— Nieźle — przyznał, ale w odpowiedzi Bishop tylko odkaszlnął.

Pośpiesznie podążyli w miejsce ulokowania zwłok. Widok, który tam zastali był żałośnie przykry.

Komendant Melrose klęczał na mokrej ziemi, trzymając w ramionach wątłe, sine ciało młodego chłopaka. Łzy spływały po jego poznaczonych bruzdami policzkach, widoczne w blasku niebiesko-czerwonych świateł. Nic nie mówił, ale ból, który musiał go rozdzierać, wyrażał jego nierówny oddech, unoszący się dymkiem pary w zimnym powietrzu. Zastępca komendanta — Raymond Cray — zdjął z głowy czapkę, by oddać zmarłemu należytą cześć.

Michael doskonale znał uczucie towarzyszące ojcu tracącemu dziecko i z całego serca mu współczuł. Nikita natomiast doskonale wiedziała, że o tym myślał i lekko ścisnęła go za ramię.

Młody mężczyzna patrzył na nich niewidzącym wzrokiem, do którego nigdy już nie miał powrócić dawny blask. Był dokładną kopią ojca, lecz o łagodnych rysach, złocistych, jeszcze nie siwych włosach i źrenicach niebieskich jak morska woda.
Wydawał się wciąż żywy; jakby usnął lub został potraktowany środkiem zwiotczającym mięśnie. Nikita znała jego działanie z autopsji. Serce zwalnia, bije niemal niewyczuwalnie. Oddech staje się płytki i człowiek naprawdę przypomina trupa. Jednak w tym przypadku nawet odczekanie należytego czasu nie przywróciło by ducha ciału, które chciało go wyzionąć.

W zaległej ciszy rozbrzmiewał jedynie szloch zebranych, szczęk wracającego na miejsce dźwigu i głuchy pisk samochodów gdzieś spoza zamkniętej przecznicy.

— Co to jest? — Nikita ukucnęła tuż przy komendancie. Wyciągnęła rękę w stronę kurtki jego syna, ale wcześniej zerknęła na spiętą twarz ojca, by się upewnić, czy jej pozwoli. Niezauważalnie skinął głową. Delikatnie odchyliła wierzchnią część kurtki. Na sznureczku na szyi denata wisiała koperta. Była biała jak śnieg i tą bielą niemal raziła po oczach pośród ponurej, jesiennej scenerii. Zawartość pozostawała niewidoczna, ale John Melrose chwycił brzeg koperty i zmiął jej róg drżącymi palcami. Próbował przełknąć następna falę szlochu, ale nie dał rady.

Nikita uniosła spuszczoną głowę, czując mokre krople na palcach dłoni. Niebo też zaczęło płakać.

***
— Choć kroiłem już wielu młodych ludzi, dziś mam wrażenie, że to wręcz profanacja.

Gumowe rękawiczki zapiszczały, gdy Dr. Page wyrzucał je do kosza.

— Bo to syn komendanta? — Nikita i Michael stali przy jednym z sekcyjnych stołów, na którym spoczywało ciało Malcolma Melrose'a.

Po zabezpieczeniu śladów przez techników, zastępca Cray dopilnował, by komendant trafił bezpiecznie do swojego domu. Ciało natomiast od razu zabrano na autopsję.

— Oh nie, był doskonale zapowiadającym się aktorem.

— Aktorem? — Michael nie krył swojego zdziwienia, krzyżując ramiona.

— Oczywiście! Aktorem teatralnym. Byłem raz z żoną na premierze "Snu nocy letniej", w której grał główną rolę. Był niezwykle zdolny. Ludzie wróżyli mu wielką karierę.

Dr. Page zrobił przerwę i westchnął, pocierając swoje wąsy. 

— No cóż, widocznie wielkie talenty schodzą ze sceny zamordowane.

Mears i Bishop spojrzeli na siebie wymownie.

— Zamordowane? — Nikita zmarszczyła czoło. — Myśleliśmy, że to samobójstwo. Przecież się powiesił.

— Podejdźcie — polecił. 

Sam stanął przy głowie nieboszczyka.

— Popatrzcie — ruchem dłoni wskazał na szyję. — Zwykle powieszenie następuje w wyniku przerwania rdzenia kręgowego na odcinku szyjnym. Dzieje się tak, ponieważ siła powstająca w momencie swobodnego spadku ciała zostaje zablokowana przez sznur. Wobec tego tułów i kończyny siłą bezwładności oddziałują na kręgi szyjne. Powoduje to tzw. skręcenie karku i w efekcie zgon. Fachowo określamy to śmiercią poprzez zagardlenie. Wówczas następuje także przesunięcie korzenia języka do tylnej ściany gardła. Dlatego języki samobójców są charakterystycznie "wywalone" na zewnątrz jamy ustnej. Są też czarne, podbiegnięte krwią i nabrzmiałe.

Nikita spojrzała na twarz Malcolma. Była spokojna, uśpiona wiecznym snem i z pewnością niczym niezeszpecona.

— No właśnie. Stąd wiemy, że w tym przypadku mamy do czynienia ze śmiercią poprzez zadzierzgnięcie. Ta natomiast spowodowana jest innym przebiegiem pętli na szyi i odmienną siłą działającą przy zaciśnięciu. Bruzda jest zazwyczaj zamknięta i ułożona poziomo, a skóra jest sina, z widocznymi wybroczynami podspojówkowymi. — Tu wskazał na ciemne ślady pod oczami.

— Nie powiesił się sam — szepnęła Nikita.

Dr. Page tylko kiwnął głową ze smutnym półuśmiechem.

— To nie wszystko. — Lekarz przesunął się w dół stołu. — Ślady po wewnętrznych stronach dłoni wskazują, że walczył ze sznurem. Zastanawiają mnie tylko rany na kolanach. Część z nich jest świeża, ale widać też otarcia w zaawansowanym stadium gojenia. Mogą one nie mieć wspólnego z jego śmiercią. Więcej powiem już po sekcji.

Nikita znów przeniosła wzrok na twarz Malcolma.

— A co z tą kopertą, która była na jego szyi?

— Zabezpieczyli ją technicy. Możliwe, że będą na niej jakieś odciski palców — odparł Michael, poprawiając marynarkę.

Dr. Page otworzył w tym czasie metalową, podobną do małego sejfu szafkę, która okazała się lodóweczką. Wyciągnął z niej papierowe zawiniątko i siedząc na obrotowym stołku, wziął dużego kęsa.

Nikita i Michael przez chwilę patrzyli na niego w osłupieniu, jakby zapomnieli, do czego służy kanapka.

— Nie przeszkadza ci... jedzenie tak przy nim? — spytała kobieta, przekrzywiając głowę.

— Spędzę z nim kilka ładnych godzin. Wbrew pozorom po sekcji człowiek robi się strasznie głodny. Poza tym, chyba się nie obrazi, że się z nim nie podzielę.

Page wziął drugiego gryza, a Michael stłumił parsknięcie.

— No, idźcie już. Na pewno też jesteście głodni.

Nikita nie śmiała zaprotestować, choć pomyślała, że raczej zaczeka do obiadu.

***

Późnym wieczorem Nikita siedziała przed laptopem, próbując dowiedzieć się czegokolwiek o zamordowanym. Sprawa miała zostać oficjalnie otwarta w poniedziałek, więc chciała zorientować się mniej więcej w sytuacji i może podjąć jakiś trop. Nie prosiła Birkhoffa o pomoc, bo chłopak nie był żadnym kryminalistą, nie należał do mafii, gangów, nie był zarejestrowany w systemie opieki społecznej, ośrodkach dla młodzieży czy centrach odwykowych.

I to denerwowało ją najbardziej.

Ktoś zabił zupełnie niewinnego człowieka. A nawet jeśli nie zupełnie, bo każdy zrobił kiedyś coś złego, to czy na tyle by go za to dusić i wieszać?

— Zostaw to już. — Michael stanął za laptopem. — Powinniśmy się wyspać.

Wyglądał na zmęczonego całym dniem i kobieta nie mogła go za to winić. Jej samej zaczął doskwierać przytłumiony ból głowy, ale potrzebowała pogrzebać jeszcze trochę, zanim przyłoży głowę do poduszki.

— Zaraz... — zbyła go krótko, nie odrywając wzroku od ekranu.

Michael przewrócił oczami. Podszedł, położył jej dłoń na karku i pocałował w czoło.

— Tylko nie siedź za długo.

— I tak masz problemy z zasypianiem, więc pewnie zanim uśniesz, zdążę do ciebie dołączyć.

Uśmiechnęła się lekko zmęczonym, ale wciąż niefrasobliwym uśmiechem.

Mężczyzna westchnął, jednak dał za wygraną. Co prawda, nie zdarzało mu się zasypiać od razu, ale gdy leżeli razem, przychodziło mu to łatwiej. Przymknął drzwi do sypialni, a Nikita kontynuowała swoje poszukiwania.

Nie wiedziała, czego dokładnie szukała. Malcolm Melrose nie był celebrytą, więc i internet pozostawał milczący na plotki o nim. Cokolwiek znajdowała, z informacji tych układał się obraz utalentowanego, skromnego chłopaka, który choć nie poszedł w ślady ojca, z pewnością był jego powodem do dumy. Spektakle z udziałem Malcolma szybko zyskiwały w mieście popularność i już po kilku mniejszych rólkach, dostał główne role w kilku autorskich sztukach lokalnych reżyserów, a potem także w adaptacji "Snu nocy letniej". Opinie znawców teatru również były nieskazitelne. Podobnie jak sam wizerunek chłopaka.
Ze zdjęć z galerii oraz strony teatru patrzył na nią niewinnie wyglądający, wręcz eteryczny, złotowłosy student. Na scenie lśniły jego błękitne oczy, zakochane w tym co widział i robił. A potem ostatnim, co widziały, był sprawca, który odebrał im ten blask i patrzył, jak gaśnie.

***

Mary Lee odetchnęła głęboko, zamykając za sobą drzwi. Po zajęciach spędziła jeszcze kilka godzin na strzelnicy i nim wróciła, zrobiło się późno. Zaczynała już powoli odczuwać efekty wydłużonego sparringu, które z pewnością dadzą o sobie znać następnego dnia. Strzelaniem tylko sobie dołożyła. Rozluźniła się jednak na myśl o wolnym weekendzie, kiedy będzie mogła sobie w spokoju pocierpieć, przeklinając zakwasy.

— Aż tak długo was trzymali?

Mary z wrażenia upuściła klucze.

Mama miała być tego wieczoru na imprezie firmowej, więc sądziła, że zdąży się położyć, nim ta wróci. Właściwie miała nadzieję, że zdoła w tym czasie doprowadzić się do porządku. Nie udało się, a głos Katherine ponownie wprawił ją w tryb czuwania.

— Tak wyszło, co poradzić. — Zdejmując buty, wysiliła się na żartobliwy ton. — W międzyczasie wpadłam na siłownię i padam z nóg. A ty nie miałaś być przypadkiem na spotkaniu?

— Miałam, ale skończyło się wcześniej, bo nasz kierownik zamówił kurczaka po azjatycku i nie doczytał, że są w tym daniu orzechy. Spuchło mu całe gardło tak, że nie mógł oddychać i musieliśmy wzywać karetkę. Na siłowni się tak uderzyłaś?!

Katherine poderwała się z kanapy, by po chwili znaleźć się przy córce. Z konsternacją oglądała jej przedramię, na którym widać już było formującego się, sporego siniaka.

Mary przełknęła przekleństwo na myśl o tym, jak szybko jej matka skacze z tematu na temat.

— Tylko uderzyłam się o stół w trakcie zajęć, nic groźnego — skłamała.

Zważywszy jednak, że kontuzja na siłowni brzmiała wiarygodnie, zapamiętała, żeby zapisać sobie tę opcję jako wariant na kolejne kłamstewko.

— To całe krzątanie się między salami, rozumiesz. Czasem zaliczymy spotkanie z jakimś stołem.

Matka wyglądała na uspokojoną.

— Odgrzać ci coś na kolację?

— Nie, może później. Na razie pójdę pod prysznic.

Mary już sądziła, że zdoła umknąć do łazienki, ale Katherine miała inny pomysł.

— Może coś razem obejrzymy?

Dziewczyna stanęła w pół kroku, przeklinając ty razem azjatyckiego kurczaka. Odwróciła się, biorąc wdech.

— Jasne, czemu nie.

Twarz kobiety rozpromieniła się uśmiechem.

Mary odwzajemniła go, choć coś zakuło ją w środku.

Stojąc pod gorącym strumieniem wody, starała się sobie wszystko przemyśleć. Faktem było, że przez ostatnie zawirowania nie spędzała z mamą czasu. Zaczęło jej to nawet doskwierać, bo wcześniej wspólne seanse, spacery czy siedzenie na kawie były na porządku dziennym. Jednak jeszcze zanim zdecydowała się wprowadzić w życie swój Plan. Choć wiedziała, że z niego nie zrezygnuje, poczucie winy czyhało na nią w każdym kącie mieszkania. Wiedziała także, że jej gra nie będzie mogła trwać wiecznie. Że siniaków będzie przybywać. Że będzie mogła jeszcze mniej mówić albo nawet nie przyzna się, dokąd idzie. Liczyła, że matka zrozumie jej postawę. Na pewno zrozumiałaby, gdyby Mary pokazała, że jest dobra w tym, co robi. Dlatego była pewna, że powie jej prawdę. Ale jeszcze nie teraz.

Na koniec, by przypomnieć sobie, po co to wszystko robi, oblała zmęczone ciało strumieniem zimnej wody. Zabolało, ale chłód na powrót ją otrzeźwił.

Dołączyła do Katherine na kanapie. W telewizorze leciał jeden z ich ulubionych filmów — Ścigany z Harrisonem Fordem. Przytulając się do matki i śledząc zmieniające się obrazy, doszło do niej, dlaczego tak lubiła ten film. Pracowała ciężko, by stać się kimś takim jak główny bohater. Coraz bardziej się rozluźniała i już prawie zapadała w płytki sen, gdy Katherine powiedziała coś, co na nowo wytrąciło ją z letargu.

— Nawet nie wiesz jak się cieszę, że też będziesz takim lekarze.

Miała na myśli scenę, w której Julianne Moore, grająca lekarkę w szpitalu, przyjmuje chorego chłopca i zabiera go na salę zabiegową.

Mary czuła, że zapada się głębiej w poduszki. A matka kontynuowała:

— Tak ślicznie ci będzie w fartuchu. Biel kontrastuje z naszym odcieniem skóry. A właśnie, przynosiłaś ostatnio swoje scrubsy? Nie widziałam ich w praniu.

— Koleżanka z roku pierze nam je hurtowo. Tak jest bardziej ekonomicznie — wyrecytowała płynnie. — Zresztą na razie i tak nie nosimy ich zbyt często.

To wystarczyło. Reszta wieczoru upłynęła w błogiej atmosferze. Gdy film dobiegł końca i Katherine położyła się spać, Mary po cichu wydobyła spod łóżka swój notes. Był to zwykły, czarny zeszyt formatu A4 natomiast zawartość stanowiła o jego wartości. Położyła go otwartego na stoliku.

Lewa strona została zatytułowana "MŻ", w domyśle: możliwe pytania. Z kolei strona prawa: "MO" — możliwe odpowiedzi.

Pod numerem 11: Skąd siniaki? po lewej stronie, po prawej widniało kilka wariantów odpowiedzi:
a) popchnięcie na uczelni
b) uderzenie o stół sekcyjny
c) od przyrządów medycznych

W podpunkcie d) dopisała: kontuzja na siłowni.

Z kolei obok pytania: Gdzie ubranie medyczne?, spośród wariantów:
- zniszczyło się
- zostawiłam w szatni
i kilku innych, wykreśliła: pożyczone do uprania.

Potem wsunęła notes do pudła ze skarbami, pod ramkę ze zdjęciem taty.

______________________________________________________

I kolejny rozdział wlatuje. Szczerze mówiąc, to trochę trudno pisać o zimnym, deszczowym listopadzie i zimie, kiedy za oknem parzy słońce, ale w ten sposób może uda się choć trochę ochłodzić ;)

Miłej lektury i bez odbioru♥

Dziewczyna w Białym

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro