III
– Och, Sherlock.
Wyszli. Wszyscy wyszli, zostawili mnie samego. Nawet pani Hudson. Wyszli.
– Och, Sherlock.
Zaparzyłem herbatę. Dwie filiżanki. Stoliczek. Skrzypce. Tym razem Mozart.
– Och, Sherlock. Tyle na ciebie czekałem.
Przyszedł. Wiedziałem, że przyjdzie. Siedzi w moim fotelu.
– Przestań.
– Boisz się mnie? – pyta. Ma na twarzy ten swój uśmiech psychopaty. I na pewno nie wygląda na kogoś, kto całkiem niedawno wstał z grobu. Och, Jim.
– Nie. Już nie – odpowiadam. Nie boję się ciebie, Jim. Nie boję. Nie należy się bać bólu, prawda?
– Czyli się bałeś – śpiewa. On uwielbia śpiewać. Moglibyśmy stworzyć duet. Socjopatów.
– Oczywiście.
Johna nie ma. Jest z Mary. Tęsknię. Czemu cię nie ma, John?
John?
– Ale już nie.
– Nie.
Nie. Spadłeś wtedy, w 1895. W moim umyśle. Od wtedy przestałeś być wirusem na twardym dysku.
– Co się stało? Coś przegapiłem?
Śmieję się.
– Dla mnie umarłeś.
Patrzy przerażony. Umarłem? Naprawdę?
– Umarłem?
Och, nie powiedział „naprawdę".
– Jesteś mną, a ja tobą.
– Tak.
Och, ten głos mnie doprowadza do szału.
– Wiesz, która część nas jest identyczna?
Jestem spokojny. Całkowicie spokojny.
John mnie nie pocałował.
John nie wyszedł.
John tu jest, zaraz będzie, musi!
John!
Tak!
Drzwi wejściowe się otwierają.
Tak!
Cicho zamykają.
Słyszę Johna.
Tak!
– Tak. Jesteśmy pod tym względem tacy sami. Och, pasujemy do siebie, Sherlock! Proponowałem ci mieszkanie!
– To byłeś ty? – Och, Sherlock. Nie rozczarowuj mnie tak! – Oczywiście, że to byłeś ty. Oczywiście! Theimprobableone. Anonymous też?
– Próbowałem zwrócić na siebie twoją uwagę. Mam ją?
– Całkowicie, Jim.
Słyszę Johna pod drzwiami. Stoi. Jim nie słyszy? Nie.
– Bądź ze mną.
Prośba. On prosi.
Prosi!
– Nie.
Muszę uważać na słowa.
John pod drzwiami.
Jim zrobi wszystko, żeby mnie mieć.
Zabije Johna.
Spali mi serce.
Nie!
John!
– Bądź ze mną. Nie możesz być aż tak w nim zakochany.
Jestem.
John.
Słyszysz?
John!
– Nie.
– Biedny Sherlock. Biedne serduszko Sherlocka.
Nie!
– Och, Mary! Nadszedł czas na ciebie!
Śpiewa. Znowu śpiewa. Gdyby nie to psychopatyczne śpiewanie, byłbym gotów z nim być.
– Co masz na myśli?
– Zastanawiam się, co cię bardziej zaboli.
– Nie myśl, że kiedykolwiek będę z tobą, jeżeli skrzywdzisz Johna.
Nie zwraca uwagi na moje słowa.
– Zabić Mary i dziecko? Czy zabić Johna?
Nie!
Nie!
Nie!
– Czy może oba? Najpierw Mary, żebyś widział jak John cierpi. Potem jego, żebyś sam cierpiał. Och, Sherlock! A potem nareszcie zostaniemy sami! Ja i ty! Możemy nawet zachować dziecko, jeżeli chcesz!
Anderson, czy ty mówiłeś, że ja jestem psychopatą? Widziałeś Jima?
– Nie myśl, że kiedykolwiek będziesz mnie miał, jeżeli skrzywdzisz Johna.
– Trójkącik?
John, nie wchodź, proszę. On ma broń. Najpierw zrealizuję plan!
– Jim.
– Nie odpuszczę, wiesz?
Wstaje. Podchodzi do mnie i kładzie mi rękę na policzku. Słyszę jak drzwi się otwierają. Jim pewnie też, ale nie zwraca na to uwagi.
– Nie odpuszczę.
Nachyla się. Szepcze do ucha.
Czuję, jak John patrzy.
Czuję, jak Jim całuje mnie w policzek.
Spieprzaj stąd, Jim.
Nie dostaniesz mnie.
– Będziesz mój! Mój! Mój!
Puszcza mnie. Patrzy z wyższością na Johna, stojącego w drzwiach.
– Nie zabierzesz mi go, Watson.
– Z pewnością, Moriarty.
Wychodzi. John zostaje. Siada w moim fotelu. Tak jak Jim. Identycznie.
Ratunku.
John.
– Zrobiłbyś to?
Nie rozumiem. Udaję, że się zamyśliłem.
– Co?
– Czy byłbyś z nim, żeby mnie ochronić.
– Tak.
Nie zastanawiam się. Przecież znam odpowiedź. Przecież jestem tak głupio zakochany.
Milczy.
– John.
– Sherlock, dziękuję.
– Nadal jest coś, co muszę ci powiedzieć.
– Racja.
Krótkie, żołnierskie. I tak wie, więc po co mam to mówić?
Wypada.
John?
– On i tak już wie, więc nie ma potrzeby, żebym jeszcze dłużej tego nie mówił.
– Obawiasz się mojej niedyskrecji?
Och, pamiętam, kiedy to powiedziałeś, John. Pamiętam!
– Nie. Obawiałem się jego. Ale już wie. Nawet to powiedział.
– Co? – przerywa. – Och.
– Dokładnie, John.
– Och, Sherlock.
Martwi się.
– Wiesz, że nie możemy?
John!
– Wiem.
– Mam dziecko.
Nie wspomniał o Mary. Jak dobrze.
– Wiem.
– I Mary.
Jednak źle.
John, John, John!
Och, John!
Och, Sherlock.
Jednak źle.
Załamuję się.
Nie widać tego, ale się załamuję.
– Powiedz to. Sherlock, proszę, powiedz to.
– Nie umiem.
Chowam twarz w dłoniach.
– Sherlock.
– Kocham cię.
Nie słychać. Och, John, nie słychać!
– Nie słychać. Sherlock, powtórz.
– To trudne.
Och, John.
– Po prostu to powiedz. Dwa słowa, prawda?
– Trzy słowa.
Trzy cholerne słowa, które setki razy powtarzałem w myślach.
– Trzy?
No powiedz. Powiedz. Powiedz! Powiedz to! Wyduś to z siebie.
Nie umiem.
– Twoje imię z przodu.
Och, Sherlock. Powiedz.
Nie! Jesteś mój!
– Powiedz to.
– Nie mogę.
Sherlock!
– Sherlock!
Nie mogę.
Muszę.
– John, kocha-
Nie mogę. Przerywam. Oddycham głęboko. Serce mi bije zbyt szybko.
Och, John.
– Kocham cię.
Nareszcie.
Udało mi się. Och, John. Jesteś ze mnie dumny?
– Ile?
– Co takiego?
– Ile ci trwało, zanim się zorientowałeś?
– Nie wiem.
– Nie wiesz.
Pytanie? Pytanie w tonie stwierdzenia. Czy może stwierdzenie od razu?
– John, w moim życiu nigdy nie było osoby, którą darzyłbym czymkolwiek więcej niż tolerancją. Nie wiem nic o miłości. Nie wiem nic o uczuciu. John, na początku byłem gotów cię tolerować. Później stwierdziłem, że jesteś lekarzem wojskowym i że możesz się przydać. Pamiętasz naszą pierwszą rozmowę o uczuciach? Ta u Angelo.
– Oczywiście. Wtedy powiedziałeś, że zaślubiłeś pracę.
– I powiedziałem, że dziewczyny to nie moja działka.
– Ale nie powiedziałeś tego o chłopakach.
– Dokładnie. Więc, doktorze, co to znaczy?
– Że jesteś gejem.
– Nigdy nie zaprzeczałem, prawda?
– Rzeczywiście.
– Pomyślałeś o tym wcześniej?
– Nie.
Och, John. Jestem zmęczony. Chcę spać. Niemożliwe.
– John.
– Tak?
Patrzy na mnie zamyślony.
– Wracasz do Mary?
– Jest moją żoną. Wracam, oczywiście.
Wstaje. Ja też. Przytula.
– Uważaj na nią.
– Wiem.
– Uważaj na dziecko.
– Chcecie je zachować?
Żartuje. Dopiero teraz zauważam, jaki ma śliczny uśmiech. Och, John.
– John!
Śmiejemy się. Najpierw patrzymy w bok. Później spoglądamy na siebie. A potem śmiejemy.
– Idę, Sherlock.
Nie idź! Nie!
– Miłej nocy.
Zostań.
– Nawzajem.
Wiem, że patrzę smutno. Nie uśmiecham się, kiedy nie widzi.
Kiedy jest już przy drzwiach, szepcze coś. Nie słyszę. Chciałbym usłyszeć.
Żegnaj, John. Miłej nocy.
Patrzę smutno, kiedy wychodzi.
Boję się o swoje serce.
Och, John.
Wyszedł. Wiedziałem, że wyjdzie. Nie siedzi w swoim fotelu, tak jak zwykle.
Och, John.
Zaparzyłem herbatę. Jedna filiżanka. Stoliczek. Skrzypce. Tym razem Chopin.
Och, John.
Wyszedł. Zostawił mnie samego, a ja się boję. Boję się o niego. Wyszedł.
Och, John.
Och, John.
Boję się o ciebie, John.
__________
Dzień dobry!
Część wstawiona z okazji moich urodzin.
Urodzin!
Och, urodzin!
Specjalnie wstałam o szóstej, żeby napisać rozdział.
I wstawić go na urodziny!
Och!
Prezenty!
Cieszę się jak małe dziecko. A jestem już prawie dorosła! Jeszcze dwa lata!
Skoro już się pochwaliłam szesnastymi urodzinami, to może napiszę coś o tym kawałku.
Otóż zawsze wydawało mi się, że Sherlock ma właśnie taki styl myślenia i mówienia, więc takiego go prezentuję (prezentuję! prezent! prezenty!). Już nie jest na haju, prawda?
Lubię to pisać.
Dokładnie.
Lubię to pisać.
Tak?
Więc, Jo! Wszystkiego najlepszego!
Nie zwracajcie na to uwagi. Naprawdę. Czasami wariuje.
~ Jo Alex
Pozdrawiam Was wszystkich cieplutko w ten upalny letni poranek! Z okazji moich urodzin życzę Wam wszystkim duuuużo weny! I duuuuużo fajnych opowiadań do czytania! I liczę na fajniutki prezent od ginsikk! Sama-wiesz-jaki c:
(Nie rozpisałam się za bardzo? Ojejku! Notka wyjdzie dłuższa od rozdziału!)
Pozdrawiam jeszcze raz
SH
PS. wspomniany theimprobableone "istnieje" naprawdę, a jego zaloty do Sherlocka można zobaczyć na blogu SH thescienceofdeduction.co.uk
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro