ROZDZIAŁ 16
Danielle ciężko było wrócić do Hogwartu, jej wielkie, miękkie serce otwarte dla wszystkich momentalnie skurczyło się. Sprawa morderstwa przez popleczników Grindewalda została przyciszona przez Ministerstwo Magii, które nie chciało siać paniki oraz przekonania, że są bezsilni. Dzięki temu przynajmniej uczniowie nie zauważyli jej nieobecności, a smierć młodej Blythe ogłoszono zgodnie z prawdziwymi wydarzeniami, pomijając przy tym państwo Addington. A Dan chciała wyć, wyrywać sobie włosy z głowy. Wyrzuty sumienia ją wykańczały. Cały czas myślała o tym, że mogła zginąć zamiast Cyry. Albo mogła jej nie zapraszać do siebie na święta.
Skończyła wypakowywanie walizki, po tym rzuciła ów przedmiot pod łóżko i ciężko na nie opadła. Trwały lekcje więc dormitorium i korytarze zamku były puste. Chciała się zobaczyć z Sykesem, ale bała się. Bała się, że wszyscy będą jej zarzucać, że to jej wina. Postanowiła martwić się tym później, ponieważ nadal była przemęczona, a sen ciążył jej na powiekach coraz bardziej. Obudził ją jednak huk gwałtownie otwieranych drzwi oraz mnóstwo kłócących się głosów. Rozpoznała głosy swoich współlokatorek oraz głos Nash'a. Wbrew sobie poczuła, że zaczyna się cieszyć. Zaczęła podsłuchiwać głośną wymianę zdań między jej znajomymi:
- Nie możesz tam wejść! Jesteś chłopakiem a to są damskie dormitoria! Sykes!
- Danielle jest w środku, powiedział mi to profesor Dumbledore! - wydarł się jej przyjaciel.
- No a ja ci powiem, że jej tam nie było rano i na pewno nie przyszłaby w połowie lekcji.
Brunetka ześlizgnęła się z łóżka i podkradła się do drzwi, żeby je po chwili otworzyć wprawiając wszystkich w osłupienie a za razem kończąc bezsensowną kłótnię. Dziewczyny wymieniły się zaskoczonymi oraz wkurzonymi spojrzeniami, postanowiły te emocje skierować na Dan i Sykesa. Wypędzili ich z damskiej części dormitoriów nie zauważając na fakt, że Danielle nie ma ubranych butów i płaszcza. Już po kilku sekundach dwójka stała w pokoju wspólnym niezręcznie zawieszając spojrzenia na przypadkowych punktach, byle nie swoich twarzach. Nash ostatecznie nie wiedząc już co robić, szybko przyciągnął do sobie zaskoczoną krukonkę, zamykając ją w ciepłych objęciach. Addington na króciutką chwile poczuła, że wszystko może się naprawić, że wszystko będzie po staremu. Ponieważ Sykes się nie zmienił, jego prawie białe włosy nadal nieco roztrzepane ułożone były w profesjonalnym, artystycznym nieładzie, a oczy świeciły od wszystkich odczuwanych emocji. Sykes wyglądał tak żywo, że Danielle wcisnęły się łzy do oczu. Dzielnie jednak przełknęła nadchodzącą fale płaczu i wtuliła się w niego mocno. Serce gwałtownie ją rozbolało przy myśli, że on tez jest tylko śmiertelnikiem i kiedyś umrze. Jej przyjaciel trafnie odczytując negatywne emocje kumulujące się w jej pękniętym sercu, postanowił, że nigdy nie powinna więcej być w takim stanie.
- Tęskniłem. - zaczął przeciągłe, rysując przy tym palcami różne wzory na jej plecach. - Bardzo się o ciebie martwiłem, nadal się martwię. Nikt nie chciał mi powiedzieć gdzie jesteś i co się stało. Wystraszyłem się kiedy ogłoszono smierć Cyry, a ciebie nigdzie nie było. Wszyscy zachowywali się jakbyś nigdy nie istniała. - Addington cichutko zaszlochała.
- Ja ta tobą też Nashie. - nie była w stanie odpowiedzieć na drugą część wypowiedzi. - Jak się trzyma Louis? - poczuła jak twarz Sykesa wykrzywia się w pewnego rodzaju bolesnym grymasie.
- Dzień po tym jak Dippet ogłosił jej smierć wyjechał, w liście powiedział, że nie wróci. - Dan ponownie poczuła ogromne wyrzuty sumienia. Nie miała nawet odwagi sobie wyobrazić, jak Louis się teraz mógł czuć. O ile ktoś wierzył w prawdziwą, szczerą i bezinteresowną miłość, to Cyra i Louis byli jej zmaterializowaniem. - Danielle proszę cię tylko mi się nie próbuj obwiniać za jej smierć, nie miałaś na to żadnego wpływu. - trafił prosto w jej najczulszy punkt psychiki; wyrzuty sumienia.
- Nie potrafię. - odparła krótko, wycierając przy tym nos do chusteczki. Sykes jeszcze chwile mocno trzymał ją w czułym uścisku, aż jawnie się poirytował spojrzeniami innych.
- Pójdziemy gdzieś jeszcze, czy wolałabyś iść spać?
- Możemy gdzieś iść. - oświadczyła ziewając przy tym szeroko, bo jej migdałki zobaczył nawet przez dłoń usiłującą ukryć przejaw zmęczenia.
- Dan jutro też jest dzień, idź się położyć.
- To naprawdę nie jest konieczne... - błyskawicznie zmierzył ją surowym spojrzeniem kryjącym miłość i troskę.
- Nalegam.
Dan z brakiem możliwości, pożegnana lekkim całusem w nos, poczołgała się spowrotem do swojego dormitorium i ignorując wesoło świergotające współlokatorki, poszła spać.
Następnego dnia obudziła się bardzo wcześnie, nawet ją ucieszył ten fakt kiedy zobaczyła, że reszta dziewczyn nadal spokojnie śpi. Starając się chodzić jak najciszej, wzięła czyste ubrania i poszła do łazienki. Zdała sobie sprawę z tego, że nawet cieszy się z powrotu do codzienności, miała cichą nadzieję, że pomoże jej to w pewnym stopniu pogodzić się z... pogodzić się ze zdarzeniami, po prostu. Rozebrana weszła do kabiny prysznicowej i włączyła zimną wodę. Przypomniało jej się przerażenie Cyry, wiedziała, że powinna była wezwać pomoc i uciekać wcześniej. Ale nie mogła, Danielle po prostu nie potrafiła się ruszyć z miejsca. Ostrożnie usiadła na śliskiej posadzce i zakryła twarz dłońmi, zupełnie jakby ten gest miał ją obronić przed całym złem tego świata - wspomnieniami. Nie powinna była odrzucać swoją jedyną przyjaciółkę tak długo, była okropna. Zdawała sobie sprawę z tego, że po pewnym czasie braku kontaktu zapomiała. Zaniedbała relacje i skupiła się na sobie, albo raczej na kimś innym. Na Tomie. Danielle wybuchnęła jednocześnie śmiechem i płaczem. Ponieważ, Boże, wszyscy ją ostrzegali a ona z tego powodu była zła na cały świat. Nie widziała, że Tom faktycznie oderwał ją ode reszty, sprawiał, że powoli zaczynała się odcinać od wszystkich i skupiać tylko na nim. Poczuła jak złość i nienawiść zaczęły bulgotać pod jej skórą, w jej głowie. Nie popatrzyła tylko na serce. Niezwykle szybko doprowadziła się do porządku, wzięła swoją torbę z dormitorium i ruszyła w kierunku wyjścia z wieży krukonów. Jeszcze pamiętała w jakie dni Tom miał patrole w których godzinach.
Tom akurat skończył patrol. Był niezwykle zmęczony, już dawno nie czuł tak mocny brak energii. Dlatego postanowił, że zamiast wrócić prosto do dormitorium, zahaczy o Wielką Salę i zje śniadanie. Widząc, że jest tam zupełnie pusto, z ulgą położył różdżkę na stole obok swojego talerza. Kilka świec leniwie zamrugało, co powołało resztę do ruchu. Ostatecznie jednak znowu wszystkie zgasły, a Tom pozostał w ciemności wraz z kubkiem ciepłej kawy i grzanką z marmoladą. Na początku zawsze chodził do kuchni Hogwartu po jedzenie, później jednak skrzaty przyzwyczaiły się do jego regularnej obecności i szykowały mu zawsze śniadanie do Wielkiej Sali. Młody ślizgon czuł się jak król będąc tam sam, wszystko byłoby jeszcze piękniejsze gdyby miał tam swoich zwolenników. Tylko, że był jeden problem. Ta wizja już wcale tak bardzo nie zachwycała bruneta, nie sprawiała, że oddech i serce mu przyspieszało, nie pragnął tego najbardziej na świecie. Pragnienie władzy i uwielbienia zostało zastąpione, zostało zastąpione przez wysoką krukonkę z zielonymi oczami i jasnymi brązowymi włosami. A co najgorsze, Tom był tego świadomy i czuł, że był po części pogodzony z tym faktem, co przerażało jego wewnętrzne zło. Tom czuł jak kęs grzanki staje w jego gardle. Od czasu rozmowy z cholernym Dumbledorem nie potrafił przestać myśleć nad jego słowami, i bał się. Usłyszał stukot butów o posadzkę, w progu Wielkiej Sali stanęła osoba o której tak myślał. Włosy Danielle urosły, sięgały już praktycznie do jej pasa. Były jednak jakieś dziwne, nie były błyszczące i gładkie. Tak samo jej twarz, wydawała się być starsza i chora. Tom po chwili stwierdził, że musiała też schudnąć. To wszystko sprawiło, że poczuł bolesny, zimny skurcz w samym środku klatki piersiowej. Addington wbiła w niego oczy w tak chłodny sposób, że zapomniał o oddychaniu. Podeszła do stołu Slytherinu, zwrócił uwagę na każdy szczegół. Szła nierówno, oddychała szybko. Była zdenerwowana. Tom przedwidział, że to będzie trudna konfrontacja.
- Wyjdźmy stąd. - zaproponował, a raczej nakazał. Pozostawił niedokończone śniadanie i wyszedł z Sali, wraz z Addington. Nie przywitała się z nim, wiedział, że coś jest na rzeczy. Po paru minutach dotarli do jednego z tarasów. Oparł się o barierkę i spojrzał na nią cierpliwie. - Coś się stało?
- Nienawidzę cię. - dwa słowa. Tom poczuł jak jego mięśnie tężeją, serce staje a oddech spowalnia. Co prawda spodziewał się czegoś mocnego, ale to przeszło jego wszystkie oczekiwania. Nie dała mu dojść do słowa. - Zmanipulowałeś mnie, odciąłeś od reszty. Zostawiłam ich przez ciebie! - krzyknęła, nie próbował jej uciszyć. - Wykorzystałeś moją naiwność, a ja ci ufałam. - w oczach stanęły jej łzy. -To, że Cyra nie żyje to też twoja wina. Gdyby nie ty, nigdy byśmy się nie pokłóciły. Teraz by żyła! - rzuciła się na niego bijąc go słabo pięściami po klatce, płakała. Postanowił zachować spokój, pomimo tego, że czuł się jakby ktoś wepchnął go do lodowatej wody.
- Danielle czy ty się w ogóle słuchasz? Ja zmanipulowałem ciebie? Może jeszcze użyłem na tobie legillimencji? Albo rzuciłem Imperviusa? Co jeszcze? Może zabiłem Cyrę? Sama zaproponowałaś we wrześniu tą całą przyjaźń, sama. Nigdy nie zmuszałem cię do przejęcia swoich poglądów. Pomyślałaś o tym dlaczego to wszystko robisz. Ponieważ ja wiem dlaczego zaczynam się zmieniać, dlaczego już się zmieniłem. - przełknął ślinę, Danielle która w międzyczasie płacząc oparła czoło o jego klatkę nadal w nią od czasu do czasu wściekło uderzając, spojrzała mu w oczy. - Jeśli mnie nienawidzisz, powiedz to jeszcze raz. Powiedz to patrząc mi prosto w oczy. - Dan patrzyła w jego oczy, otworzyła usta i je powoli zamknęła. Z jej warg uciekły dwa słowa które miały wyglądać inaczej, zupełnie.
- Kocham cię, Tom.
Nie zważając na swoje umiejętności i na resztę faktów które krzyczały w jego głowie, żeby tego nie robił, że jest szalony, pochylił się. Pocałował ją, a Danielle przestała się w końcu na nim wyżywać i wczepiła ręce w jego włosy wilgotne od rannej mżawki. Tom nie wiedział czy to jest oby na pewno możliwe, ale kochał, kochał ją na swój sposób.
Taktaktakataktak. W końcu dotarliśmy do tego momentu, wybaczcie, że tak długo ale mam zbyt dużo pomysłów na raz. Piszcie w komentarzu jak wrażenia!
arctus xx
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro