O, róż Królowo!
Pierwszy śnieg rozjaśnił zimową szarość. Zmarznięta ziemia okryła swą nagość białą szatą, skrzącą się światłem słonecznym niczym brylantowa sukienka na ramionach Niepokalanej. Chłopiec wtulił się w woń kwiatów, tak delikatną, że prawie niewyczuwalną. Choć był grudzień, jemu zdawało się, że jest w kwitnącym ogrodzie.
- Piękny dar otrzymała od Pana Boga – wyszeptał zapatrzony w figurkę przybraną białymi różami.
- Nawet taki dar można zaniedbać, zlekceważyć, sprofanować.
- Ale ona tego nie zrobiła, prawda?
- Do końca pozostała czysta jak śnieg, bo od samego początku współpracowała z łaską Bożą. Od początku też oczekiwała, dzięki czemu Słowo mogło stać się ciałem.
- I zamieszkać między nami.
Chłopiec raz jeszcze spojrzał na oblicze Najświętszej Panienki. Żaden artysta nie jest w stanie oddać jej niepokalanego piękna, lecz jeśli patrzy się oczami dziecka, bez trudu dostrzega się rzeczywistość, którą rzeźbiarz starał się ukazać. Blask gwiazd w spojrzeniu, uśmiech niczym jutrzenka. Twarz cudniejsza nad perły i złoto, piękno przewyższające słońce i gwiazdy. Dusza nieskalana.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro