Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ROZDZIAŁ 15

Tom Riddle, wzorowy jak można sądzić po pozorach uczeń, ślizgon i prefekt czuł niepokój. Szara mgła wypełniała jego wnętrze napawając go dziwnym, lodowatym uczuciem. Przypominało mu ono o zimnych dłoniach Danielle oraz przeciwnie, ciepłych, słodkich wargach tej samej osoby. Skojarzenia bruneta o piwnych oczach były dosyć trafne; cała ta emocjonalna anomalia miała punk kulminacyjny w osobie Dann. To, że nie wysłała życzeń na wigilię było pierwszym znakiem, że coś było nie tak. Drugim było, że nie wysłała mu życzeń urodzinowych. Nie chciało mu się wierzyć w brednie jakie mózg na siłę próbował mu wmówić, nie wierzył, że zapomniała. Już wolał to sobie wytłumaczyć tym nieprzemyślonym, spontanicznym pocałunkiem. To nie było tak, że brunet żałował tego zdarzenia, po prostu się stało. Od dłuższego czasu czuł jakiś dziwny pociąg do krukonki; nie potrafił tego wytłumaczyć. Denerwowało go to ponieważ jego myśli w znacznej mierze wypełniała brunetka dekoncentrując go podczas obmyślania planów na przyszłość. Starał się wyrzucić ją ze swojego umysłu za pomocą czarów jednak zawsze wracało to do jednego punktu kiedy zdawał sobie pytanie dlaczego się nie odzywała. Tomowi po prostu zależało. Dlatego stojąc na peronie 9 i 3/4 owijając szyję zapasowym szalikiem swojego domu, ponownie poczuł szarą, lodowatą mgłę wypełniającą jego wnętrze. Rozglądał się cały czas dookoła nie zachowując żadnej dyskrecji, nigdzie nie dostrzegł jasnej, brązowej czupryny Addington. Wtedy zobaczył przechodzącego obok blondyna o atletycznej budowie ciała, rozpoznał Sykesa - zdrowo wyglądającą wersję Abraxasa. Chwilę gryzł się myślami sam ze sobą, nie był pewny czy to dobry pomysł zapytać krukona o Danielle. Jak by to w końcu wyglądało? Zignorował to bardzo dokładnie i zaczepił go łapiąc mocno za ramię.

- Nash. - rzucił szorstko. Blondyn w pierwszej chwili nie wiedział co się dzieje, kiedy jednak zauważył przez kogo został zatrzymany, wyrwał się marszcząc groźnie brwi i przeklnął pod nosem. Riddle udawał, że tego nie zauważył. - Gdzie jest Addington?

- Odwal się od nas. - ostrzegł chłodnym głosem. Tom jednak nie dał za wygraną i podwyższył głos zadając drugie pytanie.

- Mam prawo wiedzieć. Nie chcesz żebym wziął na przepytanie Blythe. - blondyn stanął w bezruchu na chwilę zapominając o oddychaniu, później zaczął gwałtownie mrugać. Ślizgon oszczędził sobie złośliwych komentarzy. Sykes po chwili powrócił do dawnej postawy, można by powiedzieć, że do jeszcze bardziej gniewnej.

- Posłuchaj Riddle, powiem ci to tylko raz więc radzę się skupić. - nie trudno było zauważyć, że krukon ledwo powstrzymywał się od użycia mocniejszych słów. - Przestań nachodzić Dan, interesować się nią, rozmawiać z nią. Zmieniłeś ją, oderwałeś ją od nas. Co gorsze przez ciebie znalazła się w niebezpieczeństwie, mogła zginąć. Masz wszystko więc zostaw ją. Ona zasługuje na szczęście. - na jego twarzy błysnęło coś co było nie wątpliwe głębokim smutkiem i bólem, Sykes wyminął go szturchając przy tym mocno w ramie. Nie przyjął do świadomości tak naprawdę nic oprócz tego, że jej się coś stało. Stał na peronie do póki konduktor nie wsiadł do maszyny i wypuścił parę dając pierwszy znak, że rozpoczyna się drugi semestr. Czuł niezwykły niepokój.

Tom po zajęciu swojego miejsca przy stole Slytherinu skupił się na corocznej przemowie dyrektora; o nieobecnej krukonce nie wspomniano nawet słowem. Zaniepokojony, postanowił zebrać w sobie cierpliwość i podszedł do Dumbledore'a. Błękitne oczy profesora uważnie zeskanowały ucznia od głowy do stóp, Riddle zacisnął zęby próbując ukryć irytację.

- W czymś mogę pomóc, Tom? Bo podejrzewam, że nie przyszedłeś zapytać o to, jak minęły mi święta.- zaczął uprzejmie, Tom naprawdę się starał całkowicie nad sobą panować.

- Chciałem zapytać o powód nieobecności Danielle Addington, martwię się o nią.-starał się ułożyć zdanie tak jakby miał je mówić Sykes lub ktoś równie upierdliwy. Nauczyciel rzucił mu podejrzliwe spojrzenie, a on już wiedział, że będzie musiał się jakoś z tego wytłumaczyć.

- Nie wiedziałem, że się przyjaźnicie. - rzucił spokojnie, Riddle poczuł, że lekko pali go twarz. Przyjaźnili się? Nie wiedział, po pierwsze nie do końca orientował się w relacjach, po drugie nie wiedział czy ich pocałunek coś zmieniał. Kiedy Dumbledore się serdecznie roześmiał, wyrwał się z amoku myśli. - Rozumiem cię, Tom. Panna Addington jest bardzo inteligentna i ładna...

- Ale...

- Muszę iść Tom, wyślę ci sowę z informacjami. Do widzenia.

I zostawił tak stać ślizgona na środku zatłoczonego korytarza, nieświadomy tego, że swoją błędną interpretacją rozwiązał wiele jego rozterek. Ślizgon poczuł narastające poczucie triumfu. Nie potrwało to jednak długo, przypomniał sobie, że nadal nie wie co z Addington.



Danielle czuła się jakby ledwo co wyszła z przewlekłej choroby, uczucie jakie ją ogarniało wręcz stało czerwonym napisem nad jej głową. Była osłabiona. Nadal leżąc otworzyła oczy, szczypały ją jakby nie spała od kilku dni. Momentalnie w drzwiach zjawiła się pielęgniarka, Addington momentalnie zapalała do niej sympatią. Była to starsza kobieta z orzechowymi włosami przetkanymi srebrem starości, były luźno upięte za pomocą czarnego szczypca w kok. Jednak kobieta zaskarbiła sobie sympatię nastolatki dużą ilością cienkich zmarszczek wokół ust, świadczyły one o tysiącach rozdanych uśmiechów przez tą pielęgniarkę. Jeden z nich momentalnie ujrzała Dan. Jednak widząc współczucie ukryte za tym gestem, poczuła, że mdlące uczucie strachu zaczyna skręcać jej żołądek.

- Oh jak dobrze, że się już obudziłaś. Najwyższa pora! Zaczęliśmy się martwić, że stało ci się coś dużo poważniejszego. - zaświergotała przyjemnym dla ucha głosem. Przez chwile zaschło jej w gardle.

- Dziękuje, jednak nie wiem za bardzo z jakiego powodu tu leżę...? - podsunęła kobiecie wskazówkę dotyczącą dalszego kierunku rozmowy. Ta ochoczo pokiwała głową i zaczęła jej wszystko tłumaczyć.

- Trafili cię jakimś dziwnym zaklęciem, nie jest ono używane w powszechnej magii. - Dan zrozumiała, że ma na myśli czarną magię. - Miało na celu cię po prostu osłabić, wręcz wycieńczyć.

Danielle miała wrażenie, że kobieta będąc przy rozmowie magomedyków o niej, gorliwie kiwała głową na każde ich słowo starając się je zapamiętać. Miała ochotę się zaśmiać, jednak nie była w stanie. Uderzyła w nią fala wspomnień. Po niecałej minucie do niej dotarło, że została sierotą. Straciła rodziców, przyszłe rodzeństwo... ale chwila!

- Wie pani może co jest z Cyrą? Była ze mną kiedy... po prostu wtedy. - kiedy wyraz twarzy pielęgniarki przybrał jeszcze głębszy ton współczucia i litości, Addington miała ochotę wyć i krzyczeć. Pielęgniarka niepewnie stanęła w bezruchu z rękami zwisającymi wzdłuż ciała.

- Czy mogę zostać na chwile sama? - wychrypiała zaciskając zimne, poobijane dłonie na barierce łóżka. Czuła jak rozpacz rozdziera jej serce wędrując powoli do gardła, była na skraju wybuchu płaczu. Kobieta szybko opuściła pokój, jednak nie minęło nawet pięć minut kiedy wparowała ponownie do środka. Na jej lekko pomarszczonych, pokrytych nieco za jasnym pudrem policzkach wykwitły rumieńce świadczące o tym, że biegła.

- Przepraszam, ale ma panienka gościa. Ktoś z pani szkoły. - wyrzuciła na jednym wdechu, pod wpływem zaszklonego spojrzenia Danielle tak samo szybko wyślizgnęła się z pokoju. Ponownie usłyszała ciche skrzypnięcie drzwi, kątem oka zobaczyła wysoką, ciemną sylwetkę. Zignorowała to. Czwórka tak bliskich jej osób nie żyła, była martwa. Wiedziała, że już nigdy się z nimi nie zobaczy, i nie mogła znieść tej świadomości.

- Dan? - podniosła puchnące oczy w kierunku mówcy, zaskoczył ją widok Toma. Spodziewała się bardziej Sykesa. Tom mimowolnie uniósł brwi i usiadł na krześle obok łóżka. - Co się stało?

- Nie wiem, zamordowali moich rodziców i Cyrę. Wszystko to pamietam Tom, ich martwe ciała, krew. Pamiętam ten okropny zielony błysk i przerażone spojrzenie Cyry. - Tom zaniepokojony jej stanem oraz poruszeniem na twarzy, usiadł na brzegu łóżka. - Wszyscy nie żyją, nawet moja nie narodzona siostra. Tom oni nie oszczędzili nikogo, wolałabym już umrzeć... - zamilkła na chwile i wzięła głęboki wdech, głos jej się trząsł. - Wolałabym umrzeć niż żyć bez nich.

Pierwsze łzy powoli wytoczyły się z jej zielonych oczu powoli wędrując wraz z wzrokiem Riddle'a po jej twarzy. Pociągnęła nosem. Tom nie wiedział co powiedzieć, nie rzecz w słowach pocieszenia; boleśnie dostrzegł jak bardzo się różnią. Danielle się załamała po ujrzeniu śmierci innej osoby, a Tom widząc kogoś smierć znalazł sens w życiu. Byli swoimi najgłębszymi przeciwieństwami, i to właśnie Toma przyciągało. Addington była tak niewinna, pełna dobra i nadziei, póki on był zepsuty do szpiku kości. On był po prostu wcieleniem zła. Nieśmiało złapał jej drobną, posiniaczoną dłoń i zamknął ją między swoimi. Odetchnął płytko i starając się mówić jak najciszej i jak najuprzejmiej, zaczął:

- Dan, wiem, że jest ci niezwykle ciężko, całkowicie to rozumiem. Albo i nie, nie mam rodziców, wychowywałem się w sierocińcu więc nigdy do końca nie pojmę jaki jest to dla ciebie cios. Ludzie którzy to zrobili są popieprzeni, ale chyba wiesz, że świat jest cholernie niesprawiedliwy. I nawet ty i twoje dobre serce nic z tym nie zrobicie. Dlatego będziesz musiała się pogodzić z ich odejściem i ruszyć dalej, ponieważ nadal masz tutaj dla kogo żyć. Możesz tylko wierzyć, że są w lepszym miejscu. Obiecaj sobie, że się nie poddasz. - Addington gwałtownie pokiwała głową rozrzucając kilka łez. Kiedy już myślał, że nieco się uspokoiła i ochłonęła, nagle wybuchnęła płaczem, a dłoń którą trzymał kurczowo zacisnęła się w pieść:

- Nie rozumiesz, Tom. Rodzina była dla mnie całym światem, powodem do życia. Moja matka, ojciec, nienarodzona siostra, Cyra, Sykes, Louis i ty jesteście wszystkim co mam. I naprawdę nie potrzebuję więcej. Ale nie zniosę mniej. - bezradnie rozłożyła ręce dalej dławiąc się łzami. -  Możesz mnie przytulić?

Prawie podskoczył, słysząc nieznaną mu dotychczas u Addington gorycz w głosie. Trochę zmieszany tym pytaniem niepewnie przysunął się bliżej słabo oplatając ją ramionami. Słysząc ciche westchnienie poprzedzane setnym pociągnięciem nosa, zrobiło mu się milej. Nie miał pojęcia, że malutki fragmencik jego serca troszeczkę stopniał.

Oto i jest; uzupełniony rozdział. Wena nie daje mi spać i żyć, spodziewajcie się kolejnego rozdziału w najbliższym czasie.

Komentarze miło widziane x

Arctus

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro