Rozdział 3
- Co sądzisz o tym micie? - zagadnęła, a ja zastanawiałam się chwilę nad odpowiedzią.
- Myślę, że był wzruszający i bardzo smutny. Oznaczał, że Mrok w bardzo łatwy sposób może zyskać przewagę. Poza tym, było w tym micie kilka rzeczy, które nieprzyjemnie przypominają coś, co dzieje się... Teraz. - zakończyłam niepewna swoich słów. Pani Marsheeles tylko pokiwała głową, nie zdjąć sobie sprawy, że mówię o sobie, na co mi ulżyło. Skoro znała takie mity, o których istnieniu prawie nikt nie wie, mogła również wiedzieć, że stało się ze mną coś dziwnego. Jeśli sama nie zaczęła tematu, wolałam nie ryzykować.
- Tak, muszę panience przyznać rację. Czuję, że dziwne siły nadciągają na nasz świat i mam szczerą nadzieję, że to tylko moje bredzenie wywołane podeszłym wiekiem, niż prawdziwe przeczucia. - skinęłam głową zastanawiając się, co pani Marsheeles miała m myśli, ale bez jej wyjaśnień, chyba nie miałam co liczyć na zrozumienie jej słów.
- Przepraszam panią, ale chyba nie zrozumiałam. Jak to: nadciągają dziwne siły? Może to pani, pani Marsheeles, jakoś sprecyzować? - poprosiłam, a ona ściągnęła brwi.
- Trudno to wyjaśnić, panienko. Wiesz, jak to jest, kiedy ma się silne przeczucia? - skinęłam w odpowiedzi - Ja odczuwam coś... złego, bardzo mrocznego. To coś nadchodzi, ale nie potrafię tego sprecyzować. Może się okazać, że to po prostu moje zwykle paplanie. Proszę mi wybaczyć, panienko, pobladła pani. - powiedziała zaniepokojona, a ja poczułam jak przeszywa mnie dreszcz strachu.
Czy to możliwe, aby zwykły śmiertelnik przeczuwał nadejście Mroku? Ale czy pani Marsheeles w ogóle była zwykłym śmiertelnikiem? Czy jest powiedziane, że przybywa akurat Mrok? Jeśli tak... Czy on przyszedł po Durgę, którą teraz jestem ja i czy On wie i mnie? A może nadal myśli, że bogini żyje?
- To... To nic takiego. - zapewniłam cicho - Światło i Dobroć, powiada pani? - zadałam to pytanie drżącym głosem, choć za wszelką cenę próbowałam to ukryć. Przypomniałam sobie błogosławieństwo bogini, które brzmiało: Niech Światłość i Dobroć ci sprzyjają.
- Tak, czy to coś znaczy? - dopytywała, a ja złapałam filiżankę herbaty, próbując ukryć drżenie rąk.
- Zwykły zbieg okoliczności, pani Marsheeles. To wszystko. - zbyłam kobietę. Spojrzała na mnie smutno.
- Przepraszam, jeśli panienkę zmartwiłam. Nie chciałam nic złego. - uśmiechnęłam się ciepło.
- Nic się nie stało, pani Marsheeles. Zapewniam panią. - zauważyłam, że spojrzenie bibliotekarki powędrowało do mojej lewej dłoni. Natychmiast schowałam ręce pod stolik, ponieważ znak na mojej lewej ręce zaczął się żarzyć i przebijać przez moją rękawiczkę. Często się to działo kiedy byłam zdenerwowana, ale już nie wyrzucałam niekontrolowane atakujących smug światła, jak pierwszego dnia. Uśmiechnęłam się do bibliotekarki, ale kątem oka zauważyłam, że żarzy się jeszcze bardziej, a mój strach wzrasta.
- Wydawało mi się, czy pani... - potrząsnęłam głową.
- Musiało się pani zdawać. - zapewniłam.
- Ma pani równie dziwne tajemnice, co mój bratanek. - potrząsnęła zrezygnowana głową, a ja uśmiechnęłam się delikatnie.
- W takim razie, z miłą chęcią poznam pani bratanka, pani Marsheeles. - odparłam z rozbawieniem.
- Och, o wilku mowa. - powiedziała, jakby wcale nie była zdziwiona jego obecnością. Nie dostrzegłam go, ponieważ wypatrzyła go gdzieś za moimi plecami - Zawsze się zjawia, kiedy tylko o nim pomyślę. Nie wiem jak to robi. Myślę, że ma błogosławieństwo bogów, tak jak jego przyjaciele, ponieważ każdy z nich ma specyficzne zdolności. - zatkała sobie usta dłonią - Niech pani nie myśli, że są jacyś przeklęci! Oni są na prawdę kochani. - przerażenie malowało się na jej twarzy.
- Nawet przez myśl mi to nie przeszło. Nie nazwałabym tego przekleństwem, a raczej: darem. - odpowiedziałam i poczułam za sobą czyjąś obecność. Zapewne jej bratanka.
- Witam, pani Marsheeles. - bibliotekarka zrobiła niezadowoloną minę, zapewne przez to, że zwrócił się do niej "Pani", a ja bez problemu rozpoznałam ten głos i odwróciłam się, aby potwierdzić swoje przypuszczenia.
- Drogi Naoise, to panienka Dierdre. - przedstawiła mnie.
- Dierdre Rousseau. - przestawiłam się, a on ucałował wierzch mojej dłoni.
- Dierdre? Cóż za nietypowe imię, panno Rousseau, cóż ono oznacza? - zapytał, po czym zmarszczył brwi - A gdzież moje maniery! Moja godność, Naoise Lassalle. - błysnął uśmiechem.
- Dierdre oznacza smutek. Pańskie imię jest równie zaskakujące i śmiem twierdzić, że również ma swoje znaczenie. Czyżbym się myliła? - zagadnęłam.
- Nie, nie myli się pani. Moje imię oznacza bezsilność. Cóż za nietuzinkowy zbieg okoliczności, nie uważa pani? - zadał pytanie, a na twarzy pani Marsheeles pojawił się uśmiech rozbawienia.
- Tak, doprawdy. Naoise, może zechciałbyś pokazać naszej drogiej panience Dierdre, salę balową i nasz własny teatr? - zapytała pani Marsheeles, a ja spojrzałam na nią oniemiała.
- Och, nie miałam pojęcia, że tutaj jest coś takiego! A przebywam tu prawie codziennie! - powiedziałam zdziwiona, a bibliotekarka tylko skinęła głową.
- Przepraszam, panienko. Nigdy nie było ku temu sposobności. - wyjaśniła z zakłopotaniem, a ja uśmiechnęłam się ciepło.
- Doprawdy, nic się nie stało, droga pani Marsheeles. Nie miała pani obowiązku mi o tym mówić. - powiedziałam spokojnie, a starsza kobieta tylko machnęła ręką.
- Och, panienko, jesteś dla mnie jak rodzina, a przed nią nie ma się tajemnic. - klasnęła w dłonie i wstała z fotela - No, nie zwlekajcie. Mam przeczucie, że panienka spędzi trochę czasu w teatrze, ponieważ tamto miejsce ma swój osobisty urok, który mógłby się panience bardzo spodobać. - poinformowała mnie, po czym machnęła na nas ręką, żebyśmy się ruszyli. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Pani Marsheeles zawsze potrafiła wywołać uśmiech na mojej twarzy.
- Pani akcent jest mi obcy. Chyba nie pochodzi pani, panno Rousseau, z Indii, prawda? - skinęłam mężczyźnie głową.
- Tak, jak najbardziej ma pan rację. A pan pochodzi z tego kraju? Pański wygląd nie przypomina wyglądu hindusa, ale akcent jest bardzo wyraźnie słyszalny. - wyjaśniłam powód swojego pytania.
- Nie, pochodzę stąd, aczkolwiek moja matka nie była hinduską, a wygląd w dużej mierze odziedziczyłem po niej. - odparł Naoise. Skinęłam głową i zauważyłam, że na lewo od wejścia do biblioteki były białe, kręte schody, na które nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi.
- Jak widać jestem nie dość uważna, aby kiedykolwiek wcześniej zwrócić na nie uwagę. - mruknęłam, a pan Lassalle tylko się uśmiechnął.
- Najwyraźniej, panno Dierdre. Ale, niech mi panienka wierzy mi na słowo, widok teatru potrafi wynagrodzić fakt, że nigdy wcześniej pani nie widziała tego zejścia.
Kiedy zeszliśmy po schodach, znaleźliśmy się w wielkim, podziemnym teatrze, a ja wydałam krótkie "Och", zasłaniając usta ręką na ten piękny widok.
Po obu stronach teatru było dziewiętnaście rzędów złotych krzeseł, wyścielanych czerwonymi poduszkami, oraz trzy balkony, po pięć rzędów w każdym. Przed sceną były identyczne siedzenia co na widowni, ale one były zwrócone w naszą stronę i były przeznaczone dla orkiestry. Scena była bardzo rozległa, ale widziałam zaledwie jej skrawek, ponieważ była zasłonięta czerwoną kotarą ze złotymi detalami. Po obu stronach sceny znajdowały się cztery loże, zarezerwowane dla specjalnych gości. Wszystkie balkony i loże miały na balustradach rozmaite zdobienia, a nad najwyższymi znajdowały się złote rzeźby aniołów. Spojrzałam oczarowana nad scenę i zauważyłam popiersie Archanioła, który z uśmiechem zerkał na scenę. Uniosłam spojrzenie do góry i westchnęłam z zachwytu. Sklepienie było pokryte ogromną ilością malunków, a dokładniej: 12 bogiń sztuki. Wszystko ze sobą idealnie współgrało, a zwieńczeniem obrazów był ogromny kryształowy żyrandol wiszący po środku. Zdawało się, że mógł świecić tak jasno, że kinkiety na ścianach pełniły jedynie funkcję ozdobną.
- Widzę, że jest pani pod wrażeniem, panno Rousseau. - spojrzałam na Naoise'a, który przyglądał mi się. Odchrząknął i kontynuował - Moja mina musiała wyglądać bardzo podobnie, panno Dierdro, kiedy po raz pierwszy przekroczyłem próg tego teatru. - wyjaśnił, a ja skinęłam głową. To było zrozumiałe.
- Czy sala balowa jest równie piękna? - zapytałam.
- Owszem, ale obawiam się, że nie będę mógł pani jej pokazać, ponieważ pani Marsheeles zapomniała dać mi klucze do niej. - posmutniałam, ale natychmiast się uśmiechnęłam.
- No cóż, w takim razie mam nadzieję, że kiedyś uda mi się ją zobaczyć, panie Lassalle. - odpowiedziałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro