Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 24

Miała zgarbione ramiona i lekko zwieszoną głowę, Danielle Addington nie była wojowniczką. Czuła się wciśnięta w wygodny fotel przez przenikliwe spojrzenie profesora Dumbledore'a. Mężczyzna podał jej pergamin z wykresem jej nieobecności. Ciężko przełknęła czując jak pot spływa jej po twarzy. Od śmierci Abraxasa opuściła się jeszcze bardziej niż po świętach.

- Jak rozumiem, pan Malfoy był dla ciebie kimś ważnym? - nie rozumiała dlaczego o to pytał. Nie raz, ale dwa razy przyłapał ich na gorliwej wymianie pocałunków w trakcie nocnej ciszy. Nie skinęła nawet głową z grzeczności. - Danielle, wiem, że strata czterech bliskich osób to dla ciebie wielki cios. Oraz wypadek pana Nash'a. Jednak do końca roku szkolnego pozostały już tylko trzy miesiące. Nie zmarnuj siedmiu lat ciężkiej nauki, szkoda byłoby to wszystko powtarzać. Wiem, że masz w otoczeniu bardzo bystrą osobę. Tom jest wybitnym uczniem, może by ci pomógł?

Nie mogła odeprzeć myśli, że Albus Dumbledore bardzo ostrożnie przyglada się jej reakcji, miał niezdrowo badawczy wzrok. Wiedziała, że chodzi o Toma. I wiedziała, że profesor nie myśli tutaj o ich żadnych głębszych relacjach. On wiedział. Wiedział, że Tom jest inny. I chciał żeby Danielle powiedziała mu więcej. Zawładnęło nią uczucie które pojawiło się po raz pierwszy dopiero kilka miesięcy wstecz, złość pomieszana z paniką zawładnęła jej ciałem. Pomimo tego, wyraz jej twarzy nie zmienił się nawet o milimetr.

- Zapytam go. Czy mogłabym już pójść? Mam dwa eseje do napisania.

- Ależ oczywiście, rozumiem. Nie zapomnij o tym z transmutacji. - i chociaż jego ton był żartobliwy, Danielle patrząc mu w oczy wiedziała, że jest poważny, i nie chodziło o esej.


Nie będąc w stanie złapać oddech runęła na posadzkę pustej łazienki. Jej klatka piersiowa unosiła się regularnie w górę i w dół, póki serce nie wyrabiało z nowym tempem i podskakiwało w klatce kości jak szalone. Rzeczy wysypały jej się z wiecznie pękającej w szwach torby, w ogóle na to nie zwróciła uwagę. Do chwili w której jej wzrok padł na pióro. Nadal miarowo dysząc usiadła i sięgnęła po przyrząd zwykle używany do pisania. Automatycznie przygładziła ręką poranione przedłokcie, przymknęła oczy i mocniej ścisnęła pióro czując na koniuszkach palców jego zimny grot. 

- Co ty robisz? - prawie krzyknęła słysząc chłodny, zamatowy głos tuż za swoimi plecami. Była pewna tego, że zaraz zemdleje. Zmarszczyła brwi widząc Toma w nieużywanej, damskiej łazience. W ogóle nie słyszała żeby nienaoliwione drzwi wejściowe skrzypnęły wraz z jego przybyciem. Czując skrajne wycieńczenie ponownie osunęła się na posadzkę wypuszczając przy tym pióro z ręki. Nie miała siły do rozmowy z nim. Poza tym nadal było jej źle po tym jak nie przyszedł na spotkanie o które go poprosiła, a wiedziała, że zamiast tego przesiedział całą noc w gronie swoich zwolenników. Mocno zacisnęła palce wokół ręki, syknęła. Podłużne skrupy zginając się wraz ze skórą pękły wbijając się do rany. Czując to opanowała ją swoista ulga i ból. 

Tom stał przy umywalkach niezbyt rozumiejąc scenę prezentującą się przed nim. Pergaminy, pióra, słoiki z atramentami i inne rzeczy walały się po całej łazience. Wygladało to jakby torba krukonki wybuchła. Bardziej go jednak zaniepokoił widok Dan, siedziała z zwieszonymi ramionami trzymając jedno z piór w taki sposób, jakby to był nóż lub sztylet. Jej twarz wydawała mu się jeszcze bardziej poszarzała, a powieki i cieniutka skóra pod oczami wręcz sine. Wyglądała niezdrowo, wyglądała wręcz martwo. Największe wrażenie wywarło na nim jej spojrzenie, było spłoszone i wycieńczone. Dziewczyna wygladała jakby miała się za chwilę zachwiać i zemdleć.  Kiedy runęła na ziemię, Tom przez chwilę myślał, że tak się naprawdę stało. Położył swoją torbę na ziemi i podszedł do krukonki, przykucnął obok niej.

- Danielle? - brak odpowiedzi. Patrzyła się w sufit mając na wpół zamknięte oczy, wydawała mu się być nieprzytomna. W milczeniu zebrał jej rzeczy i ułożył je do nieco zniszczonej torby. Przewiesił sobie obydwie torby na ramieniu po czym pomógł jej wstać. W milczeniu zaprowadził ją do pokoju życzeń i ułożył ją do snu na miękkim łóżku w rogu pomieszczenia. Miał się oddalić w kierunku biurka zastawionego poprzednio zapomnianymi rzeczami, kiedy sobie o czymś przypomniał. Ostożnie podwinął rękaw jej koszuli, nie wiedział dlaczego, ale serce stanęło mu w miejscu. Skórę miała rozdartą, i trafnie odgadł jak do tego doszło. Musiała wbijać pióro w okolicach nadgarstka i ciągnąć nim w dół rozszarpując delikatną tkankę. Kilka ran zalało się świeżą krwią. A Tom przeklnął, przeklnął po raz drugi i trzeci. Bo dopadło go rozbrajające uczucie winy i bezradności. Nie do końca rozumiał czemu, ale był świadomy, że to z jednej strony jego wina. Nie rozumiał ludzi zbyt wybitnie, prawie wcale. Jednak po zdarzeniach jak śmierć rodziców Addington oraz samobójstwie Abraxasa zrozumiał, że ludziom na sobie zależy chociaż nie zawsze to widać. I Tom przeoczył fakt, że teraz już martwy ślizgon kochał krukonkę po jego boku całym sercem i starał się ją przed nim ochronić, przeoczył też, że osoba po jego boku pogrążona w otchłani snu powoli wygasała. Ślizgon zacisnął pięści, już jakiś czas temu przestał wewnętrznie uciekać od tematu uczuć do Danielle. I był pewien tego, że kocha dziewczynę leżącą obok. Był pewien tego, że nie był dzieckiem amortencji, bo uczucie które wychodziło z jego serca było zbyt prawdziwe. Tylko, że Tom nie był dobrym człowiekiem. Zamordował już nie jednego człowieka, i wiedział, że zabije znacznie więcej, bez wahania. Nie mógł policzyć ile razy ile osób wprawił w stan obłędnego cierpienia. Chciał opanować Świat Magii, chciał zostać oficjalnie najpotężniejszym czarodziejem wszystkich czasów. Odechciewało mu się kiedy patrzył na wpół żywą Danielle Addington, zubożałą formę życia. Przypomniał sobie o jej lekko opalonej twarzy posianej piegami, jaskrawych zielonych oczach odbijających październikowe słońce, miękkich, jasnych włosach i najszczerszym uśmiechu. Zniszczył ją. I wtedy to do niego dotarło, pragnął tego żeby była po jego boku równie bardzo co władzy. Czuł się bezradny bo nie wiedział jak jej pomóc, jak ją naprawić. Wiedząc, że nic nie zrobi póki dziewczyna się nie obudzi i nie będzie w stanie rozmawiać, wstał i zasiadł przy biurku i otworzył ciężką księgę.

Danielle obudziła się jakąś chwilę temu. Pomimo tego trwała w bezruchu obserwując Toma Riddle'a zgłębiającego najciemniejsze zakątki magii. Jak zawsze, siedział nienagannie wyprostowany. Podtrzymywał podniszczoną książkę, póki w drugiej ręce trzymał różdżkę. Z końca białego, pięknie wyrzeźbionego drewna wydobywała się ciemno czerwona poświata. Nie miała zielonego pojęcia jaką sztukę właśnie opanowywał, jednak czuła, że było to coś złego. Ciszę przerywaną jedynie obracaniem stron zmącił syczący szept drażniący ucho, gęsia skórka wyskoczyła jej na całym ciele. Kiedy szept przybrał na sile, coś zaiskrzyło a różdżka zapłonęła żywym ogniem. Tłumiony skrzek potargał bębenki w jej uszach. Otworzyła oczy które nieświadomie zacisnęła, na stole leżał martwy ptaszek. Nie zauważyła go wcześniej. Jednak to wzrok martwego stworzenia sprawił, że ją zamurowało. Szklane spojrzenie wlepione w próżnię.

Jej ojciec leżał na brzuchu z rękami wyciągniętymi przed siebie, głowę miał odwróconą na bok, jego szaroniebieskie oczy były szeroko otwarte.   

Usiadła starając się narobić jak najmniej hałasu. Zdała sobie sprawę z tego, że znjadywali się w pokoju życzeń. Zmartwiło ją to, że nie mogła sobie przypomnieć jak się tam dostała. Nie pamiętała też zdarzeń po wyjściu z gabinetu profesora Dumbledore'a. Może tak było lepiej? Zacięła zęby kiedy oparła się na lewej ręce, z zaskoczeniem odkryła, że była ona opatrzona. Ponownie przeniosła wzrok na Toma, siedział teraz odwrócony do niej. Księga była zamknięta a ptak zniknął. Przed chwilę mierzyli się spojrzeniami, bez słów wiedziała, że on wie. 

- Jak się czujesz?

- W porządku.

- A tak naprawdę?

- Źle.

Rozmowa urwała się tak szybko jak się skończyła. Tom nie wiedział co powiedzieć, jakie słowa dobrać. Danielle postanowiła szybko zmienić temat nie chcąc rozmawiać o sobie.

- To czarna magia, prawda?

- Tak.

- Co mu  zrobiłeś?

- Nie wiem czy chcesz o tym słuchać.

- Chcę.

Westchnął przerywając kontakt wzrokowy, złapał księgę i otworzył ją kilka stron przed środkiem. Podszedł do niej i jej ją wręczył, stojąc zaczął tłumaczyć, póki ona przeglądała dość nieprzyjemne dla oka malunki na marginesach. Księga była raczej pamiętnikiem, strony były zapisane dosyć cienkim, pochylnym pismem. Każda litera wyglądała jakby była naskrobana w strasznym pośpiechu. Pod niechlujnymi a za razem eleganckimi notatkami widniały dokładne rysunki tego, w jaki sposób rzucać zaklęcie; układ różdżki, wymowa. Nic jednak nie rozumiała, wszystko było w obcym języku.

- Powoli wstrzymałm pracę jego układu oddechowego przez co jego mózg się przestał dotleniać. Na wskutek tego akcja serca została zatrzymana. Przy tym moc magii zaczęła go zgniatać łamiąc mu kości.

Danielle spojrzała na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. 

- To zrobiłeś też Sykesowi.

Ponownie olśniła go jej ponadprzeciętna inteligencja. Podejrzewał, że połączyła fakty zanim dokończył swoją wypowiedź.

- Z powodu braku tlenu dostał halucynajci. - omiotła go spojrzeniem. - Wszystko się zgadza.

- Wiem, że miałem nie tykać twoich przyjaciół, bliskie ci osoby. Ale... straciłem nad sobą panowanie.

- Mógł zginąć. Leży teraz w świętym Mungu. Jest nieprzytomny od tego zdarzenia. Tom jeśli chcesz opanować największe czynniki magii, najpierw musisz opanować siebie. - poczuł jak automatycznie zaczyna być wściekły. Tylko, że był świadomy tego, że atak nie zdarzyłby się gdyby nie jego brak opanowania i nerwy. Danielle złapała jego rękę, w milczeniu dał się pociągnąć w stronę łóżka, usiadł. - Masz ogromny talent i predyspozycje, nie zmarnuj tego.

- Wiem. - spojrzał na jej zmęczoną twarz, uśmiechnęła się tak jak dawniej. Poczuł, że mu ulżyło.

- Rozmawiałam z Dumbledore'm, podejrzewa. - jego spokojna, uwolniona postawa znowu wyparowała. Zacisnął szczękę oraz pięści zgniatając przy tym szczupłą dłoń Dan. Syknęła cicho, szybko rozluźnił uścisk.

- Podejrzewa? Od kiedy przyszedł do sierocińca coś podejrzewa. Wie, że to ja stoję za wszystkimi atakami w szkole. Tylko nie ma dowodów. - pogładziła palcem jego dłoń, a jemu ponownie wlała się do głowy myśl o tym jaki jej dotyk był przyjemny. Jak śnieg na rozgrzanej skórze.

- To on odkrył, że jesteś czarodziejem?

- Tak. Myślałem, że był lekarzem. Pani Cole, opiekunka z Wool's Orphanage wzywała ich całkiem często. Jako dziecko szybko odkryłem, że posiadam dar i nauczyłem się go wykorzystywać. Wkrótce wszystkie dzieci i pracownicy zaczęły mnie darzyć szacunkiem ze strachem na pierwszym miejscu. Nikt nie potrafił wytłumaczyć dziwnych zjawisk mających miejsce zawsze w mojej obecności, dlatego badano mnie. Oczywiście nikt nigdy nie doszedł do sensownych wniosków. - Danielle posmutniała na myśl o młodym Tomie Riddle'u w zimnym, putym budynku w którym traktowany był jak dziwak. Na jego twarzy wypisana była gorycz. - Dumbledore w jakiś sposób dowiedział się o tym i odwiedził mnie, wytłumaczył mi kim tak naprawdę jestem i zaoferował mi naukę w szkole magii, w Hogwarcie. Myślę jednak, że od pierwszego spotkania wiedział, że jestem kimś więcej niż zagubioną sierotą z wielkimi mocami.

- Tom?

- Tak?

- Wiem, że wychowywanie się w tak okropnym miejscu miało na ciebie duży wpływ. Brak solidnej rodziny, po prostu brak rodziny, rodziców i miłości wywarły na tobie ogromne piętno. - westchnął czując się niekomfortowo z jej słowami. - Wiem, że nie zmienisz planów ani dla innych, ani dla mnie ani dla siebie. Ale chcę ci dać dom którego nie miałeś. Będę przy tobie.

- Zawsze?

- Zawsze.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro