Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XX

Nuda. Nuda. Nuda! NUDA!

Nie mogę spać. Nuda! Nuda!

Wstaję z łóżka. Nuda! Nuda, nuda!

Wychodzę z pokoju. Nuda! Idę korytarzem. Jest ciemno. Nuda! Staję pod drzwiami Jima. Nuda! Słyszę jego głos. Rozmawia przez telefon. Czasem krzyczy. Taki ma styl.

Idę dalej. Nuda. Wracam pod drzwi. Słucham Jima. Nie rozpoznaję słów. Wiem tylko, że mówi. Idę do salonu. Skrzypce. Nie. Jim przyjdzie. Siadam na kanapie. Nuda!

Na ścianie telewizor. W kącie biały fortepian. Kanapa, na której siedzę. Dwa fotele. Stolik, leżą na nim moje skrzypce. Komoda pod ścianą. Regał. Książki. Biurko. Leworęczny. Czasem prawo. Pisze prawą ręką, ale posługuje się lewą. Prawdopodobnie jest mu wygodniej, nie rozciera atramentu, pisząc. Wyuczona leworęczność. W stresie używa prawej.

Dwa krzesła barowe przy wysokim blacie. Z tylu kuchnia. Jest ciemno. Nudno. Fortepian.

Nuty. Grał niedawno. Oczywiście. Wprowadził się dwa dni temu.

Zaświecam małą lampkę obok. Nareszcie coś widać.

Lubi Beethovena. I Bacha. Ma kilka utworów Chopina. I jeden mój. Skąd ma nuty?

Skąd ma nuty do walca na wesele Johna? Skąd? Skąd, skąd, skąd? Ksero, wyraźnie widzę moje pismo. Ale ksero. Mary. Musiał ją poprosić. Albo sam sobie zrobił.

Ołówek na pulpicie. Coś przegapiłem. Coś pisał. Gdzie to jest? Zeszyt na wierzchu. Pierwsza strona pusta. Nie, nie pusta. Lekko zarysowane litery. SHERLOCK. Tyle. Więc to jest zeszyt dla mnie. Och. Sentymenty.

Otwieram. Na pierwszej stronie melodia, którą grałem, kiedy Irene odeszła. Dokładny zapis. Na początku tylko melodia. Prawa ręka. Później akompaniament. Śliczny akompaniament.

Przewracam kartki. Kolejny utwór zatytułował Welcome to London. Bardzo ciekawa melodia. Podoba mi się. Skoczna. Ładna.

Oglądam kolejne strony. Dużo melodii. Wszystkie takie idealne, takie dopasowane do naszej sytuacji. I na końcu nieszczęsny walc. Walc dla państwa Watsonów. Z ładnym akompaniamentem.

Połowa zeszytu pusta. Na ostatniej stronie coś napisał. Jakiś tekst. Nie widzę go. Nie mogę. Słyszę kroki. Jim podchodzi. Puls przyśpiesza. To nierealne.

Staje za mną. Obejmuje ramionami. Znów patrzy na to, co trzymam w rękach.

– Podoba ci się?

– Tak.

Jim wygląda na szczęśliwego. Ucieszył się. Naprawdę się ucieszył.

– Jim. Zagrasz?

– Oczywiście.

To głupie. Poprosiłem go, żeby mi zagrał.

Siadam na kanapie. Zamykam oczy. Jim gra.

I gra tę melodię Irene. Czuje ją. Tak doskonale ją czuje. I ja też ją czuję. Słucham. Odpływam.

I gra ten kolejny utwór. Welcome to London. I gra kolejny. I kolejny. A wszystkie doskonałe. Cudowne.

Nie zauważam, kiedy przerywa. Zauważam, kiedy siada obok mnie i mnie obejmuje. Czuję się dziwnie. Nigdy nikt mnie nie obejmował. Oprócz Janine. Janine się nie liczy.

– Podobało ci się?

Kiwam głową. Patrzę na niego.

– Cudowne – mówię. Nie wiem, jak to brzmi. Czy nie jest zbyt suche. Jim jest szczęśliwy. Uśmiecha się. Nie potrafi udawać uczuć.

– Sherlock.

– John do mnie napisał – mówię. Przerywam, de facto. Nie chcę, żeby powiedział to, co chce powiedzieć.

– Kiedy?

– Koło drugiej. Byłeś wtedy u mnie, nie miałem jak sprawdzić wcześniej.

– Odpisałeś mu?

– Zapomniałem.

Wstaję.

– Sherlock.

Zatrzymuję się.

– Nie odpisuj mu. Będę zazdrosny.

– Wiem.

Siadam z powrotem.

– Jaki był Sebastian? – pytam.

– W łóżku? Był na górze. Dobry był.

– Nie pytam o to. Jaki był?

– Och, Dziewica – chichocze. – Był snajperem. Był posłuszny. Był nudny. Był zwyczajny. Ale był. Jako jedyny na całym świecie był w stanie mnie pokochać. Też go kochałem. Oczywiście. Tylko moje serce należało już do kogoś innego.

– A jeżeli serce tego kogoś należało do innej osoby?

– Chciałem to serce spalić. To bolało, Sherlock.

Bolało. Bolało. Bolało.

– Za każdym razem, kiedy widziałem was razem, to tak bolało. Bolało, Sherlock!

Chowam twarz w dłonie.

– Znasz to uczucie, prawda? Kiedy widzisz tę osobę z kimś innym. Kiedy nie potrafisz przestać myśleć o niej. Kiedy...

– Tak – przerywam. – Znam to. Doskonale. Tylko ty masz łatwiej. Ta osoba nie jest w związku.

– Och, rzeczywiście.

– I jest gejem.

– John nie jest?

– Uwielbiał podkreślać, że nie.

Siedzimy na tej kanapie naprawdę blisko siebie. Jim mnie obejmuje. Czuję się dziwnie. Nie źle. Chociaż można powiedzieć, że nie jest zbyt poprawnie. Siedzę na jednej kanapie ze swoim wrogiem. Serce bije zbyt szybko.

Nie jestem twoim wrogiem. Och, rzeczywiście.

– Przyznaję. Mam łatwiej.

– Przynajmniej masz szansę być z tym kimś. Ja nie.

– Mieszkałeś z nim przez kilka lat. Do niczego nie doszło?

– Nie. I nie wiedziałem.

– Mam szansę, mówisz?

– Na pewno – odpowiadam. Głupie serce. Głupie! Czemu bije tak szybko!

Jestem zmęczony. Chcę się położyć. Tu, teraz, na tej kanapie. Chcę spać.

– Sherlock.

W jego ustach to brzmi tak pięknie.

– Spać – mówię. Jestem zmęczony. Chcę się położyć. Tu, teraz, na tej kanapie.

Jim się odsuwa. Kładę się.

– Dobranoc, kociaku.

Nachyla się nade mną. Całuje w policzek. Serce bije zbyt, zbyt szybko.

Zakochana nastolatka.

– Sprawię, że zapomnisz o Johnie.

– Taką mam nadzieję.

Taką mam nadzieję.

Nie odchodź, Jim.

– Zostań. – Za cicho. Za cicho.

Ale usłyszał. Kładzie się obok mnie, przytula. Jest tak ciepło. Jest tak blisko. Nigdy nie byłem z nikim tak blisko. Tak blisko. Gorąco. Serce bije. Nie mogę. Gorąco. Gorąco.

Co gorsze, podoba mi się. Ta bliskość mi się podoba.

Daje rękę na moją klatkę piersiową. Słucha zbyt szybkiego bicia serca.

– Boisz się? – szepcze.

– Nie.

Nie mogę. Nie wytrzymam. Zmniejszyć napięcie. Zmniejszyć napięcie. Zmniejszyć!

– Co się dzieje, kochanie?

Kochanie, kochanie, kochanie. Zmniejszyć napięcie. Zmniejszyć!

– Nie wiem.

Nieświadomie przegryzam wargę. Za dużo! Za dużo!

Jest tak blisko. Leży obok mnie. Trzyma rękę na moim sercu. Oszalałym sercu. Podnosi głowę wyżej. Patrzy mi w oczy. Zamykam je. Oddycham głęboko.

– Nie wiem – powtarzam.

Przełykam ślinę. Oblizuję spierzchnięte wargi. Nie wytrzymam, nie wytrzymam, nie wytrzymam!

Przechylam głowę trochę niżej. Bliżej jego. Zupełnie nieświadomie. Zupełnie bez kontroli. Nie umiem, nie umiem, nie umiem!

Całujemy się. Najpierw na próbę. Troszeczkę. Dotykamy się ustami. Później obraca mnie na plecy. Całuje zachłannie, bez umiaru. Nie wytrzymam, nie wytrzymam, nie wytrzymam! Całuje tak dobrze, tak doskonale, tak cudownie! NIE WYTRZYMAM!

Odsuwa się na chwilę, obaj łapiemy oddech. Nie wiem, czy to możliwe, ale serce bije jeszcze szybciej. I czuję, że jego też. Uspokajamy się. Jim kładzie głowę na moim sercu. Słucha. Bumbumbumbumbumbumbum. Ja też słyszę. Bumbumbumbumbumbumbum. Mam wrażenie, że słychać w całym salonie. Bumbumbumbumbumbumbum. Słychać!

– Myślę, że powinniśmy pójść spać, Sherlock.

– Tak – odpowiadam.

– Jest koło drugiej. Jeżeli chcemy zdążyć z odpowiedzią na dwunastą, to musimy iść spać.

– Pieprzyć odpowiedź.

– Masz ją?

– Mam.

Jim wstaje. Zimno! Podaje mi rękę, pomaga wstać. Kręci mi się w głowie. Obejmuje mnie w pasie. Prowadzi do swojej sypialni. Nie mam siły. Spać! Zimno! Pomaga wejść do łóżka. Spać! Zimno! Przykrywa kołdrą. Zimno! Przytula. Spać!

Zasypiam.

– Dobranoc, kochanie.

– Dobranoc.

Zasypiam.




__________

Szykuję się na śmierć.
Zlitowałam się nad Wami, dałam wcześniej.
Nie zabijać!
(kocham ten rozdział)
Zanim zabijecie, napiszcie proszę komentarz! (wiecie, jak je kocham <3)

Pozdrawiam cieplutko,
SH

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro