ROZDZIAŁ 27
krótka notka: jako iż zbliża się koniec książki, chciałabym zrobić q&a; jeśli macie ochotę, możecie mi zadać pod tym rozdziałem różne pytania
nie przeciągam już dłużej, miłego czytania x
Danielle upchnęła ostatnią parę skarpetek skręconą w kulkę do walizki, po czym machnęła różdżką, a zamek zatrzasnął się na amen. Spojrzała na papiery leżące obok, były to świadectwa z wszystkich lat oraz zaświadczenie o ukończeniu szkoły. Przygładziła granatową sukienkę na grubych ramiączkach założoną na białą koszulę i ubrała nieco znoszone oksfordki. Dormitorium było już puste, po raz ostatni rozejrzała się po miejscu, które służyło jej za dom. Za dwa miesiące ich miejsca miały zając młode czarownice, a za kolejne siedem lat następne i tak w nieskończoność. Złapała walizkę i stanęła przed lustrem, stresowała się. Po opuszczeniu pociągu oficjalnie wkraczała na drogę dorosłości, zupełnie sama. Postarała się na siłę uśmiechnąć w swój charakterystyczny, miły sposób. Opuściła wieżę Ravenclawu.
Drogę do Londynu odbyła w przedziale z Alphardem Black'iem. Pierwsze pół godziny siedzieli w głuchej ciszy, wydawało się, że nawet radosne krzyki z przedziałów obok nie były w stanie tego zmącić. Później jakoś poszło samo, ślizgon najpierw obwiniał Dan za śmierć swojego ukochanego, chociaż oczywiście nie wiedział, ile ma racji. Brunetka wtedy jedynie przesiadła się na miejsce obok i pozwoliła mu wypłakać się na swoim ramieniu. A później nagle temat się uciął, zupełnie jakby wraz z przekroczeniem granicy Wielkiej Brytanii, Sykes Nash został odległym wspomnieniem. Alphard Black chciał wyjechać, po prostu wyprowadzić się daleko od rodziny. Skończyło się na tym, że Addington dała mu swój adres, zapraszając go kiedyś z odwiedzinami. Opuściła pociąg jako jedna z ostatnich osób, jako iż jej się nie spieszyło. Wysiadła i podjęła próbę zapamiętania tego widoku na zawsze. Cały peron był zatłoczony ogromną ilością osób, większość emocjonalnie się żegnała z przyjaciółmi i znajomymi. Danielle stała pośrodku tego całego zamieszania pełnego wylewu łez i śmiechu. Poczuła, jak uśmiech wytraca się z jej ust, już więcej nie należała do tej grupy. Bezradnie rozejrzała się wokół siebie, dostrzegła go. Wpatrywał się prosto w jej oczy, póki inni do niego coś mówili, on jedynie wlepiał w nią swoje martwe spojrzenie. Miała wrażenie, że to ostatni raz co go widzi. Dlatego uśmiechnęła się lekko, odwróciła i opuściła peron 9 i 3/4 na zawsze.
Drzwi cichutko skrzypnęły, kiedy ostrożnie je za sobą zamknęła. Przekręciła klucz w zamku i rzuciła go na komodę stojącą obok. Nie czuła się, jakby wróciła do domu, bo nikt jej nie witał i jej nie gratulował, kipiąc dumą ukończenia szkoły. Wydział z Ministerstwa po ukończeniu śledztwa posprzątał całą krew i zdemolowane meble; stolik ze szklanym blatem stał nieruchomo pomiędzy kanapą a kominkiem, pokrywała go jedynie cieniutka warstwa kurzu. Wszystko ponownie wyglądało tak, jak powinno. Postawiła nieco ciężki kufer na ziemi i ruszyła do kuchni, widząc otwartą szafkę i kubki przykryte taką samą warstwą kurzu co stolik, straciła ochotę na herbatę. Postanowiła posprzątać. W końcu ten budynek ponownie miał być jej prawdziwym domem. A gnębiło ją w nim wszystko, brud, kurz i fakt, że pomieszczenia były jak wyjęte z żywych wspomnień z martwymi osobami. Dlatego podjęła decyzję, która mogła się innym wydawać nierozsądna. Jeszcze tego samego dnia zadzwoniła do ekipy remontowej i uzgodniła termin rozpoczęcia.
Dwa dni później do jej drzwi zapukała czwórka wesołych, młodych mężczyzn w roboczych ubraniach. Przecisnął się przez nich na oko pięćdziesięciolatek, z którym Danielle miała najwyraźniej przyjemność rozmawiać przez telefon. Trójka młodzieńców wyjęła różdżki i zabrała się za malowanie ścian zewnętrznych budynku, brunetka przyglądała się temu z uśmiechem. Jeden z nich, wysoki chłopak o złotych włosach i jaśniutkich, błękitnych oczach zauważył to i puścił do niej oczko. Dopisujący humor prysnął jak bańka mydlana, odwróciła się i zniknęła w otchłaniach domu. Usiadła na krześle i westchnęła, wiedziała, że zachowała się z pozoru dość idiotycznie. Dan po prostu nie chciała poznawać nowych ludzi, zbliżać się do nikogo i coś czuć. Bała się tego, że każda bliska jej osoba zginie. Do kuchni wszedł mężczyzna, szef rodzinnego interesu ciągnącego się od pokoleń — Hamish Velvet. Uśmiechnął się do niej serdecznie i wyciągnął rękę z kopertą.
- Przed chwilą przyleciała sowa, upuściła ten list przed drzwiami. Jest skierowany do pani.
- Dziękuję. - przyjęła kopertę. Velvet był już w połowie drogi do opuszczenia domu, kiedy spontanicznie zapytała. - Panie Velvet?
Przystanął w drzwiach do przedsionka.
- Tak?
- Kim jest ten chłopak ze złotymi włosami?
- To mój syn, Rutherford. - uśmiechnął się do niej, puścił oczko i wyszedł. Od razu pomyślała, że młody Velvet odziedziczył ten łobuzerski błysk w oku i gest właśnie po ojcu. Z namiastką uśmiechu błąkającą się po ustach ponownie spojrzała na kopertę zaadresowaną do niej. Serce zabiło jej dziesięciokrotnie mocniej i nagle stanęło. Znała to pismo, znała je zbyt dobrze, żeby je w sekundzie ujrzenia nie przypisać do jego osoby. Ile razy na lekcji siedząc obok, denerwowała się przez to, że on, chociaż pisał szybko jak strzała, jego pismo pozostawało staranne i lekko pochylone w prawo. Przejechała palcem po napisie na środku koperty, „Danielle Carina Addington". Z ust wyrwało jej się ciche westchnienie. Sięgnęła po nóż do otwieraniach kopert, chwilę później wyciągała już zgięty w pół pergamin. Wyprostowała go i płytko oddychając, zabrała się za czytanie treści.
Danielle,
wiedz, że nie chciałem cię skrzywdzić swoimi czynami. Śmierć Sykesa była też spowodowana obawą o twoje bezpieczeństwo. Dopiero po tym, jak odeszłaś, zrozumiałem ile jedna osoba, może dla kogoś znaczyć. Podejrzewam, że nasze drogi się jeszcze nie raz skrzyżują, ponieważ w pełni powróciłem do pierwotnych celów i ambicji. Kawałek mojej duszy ci zostawiam, bo należy on do ciebie pod każdym względem. Uważaj na siebie.
T.M.R.
List wyślizgnął jej się z rąk. To był oficjalny koniec, rozmowa w pokoju życzeń była ich ostatnią, później nic sobie już nie tłumaczyli, chociaż zalała ich fala niepewności i pytań bez odpowiedzi. Coś w tym liście utwierdziło ją w tym, że straciła Toma. Nie chodziło tutaj nawet o rozpad ich relacji, straciła tego człowieka i okazję na uratowanie go. Była do bólu pewna tego, że będzie rozszczepiał swoją duszę, aż w końcu prawie nic z niej w nim nie zostanie. A jeśli straci duszę, to straci nabyte emocje i uczucia. Stanie się nieczułym potworem. A Danielle wiedziała, że nic z tym nie może zrobić. Nie było dla niego ratunku.
Tego samego dnia, kiedy słońce już zaczynało już wędrować w kierunku ziemi, a Addington pożegnała już ekipę, podjęła decyzję o odwiedzeniu starego znajomego. Przebrała rozciągnięte jeansy i białą koszulkę na szeroką, czarną sukienkę na ramiączkach. Zamknęła drzwi wejściowe na klucz i powędrowała jeszcze do tylnej części ogrodu, rosły tam nieokiełznane krzaki wielkich róż. Ścięła szesnaście największych, białych i związała je w bukiet. Była gotowa. Przymknęła oczy i poczuła, jak całe jej ciało zaczyna wirować i kurczyć się w kierunku pępka. Ciepły podmuch wiatru upewnił ją w tym, że była na miejscu. Otworzyła oczy i rozejrzała się po cmentarzu. Pomimo tego, że był lipiec, a ciepłe promienie słoneczne śmiało gładziły kamienie nagrobkowe, miejsce to wydawało się zionąć chłodem. Rozejrzała się wokół siebie, cmentarz nie był zbyt duży. Zaskoczył ją widok wielkiej posiadłości górującej na niskim wzgórzu naprzeciwko, grube ściany budynku powoli zaczynał obrastać gęsty bluszcz. Był to piękny, ale i smutny widok. Posiadłość straciła zainteresowanie Dan w chwili, w której ujrzała skromny grobowiec z szarego kamienia pokryty zwiędłymi kwiatami. Danielle upewniła się, że okolica świeci pustką i wyjęła różdżkę, jednym zaklęciem uprzątnęła kilka bukietów i wieńców. Obok najnowszej tabliczki z imieniem Sykes Nash położyła piękne, białe róże ze swojego ogrodu. Ile razy blondyn u niej był, tyle razy się nimi zachwycał. Położyła dłoń na zimnym kamieniu i przygryzła wargę, chcąc uniknąć płaczu.
- Nashie, gdybym wiedziała, że twoje pytanie o przepisanie zadania było ostatnią namiastką rozmowy, to przysięgam, że skończyłoby się to inaczej. Nie skończyłoby się to wtedy. Nie powinnam była postawić Toma ponad ciebie, ponad was wszystkich. - straciła panowanie nad poprzednim zamiarem, łzy lały jej się ciurkiem po bladej twarzy. - Alphard ma rację, to wszystko to moja wina. Powiedziałam ci zbyt wiele, wystawiając cię tym zagrożeniu. Wybacz mi, Sykes.
- Szczerze to od początku podejrzewałem, że Riddle będzie przyczyną katastrofy. - brunetka odwróciła się w szoku, żeby napotkać znajomą parę przenikliwych, szarych oczu. Z szokiem wpatrywała się w osobę, którą nie widziała przez pół roku. Jej pierwszym odruchem było rzucenie mu się na szyję, jednak widząc jego wyraz twarzy pozostała w bezruchu. Louis Hackney wydawał się niższy niż go zapamiętała, bujne czarne włosy ścięte miał na krótko, a z twarzy wytracił mu się ten przyjazny cień. - Spójrz.
Wskazał podbródkiem na okazały grobowiec z siwego marmuru, majestatu dodawała mu rzeźba ogromnego anioła śmierci. Szybko domyśliła się, że puchonowi nie chodziło o to dzieło sztuki. Odszukała najniżej położoną tabliczkę, zaśmiała się. Widząc napis, poczuła jak jej świat się znowu powoli wali — „Thomas Riddle 1905-1943". Czarnowłosy chłopak patrzył na nią w ciszy, łzy lały jej się po twarzy, póki z ust nieustannie wydobywał jej się dziwny śmiech, w którym nie było nuty rozbawienia. Danielle mogłaby się założyć o własne życie, że to właśnie Tom, syn tego mężczyzny jest sprawcą śmierci.
- Popytałem we wsi już jakiś czas temu. Był mugolem, znaleziono martwą całą rodzinę. O morderstwo obwiniono Morfina Gaunta, który dopiero co wrócił z Azkabanu. - krukonka zacisnęła ręce w pięści i otarła nimi oczy. Tom nie miał zostać potworem, on nim już był. - Jak do tego doszło... wiesz, do śmierci Sykesa?
Pierwszy raz od początku spotkania dostrzegła u niego jakąś emocję, był to ból. Addington usiadła na niestabilnej ławeczce przed grobowcem, Louis po chwili zajął miejsce obok.
- Po śmierci Cyry i twoim odejściu, z Sykesem zostaliśmy sami. Jednak nasza relacja, nasza przyjaźń się przez to wcale nie upewniła. On zaczął się spotykać z Alphardem Black'iem a ja z Tomem. Później Abraxas popełnił samobójstwo. Sypało się równo, kiedy obydwoje przeżywaliśmy miłosne kryzysy, zbliżyliśmy się znowu. Powiedziałam mu zbyt wiele o mrocznych planach Toma. - pokręciła głową z bolesnym uśmiechem. - Oczywiście on się o tym dowiedział. Sykes chciał powiedzieć wszystko Dumbledore'owi, przez to Tom trafiłby do Azkabanu, ja prawdopodobnie też skoro o wszystkim wiedziałam. Więc znaleziono ciało Sykesa w Zakazanym Lasie, podobno spadł z miotły.
- Nie wiem, o co zapytać wcześniej.
- Pytaj o wszystko naraz.
- Sykes był gejem prawda?
- Wiedziałeś?
- Domyślałem się. - uśmiechnął się cierpko. - Chociaż przez długi czas myślałem, że był zakochany właśnie w tobie.
- Nie wypada mi pytać o Abraxasa. Niech spoczywa w spokoju. - skinęli głowami. - Ale powiedz mi, czy ja dobrze myślę. Riddle zabił Sykesa?
- Nie bezpośrednio, któryś z jego zwolenników to zrobił.
- Możemy o tym teraz nie rozmawiać, proszę? - poprosiła, Hackney westchnął i pokiwał głową.
- Myślę, że nie będzie kolejnej okazji. Jutro znowu wypływam. - widząc zdezorientowane spojrzenie byłej przyjaciółki, rozwinął. - Po rzuceniu szkoły dołączyłem do marynarki, trwa wojna, Danielle.
- Możesz zginąć. - zauważyła głupio, uśmiechnął się do niej.
- Nie mam dla kogo żyć. Złamano mi serce, wiarę i w końcu ja złamałem swoją różdżkę. Czas na mnie, Dan.
Wstała i pomimo jego chłodnej postawy do mocno przytuliła, co w końcu odwzajemnił.
- Louis obiecaj mi, że jak następnym razem wrócisz, to mnie odwiedzisz. - oczy jej zabłyszczały. - Nie mam już nikogo, wszyscy nie żyją.
- A Tom?
- Tom nigdy nie żył.
Rozdział troszeczkę dłuższy niż zazwyczaj. Tak to cholera bywa, że pierwsze tysiąc słów idzie w zabójczo wolnym tempie, a kolejne tysiąc jak po maśle. Kto jest/był waszą ulubioną postacią?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro