7
Świętowali cały wieczór. Każda wygrana przybliżała ich do spełniania marzeń, tak samo nie mogli przepuścić okazji do objadania się i śpiewania do nocy. Jadalnia wrzała od rozmów, śmiechów i radosnych okrzyków. Kolejne miski pustoszały, gdy ich zawartość pożerana zostawała przez wygłodniałych zmęczonych młodzieńców.
Sawamura cieszył się z tego zwycięstwa tak samo jak inni. Nie czuł tylko tej satysfakcji – nie zagrał w końcu w tym meczu. Irytował go fakt, że tak ciężko trenował na ten dzień, po to tylko, by siedzieć na ławce i rozgrzewać się z nadzieją w bullpenie. Tak samo wiedział, że Furuya świetnie sobie poradził i zdjęcie go w połowie meczu nie byłoby dobrym ruchem. Pokazał swoje umiejętności i poprawioną wytrzymałość, pokazał duszę asa. Sawamura nie miał okazji. Żałował.
- To łzy smutku, czy radości? – zagadnął Miyuki, nachylając się nad nim. Sięgnął ostrożnie do oka Sawamury i otarł łzę, która niemal wypłynęła już na policzek.
- Złości – odpowiedział, uniósł dłonie do twarzy i zaczął agresywnie pocierać powieki. To nie był moment na płacz, ani na wkurzanie się o głupie rzeczy. Przecież wygrali.
- Wiesz, tak czy inaczej, obiecałem ci, że połapię twoje narzuty – oznajmił półgębkiem, rzucając młodszemu chłopakowi tajemnicze spojrzenie.
- To chodźmy! – postanowił rozpromieniony. Chwycił beztrosko dłoń zdezorientowanego Miyukiego i poderwał go z siedzenia.
W tym całym zamieszaniu i hałasie nawet nikt nie zapytał ich, gdzie się wybierają i po co. Wydostali się na chłodne powietrze dworu, do wieczora jeszcze daleko, niebo jednak przysłoniły szare chmury. Eijun rozluźnił chwyt na dłoni Kazuyi, ale ten nie pozwolił się puścić i mocniej zacisnął palce.
- Chodźmy po sprzęt – powiedział Miyuki, patrząc na zdumione oczy Sawamury wpatrujące się nadal w ich splecione dłonie. – No co? – warknął niecierpliwie. Sam zaczynał się czuć przez to niezręcznie.
- Nic – odmruknął, uśmiechnął się lekko i ruszył z miejsca.
Od razu zrobiło im się lepiej, gdy z Sawamury i Miyukiego przemienili się w miotacza i łapacza. To naprawdę było ich miejsce. Kochali to. A szczególnie kochali robić to razem.
Sawamura miał tyle energii, że zapewne planował zostać na hali do wieczora, a potem może nawet do nocy, i do rana, do momentu, aż nie opadnie z sił i nie przewróci się na twarz. Miyuki dzielnie łapał jego piłki, ale w końcu ogłosił koniec, mimo wielkiego zapału młodszego kolegi. Pewnie kłóciliby się o to następną godzinę, gdyby nie sposób, w jaki Miyuki postanowił rozwrzeszczanemu chłopakowi zamknąć usta.
- Czekaj, jestem cały spocony – Eijun odsunął go niepewnie od siebie, dysząc ciężko.
- Ja też. I czemu nagle zaczęło cię to obchodzić. Normalnie nie dbasz aż tak o higienę – odparł niezadowolony nagłym przerwaniem czynności całowania i ogromną przestrzenią dzielącą teraz ich usta. Całe cztery centymetry.
- I wiem, że to podstęp. – wytknął mu wzburzony.
- Bardzo przyjemny podstęp, nie sądzisz? – uniósł sugestywnie brwi, a na twarzy Sawamury pojawiła się w końcu niechętna zgoda. – Więc nie marudź, idioto.
Wtedy ich wargi ponownie się odnalazły, ciała splotły ze sobą i żałowali, że nie ma za nimi jakiejś ściany, która by ich podtrzymała, bo byli w tej czynności tak zatraceni, że powoli ich poczucie równowagi szlag zaczynał trafiać.
- Chodźmy do mnie – zaproponował Miyuki między pocałunkami. Uchylił powieki i ujrzał zarumienioną całkowicie twarz Sawamury i jego zamglone, rozkojarzone oczy.
- Nie chcę wpaść na Kimurę – powiedział, odwracając wzrok.
- Kuramochi jest lepszy?
- No... tak, tylko-
- To chodźmy do ciebie. – kontynuował niecierpliwie. Potrzebował miękkiej pościeli pod plecami i oparcia w zapadającym się materacu.
- A-ale... - zająknął się, zaciskając usta w wąską kreskę.
Miyuki wpatrywał się w niego przez chwilę bez zrozumienia i w końcu pojął.
- Głupku, przecież nie zamierzam zaliczać kolejnych baz! – przywalił mu usztywnioną dłonią w czubek głowy. – Miłość to nie baseball!
- Och – uniósł na niego swoje lśniące oczy i patrzyli się tak na siebie przez moment, mając wrażenie, że nic ich już nie dzieli. Żadna ściana, czy przeszkoda, żaden dystans. – to... chodźmy do mnie.
Miyuki nigdy nie widział go tak nieśmiałego, a było to tak rozkoszne, że kolana się pod nim uginały, gdy widział tę część Sawamury. Powinien go wprawiać w zakłopotanie częściej.
W międzyczasie wzięli jeszcze szybki prysznic, żeby się tak okrutnie nie kleić, a kiedy czyści i w świeżych ubraniach opadli na łóżko Eijuna, poczuli ogromne zmęczenie całym dniem i jedyne, na co mieli ochotę to pójście spać.
- Eijun – szturchnął chłopaka w bok w celu zwrócenia na siebie jego uwagi.
- Co? – odwrócił się w jego stronę i zawiesił na nim wyczekujący wzrok.
- Kocham cię.
Sawamura zastygł zdumiony i z kolejnymi sekundami zdawał sobie powoli sprawę, co oznaczała owa wypowiedź. Twarz czerwieniła się coraz bardziej, ale zdeterminowane oczy dalej pozostały wpatrujące się w szczerą twarz naprzeciwko.
- Jeszcze tego pożałujesz – powiedział niegłośno, wypuszczając miarowo powietrze z płuc.
- Już żałuję – oznajmił Miyuki robiąc zniesmaczoną minę, lecz zadowolony uśmieszek mimo woli wkradał mu się na usta – no powiedz to.
- Co.
- Wiesz, co.
Sawamura łypnął na niego spod długiej grzywki, zmarszczył zaczerwieniony nos i wymruczał w końcu coś niezrozumiałego.
A Miyuki, mimo, że nie dosłyszał ani słowa, uśmiechnął się szeroko, przyciągnął twarz Sawamury do swojej i odgarnąwszy gęste włosy, pocałował go w czoło.
Potem przytulili się do siebie i nie mając siły na nic więcej, po prostu zasnęli, wsłuchani we własne oddechy.
Późnym wieczorem zastał ich tak Kuramochi, wracający ze wspólnego świętowania.
- Wiedziałem, że gdzieś zwiali razem. – powiedział do siebie pod nosem.
Z zadowolonym uśmiechem przykładnego starszego kolegi znalazł koc i narzucił go na splecione ze sobą ciała. Zadowolony z efektów pokiwał dumnie głową i zgasił światło, żeby samemu wspiąć się po drabince na łóżko i wpakować się pod kołdrę.
Ta dwójka idiotów chrapiąca pod nim na pewno sobie poradzi. Z tego co zdołał do tej pory zaobserwować, byli dla siebie stworzeni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro