XI
Pani Hudson budzi mnie o pierwszej, tak jak prosiłem. Wstaję, przebieram się i idę do łazienki całkowicie mechanicznie, nie myśląc o tym, co robię. Myślę o Jimie i Johnie, o tym, co mnie czeka i o tym, co zostawiam za sobą. Martwię się – o siebie, głównie o Johna. Sprawdzam telefon i powiadomienia o poczcie. Brak. Brak, brak, brak!
John, martwię się! Czemu nie odpisujesz?
Patrzę na godzinę. Pierwsza dwadzieścia. Zapinam walizkę, wkładam telefon do kieszeni płaszcza i wołam panią Hudson.
– Chciałbym się pożegnać.
– Już teraz wychodzisz? – pyta. Jest jej przykro, przywiązała się do mnie. Sentymenty? Tak. Pewnie nie wynajmie mieszkania.
– Jeszcze nie, ale później nie będzie czasu. Czeka mnie jedna wizyta.
– Och, mój drogi!
– Pani Hudson, niech się pani nie martwi. John będzie panią odwiedzać.
– Poprzednim razem nawet nie dzwonił.
– To było dla niego za dużo. Wtedy umarłem i nie wiedział dlaczego. Teraz wie, że odszedłem i wie, że odszedłem dla niego.
– Dla niego, Sherlock?
– Tak, pani Hudson. Pamięta pani ten dzień, kiedy skoczyłem?
– Oczywiście. Był u mnie na herbatce ten miły pan.
– Miał panią zabić, jeżeli nie skoczę.
– Och, mój drogi!
– Był też snajper, który miał zabić Lestrade'a i snajper, który miał zabić Johna. Gdybym nie skoczył, wasza trójka by nie żyła, więc prędzej czy później sam bym skoczył, zwłaszcza z tak zszarganą reputacją.
– Zawsze wiedziałam, że masz uczucia, Sherlock.
– Możliwe, pani Hudson. Nie obrażę się, jeżeli posprząta pani ten bałagan i wynajmie mieszkanie komuś innemu, naprawdę.
– Och, mój drogi!
Przytula mnie. Proszę ją o ostatnią herbatę, więc odsuwa się ode mnie i robi mi ją. Siadam w swoim fotelu, pierwsza trzydzieści pięć. Wypijam herbatę, żegnam się z panią Hudson, pierwsza czterdzieści pięć. Sprawdzam pocztę, pierwsza czterdzieści osiem. Wypijam kolejną herbatę, pierwsza pięćdziesiąt pięć. Nastawiam wodę, parzę kolejną herbatę, nalewam mleka do dzbanuszka, pierwsza pięćdziesiąt dziewięć. Siadam w swoim fotelu, słyszę kroki na schodach, druga.
– Jestem! – krzyczy. – Stęskniłeś się?
Ignoruję jego słowa. Wskazuję mu ręką fotel. Siada.
– Mam dla ciebie odpowiedz inną niż ostatnio – mówię. Patrzę mu w oczy, odwzajemniam jego szeroki uśmiech.
– Jestem taki szczęśliwy!
Śpiewa. Tym razem nie brzmi tak psychopatycznie jak ostatnio. Naprawdę się cieszy.
– Więc? Jesteś gotowy?
Wskazuję ręką na walizkę pod ścianą, wzruszam ramionami.
– Jak widać.
Nalewa sobie mleka do herbaty, patrzy na mnie pytająco, a ja kiwam głową. Do mojej filiżanki też nalewa mleka i podaje mi ją.
– Co się stało, że zmieniłeś decyzję?
Nie odpowiadam. Upijam łyczek herbaty i odwracam wzrok w stronę schodów. Przecież zna odpowiedź. John.
– Ach, John. Rozumiem. Chcesz go ochronić?
– Jeżeli i tak masz zamiar go skrzywdzić, w każdej chwili mogę zmienić decyzję.
– Obiecuję, że więcej nie skrzywdzę twojego Johna ani fizycznie, ani psychicznie. Czy jesteś zadowolony?
– Tak.
Widzę, jak się uśmiecha. Jest pewien tego, że wygrał.
No dobrze, wygrał.
Wypija herbatę, ja też. Trzecia herbata dzisiaj.
– Czyli zabierasz mnie ze sobą, tak?
– Tak.
Wstajemy jednocześnie.
– Jestem gotowy.
__________
Poprawiona wersja, dla tych, co przeczytali, polecam przeczytać jeszcze raz!
Dzisiaj (8.08) nie było rano rozdziału, bo zwyczajnie położyłam się zbyt późno z winy jednej cudownej historii od ginsikk, co poskutkowało opóźnionym wstaniem i brakiem weny. Południe przyniosło jej nowe pokłady, co z kolei zaowocowało poprawkami w rozdziale wczorajszym.
Mam nadzieję, że tym razem się Wam bardziej spodoba,
Pozdrawiam cieplutko,
SH
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro