Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 20

Danielle siedziała oparta policzkiem o ramię Toma. Tkwili w głębinach Ministerstwa Magii od prawie ośmiu godzin. Danielle była jedynym świadkiem samobójstwa Abraxasa, nie mogli jej jednak przesłuchać przed zrobieniem sekcji zwłok. Nie chcieli się zgodzić na przybycie wszystkich osób do przesłuchania  dopiero po uzupełnieniu wszystkich formalności, więc tak właśnie Danielle, Tom, Sykes, Alphard i państwo Malfoy'owie wylądowali w jednym z mniejszych, bocznych korytarzy. Tom i Alphard przybyli dopiero dwie godziny temu. Ojciec Abraxasa - Septimus Malfoy siedział w niezmienionej pozycji, wyprostowany opierał się plecami o oparcie, noga założona na nogę, dłonie splecione na kolanach. Wyraz twarzy miał taki jaki go Danielle zapamiętała; nadęty i surowy. Z kolei Rhodopa, jego żona trzymała się dużo gorzej. Siedziała obok męża pochylona do przodu, twarz miała ukrytą w rękach opartych o kolana, póki jej ciało wiło się chaotycznie pod wpływem łkań. Sykes leżał z głową na kolanach Alpharda, póki ten lekko pocierał jego plecy.  Dosyć głośno się pokłócili po przybyciu dwójki ślizgonów dwie godziny temu. Od czasu ich krótkiego uroczego wyznania i kilku emocjonalnych obietnic, stary Malfoy od czasu do czasu zerkał na nich zdegustowanym spojrzeniem. Ciężkie drzwi z ciemnego drewna otworzyły się, przez co większość zebranych podskoczyła z zaskoczenia. Na korytarz wyszedł niski urzędnik z zadartym nosem, w rękach trzmał kawałek pergaminu.

- Dzień dobry. Z powodzeniem zakończyliśmy sekcję zwłok Abraxasa Mafloy'a, miał przy sobie także listy pożegnalne. Proszę żeby wyczytane osoby poszły ze mną. - wszyscy wlepili wzrok w rudowłosego mężczyznę. - Sykes Nash oraz Alphard Black, drugi świadek oraz bliska osoba? - blondyn usiadł, obydwoje skinęli głowami. Urzędnik złapał klamkę drzwi, dwójka pospiesznie wślizgnęła się do środka. Drzwi się ponownie zamknęły a na korytarzu zapanowała bolesna cisza. Nagle matka Abraxasa się wyprostowała i zwróciła się do dwójki uczniów:

- To wszystko wasza wina! Zamordowaliście mojego syna, nie daruje wam tego; a zwłaszcza tobie! - wymierzyła w Danielle palcem, wyobrażała sobie całkiem realnie jakby to wygladało gdyby miała w ręce różdżkę. - Przez ciebie Abraxas zaczął się buntować, porzucać rodzinne tradycje. Masz jeszcze tyle odwagi żeby tutaj przyjść z nowym kochasiem chociaż robiłaś awanturę o to, że go kochasz! Co ty tutaj w ogóle robisz? To jest niedorzeczne. Mój biedny synek, och Abraxas... - znow zaczęła szlochać. Danielle z narastającym bólem serca ostatecznie postanowiła zignorować niesłuszne oskarżenia, Tom jednak nie był tak opanowany.

- Wie pani, że skacząc z muru patrzył Danielle prosto w oczy? Wie pani, że kochał on Danielle do końca? Miał całe życie przed sobą, za niecałe cztery miesiące skończyłby szkołę. Mógłby wtedy uciec od was, od tyranów. Ponieważ zabił się przez was. Odebraliście mu jedyną osobę która go rozumiała, załamał się. Jakimi jesteście rodzicami, że tego wszystkiego nie zauważyliście? Albo widzieliście to wszystko, i ignorowaliście, ponieważ ważniejsze od szczęścia Abraxasa było to co myślą inni. To wyłącznie pani wina. - oświadczył Tom spokojnie, ale Dan opierająca się o niego czuła całą sobą jak jego serce wali, jakby chciało wyskoczyć z klatki kości i roztłuc rodziców samobójcy.

- Masz rację, młodzieńcze. Abraxas był po prostu żałośnie słaby, nie był godny życia. - mruknął mężczyzna. Jego włosy były ułożone w identycznej fryzurze jaką miał w zwyczaju nosić Abraxas na początku ich znajomości. Jednak włosy jego ojca nie były tak lśniąco białe, i były stopniowo zastępowane siwymi. Jego żona zaczęła szybciej oddychać, Dan była pewna, że zaraz wybuchnie i zrobi się afera. - Rhodopo uspokój się. Swoimi histerycznymi krzykami nic nie zdziałasz, oskarżaniem innych ludzi nie zaskarbisz sobie nawet sympatię duszy tego nieudacznika. Abraxas cię nienawidził. - mężczyzna wstał, dumny i wyprostowany. Złapał swoją żonę pod łokieć i zmusił ją do wykonania tej samej czynności. - Jeśli będzie nasza kolej, powiedzcie, że moja żona musiała się uspokoić. - po tych słowach po prostu odeszli.

- Zmieniłeś się. - rzuciła nagle. Było to zdanie którego Tom spodziewał się w tej chwili najmniej. Był conajmniej zaskoczony.

- W jakim sensie?

- Przeciwstawiasz się poglądom, za którymi stałeś całym sobą. - Tom milczał, nie był zdolny zaprzeczyć ani w jakikolwiek inny sposób odpowiedzieć na to stwierdzenie. Czy faktycznie się zmienił? Gdzieś w głębi siebie wiedział, że tak. Potrafił współczuć, odróżniał dobro od zła, zaniedbał swoje pierwotne plany na przyszłość. Czuł narastającą gorycz. Planował to wszystko do wielu lat, marzył o tym jeszcze dłużej. A Addington zrównała to wszystko z ziemią w ciągu paru miesięcy.

- I co z tego mam? -jego głoś był przesiąknięty złością kiedy to zapytał, nawet nie zdawał sobie sprawę z tego jak w ciągu tej krótkiej chwili wzniecił się w nim stary, tlący płomień ogólnej nienawiści. Danielle odsunęła się żeby mogła na niego spojrzeć, płomieć jednak tlił się coraz mocniej tworząc wokół Toma niewidzialną barierę.

- Przede wszystkim twój duch jest lżejszy, nie otaczasz go tak wielką ilością nienawiści. Jesteś człowiekiem. Masz też mnie. - siedział nieruchomo, orzechowe oczy były chłodno wbite w zielone Addington. Słowa wypowiedziane przez krukonkę jakby się od niego odbiły.

- I co mi po tym wszystim? Zostanę zapamięty jeśli umrę? Jako kto? Człowiek? Ktoś o lżejszym duchu? Ktoś oczarował Danielle Carinę Addington? Nie, nikt o mnie nie będzie pamiętał.Nie będę w pamięci następnych generacji oznaczony etykietą najpotężniejszego czarodzieja wszystkich czasów.

- Sercerwiąca przemowa, Riddle. - wzrok brunetki tak samo zmienił się, nie można było nic wyczytać z jej oczu. - Odpowiadając na twoje pytania, to nie. Skończysz prawdopodobnie jako samotny stary mężczyzna, po którego śmierci nikt nie zapłacze. Twój grób nie będzie oświetlany żadnym światłem i ozdobiony żadnymi kwiatami. Bo mógłbyś być zapamiętany przez grono kochających ludzi jako wspaniały człowiek o wielkim sercu, wielu pomysłach. Mógłbyś być zapamiętany jako dobry mąż, ojciec czy cokolwiek innego. I bez tego wszystkiego mógłbyś być zapamiętany po prostu jako potężny czarodziej, mógłbyś być ministrem magii i przeprowadzić tyle reform które złapałyby ludzi za serce i sprawiłyby, że wychwalaliby cię po wszystkie wieki. Ale nie. - uśmiechnęła się sztucznie. - Wolisz zostać masowym mordercą, tyranem i królem czarnej magii. Przecież lepiej jak ludzie będą cię na zawsze wspominać z nienawiścią, prawda? - Tom był w szoku. Już zapomniał jak inteligentna jest Danielle, zapomniał, że przejrzała go na wylot już dawno temu. - Jaka jest najgorsza rzecz jaką zrobiłeś w akcie zła? - jej głos był tak spokojny, pomimo tego, że właśnie wypowiedziała tak wielką ilość surowych słów.

- Słucham? - nie zdążył się otrząsnąć, kiedy to wymagano od niego normalnego funkcjonowania.

- Jaką najgorszą rzecz zrobiłeś w drodzę do spełnienia swoich planów?

- Dlaczego w ogóle pytasz? - zdenerwował się ponownie. Jednak jej śmiertelnie spokojne spojrzenie sprawiało, że nie panował do końca nad tym co mówił. - Stworzyłem jednego horcruxa.

- Horcrux. - w końcu spojrzała w bok przerywając dłużący się kontakt wzrokowy, wyglądało to jakby się poddała. Pokiwała głową. - Wygrałeś.

I Tom chciał coś powiedzieć, chciał się jakoś obronić, wytłumaczyć sytuację lub coś obiecać. Ale nie potrafił wydusić nawet jedno słowo. Płomień przygasł, a Tom poczuł wyrzuty sumienia. Ciężkie drzwi otworzyły się z rażącym skrzypnięciem, na korytarz wyszedł Sykes i Alphard. Krukon płakał jak deszcz, póki Alphard wyglądał jak ktoś  przechodzący załamanie. Danielle myślała, że krzyknie widząc przyjaciela w takim stanie. Podbiegła do Sykesa i zamknęła go w mocnych objęciach, Sykes otoczył ją ramionami kurczowo wbijając palce w jej plecy. Podłamały mu się nogi przez co brunetka się zachwiała. Powoli usiadła na ziemi, odgarnęła mu włosy z czoła i zaczęła się lekko kołysać nie puszczając przy tym Sykesa. Alphard usiadł obok Toma, jego twarz przybrała szaro-zielony kolor a na czole pojawił się pot. Przyłożył sobie dłoń do gardła kiedy to niespodziewanie się ścisnęło, wstał i szybkim krokiem opuścił korytarz. Tom odgadł trafnie, że Alphard Black prawdopodobnie będzie miał w najbliższym czasie wymiotujący epizod. Rudy urzędnik pojawił się w drzwiach chwilę później, wyraz twarzy miał przesadnie przejęty. Prawie potknął się o dwójkę siedzącą na ziemi, jego usta wydęły się w równym "O". Rozejrzał się po korytarzu i zmarszcył brwi.

- Gdzie poszedł - zerknął szybko na pergamin. - pan Alphard Black?

- Do toalety. - Tom przekroił go na pół lodowatym spojrzeniem, mężczyzna się zgarbił a plama potu zaczęła rosnąć na jego plecach w zastraszającym tempie.

- Tom Riddle i Danielle-

- Mógłby pan nam dać chwilę? - Danielle uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, mężczyzna skinął głową i nerwowo się uśmiechnął. Tom najchętniej potraktowałby go którymś z niebiezpieczniejszych zaklęć. Mógł się założyć o to, że to był Weasley.

Prawie dwadzieścia minut później Tom i Danielle w milczeniu wkroczyli do środka. Pomieszczenie było prostym gabinetem wyposażonym wyłącznie w konieczne do pracy rzeczy. Rudy idealnie się tutaj wtapiał w tło swoją przeciętnością. Na stole leżało pięć kopert, dwie leżały na boku. Podejrzewała, że były to koperty do Sykesa i Alpharda.

- Listy zostaną przeanalizowane przez naszych fachowców, tak samo jak wasze wypowiedzi podczas przesłuchania. Później będą wam oddane. - sięgnął po koperty, każda była zaadresowana. Danielle pospiesznie wyciągnęłą pergamin złożony na pół i rozwinęła go. Poczuła, że łzy wciskają się powoli do jej oczu już w chwili kiedy przeczytała początek. Znała pismo Abraxasa tak dobrze, spędziła godziny na patrzeniu na niego podczas ich korepetycji.

Kochana Danielle,

List do ciebie piszę jako ostatni z pięciu. Poprzednie cztery są przepełnione żalem, smutkiem, nienawiścią, wyrzutami i prośbami. Ten jako jedyny będzie pełny wdzięczności, miłości i wszystkiego czym nigdy nie byłem.

Kiedy zauważyłem, że zaczynasz spędzać czas z Riddle'm, chciało mi się krzyczeć ponieważ nie mogłem cię ostrzec. Nie uwierzyłabyś mi, myślę, że w twoich oczach byłem pranoikiem i osobą chorą psychicznie. Ale to nieprawda Danielle, posłuchaj co mam do powiedzenia.

Te wakacje nie spędziłem w domu, chodziłem tu i tam nie mogąc usiedzieć w miejscu w którym przegrałem wszystko. Tam gdzie los postanowił mi cię odebrać, albo raczej oni. Ludzie którzy uważają, że mi podarowali życie. Byłem w świecie z którego pochodził twój ojciec. Danielle tak mi przykro, wyobrażam sobie jak to musiałaś przeżywać. Było to widać po tobie na lekcjach. Ale ten świat, jest magiczny. Nie rozumiem dlaczego nazywają go "tym zwyklejszym". Byłem u kilku lekarzy, jestem zdrowy. Mówili, że mam coś jak... depresja? Chyba tak. Wykryto u mnie jednak pewnego rodzaju wadę genetyczną czy jak to nazwać.

Dziękuję ci za każdą poświęconą mi minutę będę je wspominał w ostatnich chwilach. Były to najlepsze momenty mojego życia. Nikt mnie nie rozumiał tak jak ty. Będę tęsknił, mam nadzieję, że ty chociaż odrobinę też. Dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję.

Proszę uważaj na Toma, jest dla ciebie złym towarzystwem. Zniszczy ciebie i wszystko, wszystkich co kochasz. Spróbuj lepiej nawiązać kontakt z tym Potter'em, dobry z niego chłopak.

Wspieraj też Sykesa, bądź dla niego zawsze kiedy będzie trzeba. Nie lubiłem go ponieważ byłem zazdrosny, ale teraz wiem, że to wspaniały człowiek.

Będę cię kochał do ostatniej chwili swojego życia, byłaś jedyną kobietą w moim życiu.

Na zawsze twój, Abraxas

Wstała od stołu i wzięła głęboki wdech, odsunęła od siebie list chociaż całą jego treść już zdążyła zapamiętać.

- Przepraszam, nie dam rady dzisiaj złożyć zeznań.

Nie minęła dłuższa chwila, a ciemne drzwi trzasnęły z siłą jaką pamiętały jedynie z lat swojej świetności.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro