Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dezerter

Nie znali się dobrze. Prawie nie znali się w ogóle. Czy to była, aby na pewno rozsądna decyzja? Nie było już odwrotu. Za dużo zaryzykowałby w obydwu przypadkach. Nie mógł już wrócić do wojska, a kłamcą zawsze był kiepskim. Wiedział, że ta wojna nie niesie za sobą niczego dobrego. A tutaj znalazł się wyłącznie przez przypadek. Wciąż w uszach szumiał mu krzyki i płacz zabijanych dzieci i kobiet. Krzyki rozpaczy. Pozostali powiedzieli, że to jest dobre. Nie robią nic złego tym sposobem.

Ognisko częściowo ogrzewało jego zmarznięte dłonie. Siedzieli dookoła niego. Ktoś wyjął butelkę wódki. Każdy z nich coś stracił przez tą wojnę, w większym lub mniejszym stopniu. Jedni tłumaczyli swój cel zemstą za własne rodziny, stracony majątek. Jednak większość, do której się on zaliczał, przy życiu trzymał go tylko i wyłącznie strach przed śmiercią. Niektórzy szeptali, rozmawiali przyciszonymi głosami. Jeden wyjął niekompletną talię kart, którą zdołał ocalić podobno z pożaru. Jak tłumaczył, przynosiła mu szczęście. Było ich dwunastu, głównie początkujący żołnierze, zabrani gwałtem i pod naborem do wojska. Kiedy właściciel kart przegrał po raz kolejny zaśmiali się, nawet on, poczuł, że mogło to być dobre. Że to jest jego miejsce. Był to dobry początek nowej przygody.  

A potem przed twarzą przemknął mu lśniący biały połysk miecza, którego ostrze było równie białe jak włosy jego właściciela. Nic już nie mogło go uratować.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro