ROZDZIAŁ 23
Alphard przysiadł na parapecie starając się uspokoić oddech po męczącym biegu. Próbował sobie wmówić, że nie wie o czym chce z nim porozmawiać krukon. Widział od paru tygodni, że coś się z nim dzieje. Wydawał się być nieobecny, a Black doskonale wiedział dlaczego. Nie potrafił jednak przekonać własnego strachu i zawodu. Bo chociaż nie należał już oficjalnie do rodziny i nie musiał się liczyć z opinią Black'ów i innych, nie potrafił do końca cieszyć się osobistą wolnością. Idei toujours pur potrafił się postawić już w bardzo młodym wieku, i nie miał problemów z wykłócaniem się o rację z rodzicami, kuzynowstem czy kimkolwiek innym. To była dla niego sprawa bez pytajników, nie miał żadnych wątpliwości. Miał jednak inny problem, podświadomie dalej zastanawiał się co sprawiłoby, że jego ojciec wstydziłby się za niego, i podświadomie często stosował się do tego. Zawsze kiedy patrzył w rozświecone przez miłość i czułość oczy Sykesa, czuł się najszczęśliwszy na świecie. Ledwo co rozstawał się z blondynem dopadało go uczucie pustki i wstydu w towarzystwie skurczów żołądka. Jego ojciec, Pollux Black byłby obrzydzony. Więc starał się sam wyleczyć, starał się poczuć to co powinien - pociąg do przedstawicielek długich, szczupłych nóg, czerwonych ust i błyszczących oczu. Tylko, że Sykes Nash posiadał wszystkie te rzeczy, i miał do zaoferowania więcej niż ktokolwiek inny. Alphard nie był w stanie opisać charakteru ukochanego, był po prostu jego zdaniem idealny. Powoli zaczynał się zatracać w myślach o chłopaku, kiedy ten wyłonił się zza rogu przygładzając mokre, rozczochrane włosy. Na sobie miał strój do quidditcha, Alphard na śmierć zapomniał o tym, że blondyn miał trening. Przyjrzał się dokładnie zamyślonemu chłopakowi. Nadal miał szaro-kredowy odcień skóry co przypomniało mu o tym, że musi się dowiedzieć co mu dolega. Bo był pewien tego, że chłopak na coś choruje. Utwierdzała go w tym rozmowa z przyjaciółką krukona.
Chłopak nerwowo unikał kontaktu wzrokowego z Addington spokojnie stojącą na przeciwko niego. Czuł się przy niej nieswojo gdyż wiedziała o jego relacjach z Nash'em. Nerwowo zaciągnął się papierosem, brunetka zmarszczyła nos kiedy obłoczek dymu poleciał jej prosto w twarz. Pospiesznie przeprosił chociaż nie wydawała się być zła.
- Al powiedz mi, wiesz co jest Sykesowi? - uniósł wysoko brwi na to pytanie, pokręcił głową. Przyjrzał się dziewczynie, wydawało mu się, że schudła w dość niezdrowy sposób. Jasne włosy miała niedbale przerzucone przez jedno ramie. Wydawała mu się być tak normalna, że aż wyjątkowa. Zagrzało go przy sercu kiedy pomyślał o tym, że Sykes ma przy sobie taką osobę. - Nie rozmawiałeś z nim o tym.
Aż podskoczyl. Wyraz twarzy dziewczyny nadal pozostawał pogodny, i nie miał wrażenia, że kryje się za nim krwiożercza złość. Była uprzejmnie zmartwiona. Nie był pewien czy tylko tajemniczą chorobą Nash'a, czy także brakiem umiejętności rozmawiania Black'a.
- Nie rozmawiałem.
- Powinieneś.
Sykes uśmiechnął się do niego wesoło, na jego buzi pojawiły się płytkie dołeczki. Ślizgon słabo odwzajemnił ten gest, widząc blaknącą radość na jego twarzy szybko tego jednak pożalował. Zdał sobie szybko sprawę z tego, że uśmiech nic by nie naprawił ponieważ chodzi o coś więcej. Blondyn złożył na ziemi torbę sportową i przysiadł na przeciwko, wydawało mu się, że jest jeszcze bardziej przybity niż zazwyczaj. Głos utknął mu w gardle kiedy chciał coś powiedzieć.
- Chiałem porozmawiać. - zaczął niezwykle spokojnie, brązowe oczy obdarzyły go uwagą na ułamek sekundy. Alphard zawiercił się niespokojnie czując jak pod pachami rosną mu plamy od potu spowodowane stresem. - Myślę, że powinniśmy ukończyć naszą relację.
- Co? - tego się nie spodziewał, serce zaczęło mu walić.
- Widzę, że dla ciebie nasza uh... relacja? Tak, widzę, że nasza relacja jest dla ciebie jedynie świetną rozrywką. - spojrzał z niedowierzeniem na szczupłą, piegowatą twarz blondyna przygryzającego wargę. Próbował powstrzymać płacz. Black chciał się odruchowo przysunąć i go przytulić, jednak wiedział, że w tej sytuacji po prostu musi mówić.
- Nie jest. - przez chwilę trwał w milczeniu pod natłokiem własnych myśli. Zdał sobie sprawę z tego, jak żałosne było to co powiedział. - Nasza relacja znaczy dla mnie bardzo dużo, jesteś dla mnie najważniejszą osobą. Nikomu innemu nie ufam tak bardzo. Pamiętasz naszą w sumie pierwszą rozmowę? Wtedy na tarasie? Podsłuchiwałem twoją rozmowę z Danielle, usłyszałem, że ci się podobam więc postanowiłem, że spróbuję. Wiem, że brzmi to jakbym był skończonym fiutem ale naprawdę... Sykes pociągałeś mnie od jakiegoś czasu. Od kiedy Charlus podbijał do Dan, nasze towarzystwa jakoś się ze sobą zderzyły i mnie zainteresowałeś, bardzo. I wyszło właśnie tak jak nie chciałem, i tak jak marzyłem za jednym. Poczułem coś. I nadal to czuję.
- A te wszystkie dziewczyny? Z którymi flirtowałeś będąc w moim towarzystwie?
-Ja... - Black z rezygnacją nie dał rady powstrzymać paru pojedyńczych, wielkich łez. - Nie zrozum mnie źle proszę. Wiesz jaka sytuacja jest w mojej rodzinie, i chociaż do niej nie należę, wywarła na mnie duże piętno. Nie potrafię siebie zaakceptować, nie jestem chyba na to gotowy.
Sykes skinął jedynie głową rozumiejąc wszystko oprócz ostatniej części zdania. Źle sobie to wytłumaczył. Nie potrafił ukryć bólu i smutku. Odwrócił głowę do okna i zapłakał czując narastającą gulę w gardle. Alphard miał ochotę uczynić to samo.
- Rzucam zaloty w stronę dziewczyn, dotykam je. Ale nie czuję tego. Nie wiem dlaczego, nie wiem z jakiej przyczyny. Po prostu wolę... jestem gejem. - poczuł dziwną ulgę wyznając to przed nim i samym sobą. Nigdy przedtem nie odważył się nawet o tym pomyśleć. - I wiem, że to co robiłem było okropnie krzywdzące i niesprawiedliwe. Chwilami miałem wrażenie, że muszę pomóc nam obom, że to jest niepoprawne. I robiłem to bez twojej zgody, a raczej próbowałem to robić w tak nieudolny, idiotyczny sposób. Tylko, że to niemożliwe. Bo nie da się wyleczyć z ciepłego uczucia przy sercu i dreszcza na całym ciele kiedy patrzę w twoje oczy i cię całuję.
Nie było trzeba więcej słów, tłumaczeń czy nowych obietnic. Bo wszystko co miało być powiedziane, dostało swój głos. Nachylili się do siebie żeby zatopić się w czułym, pełnym zrozumienia objęciu.
Tom odsunął na bok w pustą miskę po zupie i sięgnął po sok stojący obok. Tego dnia czuł się wyjątkowo nerwowo, co było dość niespotykane. Nadal nie zdecydował czy się spotka z Dan, czy pójdzie na zebranie. Odruchowo przebiegł wzrokiem wzdłuż stołu krukonów, miejsce które zwykle zajmowała, okupował Alphard Black. Twarz wykrzywiła mu się pod wpływem nieodgadnionych emocji kiedy stwierdził, że po prostu nie ma jej w Wielkiej Sali. Westchnął pod nosem, ku własnemu niezadowoleniu zauważył, że Sykes się w niego wpatruje przenikliwym spojrzeniem. Blondyn nieznacznie skinął głową w kierunku wyjścia, szepnął coś Alphardowi trzymając usta zdecydowanie zbyt blisko jego ucha. Tomem przelała się fala obrzydzenia. Wstał i opuścił Wielką Salę. Czuł jak zirytowanie narasta w nim niczym poziom lawy w czynnym wulkanie, krukon wystawiał się nieświadomie wielkiemu zagrożeniu. Bo kiedy Tom Riddle się denerwuje, nie krzyczy. Robi coś gorszego. Z pustym wyrazem twarzy przystanął niedaleko wyjścia, nagle nim targnęło. Czemu w ogóle wyszedł na skinięcie Nash'a? Parsknął wewnętrznie. Jego spojrzenie pociemniało, chociaż mogła być to tylko gra świateł. Wydawało się, że całą jego twarz przekrył jakiś mroczny cień. Kiedy Sykes go zobaczył, pierwszy raz poczuł przez niego szczery niepokój. Zimny, wilgotny dreszcz przeszedł jego kręgosłupem zostawiając lepiące, bolesne uczucie. Bał się. Ślizgon chociaż był jego wzrostu wydawał się być o wiele wyższy przez arystokratyczne, bezbłędne trzymanie ciała. Coś w jego rysach twarzy wyrzeźbionych jakby przez Michała Anioła, niedbale pofalowanych włosach i ciemnych oczach jakby wysysających siły z Sykesa, sprawiało, że cały Slytherin, arystokracja i dwadzieścia osiem rodzin czystej krwi z Black'ami i Malfoy'ami na czele mogło się iść wypchać. Spojrzał w bok świadomie dając na jaw, że opuściła go pewność siebie, i świadomy tego, że tylko miło połechtał ego Riddle'a. Jednak udało mu się zrobić to, co tylko nielicznym. Zebrał odwagę na to żeby się odezwać.
- To co się dzieje z Danielle, to twoja wina. - dotarło do niego, że zabrzmiało to skończenie żałośnie. Nie miał jednak szansy się poprawić.
- Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy. - jego głos brzmiał jak lepkie echo namnażane przez setki szeptów odbijających się w wielkiej jaskini. Sykes pomimo mdłości spowodowanych jego głosem poczuł szczerą złość i bezsilność.
- To jest także moja sprawa, Riddle. Bo w przeciwieństwie do ciebie mi na niej zależy i nie manipuluje jej żeby wykorzystać ją do spełnienia własnych celów.
Sykes w pierwszej chwili myślał, że mężczyzna, a raczej potwór tojący na przeciwko niego, uderzy go łamiąc mu szczęke i nos. Stało się jednak coś dużo gorszego, coś co będzie rozpamiętywał w najstraszniejszych koszmarach do końca życia. Miał wrażenie, że kościste dłonie zacisnęły mu się na ramionach przytrzymując go w miejscu. Kolejna para palców zacisnęła mu się na szczęce. I Sykes poczuł obrzydliwy zgrzyt i głośny trzask. Nie mógł wrzasnąć, krzyknąć czy wydać inny dźwięk. Z przerażeniem spojrzał na Toma, ręce miał założone za plecami. Na jego twarzy nie malowała się chłodna obojętność, typowa maska ślizgonów. Blade usta rozciągał mu okropny, sadystyczny uśmiech pełen złośliwości. Sykes miał wrażenie, że cały korytarz stopił się w niewyraźny wir szepczących cieni, a jego samego trzymała Śmierć w ciasnych objęciach gotowa na skinięcie głowy Riddle'a odebrać mu nędzny dar zwany życiem. Źrenice niespodziewanie urosły pochłaniając orzechowe oczy, nagle czerń rozlała się na całe jego białka, wybuchnęła wylewając mu się jak gęste łzy po twarzy, Tom otworzył usta z których wytrysnęła ta sama czerń oblewając jego twarz. Starał się wstrzymać oddech, czuł jak po automatycznym zaciśnięciu zębów złamana szczęka zgrzytnęła boleśnie. Zaczynało mu brakować tlenu, czarne punkciki wesoło krążyły przed jego oczami. Nie dał rady. Wziął tak głęboki oddech, że zabolały go płuca. I wtedy to się stało. Czarna, jak się okazał maź, wlała się do jego gardła. Riddle złapał jego głowę, a kiedy spróbował się wyrwać, poczuł jak więcej kościstych rąk miażdży jego ciało. Był bezbronny. Mężczyzna na przeciwko zwymiotował prosto na jego twarz większą ilością mazi, wszystko połknął bojąc się uduszenia. Poczuł to, poczuł jak przestaje czuć. Jego ciało zwiotczało. Poczuł przyjemny chłód otulający jego zbolałe, połamane kości. Zamykając oczy nie przejął się nawet widokiem uśmiechającego się ślizgona którego oczy nadal były głęboko czarne, nie wywarł na nim już wrażenie nawet jego uśmiech kiedy ocierał ubrudzone czernią usta. Odpłynął.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro