Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1 Pilot

Rozdział jest w trakcie korekty! Za problemy przepraszamy!

Nie wiadomo było, kto strzelił pierwszy.

Dopiero gdy ciało funkcjonariusza ochrony wypadło przez barierkę na posadzkę, rozgorzały iście dantejskie sceny.

Żar lecącego pocisku przeciął powietrze, a przerażeni ludzie rzucili się do ucieczki. Miejsce codziennych sprawunków i towarzyskich spotkań stało się w jednej chwili areną przypadkowego zamachu. Znana przestrzeń — labiryntem. Ci, którzy zwykle przechadzali się w konkretnym celu lub od tak sobie, by zabić czas, rozbiegli się we wszystkie strony.

Ona również biegła. Wybrała pierwszy lepszy kierunek, byleby tylko wydostać się na zewnątrz. Wyleciała z galerii handlowej bocznym wyjściem z poziomu zero na teren zielonego podwórza. Przylgnęła plecami do szklanej ściany najbliższego biurowca, starając się unormować oddech i wychylając co chwilę, by się dowiedzieć, czy go zgubiła.

Zaklęła siarczyście, gdy sylwetka mężczyzny ukazała się na placyku. Nie minęło kilka sekund, nim kula nie rozbiła szyby nad jej głową. Drobne odłamki zaplątały się we włosy, zmuszając do podjęcia ponownej ucieczki.

Pędziła bocznymi uliczkami, komplikując przy tym drogę samej sobie, ale agresor nie pozostawał dłużny. Jego wzmożone siły powoli zaczynały ją wykańczać. Po chwili poza głośnym tupotem usłyszała zza pleców kolejne strzały.  W oknach mijanych budynków kątem oka zauważyła śledzące ją nieprzerwanie dwie pistoletowe lufy. Mężczyzna w biegu zmienił magazynki i dalej w szale furii usiłował namierzyć swój cel. Przechodnie umykali jej z drogi zupełnie jak samochody tworzące korytarz życie migającej karetce. Choć w tym przypadku mogli formować równie dobrze korytarz śmierci.

Dziewczyna traciła już siły. Przed oczami stanęła jej przeszkoda w postaci obsadzonej roślinami publicznej ławki. Zmuszona do jej pokonania, przeskoczyła przez oparcie. Nim jednak upadła na ziemię, zdradziecka kula przebiła jej ramię. Skowycząc, upadła na surowy beton, rozdzierając kolana i ręce. Nie zdążyła nawet podnieść głowy,  kiedy poczuła, jak ciało zaciska jej żelazny uścisk. Męskie dłonie podniosły ją za kołnierz do pionu. Duże, harde, lecz zmrużone w bólu i adrenalinie oczy spotkały się z wąskim, zawistnym, zamglonym obłędem spojrzeniem. 

Zimna, osmolona lufa podjechała tuż pod kobiece gardło, wbijając się w skórę ciepłem metalu. Gdy już miał nadejść ostateczny cios, nagle ekran telewizora został wyłączony.

— Co to jest za bzdura?! — Nikita z rezygnacją opuściła rękę z wyciągniętym w stronę odbiornika pilotem. — Zmianę magazynka jeszcze zrozumiem, ale biegnąc z jedną tetetką, trudno jest wycelować w cokolwiek. Kto ci będzie biegł z dwoma glockami?!

Z irytacją cisnęła lekko pilota na siedzenie fotela do połowy owiniętego malarską folią.

Mężczyzna napełniający za jej plecami ekspres do kawy zaśmiał się pod nosem.

— To tylko film. Ma zabawić widzów, nie przekazywać rzetelną wiedzę.

— I potem się ludzie naoglądają takich głupot i się im wydaje, że to takie super. — Kobieta nie dawała za wygraną, ale jej ton zelżał. Ostatecznie też uśmiechnęła się z pobłażaniem.

Mężczyzna wyminął ją, udając się na piętro, co ona również miała uczynić, jednak zatrzymał ją odgłos dzwonka telefonu stacjonarnego. Minęło kilkanaście sekund, nim urządzenie rozdzwoniło się na dobre.

Chwyciła słuchawkę telefonu ze stacyjki znajdującej się na nowiutkim stoliku kawowy i wcisnęła przycisk Odbierz.

— Cześć kujonku — zagadnęła, wyglądając przez okno wychodzące na ulicę. — Jeśli znowu dzwonisz do mnie z podjazdu, to mogłeś po prostu rzucić kamieniem w szybę.

— Nie mógłbym, bo wtedy byś odrzuciła.

Kobieta uśmiechnęła się pod nosem. Odwróciła się od okna i oparła o podłokietnik fotela.

— Sądzę, że masz nam coś do powiedzenia. Liczę na dobre wieści.

— Nikkie, czy ja kiedykolwiek dzwoniłem ze złymi?

Na to pytanie wyprostowała się, zwiesiła głowę, a jej twarz przybrała wyraz politowania.

— Dobra, nie odpowiadaj — odparł z rezygnacją w głosie. — Do rzeczy. Nie wiem, czy to, co chcę ci przekazać, można zaliczyć do dobrych wieści, ale dziś o pierwszej macie załatwioną wizytę w banku.

— W Bank of America?

- Tak, jak ustalaliśmy. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że to najlepszy wybór. W Capital One też dali nam dobrą ofertę, ale dużo niższe oprocentowanie. Z kolei w Wells Fargo sam chciałem składać papiery.

— To co poszło nie tak?

— Nie zajęło mi nawet pięć minut, żeby zorientować się, że urzędas próbował mnie zdefraudować, cwaniak jeden.

— Myślał, że umknie słynnemu "Cieniowi"? — kobieta udała zaskoczoną.

— Dasz wiarę? — głos w słuchawce zachichotał.

 — Szkoda byłoby twoich milionów.

— Moich odzyskanych chciałaś powiedzieć. — Mężczyzna próbował wprawiać wrażenie nieco dumnego i zdecydowanie mu się to udało. Nikita jednak wiedziała, że jak zwykle tylko się z nią droczy.

— Z tego, co pamiętam, to cię za to przeprosiłam. — Okręciła się do boku i przysiadła na podłokietniku tak, że słońce wpadające przez okno idealnie ją oślepiało.

— Wiem, ale muszę mieć choć jedną rzecz, którą mógłbym ci wypominać.

— Więcej by się znalazło.

— Tak, ale tylko za to mógłbym mieć do ciebie pretensje.

Kobieta skrzywiła się pod wpływem kolejnego jasnego promienia, przebijającego przez szklaną taflę. Poranne słońce wzeszło ponad dachy domów przy Lipic Lane, graniczącej z Willow Street. Powietrze trwało w miejscu, więc żywcem nie było czym oddychać, choć nie wydawało się to niczym wyjątkowym w końcówce sierpnia. Oparła lekko czoło o szybę, pozwalając myślom płynąć.

Spokojne poranki, pozbawione pośpiechu i niepokoju nie należały do tego, do czego przywykła w swoim prawie trzydziestoletnim życiu. Czuła dziwny ścisk w żołądku, zastanawiając się, jak to będzie startować od zera i brać się do życia po tak długim czasie. Walczyły w niej dwa wilki — jak zresztą nieustannie — bo z jednej strony nie mogła się tego doczekać. Z drugiej — napawało ją to przerażenie.

— Halo? Nikkie? Jesteś tam?

— Tak, tak, jestem. Później po południu odbieramy też nasze dowody.

— A właśnie! — Nikita mogłaby przysiąc, że mężczyzna po drugiej stronie aż podskoczył.

— Ja i Sonia idziemy uporaliśmy się z tym tydzień temu. Możemy zniknąć za jakiś czas, bo ona chce odwiedzić rodzinę, a trzeba jej krewnym dość delikatnie wyperswadować, co robiła przez ostatnie kilka lat...

Żeby ich śmiertelnie nie przestraszyć — dodała Nikita w myślach, skubiąc rąbek nogawki spodenek.

Rozejrzała się przelotnie po salonie, jakby w obawie, że ktoś stoi obok i przysłuchuje się jej zamierzeniom. W tej chwili nie istniał w pobliżu nikt, kogo interesowałby termin wydania jej dowodu osobistego, ale odruch ten zupełnie naturalnie przychodził kobiecie. Przez wrośniętą wręcz ostrożność, wprawianą sobie wmuszenie i wyuczoną jak mantrę, na razie nie było możliwości, by się go wyzbyła.

— Wszystko już wiesz? — zapytał mężczyzna, jednak w jego pytaniu nie słyszało się ponaglenia.

— Tak...chyba tak.

Uśmiechnęła się lekko, bardziej do siebie, bo przyjaciel tak czy owak by tego nie zobaczył. Niepewność wypowiedzi była natomiast na tyle bijąca, kontrastującą z jej zwykłą śmiałością, że rozmówca ozwał się z uniesieniem:

 — Chyba?! Żartujesz sobie?! Halo?! Dzień dobry! Czy ja na pewno mam przyjemność z Nikitą?

Na ten dość krzykliwy komentarz roześmiała się szczerze, a przez słuchawkę przeszło chrząknięcie.

— Po prostu... jeszcze się do tego... nie przyzwyczaiłam — wydukała, spoglądając na korytarz i omiatając wzrokiem otaczające ją przedmioty.

— Hej — miękki głos chłopaka przywołał ją z powrotem. — Trochę czasu minie, nim przywykniemy.

Kiwnęła głową. Musiał jakoś przyswoić sobie tę myśl, wiedząc, że miał rację. Zamrugała parę razy, by przywrócić się do porządku, bo znów umilkła.

— No nie, znowu odpływasz? — Przyjaciel prychnął. — Normalnie cię nie poznaję.

— Za dużo nawdychałam się dziś farby ściennej.

Kobieta podparła się pod bok. Przy okazji zauważyła szereg jasnych plam, znamiących jej obie ręce. Uniosła jedną. Od spodniej strony też była brudna.

— Chyba coś w tym jest. Gdybym chciał ci dokuczyć, powiedziałbym, że pewnie wdychałaś coś innego — zaśmiał się cicho, a Nikita przechyliła głowę. Zmrużyła oczy.

— Ale wtedy w niedługim czasie pożałowałbyś, że mieszkamy tak blisko siebie.

W odpowiedzi usłyszała poprzedzone śmiechem westchnienie.

— Dzięki Birkhoff. Na razie.

— Zawsze do usług.

Rozłączył się.

Telefon spoczął na stacyjce. Nikita energicznym krokiem skierowała się na schody. Już w połowie drogi uderzył ją ostry zapach farby, a z racji, że góra nie została jeszcze wyposażona w rolety, światło słoneczne zalewało schody aż do półpiętra. Gdzieś w okolicy szczekał pies i ten dźwięk zawrócił kobietę jakby o kilka miesięcy. Powróciło ujadanie zamkniętych w klatkach zwierząt ze szpitala w Longfellow. Brzęk wybijanego szkła i chłód podłogi pod łopatkami. I kroki. Kroki, które, jak się później okazało, uratowały ją, a które, nieco cichsze, słychać było teraz znad szczytu schodów. Wzięła głęboki wdech, po nim drugi.

Gdy znalazła się już na górnym korytarzu, woń farby stała się tak intensywna, że omal nie zakręciło jej się w głowie. Oparła się łokciami o zabezpieczoną olejem drewnianą balustradę. Spojrzała na surową dotychczas ścianę na przeciwko, która po odrestaurowaniu biła świeżym odcieniem beżu.

Mężczyzna w poplamionym t-shircie sunął po niej wałkiem. Środek już zapełnił się wybranym odcieniem, więc dojeżdżał teraz do górnych rogów. Z powodu wzrostu, nie musiał się wcale tak bardzo wysilać, ale mimo to, swoją rękę utrzymywał cały czas w górze i Nikita widziała jego napięte mięśnie, które spinały się i rozprężały pod wpływem kolejnych przesunięć. Wyglądał na skupionego, dlatego zdecydowała się odezwać dopiero, kiedy skończył. Ustawił narzędzie w plastikowym pojemniku z resztkami farby i oparł o jeszcze niepomalowany fragment ściany.

— Ale będzie pięknie — powiedziała, zarzucając mężczyźnie ramiona na szyję.

Wspinając się na palce, oparła brodę na jego barku. Wciągnęła powietrze. Nozdrza wypełniła jej mieszanka potu i męskiego antyperspirantu. Zalążki jego dwudniowego zarostu drapały ją w policzek.

— Poczekaj, aż przywiozą nam resztę mebli. — Oddalił ich nieco o dwa kroki i zlustrował wynik swojego kunsztu spod przymrużonych powiek. Przejechał dłonią po podbródku.

— Chyba trochę nie domalowałem.

— Gdzie? — spytała, kiedy ją puścił.

— Tu.

Nie zdążyła zareagować nim mały pędzel nie spotkał się z czubkiem jej nosa.

— I tu!

Nim się zorientowała, mężczyzna z wyraźnym uśmiechem dźgał ją raz za razem po rękach, koszulce i twarzy, omijając oczy i usta.

— A więc wojna!

Chichocząc, wykręciła mu dłoń, a farba dosięgła także jego twarzy wzdłuż linii kości policzkowej. Szturchali się w bezkrwawym, przypadkowym sparingu, zostawiając ślady, które prędko znikną, nie pozostawiając przykrych wspomnień. Folia malarska szeleściła pod stopami dwójki ludzi, którzy zapewnili sobie chwilę beztroskiej zabawy. Robili to, na co przez lata nie mogli sobie pozwolić, nawet jeśli było to głupie i sztampowe.

Próbując przetrzeć powieki, folia podwinęła się kobiecie pod nogą. Upadła z głośnym plaskiem. Emocje opadły, ale ona nie mogła przestać się uśmiechać. Świadomości, że zrobiła bałagan, za który nikt nie będzie musiał płacić, była kojąca. Śmiała się, bo farba była jasna. Jej kolor w niczym nie przypominał krwi.

Silne ramiona chwyciły ją w pasie i zręcznie podniosły z ziemi. Rozległ się szelest odlepianej folii. Powróciło skomlenie zamkniętych w klatkach psów. Chłód owionął łopatki. Do nosa wkradł się swąd odkażacza, a pod obojczyk — ból pocisku. I grudki zaschniętej krwi na powierzchni skóry. Tylko ręce, których ciepło czuła nawet przez tkaninę, zdawały się układać zupełnie identycznie.

Tłumiąc w gardle resztki śmiechu i niepokoju usiłowała się wyrwać, wierzgając nogami. Uścisk mężczyzny był nieco za mocny , lecz przy lżejszym bez problemu by się oswobodziła. Zakleszczył jej złożone ręce w zgięciach łokci, uniemożliwiając kobiecie ucieczkę, dociskając ich do ściany. Nikita położyła dłonie na jego klatce piersiowej, a on nieco rozluźnił chwyt, gdy przestała się szamotać.

Stojąc na przeciwko niego, znów była bliska wpaść w niefrasobliwy nastrój, ale zamiast tego spokojnie oddychała dopóki nie zamarła w całkowitym bezruchu. Przyglądała się jego przyklejonym do czoła, włosom.

— Michaelu Bishopie — zaczęła. — Znów mnie złapałeś.

Mężczyzna odchylił głowę na bok i uśmiechnął się półgębkiem. Odwrócił wzrok ku sufitowi, a znów na nią spoglądając, uniósł w charakterystyczny dla siebie sposób jedną brew.

Nikita zdążyła tylko przymknąć powieki, nim miękkie usta, spoczęły na jej górnej wardze. Oparła głowę całkiem, gdy uścisk na ramionach zmienił się w łagodny dotyk u dołu pleców. Ubrudzonymi palcami przyciągnęła go do siebie za kark. Czuła wypełniające ją błogie ciepło, przepędzające wcześniejsze doznanie podświadomego chłodu. Pozwoliła sobie na zupełne zatracenie w ulotnej przyjemności. Gdy ta powoli dobiegła końca, a Michael pocałował ją po raz ostatni, sugerując konieczny prysznic i uprzątnięcie bałaganu, nie pamiętała już o jakimkolwiek przejściowym lęku.

***

Jak na zawołanie pogoda na dworze na wskroś się zmieniła. Dla jednych na gorsze, inni uznali, że nadeszła chwila wytchnienia od przewlekłej duchoty. Szare chmury zwiesiły się nad Washington D. C., sprawiając, że poranne słońce zdawało się niemal iluzją. Ciche miasto trwało w uśpieniu, choć dawno powinno było powstać, otrząsnąć się z wieczornych majaków. Lekka mgła nie opadła na przystrzyżone trawniki. Rośliny na posesjach zrosiły kropelki rosy, a asfalt wchłaniał poranną słotę.

Pachniało wilgocią i czymś, co Nikita mogła określić tylko jako zapach miasta. Ogromnego, z daleka niepozornie działającego systemu, budzącego się do życia na wschodzie i kwitnącego odbiciami świateł w nocy, kiedy małe dzieci przytulają do snu swoje przytulanki.

System ten nie był jednak nieomylny, co z łatwością dało się zauważyć. Minione wydarzenia odcisnęły piętno na działaniach władzy i zatrzęsły nie tylko krajem, ale właściwie kawałkiem świata. Sama władza zdawała się być skołowana prognozami, że zamachy na ich prezydentów wchodzą na wyższy poziom. Wśród obywateli wybuchła panika na wieść o rzekomym zabójstwie prezydent Spencer, a sztab generalny stawał na rzęsach, żeby ją ostudzić. Takie zawirowania i panujący chaos wpływały na życie miast, instytucji czy zakładów pracy, bo nikt nie mógł czuć się bezpieczny. Ludzie pragnęli wiedzy, której nie można było im zapewnić. Nie chcieli być okłamywani i choć tak się czuli, informacje o stanie sytuacji, w której się znaleźli, pozostawały nieznane nawet dla parlamentu. Społeczeństwo przestraszyło się jednej kobiety, która poszukiwana międzynarodowym listem gończym, musiała uciekać przed karą za czyn, którego nie popełniła. Co więcej — który nigdy się nie wydarzył.

Jakimś sposobem jednak kobieta ta siedziała teraz na miejscu pasażera w samochodzie, stojącym na podjeździe domu, na zupełnie normalnym, spokojnym osiedlu. Czekała aż Michael zamknie drzwi i zajmie miejsce kierowcy.

Budynki rosły w miarę jazdy w stronę centrum. Zabudowa się piętrzyła, ubywało za to drzew. Po ulicach jeździło tylko kilka samochodów, ponieważ o tej godzinie większość ludzi była już w pracy.

Bohaterowie bez problemu zaparkowali przed staromodnie wyglądającym gmachem. Nad wejściem dużymi, złotymi literami zostało napisane : "Bank of America". Obok widniał czerwono-niebieski znaczek. Pozłacane inskrypcje lśniły pod marmurowym portalem.

Nikita odpięła pas bezpieczeństwa, lecz nim wysiadła, zatrzymała się na chwilę. Spojrzała przez szybę. Wziąwszy głęboki wdech, wyszła z auta.

Na chodniku nie przewijało się wiele osób, ale pod kolumnami podpierającymi kamienny strop, stały, rozmawiając dwie kobiety. Kiedy Nikita weszła pod dach, jedna z nich, zwrócona twarzą do niej, na chwilę przestała mówić i szepnęła coś do ucha koleżance. Obie dyskretnie się obróciły, lustrując ją jednak . Sądziły, że ich nie widzi?

Nikita przyzwyczaiła się do — w zamierzeniu — dyskretnych spojrzeń, wychodzących i tak na zbyt ostentacyjne, odkąd wyszło na jaw, kim jest i jaką rolę odegrała, więc wręcz się tego spodziewała. Z początku stresowały ją takie momenty, kiedy obcy rozpoznawali ją jak tego złego bohatera z popularnego serialu, ale umiała je sprawnie zignorować. Nie musiała się już wstydzić. Już nie.

Wkrótce kobiety zniknęły za rogiem Rodney Street, dołączając do codziennego zgiełku. Może o niej zapomną, może powiedzą komuś znajomemu. Bez różnicy. Nawet najbardziej szokujące plotki po czasie bledły, czas nie czekał i za chwilę nowe, żywo dyskutowane, wstrząsające skandale miały zastąpić ten, który sprawił, że Nikita nie była już anonimowa dla świata.    

***

Wizyta w Bank of America przebiegła wyjątkowo sprawnie. Pomijając to, że parę osób, które bohaterowie mijali, zwróciło na nich uwagę, a pewna pani w beżowym swetrze, sukience w kwiaty i kapelusz z wełnianego filcu wręcz ostentacyjnie świdrowała ją swoim spojrzeniem, młodzi mężczyzna i blondynka zza blatu punktu przyjęcia, ubrani w czerwone kamizelki, nieco podekscytowani, przyjęli ich z zaraźliwie sympatycznym zapałem i niespełna dwa kwadranse potem wszystko było załatwione.

Przemierzając po raz drugi korytarz obiektu, Nikita miała czas pooglądać wystrój wnętrza. Nad ozdobnymi listwami świeciły się wąskie, liniowe kinkiety. Pod ścianami stały zielone fikusy, których intensywny kolor kontrastował z bielą ścian w odcieniu kości słoniowej. Idąc do wyjścia, kobieta słuchała stukotu obcasów o wyglansowaną posadzkę i podążała w skupieniu za zygzakami na marmurowych płytkach. Co parę metrów sufit podpierały eleganckie, granitowe kolumny. Od strony hallu, tuż nad portalem, wygrawerowane zostały takimi samymi literami, jak przed wejściem, słowa:

"Tylko człowiek oszczędny i szanujący pieniądze może spać spokojnie i realnie myśleć o wolności finansowej."

Nikita w myślach zamieniła wyraz oszczędny na pokorny; pieniądze na życie, a finansowej - na duchowej.

Opuszczając budynek uznała jednak, że gdyby tak faktycznie zostało napisane, właściciele musieliby wtedy zmienić instytucję.

Na schodach, kłaniających się ku chodnikowi, Michaela i Nikitę przywitały promienie słońca. Szare chmury rozwiał w końcu wiatr, szeleszczący wśród unerwień świeżych liści i w przerwach między kostką brukową.

Podmuch uniósł kobiecie rzęsy, a ścigające się światło, migało jej po twarzy.

- Wszystko w porządku? - spytał Michael, dołączając do niej przy samochodzie.

- Nieprzyzwoicie dobrze. Wole nie mówić, bo zawsze gdy przytakuję, dzieje się coś złego.

- To chociaż skiń głową, bo jeśli jest, jak mówisz, to właśnie zabrakło nam benzyny. - Rzuciwszy Nikicie kluczyki, schował ręce do kieszeni spodni.

- Co? - Nikita już chciała sprawdzać ilość paliwa w zbiorniku, ale mężczyzna zaczął się podśmiewać.

- Żartowałem - powiedział, na co ona tylko przewróciła oczami. - Ale teraz ty prowadzisz.

Zgodziła się bez zbędnego namawiania.

Odjeżdżając w stronę Willow Street, kobieta odetchnęła. Założenie konta w banku nie stanowiło dla niej problemu. Ba, nie było nawet w połowie tak skomplikowane, jak zapewnienie sobie odtrutki na nieznaną truciznę w czasie dwunastu godzin czy namierzenie wpływowego figuranta, po uprzednim spotkaniu z rosyjskimi najemnikami na próbie baletu „Jezioro Łabędzie". Takie rzeczy już się zdarzały. Założenie więc konta lub manewrowanie rachunkami stawało się wręcz przyjemnością. Uciążliwą przyjemnością, jeśli wziąć pod uwagę deficyt kapitału.

Stojąc na światłach, Nikita wbiła się plecami w fotel. Prawdopodobnie pierwszy raz pomyślała jak zwykły, zabiegany w swojej codzienności człowiek.
O jedną uciążliwą przyjemność mniej dla mieszkańców domu przy ulicy Wierzbowej.


____________________________________________________

Dzień dobry miśki!

Nawet nie macie pojęcia, jak bardzo moje serducho się cieszy, że mogę się z Wami podzielić wreszcie tą historią. Nikita to moje oczko w głowie, odkąd w ciągu cichych zbiegów okoliczności spotkałyśmy się prawie półtora roku temu (update: prawie osiem lat temu, dżizas :D)

Skrycie marzę o tym, byście w trakcie tej przygody zaakceptowali jej wielokrotnie (nawet przez nią) krytykowany charakter i roztrzaskane serce.

Buziaki i bez odbioru,

Dziewczyna w Białym



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro