Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XVII

Klikam. Czytam. „Sherlock." Jest zły. „Nawet nie próbuj mi tego robić. Sherlock, nawet nie próbuj." Zły. Zdenerwowany. „Nie zniosę kolejnego razu, nie zniosę kolejnej żałoby! Sherlock! Nawet nie próbuj!" Zdesperowany.

„Wczoraj pokłóciłem się z Mary, wiesz?" Można się było spodziewać, John. „Poszło o coś banalnego, tak naprawdę nawet nie wiem, o co." Ja wiem. Poszło o mnie. Oczywiście. „Skończyło się na chwilowym wygonieniu mnie z domu, więc noc spędziłem u Mike'a." Czemu nie przyszedłeś do mnie? „Nie chciałem Ci zawracać głowy." Och. Zawracać głowy. Przecież ty mi nie zawracasz głowy. Twoja obecność jest uspokajająca. „Może się bałem?" Czego? Czego się bałeś? Uczuć? „Nie wiem." Ja też nie.

„Pytał o Ciebie, Sherlock." Tego też można się było spodziewać. Mike Stamford. Logiczne, że pytał o mnie, skoro do niego przyszedłeś. W końcu dzięki niemu się spotkaliśmy. „O to, jak sobie radzisz po moim ślubie." Jak sobie radzę po twoim ślubie. Jak sobie radzę po twoim ślubie. Jak? „Powiedziałem, że dobrze." Fatalnie. Fatalnie sobie radzę po twoim ślubie. „Skłamałem?" Tak.

„Pamiętasz, jak usprawiedliwiał się, czemu nie przyszedł na ślub?" Och, ewidentnie kłamał. „Oboje wiedzieliśmy, że skłamał." Też to widziałeś? Brawo! Chociaż to było łatwe. Widoczne. „Zapytałem go znowu. Nie potrafił patrzeć, jak dwoje ludzi, którzy powinni być na zawsze razem zostało rozdzielonych przez kobietę." Och, ja też nie mogłem. Gdyby nie to, że zostałem twoim drużbą, na ślubie bym się nie pojawił. „Wiesz, co to oznacza, Sherlock, prawda?" Nie. Nie wiem! Nie znam się na uczuciach!

„Wczoraj powiedziałeś, że masz serce." Rzeczywiście. Nie wiedziałem. Czemu mi piszesz rzeczy OCZYWISTE? „Użyj go i zlituj się nade mną, proszę." Za późno.

„Wiesz, co jeszcze powiedział? Że zawsze, kiedy się rozdzielamy, dzieje się coś złego."

Naprawdę? Analiza, start. Po raz pierwszy się rozdzieliliśmy, kiedy wsiadłem do taksówki. Chciał mnie zabić. Ale nie stało się nic złego, przecież byłeś tam i mnie uratowałeś. Ale gdyby mnie nie było? Nie połknąłbym tego. Nie, wcale. Później poszedłeś gdzieś. Zostawiłeś mnie i Sarę. Co się stało? Porwali cię. Rzeczywiście. Ale nic się nie stało. Byłem tam. Ale gdyby cię nie było? Zabiliby Sarę. Nic wielkiego. A później mnie. Też nic wielkiego? Poszedłem na zakupy. Porwał mnie Moriarty. Przecież tam byłem. Dopiero później. Co by było, gdybyś nie przyszedł? Baskerville. Nie komentuj, wierzę. UPADEK! Nie było cię. Nawet gdybyś był nie zdołałbyś mnie uratować. Wtedy zginąłbyś na pewno. Jim by cię zniszczył, żeby mi dopiec. Jim. Czekaj. Jim. Śmierć. Pistolet. Pocisk. Ślepy pocisk. NIE! To nie był ślepy pocisk! Z takiej odległości by cię zranił. Bolałoby. Ty nie czułeś tego bólu, co więcej, wyglądałeś normalnie, zatrzymany. Zatrzymany. Zatrzymany. Gaz!

Użyłeś gazu! Przecież to słyszałem. Rozpyliłeś. Nie strzeliłeś. Wcześniej też trochę rozpyliłeś. To było po tobie widać. Zdezorientowany lekko, szalony jeszcze bardziej niż zazwyczaj. Więc rozpyliłeś. Ale po to, żeby mnie też zdezorientować. Później nacisnąłeś na spust. W tym samym momencie snajper też strzelił. Czekałeś. Najpierw ścisnąłeś mi rękę. Później wyciągnąłeś pistolet, włożyłeś do ust. Nacisnąłeś lekko wcześniej niż słyszałem strzał. Ja się odsunąłem. Zamknąłem oczy. Nie widziałem. Byłem w szoku i ZDEZORIENTOWANY. Gaz dotarł też do mnie. Nie pomyślałem o sprawdzeniu ciała. Skoczyłem.

Mam cię, Jim.

Tylko co z tym snajperem? Jeżeli był na dachu, to widział, że nie zginąłem. Nie zginąłem. Czy miałem zginąć? Jeżeli ty nie zginąłeś? Ja też mogłem. Ja też mogłem. Ja też mogłem. Ja też. Bo tu nie chodziło o upadek. Bo tu chodziło o skok. To nie skok cię zabija. To upadek. Chodziło o nauczkę, o morał.

O morał. Jak w bajkach. Jak w bajkach. Morał. Miałem się nauczyć.

Nudziłoby ci się beze mnie. Miałem umrzeć dla publiczności. Tak, jak ty umarłeś dla swojej publiczności. Dla mnie. Bo nie udowodnili twojej śmierci, prawda? Nie znaleźli ciała. Nic mi o tym nie wiadomo. Mycroft.

Wyciągam telefon z kieszeni.

Wybieram numer braciszka.

Dzwonię.

Sherlock. Ty nigdy nie dzwonisz.

– Wyjątkowa sytuacja. Moriarty. Dach. Znaleźliście ciało? Cokolwiek? Ślad po jego obecności?

Nie. Odrobina krwi. Kawałek papieru. Nic więcej. Krew się zgadzała.

Papier. Tam mogło coś być.

– Mycroft, masz ten papier?

Oczywiście, że nie. Trzy lata minęły. Nie masz.

Nie. Nic na nim nie było. Moi ludzie sprawdzili wszystkimi znanymi nam metodami. Nic nie było.

– Miłego dnia, Mycroft.

Nawzajem braciszku.

Nie znaleźli ciała. Krew twoja. Ale na pewno nie z głowy. Potwierdzone.

Ale kto był na dachu? Ktoś zaufany. Ktoś, kto był z nim blisko związany. Współlokator. Nie. Współlokator opuścił mieszkanie. Współlokator był jak John. Miał nic nie wiedzieć. Myśleć, że Jim zginął.

Mieszkał w tym pokoju. Czy coś zostawił?

Wstaję. Zamykam laptopa. Zaglądam do biurka. Pusto, pusto, pusto. Podwójne dno. Otwieram. Pistolet, notes, długopis, prawie pełna saszetka tabletek. Nic więcej. Wyciągam pistolet i notes. Chowam do walizki. Szafa. Pusto. Pusto, pusto, pusto. Drugie dno. Pusto. Regał. Pusto, pusto, pusto. Pusto! Pod łóżkiem pusto. Pod materacem pusto. Coś wystaje. Leciutko. Wystaje. Dźwigam materac. Ciężki. Nóż. Kartka papieru. List. Kartka wyrwana z notesu. List.

Nóż chowam do walizki. Poprawiam materac i ścielę łóżko. Nie widać, że dotykałem.

List.




_____________

Ojejciu. Spójrzcie na oryginalny list Johna. Zobaczcie czego brakuje. Zabijcie Sherlocka, bo nie dowiedział się najważniejszego.

Mam nadzieję, że Wam się podoba, jutro rano przyjdzie list do Jima... Tyle miłości :)))

Pozdrawiam cieplutko,

SH
xxx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro