Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

Następnego dnia nie udałam się do biblioteki, co zwykle miałam w zwyczaju. Postanowiłam, że dzisiaj spędzę dzień samotnie. Ostatnio tyle czasu spędzałam wśród tłumu, że nie skupiałam się na mocy, którą zamknęła we mnie Durga. Czasami musiałam sprawdzać czy nic dziwnego się z nią nie dzieje, co mogłoby oznaczać, że dzieje się coś, niekoniecznie, dobrego.

Po godzinie ósmej rano nie było mnie już w domu. Przedzierałam się przez indyjską puszczę, chcąc dostać się do mojego azylu - wodospadu. Musiałam przejść całkiem spory kawałek drogi, ale nie obchodziło mnie to. Było to jedno z jedynych miejsc, które działały na mnie kojąco i w których nie było ludzi.

Kiedy wyszłam na szeroką polanę, spojrzałam na wzniesienie, z którego wypływał wodospad. Po obu bokach spływającej kaskady były szeregi głazów porośniętych mchem, a woda z szumem spadała do źródła na dole, które było otoczone przez kwiaty.

Ściągnęłam buty i położyłam je obok sadzawki, po czym usiadłam na głazie i podwinęłam trochę spódnicę, zanurzając stopy w chłodnej wodzie.

Zamknęłam oczy, koncentrując się na mocy, która była we mnie. Przed moimi oczami zaczęły pojawiać się obrazy, jak zawsze, kiedy to robiłam. To co widziałam, nigdy nie mogło być rozumiane dosłownie, ponieważ była to tylko przenośnia, prawie zawsze niezrozumiała.

- Ziemia uniosła głowę promienną - powiedziałam do siebie. Zobaczyłam boginię ziemi otoczoną złotą poświatą, którą zaczęły spowijać kłęby Mroku - W przerażających, potwornych mrokach. W okół ciemność, strach kamienny - Dookoła zobaczyłam umęczone dusze, z przerażeniem wypisanym na widmowych twarzach. Nagle sceneria się zmieniła, a ja zmarszczyłam brwi - I szara rozpacz na... jej lokach - dokończyłam szeptem. Zobaczyłam samą siebie, klęczącą na ziemi. Po moich policzkach spływały łzy, a na moich włosach spoczywały czarne drobinki, które prawdopodobnie były zwiastunem Mroku. Otworzyłam oczy i z westchnieniem spojrzałam w niebo.

- Nad morzem czystym w pieczarach gwiaździsta zawiść więzieniem mnie trudzi. Zimna, stara. Ja - ofiara słyszę Ojca dawnych ludzi. - podskoczyłam przestraszona, że ktoś tu jest. Odwróciłam się i zobaczyłam, że przed linią drzew stoi Naoise. Spojrzałam na niego zdziwiona. Nie dość, że nie spodziewałam się tutaj osoby Lassalle, to jeszcze znał ten wiersz!

- Samolubny Ojcze ludzi! Okrutny, straszy i zazdrosny! Czy też rozkosz skuta mocno stanie się młodością i wiosną? - kontynuowałam dzieło Blake'a z lekkim uśmiechem, który odwzajemnił. Bratanek pani Marsheeles ruszył w moją stronę, cały czas recytując.

- Czy poranek barw się wstydzi? Czy radości brak owocom? Czy nasiona ziemia skłonna przyjąć tylko ciemną nocą? - wypowiadając ostatnie słowa, usiadł na pobliskim głazie, patrząc na mnie z lekkim uśmiechem.

- Zerwij ten potworny łańcuch, który mrozi moje kości. Samolubny, zły okrutny! - zatrzymałam się na chwilę, przypominając sobie ostatnią linijką - Daj radość wolnej Miłości*. - ostatni wers dokończyliśmy razem - Dzień dobry, panie Lassalle. Nie spodziewałam się tu pana. -powitałam go skinieniem głowy. 

- Ja pani tu również, panno Rousseau. - odpowiedział - Co panienka tu robi? - zagadnął, a ja wzruszyłam ramionami.

- Potrzebowałam chwili wytchnienia, rozumie pan. - odpowiedziałam.

- Proszę mi mówić po imieniu, panno Dierdre. Przez to czuję się starszy, niż jestem w rzeczywistości. Poza tym, jest pani ważną osobą dla mojej ciotki, więc może sobie darować te formalności. - skinęłam mu głową.

- Pan również. Przepraszam, Naoise. - poprawiłam się zauważywszy jego minę - A pa... A ty co tutaj robisz? Nigdy nie widziałam, aby ktokolwiek tutaj przebywał. - zaczęłam, ciekawa odpowiedzi.

- To miejsce jest niczym mój azyl, a  podany przed chwilą argument popiera słuszność nazywania tego miejsca w ten sposób. - wyjaśnił i podniósł się ze skały - Także proszę o wybaczenie. Nie sądziłem, że pani tu będzie, a nie chciałbym narzucać swojej osoby w chwili, kiedy potrzebuje pani pomyśleć. - skłonił się i chciał odejść.

- Dierdre, panie Lassalle. - przypomniałam - Nie przeszkadza mi pana obecność. Zwłaszcza, że z tego co niedawno dane mi było zauważyć, znasz wiersze  Blake'a. - skinął głową.

- Tak, to prawda.

- Jeżeli nie był to jedyny znany przez pana wiersz, to z miłą chęcią porozmawiałabym o poezji. To doskonały sposób na zajęcie myśli. - uśmiechnął się i z powrotem usiadł na głazie.

- Czy jedynym pisarzem, który jest ci znany, jest Blake? - zaczął, a ja pokręciłam w odpowiedzi głową. 

- Oczywiście, że nie. Poza nim czytałam inne klasyki jak Shakespeare, Tennyson czy Kalidasa, jeśli mowa o kimś z tego kraju. A ty? 

Rozmawialiśmy na rozmaite tematy, a czas zdawał się płynąć nieubłaganie szybko, ponieważ zanim się zorientowałam, słońce zaczęło zniżać się do linii horyzontu. Założyłam obuwie i spojrzałam na Naoise'a. 

- Dziękuję za wspaniałą rozmowę, ale na mnie czas. Niedługo zajdzie słońce, a nie przepadam za przechadzkami po dżungli o tej porze doby. - powiedziałam wyjaśniając swój pośpiech, a Lassalle skinął głową i również wstał.

- W takim razie, czy mógłbym cię odprowadzić? Zwierzęta dzisiejszego dnia wydają się drażliwsze niż zazwyczaj. - powiedział, a ja skinęłam głową. Co do tego miał rację. Rano słyszałam jak walczą ze sobą jakieś dzikie koty. Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie to, że podeszły tak blisko miasta.

- Z miłą chęcią. Czyjeś towarzystwo zawsze jest mile widziane. - zgodziłam się z uśmiechem, który odwzajemnił. 

- Ach, właśnie! Prawie bym zapomniał! Pani Marsheeles niedługo organizuje bal charytatywny i poleciła mi, abym, przy sposobności, panią zaprosił. - powiedział czysto formalnie, a ja nie byłam pewna, czy proponuje mi pójście na bal razem z nim, czy po prostu chce, abym się tam pojawiła. Skinęłam grzecznie głową.

- A kiedy i o której miałby się odbyć? Właściwie... Nie wiem, czy dam radę. Myślę, że nie mam odpowiedniego stroju na taką okazję, ponieważ jakbym wyglądała w sukni tego typu, wśród tylu hindusek w tych...ghagrach, czy jakoś tak nazywały się ich spódnice. - powiedziałam, a on się zaśmiał.

- To akurat nie jest problemem. Na tego typu okazje przyjeżdżają sponsorzy z całego świata, ponieważ środki będą przeznaczane na rozwój sztuk pięknych w naszym kraju. A wracając do pytania: bal odbędzie się za trzy dni o godzinie siódmej wieczorem - wyjaśnił.

- Dobrze, problem z głowy, chociaż zapewne i tak skończy się na tym, że przejdę się i kupię odpowiedni strój. - Naoise zaśmiał się.

- Zapewne ma pani rację. A teraz... Czy zgodzi się pani, panno Rousseau, pójść ze mną na bal? - zapytał przystając i uśmiechając się półgębkiem, ponieważ akurat doszliśmy do mojego domu i zatrzymaliśmy się pod murami mojej posiadłości.

- Z miłą chęcią. - odpowiedziałam, a jego uśmiech się poszerzył, po czym pocałował moją dłoń, a ja poczułam rumieńce na mojej twarzy.

- Miłego wieczoru, Dierdre. - posłał mi uśmiech, co odwzajemniłam.

- Wzajemnie, Naoise. Do następnego spotkania. - pożegnałam się i odwróciłam w stronę posiadłości, po czym ruszyłam do niej. 

Nagle usłyszałam jakiś szmer po swojej lewej stronie, więc obróciłam się w tamtym kierunku i zamarłam. Zobaczyłam czerwone, rozżarzone ślepia, wpatrujące się prosto we mnie. Dopiero po chwili zwróciłam uwagę na to, do kogo one należą. Przede mną stał mężczyzna, który mógł być niewiele starszy od pana Lassalle'a lub jego wieku. Miał bladą, niemal białą, karnację, na której tle wyraźnie było widać świecące na krwisty kolor tęczówki. Miał brązowe, krótko ścięte włosy. Był wysoki i dobrze zbudowany, a odziany był w ciemnoszarą koszulę, która trzepotała na wietrze wywołanej przez jego wewnętrzną moc, luźne, czarne spodnie, które przywodziły mi na myśl pantalony, ale lekko się od nich różniły. Odnalazłem cię, najdroższa. Krzyknęłam przerażona słysząc jego przeszywający do szpiku kości głos i rozumiejąc kto przede mną stoi, po czym nastała ciemność, a moją ostatnią myślą było: Mrok mnie znalazł.

* W. Blake, Odpowiedź Ziemi

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro