Rozdział 2
Spojrzałam na gruzy, które walały się tylko metr przede mną i wyciągnęłam nad nimi lewą rękę. Nie wiedziałam co chciałam przez to osiągnąć, ale kiedy poczułam ciepło rozgrzewające mnie od środka, wiedziałam, że cokolwiek zrobiłam, było to właściwe.
Prawą ręką złapałam spódnicę i podniosłam ją, ostrożnie wchodząc na marmurowe kawałki ścian i kolumn, z cały czas wyciągniętą ręką przed sobie. Nagle usłyszałam, że coś poruszyło się pod miejscem marmurem, nad którym zawisła moja dłoń. Zatrzymałam się i kucnąwszy, zaczęłam odrzucać kawałki budowli. Krzyknęłam i odskoczyłam do tyłu, kiedy zauważyłam, że to żywa kobra królewska! Zaczęłam odczołgiwać się do tyłu, ale wąż cały czas pełzł w moją stronę. Nagle zwróciłam uwagę na coś, przez co zamarłam. Kobra była cała pokryta złotem, a jej oczy świeciły na zielono niczym szmaragdy. Otworzyłam usta ze zdziwienia i obserwowała jej poczynania, pochyliwszy się lekko w jej stronę. Zauważyłam, że jest dłuższa niż zwykli przedstawiciele jej gatunku.
Złota kobra podpełzła do mnie, po czym stanęła na tylnej części ciała i zaczęła balansować przed moją twarzą, co chwilę wysuwając z sykiem język, jakby próbowała powietrza. Zdusiłam krzyk, przerażona, że może mnie ukąsić, ale strach sparaliżował mnie i nie byłam w stanie wykonać jakiegokolwiek ruchu. Po chwili wąż opadł na ziemię i obserwowałam jak złote światło bijące od jego łusek, znika w gęstościach drzew, po przeciwległej stronie miejsca, do którego zamierzałam się udać.
Przełknęłam ślinę, zastanawiając się czy nie powinnam za nią pójść, ale do niczego takiego nie doszłam. Prawdopodobnie więcej nie spotkam więcej tej kobry, a ślepe podążanie za nią mogło skończyć się dla mnie dość nieprzyjemnie.
Wstałam z ziemi i otrzepałam suknię oraz pobrudzone dłonie z brudu, po czym sięgnęłam po pozostawione niedaleko rękawiczki, które natychmiast włożyłam. Nie chciałam, żeby ktokolwiek oglądał wzory na mojej ręce, ponieważ miałam co do nich złe przeczucia, a jeśli o nie chodzi, to rzadko się myliłam. Powiem więcej: jeszcze nie zdarzyło mi się, aby moje odczucia były mylne.
Kiedy chciałam ruszyć do domu, poczułam, że jeżą mi się włoski na karku. Rozejrzałam się dookoła, czując, jakby ktoś mi się przyglądał, ale nikogo nie zobaczyłam. Zmarszczyłam brwi, ale ruszyłam we wcześniej ustalonym kierunku, jednak dla własnego bezpieczeństwa wybrałam okrężną drogę, pomimo tego, że po przekroczeniu granicy lasu, dziwne uczucie zniknęło.
Niedługo później weszłam do pustego, ciemnego domu. Główne foyer było rozległe, a jego jedynymi ozdobami były ozdobne kafle w rozmaite brązowo-beżowe wzory. Foyer było wypełnione półmrokiem przez to, że zasłony były pozasuwane, a lampy nisko spuszczone. To samo było w innych pokojach. Gdyby wszystko było okryte ciepłym światłem, przywoływałoby to bolesne wspomnienia z przeszłości. Kiedy matka jeszcze tutaj mieszkała, w każdym kącie stały i wisiały kwiaty, a cały dom był spowity ich delikatną, słodką wonią. Uśmiechnęłam się smutno do wspomnień, ponieważ kiedyś było to niesamowicie irytujące, a teraz byłam gotowa oddać wiele, żeby tylko móc znowu poczuć ten zapach, a po wejściu na górę, usłyszeć rozbawione głosy dochodzące z biblioteki.
Z ciężkim westchnieniem udałam się na piętro, aby przygotować sobie gorącą kąpiel. Miałam nadzieję, że to choć w małym stopniu ukoi ból, który na nowo powrócił do mojego serca na jedno, krótkie wspomnienie przeszłości.
*
Następnego dnia, wstałam wcześnie rano, nie mogąc spokojnie spać w nocy i uznałam, że dzień również można zacząć o 5 nad ranem. Godzinę później byłam już po śniadaniu i gotowa do rozpoczęcia kolejnego dnia. Na dzisiejszy dzień nie zaplanowałam zbyt wiele, jedynie odwiedzenie biblioteki i dowiedzenie się kilku mitów o bogini. Poza tym dzisiaj powinnam dostać przesyłkę od mamy s pieniędzmi. Nic do nich nie dopisywała, ponieważ poleciła bankowi wysyłanie co roku tej sumy pieniędzy, nie trudząc się upewnieniem, czy aby na pewno do mnie trafiły, ale narzekać nie mogłam. Jedynie na to, że zostawili mnie samą, z rzekomym "przekleństwem", a co do tego chyba się nie mylili, bo jak inaczej można wytłumaczyć, że posiadam magiczne moce, które nigdy, według naszej wiary, nie mogą pochodzić od czegoś boskiego?
Postanowiłam, że poczekam na woźnicę w miasteczku, które było oddalone od mojego domu o niecały kilometr, który musiałam codziennie pokonywać. Zwykle zatrzymywali się w okolicach restauracji lub teatrów, ponieważ tam mieli największe zyski.
Przed wyjściem nie zapomniałam o lawendowych rękawiczkach, które włożyłam na ręce, po czym owinęłam włosy szalem. Nie byłam stąd, ale wolałam choć trochę dostosować się do tutejszych zasad, takich jak zakryte włosy, kiedy rozmawia się ze starszymi.
Kiedy tak szłam lasem, wydawało mi się, że po mojej prawej stronie zobaczyłam złoty błysk kobry, połyskujący gdzieś w krzakach, ale kiedy się odwróciłam, nic nie zauważyłam. Innym razem zdawało mi się, że w oddali widziałam żarzące się na czerwono ślepia jakiegoś potwora, ale to również okazało się wynikiem mojej wybujałej wyobraźni.
Tak jak się domyślałam, zauważyłam kilka wolnych powozów, więc podeszłam do najbliższego, który stał obok jednej z droższych restauracji i poprosiłam o podwiezienie do biblioteki. Droga nie była długa i nie trwała więcej niż piętnaście minut.
Zapłaciłam starszemu mężczyźnie, po czym przekroczyłam próg tak dobrze znanego mi budynku, który był moim drugim domem, ponieważ to w nim spędzałam większość moich monotonnych dni.
- Dzień dobry, pani Marsheeles! - powitałam ją promiennym uśmiechem i skinieniem głowy, po czym podeszłam do kontuaru i zerknęłam jej przez ramię, marszcząc brwi widząc dokumenty.
- Nawzajem, panienko Dierdro. Nie zwracaj na to uwagi. - poprosiła chowając za siebie papiery, ale zdążyłam zauważyć, co było tam napisane. Bibliotekarka poprowadziła mnie na fotel, po czym sama zajęła miejsce na przeciwko.
- Dlaczego pani nic nie mówiła o tym, że bibliotece brakuje pieniędzy? Mogłabym jakoś pomóc! Mogę napisać do matki z prośbą o pieniądze, może by pani pomogła. Mogę spr... - starsza pani potrząsnęła głową.
- Nie trzeba, dziecinko. Na prawdę, to nie jest twój problem. - posłała mi ciepły uśmiech - Nie raz przeżywałam podobne sytuacje. Trochę papierkowej roboty i po krzyku. - zapewniła, po czym wsypała nam do filiżanek kilka ziół i zalała je gorącą wodą - Proszę, częstuj się. Zapewne chcesz wreszcie usłyszeć te mity.
- Tak, z miłą chęcią bym o nich posłuchała. - zgodziłam się z przyjaznym uśmiechem. Pani Marsheeles usiadła wygodniej w fotelu i zaczęła bawić się bransoletką na swoim nadgarstku, która była pamiątką po jej zmarłym, całkiem niedawno, mężu.
- Może zacznę od mojego ulubionego mitu. - w przygaszonych przez trudne chwile oczach, dostrzegłam radosne iskierki. Jak widać, uwielbiała opowiadać - Wszystko zaczęło się na początku. Nie było wtedy nic, poza Mrokiem i Światłem. - zaczęła hinduska - Światłość była piękną istotą o wdzięcznych rysach i urzekającej urodzie. Mrok był istotą o paskudnym sposobie bycia, ale pięknej powierzchowności, albowiem Zło nie zawsze można poznać z wyglądu. Byli swoimi przeciwieństwami, ale mimo wszystko Mrok zakochał się w Światłości, którą była Durga. Niestety, bogini miała już swojego ukochanego, Śiwę. Był to kochany młodzieniec, którego dobroć emanowała od niego na każdym kroku, dlatego też nazywano go Dobrocią. Mrok wpadł w szał dowiadując się o tej parze kochanków, ponieważ uważał, że Światłość była stworzona dla niego i nikt poza Mrokiem nie miał do niej prawa i uknuł plan, aby pozbyć się konkurenta. Przerażona i zrozpaczona Durga próbowała namówić ukochanego, aby się gdzieś ukryli i schronili przed zemstą Mroku, ale Śiwa wiedział, że przed Ciemnością nie da się uciec i lepiej stawić mu czoła teraz, niż później, kiedy będzie jeszcze silniejszy. Światłość dostała wiadomość od swego drogiego kochanka, w której informował ją, że jednak zgadza się na jej plan, żeby skryli się w jakimś odległym miejscu i natychmiast dołączyła do Śiwy, czekającego nad nią przed jej domem o danej godzinie. Rozradowana Durga wybiegła ze swojego podniebnego pałacu w chmurach, a gdy tylko opuściła swój dom, zobaczyła przerażający widok. Mrok, potężny ale i okrutny, stał nad jej kochankiem, w którego wbijał dymiące się czarną mgłą ostrza w ciało boga Dobra. Światłość upadła na kolana, zanosząc się łzami, tym samym wspomagając siłę Mroku i cierpienie ukochanego. "Nie płacz, najdroższa, nie z mojego powodu" powiedział Śiwa do swojej ukochanej, a ona zgodnie z jego prośbą wstała z klęczek i starła łzy z policzków, nie mogąc tak bezradnie przyglądać się jego cierpieniu. Bogini wyrzuciła przed siebie ręce, a strumień oślepiająco białego światła uderzył w Mrok, który ze skowytem bólu spadł pod ziemię, w same czeluści Ciemności, w której teraz panuje. - zakończyła pani Marsheeles.
- A co z Śiwą? - zapytałam, a jej spojrzenie stało się smutne.
- To mój ulubiony mit, ale także najsmutniejszy. Nieszczęśni kochankowie nie spotkali się nigdy więcej, ponieważ Śiwa, po swojej śmierci, przeszedł do wielkiego Poza, a Durga została na ludzkim padole, opiekując się ludźmi i chroniąc ich przed szponami Mroku. - przełknęłam z trudem ślinę. Ten mit, piękny ale i smutny, był niepokojący.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro