Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 9

Louis był wściekły na Hazel. Rudowłosa gryffonka zachowywała się jego zdaniem tak podle, że przestał ją nazywać własną przyjaciółką. Jemu nie zrobiła niczego oprócz małej, za to dosyć ostrej wymiany zdań, ale tego co powiedziała Danielle nie mógł jej wybaczyć. Cyra przeprowadziła z nią dosyć poufną rozmowę na temat znajomości Dan i Toma Riddle'a nieco ponad tydzień temu ponieważ dziewczynę niepokoiło to, że Addington znikała bez wieści na niektórych przerwach lub w wolnym czasie. Kiedy w końcu dowiedziała się o nowym przyjacielu krukonki, wręcz zawrzała mieszanką negatywnych uczuć i zrobiła wielką aferę poetce. Hazel Remington okazała się być dla niego zwykłą, zazdrosną zołzą należącą do fanklubu Toma Riddle'a. Jeżeli sprawa kapitanki drużyny quidditcha go bardzo martwiła, nie miał określenia na to co czuł w sprawie Dan. Dziewczyna pierwszy raz na prawdę obraziła się na kogoś z ich grona; zarzuciła Blythe, że powiedziała komuś o jej sekretnej znajomości. Co prawda Dan nie mówiła im, żeby się nie dzielili tą informacją, Louis domyślał się jednak, że nie chciała tego rozgłaszać. Dlatego też młoda Addington nie odzywała się do Cyry ani Hackney'a ponieważ stanął w obronie swojej dziewczyny chociaż w głębi wiedział, że ta nie ma racji. Tak właśnie grono przyjaciół Danielle Addington skurczyło się z pięciu osób do dwóch. A jedynie Louis Hackney przeczuwał, że stanie się coś naprawdę złego. Nie mógł jednak nawet wyspekulować z czym mogą się wiązać jego przeczucia, dlatego więc usiadł przy stole puchonów zdrowiony uśmiechami. Słabo je odwzajemnił ponieważ jego wzrok był skierowany na Danielle która siedziała obok Sykesa zasypiając z głową na jego ramieniu i jedną dłonią zanurzoną w pół płaskim talerzu kaszy manny. Uśmiechnął się pod nosem kręcąc w duchu głową nad sposobem bycia młodej krukonki.

Danielle była bardzo zmęczona, będąc dobrym obserwatorem można było dostrzec, że nie ona jedna. Uczniowie byli wykończeni z tego powodu, że nauczyciele wyciskali z nich nie siódme, ale ósme poty ponieważ trzeba zamknąć pierwszy semestr a już pozostał tylko tydzień do ferii Świątecznych. Dziewczyna w takich momentach opuszczała się nawet w pisaniu wierszy i innych utworów, co ją nie zwyczajnie denerwowało. Nie miała gdzie przelać uczucia przez co była czasem nerwowa; wiersze były w pewnym stopniu pamiętnikiem, opisywały one wszystko: jej nastrój, otoczenie, konkretną osobę a nawet durną lekcje. Plus tkwił w tym, że prawie nikt nie umiał zrozumieć głównego punktu utworu. Danielle leniwie otworzyła oczy, świat był trochę rozmazany a wszystko dwa razy głośniejsze. Odczuwała dziwne ciepło w ręce i przeciwnie traciła czucie w prawym policzku. Wymamrotała coś na wzór przekleństwa i usiadła prosto, była w Wielkiej Sali.

-  Dan wszystko dobrze? - usłyszała śpiewny głos Sykesa tuż obok swojego ucha. Wzdrygnęła się słysząc tak głośny dźwięk i ofiarowała mu zamglone spojrzenie.

- Która jest godzina? - zapytała, Sykes przebiegł wzrokiem po ścianie Sali aż w końcu odnalazł zegar.

- Mamy niecałych dwadzieścia minut do końca śniadania. - stwierdził i się uśmiechnął pokrzepiająco. Młodą Addington nic nie mogło w tej chwili pocieszyć. Czuła się jak wyschnięta rzeka na pustyni.

- Sykes ja już nie chce. - wyznała wbijając w jego czekoladowe tęczówki utrapione spojrzenie. - A muszę jeszcze powtórzyć na tą numerologię. Mamy teraz sprawdzian.

- Przecież Cyra ci - urwał kiedy dotarło do niego, że ta opcja już więcej nie istnieje. Jak zawsze, spodziewał się, że Dan wstanie i opuśći Salę, jak zwykle ona to przyjęła zupełnie pogodnie.

- No tak, właśnie dlatego muszę to powtórzyć. - uparła się. Racja,chociaż Danielle była krukonką zgapiała czasem za zgodą tego poczciwego mędrca, i chociaż była krukonką, ledwo zdawała z numerologii na Zadowalający. A Cyra Blythe jak na gryffonkę, była mistrzynią tego przedmiotu. Sykes jak zawsze przyjął postawę starszego brata i wziął jej torbę zostawiając niedojedzony posiłek, otoczył ją ramieniem i razem ruszyli w kierunku sali w której odbywała się pierwsza lekcja.

Tom Riddle radził sobie z tym uciążliwym okresem przedświątecznym wyjątkowo dobrze. Zawsze uczył się systematycznie i porządnie więc nie miał problemów, teraz wystarczyły mu jedynie powtórki. Zauważył jednak, że jego przyjaciółka nie radzi sobie tak dobrze.
Chciał uśpić czujność krukonki, ponieważ po rozmowie w Hogsmeade okazało się, że wcale nie jest jakąś rozmarzoną puchonką. Postanowił wykonać miły gest, był świadomy tego, ile cierpliwości może go to kosztować. Chciał jej zaoferować pomoc w nauce; pewnego rodzaju korepetycje. W chwili w której chciał wstać i ruszyć do toalety, z ławy wstał profesor Armando Dippet, obecny dyrektor Hogwartu. Tom uważał tego człowieka za niezwykle naiwnego pomimo jego osiągnięć osobistych.

- Ta informacja miała zostać ogłoszona dopiero na kolacji jednak z powodu mojego wyjazdu zostanie wam przekazana teraz. - widząc oburzenie mieszające się z ciekawością, kontynuował. -Moi drodzy, to zajmie kilka minut. Z okazji tysiącletniego założenia szkoły odbędzie się bal, dzień przed waszym wyjazdem do domu. Z tego powodu nie odbędzie się bal w marcu. Obecność na tym zdarzeniu jest obowiązkowa. Na bal proszę przyjść w parze, wstęp dla uczniów powyżej klasy piątej. Miłego dnia! - z tymi słowami dyrektor wrócił do stołu profesorów i dokończył śniadanie. Tom był bardziej niż niezadowolony, dwa lata temu w szkole był bal walentynkowy na który oczywiście nie poszedł, było to dla chętnych i bez pary. Miał największą ochotę zostać w ten wieczór w swoim dormitorium prefektów rozkoszując się dobrą lekturą. Nie miał zamiaru wracać do sierocińca na święta. Z kim on pójdzie? Spodziewał się, że jak przed zeszłym balem walentynkowym, pełno dziewczyn go zaprosi ale on nie miał najmniejszej ochoty pójść z żadną śliniącą się do niego nastolatką ubraną w różową suknię i koronkową bieliznę. Czy był ktoś kto go traktował normalnie? Owszem, była to Danielle Addington.



Alphard uśmiechnął się chytrze kiedy odnalazł w tłumie wiecznie rozczochraną czuprynę swojego przyjaciela.

- Więc chcesz zaprosić tą całą Danusię? - zapytał obejmując Charlusa Potter'a ramieniem. Mieli akurat wspólną lekcję z czego się młody Black bardzo cieszył. Nienawidził swojego domu; może samotny Slytherin nie był zły ale ci ludzie tak. Poprawił zielono-srebrrny krawat.

- Danielle. - poprawił go zawstydzony chłopak patrząc uparcie przed siebie. Alphard nie spuszczał z niego wzroku mając pewien cel, on wiedział, że dostanie tego czego chce. Nie mylił się. - No dobra ale nie patrz tak na mnie! Chcę ją zaprosić bo to jedyna okazja, jeśli to zrobi Riddle to nie mam szans na wyjście ze strefy przyjaźni. - mruknął niechętnie. Alphard Black wiedział o tym co się stało w Hogsmeade, jako jeden z małego grona ślizgonów którzy nie wielbili Toma Riddle'a miał przegląd o tym co się dzieje w jego kręgach dzięki o rok młodszej siostrze, Walburdze Black.

- Dlaczego miałby ją zaprosić na ten bal? - dopytywał. Charlus od razu odpowiedział z dziwną gorliwością:

- Z Sykesem obserwowaliśmy ich trochę, Riddle jest przy niej inny. Normalnie z nią rozmawia, nie jest taki...martwy i się nawet uśmiechnął. - nawiązał krótki kontakt wzrokowy z przyjacielem. - Uważam, że to coś znaczy.

Czarnowłosy chłopak prawie parsknął śmiechem.

- Myślisz, że się zakochał? - zapytał z nutą kpiny.

- Nie, nie na razie. Ale uważam, że mu na niej zależy. - ostatniego zdania Alphard nie mógł zbić, z opowieści o spotkaniu w Hogsmeade wynikało, że Tom Riddle był zazdrosny. Ruszyli razem na starożytne runy myśląc intensywnie nad tym tematem.

- Mógłbyś coś dla mnie załatwić? - odezwał się Charlus przed klasą od ich wspólnego przedmiotu. Black skinął głową dając mu do zrozumienia swoją zgodę.

- Poprosisz ją, żeby dzisiaj po lekcjach przyszła na Wieżę Astronomiczną?

Black wiedział, że Potter jest zbyt nieśmiały, żeby zrobił to sam. Uśmiechnął się zadziornie i rozczochrał, o ile to możliwe, włosy przyjaciela jeszcze bardziej.

- Jasne, po lekcji od razu pójdę do twojej Danielki i ją zaproszę w twoim imieniu.

Alphard nie wiedział, że Charlus jest w stanie uderzyć go w ramię tak mocno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro