Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 29

rok później

Danielle otworzyła sklejone przez sen oczy, głośny dzwonek od drzwi wejściowych do znudzenia powtarzał tę samą melodię. Przez chwilę zastanawiała się nad tym, czy się przypadkiem nie zepsuł. Lekko wyprowadzona z równowagi narzuciła na siebie szlafrok i opuściła swój pokój. Od razu owinął ją chłód panujący poza nagrzanym pokojem. Ziewając przeciągle, ruszyła schodami w dół, kiedy jednak dzwonek się nasilił, pospieszyła się. Nie do końca wiedząc, co się dzieje, przygotowała różdżkę. Spojrzała przez wizjer, jednak przez bezduszne ciemności panujące poza jej domem nie dostrzegła absolutnie nic. Z lekkim wahaniem przekręciła zamek i uchyliła drzwi. Z jakże wielkim zdziwieniem i radością rzuciła się na szyję przybysza. Czarne włosy miał ułożone w nienagannej fryzurze, a zielonkawe oczy świeciły się niegasnącym błyskiem typowym dla tego rodu. Dużo bardziej rozbudzona schowała różdżkę i wpuściła go do środka.

- Jak dobrze cię widzieć po takim czasie, Dan. - skomentował Alphard, pokazując w uśmiechu aż grzesznie idealne zęby. Ospale odwzajemniła uśmiech i zmarszczyła brwi.

- Ciebie również miło widzieć, Black. Tylko powiedz mi która godzina. - mężczyzna wyjął zegarek przyczepiony łańcuszkiem do szarej kamizelki, spojrzał na nią przepraszająco.

- Wybacz, że składam odwiedziny o tej porze. Dochodzi trzecia.

Machnęła ręka i znowu się do niego uśmiechnęła.

- Trudno, ważne, że jesteś. Napijesz się czegoś?

- Wina, czerwone, jeśli jest. - niezbyt zdziwiona przytaknęła, zdjął ciężki płaszcz i usiadł przy stole, obserwując jak przyjaciółka jego zmarłego ukochanego, wymachuje różdżką. Dwie szklane lampki i nowa butelka trunku wylądowały na stole przed nim. Usiadła obok i ponownie machnęła kawałkiem drewna, szkło napełniło się szkarłatnym płynem. Westchnęli i upili po łyku. Alphard, który w swoim nie tak długim życiu miał okazję spróbować wielu alkoholi, skomentował:

- Wyśmienite, który rocznik? 

- Niezbyt dobrze pamiętam, moi rodzice kupili je w podróży poślubnej we Francji. - upiła kolejnego łyka. - Więc opowiadaj, jak wygląda twoje życie od czasu ukończenia szkoły?

- Podróżowałem. Muszę ci się pochwalić, na zakładach w quidditch'u dorobiłem się słusznych pieniędzy. Zatęskniło mi się jednak za kapryśną pogodą w Anglii i pozostałymi w niej osobami. - tutaj posłał jej uśmiech, nieco smutny. - Powinienem także w końcu odwiedzić jego grób. A ty, Danielle? Jak sobie ułożyłaś życie? Masz kogoś?

- Nie ułożyłam, żyję, żeby być. Pracuję w dobrze ci znanej księgarni „Esy i Floresy" i tak jakoś mija mi życie.

- No ale nie mów mi, że jakiegoś młodzieńca sobie nie znalazłaś. Z twoim rozumem i ślicznymi oczami musiałaś złapać kogoś w sidła miłości. - mrugnął do niej, jednak całkowicie uszło to jej uwadze. Pokręciła głową i wychyliła całą lampkę. - Dziewczyno masz dziewiętnaście lat, życie ci ucieka.

- Wiesz, do kogo należy moje serce, Alphardzie.

- On jest złym człowiekiem, lepiej powiedziane: on jest potworem. - dodał uwagę.

- Nie znałeś go, żeby go słusznie ocenić, musiałbyś go poznać. 

Zapadła krótka, dosyć nieprzyjemna cisza. Brunetka uroniła łzę i kontynuowała:

- Nie potrafię pokochać nikogo innego. Powiedz, czy ty potrafiłeś wpuścić kogoś innego do serca po odejściu Sykesa?

- Nie. Myślę, że te dwie sytuacje się bardzo różnią. - spostrzegł, dolewając sobie.

- Poniekąd. Łączy nas to, że nie mamy już nikogo, a osoby, które kochamy, są już poza naszym zasięgiem na zawsze.

- Właśnie, że nie, moja droga. Dzisiaj wybieram się do „Borgin & Burkes", wiem, że Riddle tam pracuje. I jeśli uważasz go za człowieka, to chodź ze mną. 

- I co mam zrobić? Porozmawiać z nim? - uśmiechnęła się dziwnie. - Nie ma już nadziei Alphardzie. Nasze drogi się rozeszły.

- Spróbuj.

Dopili wino. Danielle oferowała mu miejsce na nowej, wygodnej kanapie. Z chęcią je przyjął, owinięty w świeżą kołdrę życzył jej dobrą resztę nocy i błyskawicznie zasnął. Powoli wydrapała się po schodach i usnęła na te kilka pozostałych godzin.

Tego ranka obudziła się niespokojna. Ubrana w zwyczajny strój — czarną spódnicę, bluzkę w kwiecisty wzór i czarne rajstopy, pomaszerowała na dół. Jej gość nadal słodko pochrapywał przed kominkiem, w którym tlił się ogień. Nastawiła wodę na herbatę i zabrała się za przygotowywanie śniadania. Kilkanaście minut później wydziedziczony przedstawiciel szlachetnej rodziny został obudzony przez zapach jajek sadzonych, boczku i świeżego pieczywa. Z rozpaczą pomyślał, że nigdy nie jadł śniadania w ciepłej, rodzinnej atmosferze. Póki Addington była zajęta nakładaniem solidnych porcji na dwa talerze, ubrał się w świeżą koszulę i resztę tradycyjnego stroju. Zasiedli razem do posiłku, spojrzał ukradkiem na dziewczynę i uśmiechnął się, widząc jak bardzo, jest zdenerwowana. Zerknęła na niego ponad brzegiem swojego kubka.

- Bardzo dobre, nie jadłem lepszego śniadania. - zwrócił jej uwagę, rozglądając się wokół siebie, kuchnia połączona z salonem pomalowane były na ciepły czekoladowy kolor. Pod sufitem nad szafkami kuchennymi wisiały suszące się zioła oraz kwiaty. Zdjęcia rodziny oraz te z Hogwartu dodawały miejscu ciepłego blasku. Posmutniał, widząc jedno z Sykesem Nash'em, chłopak nie był jeszcze wtedy widocznie chory. Obejmował roześmianą brunetkę jednym ramieniem, a w drugiej wolnej ręce świecił mu się puchar zdobyty za grę w quidditch'a. Z herbatą w ręce podszedł do zdjęcia, przejechał palcem po twarzy blondyna. 

- Ładne zdjęcie.

- Bardziej powiedziałabym, że ładne wspomnienie. - stanęła obok niego. - To właśnie wspomnienia sprawiają, że żyje w naszych sercach. 

- Mądre słowa, Addington. Chyba naczytałaś się wielu książek kujonko. - zmierzyła go nieprzyjemnym spojrzeniem. - Zbierajmy się, bo mnie jeszcze przypadkiem tutaj ukatrupisz. 

Szturchnęła go i wzięła się za zakładanie nowych oxfordek i swojego nieśmiertelnego, szarego, wełnianego płaszczu. Poszedł w jej ślady, chwilę później stali już na środku rozbudzającej się ulicy Pokątnej. Zawierciła się nerwowo i rozejrzała wokół siebie, spojrzała na sklep, w którym pracowała i rzuciła się na drzwi jak na ostatnią deskę ratunku.

- Dokąd to? - zapytał, śmiejąc się.

- Powiem tylko Clare, że muszę jeszcze coś załatwić. - odrzekła zgodnie z prawdą, uniósł gęstą, ciemną brew.

- Clare Meadowes z tobą pracuje?

- Teraz już Clare Potter. - obserwowała, jak na jego twarzy znika szok i pojawia się rozbawienie. - Mogę z tobą wejść do środka?

- Oczywiście, wypadałoby się przywitać. Nie miałeś kontaktu z Charlusem? - zapytała zdziwiona, smętnie pokręcił głową.

- Powiedziałem mu, że wyjeżdżam i, że przez ponad rok nie będzie ze mną kontaktu. 

Nie skomentowała tego. Uchylili ciężkie drzwi do księgarni i wślizgnęli się do środka, od razu owinęło ich ciepłe powietrze i aż gryzący w gardle zapach pergaminów. Widząc, jego zmarszczony nos pomyślała, że w Hogwarcie zapewne nie za często bywał w bibliotece. Ciemnowłosa piękność powoli krzątała się za ladą, wycierając kurze, Alphard nasadził swój firmowy, olśniewający uśmiech i odchrząknął. Dziewczyna uniosła oczy i wybałuszyła je ze zdziwienia. Danielle z zaciekawieniem obserwowała rozwój sytuacji.

- Oh Merlinie, Addington mogłaś powiedzieć, że będziemy mieć gościa!

- To moja wina, kiedy się kogoś nachodzi o trzeciej w nocy to trudno uprzedzać innych. - zaśmiał się, brunetka stojąca obok od razu dostrzegła zmianę jego postawy. Z umęczonego, znużonego życiem mężczyzny nagle stał się znowu nastolatek, którego pamiętała z korytarzy Hogwartu. Potter obeszła ladę i objęła przyjaciela swojego męża. - Dobrze cię widzieć Potter, mam nadzieję, że z tym swoim charakterkiem dajesz popalić Charlusowi.

Spojrzała na niego wściekle, jednak szybko zatuszowała to rozbawionym uśmiechem.

- Musisz do nas wpaść na kolację, ty Danielle zresztą też. Przydałby się zrobienie jakiegoś spotkania w starym gronie. - pokiwał głową.

- Jak coś, to Dan mi przekaże. Na razie nie mam stałego lokum, na którego adres mógłbym przyjmować listy. 

- Wiesz, że w takim razie możesz pomieszkać u nas? Char na pewno się bardzo ucieszy.

I rozmawiali tak przez następne pięć minut, brunetka stała z boku, czując, jak zaczyna ją wypełniać przerażenie nadchodzącym spotkaniem. Zastanawiała się, czy nadal wygląda tak samo, czy coś jeszcze pozostało z osoby, którą znała. Głośna wymiana zdań dobiegła końca i stanęło na tym, że Black dostał karteczkę z adresem domu świeżo upieczonego małżeństwa. 

- Muszę coś jeszcze załatwić, Clare nie pogniewasz się, jeśli się na chwilę stąd urwę?

- Proszę cię, ja cały czas gdzieś wychodzę. Leć. - pomachała teatralnie ręką. - Do zobaczenia Alphardzie!

Opuścili księgarnię. Na tym etapie krukonka poczuła, jak jej żołądek zmienia się w jeden wielki skurcz. Czarnowłosy złapał ją za ramiona i spojrzał jej głęboko w oczy.

- Co będzie, to będzie. Wiesz, jak bardzo nienawidzę tego człowieka, ale jeśli ci tak zależy, to mam nadzieję, że to wszystko się skończy dobrze. - pokiwała głową, złapała go za proponowane ramię i ruszyli. Skręcili w ciemną, śmierdzącą uliczkę, żeby chwilę później stanąć na czarniejszej wersji Pokątnej. Dumnie się wyprostował i ruszył w kierunku zadbanego sklepu z szyldem „Borgin & Burkes". Otworzył drzwi i wpuścił ją pierwszy do środka, za ladą stał starszy mężczyzna i siwiejącymi, kasztanowymi włosami. Spojrzał na nich w zawieszeniu, po chwili jednak jego twarz rozjaśnił wielki, nieprzyjemny uśmiech.

- Mogę się mylić, ale czy ja widzę pana Black'a?

- Czy ten ród jest aż tak bardzo rozpoznawalny? - zapytał jej towarzysz nonszalancko, a Danielle pomyślała, że miała okazję dzisiaj ujrzeć trzy różne twarze Alpharda. Zastanawiała się, która była prawdziwa. Mężczyzna wyszedł zza lady, zostawiając na niej papiery. Wyciągnął lekko pomarszczoną dłoń.

- Caractacus Burke. 

- Alphard Black. - uścisnęli sobie ręce, brunetka z narastającym zawodem i ulgą domyśliła się, że nie spotka tutaj Toma.

- A to jak mniemam, pańska narzeczona? Poszukujemy prezentu poślubnego?

- Przyjaciółka. - poprawiła Dan z uśmiechem. 

- Szukam cennej, rodzinnej pamiątki. Zaginęła kilka lat temu, wierzę jednak, że pan może coś o tym wiedzieć. - ton, jakim to powiedział, nie był schlebiający, a raczej prześmiewczy.

Mężczyźni zaczęli rozmawiać o owym przedmiocie, którym okazał się sygnet. Pan Burke oświadczył, że nawet znajduje się on w lokalu i, że szczerze miał nadzieję, że ktoś z rodziny Black'ów właśnie go odkupi, żeby nie trafił do prywatnej kolekcji jakiegoś snoba. Oczywiście były to brednie, Caractacus chciał go po prostu sprzedać miłymi słówkami. 

- Kupię go.

- A pan jakiś dowód tożsamości?

- Po co?

- To nie handel cukierkami tylko zabytkowymi artefaktami o dużej wartości. - dociął ostro, szybko jednak uśmiechnął się słodko. Miał coś powiedzieć, kiedy wtrącił się nowy głos.

- Caractacusie to nie będzie konieczne, znam Alpharda osobiście i poznałbym tego zdrajcę wszędzie. - z drzwi prowadzących prawdopodobnie na zaplecze wyszedł wysoki, szczupły mężczyzna z ciemnymi włosami przysłaniającymi prawe oko. Ton jego głosu był tak ostry i chłodny, że mógłby podrzynać żyły. Zielone oczy Danielle napotkały jego wzrok, wychwyciła w nich mieszankę sprzecznych uczuć. - Czy mógłbym cię prosić na chwilę? - zapytał z wahaniem.

Pan Burkes bez słowa sprzeciwu zaczął ustalać z Alphardem formalności, wyciągnął także kwadratowe pudełko ze srebrnym, połyskującym „B" na pokrywie. Tom złapał Danielle za łokieć i wyprowadził ją przed lokal. Patrzyła rozbieganym wzrokiem wszędzie tylko nie na jego twarz.

- Danielle? - jej wzrok mimowolnie wbił się prosto w jego oczy, jej ciałem wstrząsnął słaby dreszcz. Cały stres i nerwy zżerające ją od paru godzin ulotniły się w mgnieniu oka. Brunet patrzył na nią swoim chłodnym spojrzeniem, jednak mimika jego twarzy zmieniła się na nieco bardziej uwolnioną. - Za kilka dni kończę pracę i wyjeżdżam daleko stąd. Dobrze, że przyszliście, chciałbym się w końcu pożegnać tak, jak przystało.

- Nie wrócisz?

- Wrócę, ale wtedy już nie będzie niczego. - ku jej olbrzymiemu zdziwieniu jego dłonie wślizgnęły się pod jej płaszcz i spoczęły na jej talii. Przyciągnął ją do siebie tak, że stykali się klatkami. Jej oddech stał się dużo płytszy. - Pocałujesz mnie ten jeden ostatni raz?

- Kochasz mnie? 

Pytanie opuściło jej usta wcześniej, niż zdążyła nad nim pomyśleć. Obserwowała, jak jego twarz się zmienia, miała wrażenie, że za jego mleczną skórą zaraz ujrzy kręcące się śruby i inne elementy maszyny. Przybrał bezwyrazową maskę.

- Pocałujesz mnie?

Pozwoliła pytaniu wyślizgnąć się ze sceny. Przegrała.

- Jeśli przestaniesz mieć ten nijaki wyraz twarzy.

- Dlaczego? - lekko zmarszczył brwi.

- Bo nie chce się całować ze ścianą. - na jego blade usta wkradł się mały uśmiech, w tej chwili łzy wylały się gładką falą z jej oczu. Zanim zdążył zareagować na ten widok, Danielle obdarzyła jego usta delikatnym pocałunkiem. Stali tak przez chwilę nie czując nic oprócz ruchu własnych warg oraz dotyku napierającej na siebie skóry. Wkrótce jednak pocałunek został złamany przez jej odsunięcie twarzy. Położyła jedną rękę na jego klatce, a drugą zakryła usta, jego ręce pozostały w bezruchu na jej talii. Widział, wręcz czuł, że chciała coś powiedzieć. Czuł, że byłyby to tak mocne słowa, że potrafiłyby go obrócić o trzysta sześćdziesiąt pięć stopni. Miał wręcz nadzieję, że tak się stanie. Jednak z jej ust nie wyszły żadne słowa, jedynie łkanie. Pogrążona w szybko rozwijającym się płaczu, odwróciła się i znikła w ciemnej uliczce.

A Tom stał tam, jeszcze długo. Dopiero kiedy Alphard opuścił sklep i spojrzał z uniesioną brwią na jego twarz pokrytą rozsmarowaną, różową pomadką, obudził się. Wszedł do środka gotowy wyrzucić z głowy wszystkie wspomnienia z brunetką. Pozostał jedynie posmak słonego od łez i bólu pocałunku, i widmo grzejącego dotyku na jego klatce.

- Caractacus.

- Tak, panie?

- Mów do mnie Lord Voldemort.




2110 słów, napisałam to w godzinę o drugiej rano. Pozdrawiam.

Macie już jakieś solidne podejrzenia co do zakończenia?


- Mówcie do mnie Arctus. - brunetka zawinięta w kocu z papierosem w ręce wybuchnęła śmiechem. „Komedia" pomyślała, nie wiedziała tylko, czy mówi o swoim życiu, czy twórczości.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro