ROZDZIAŁ 10
Danielle nigdy nie była zbyt odważną osobą, nie była też tchórzem ponieważ przyparta do muru stawała się trudna do pokonania. Była czymś pomiędzy, i to w niejednej kwestii. Jako dziecko i nastolatka nie była widywana z łzami w oczach, chociażby dlatego, że rzadko płakała lub umiejętnie ukrywała emocje które chciała zachować dla siebie. Za to na jej ustach o wiele częściej świecił przyjazny uśmiech a w jej oczach był ten blask; tylko z małej części przedstawiał wesołość, jej wzrok był często nieprzytomny. Młoda krukonka nie zawsze była tak nieobecna i zamyśłona, wszystko zaczęło się kiedy nauczyła się czytać i pisać w wieku sześciu lat, w tedy też do jej rąk dostała się kopia "Baśnie Braci Grimm". Dan wcale nie zachwyciła się kolorowymi opisami utworów, w połowie książki Danielle zachwyciły różne głębsze myśli i oddała się filozofii. W ciągu roku ugrzęzła w świecie własnych myśli na dobre. Otworzyła brązową, skórzaną torbę która pękała w szwach od ilości książek i podręczników, która została w niej upchnięta; brunetka to zwyczajnie zignorowała przyzwyczajona do swoistego chaosu w rzeczach i sięgnęła po list który właśnie dostarczyła sowa jej rodziców. Otworzyła prostą, białą kopertę i wyciągnęła niezwyczjanie długi list; zdziwiło ją to, ponieważ rodzice pisali raz na miesiąc i to w dodatku całkiem krótkie listy, zazwyczaj opowiadali w skrócie co u nich i pytali o stopnie i samopoczucie jedynej córki. Dan miała to szczęście, że miała wspaniałych rodziców. Edmont Addington był człowiekiem raczej o srogim charakterze, niezbyt wiedział jak okazywać miłość swojej jedynej córce, ale w końcu odkrył jak dokonywać tą czynność; wspierał jej zamiłowanie do literatury i filozofii. Czasem kiedy przychodził z pracy, Dan znajdowała nową książkę u siebie w pokoju.
Estela Addington née Greengrass była przeciwieństwem swojego męża, chociaż Danielle nie przyznawała się do tego, dużo czytała o rodzinie z której pochodziła jej matka. Jej charakter zupełnie nie pasował do Greengrass'ów; jej matka była ciepłą kobietą która nie szczędziła czułych słów oraz całusów. Inaczej ją nie można było określić niż prawdziwą perełką.
Brunetka usiadła na ławce pod oknem i ostrożnie otworzyła kopertę starając się nie rozedrzeć papieru.
"Kochana Dann,
Mamy nadzieję, że przyjedziesz na święta do domu, razem z tatą bardzo za tobą tęsknimy.
Może zaprosisz twojego przyjaciela, Sykesa jak masz ochotę. Jeśli chcesz zaproś kogoś jeszcze, lub kogoś innego. Wiem, że lepiej rozmawia ci się z twoimi rówieśnikami.
Babcia z dziadkiem nie będą w tym roku, wyjeżdżają do Francji; mają rocznicę.
Jest jeszcze jedna ważna rzecz o której chcemy ci powiedzieć, ja byłam zdania, że powinniśmy ci o tym powiedzieć w święta ale tata stwierdził, że im wcześniej, tym lepiej.
Otóż nie wspominałam o tym w żadnym wcześniejszym liście ponieważ nie mieliśmy pewności co do płeci.
Będziesz miała siostrę, chcielibyśmy, żebyś jej wybrała imię.
Czekamy na ciebie,
Mama i tata"
Na brzoskwiniowych ustach krukonki pojawił się nagle uśmiech, nie mogła określić jak bardzo się cieszyła z tego, że będzie miała rodzeństwo. Danielle nie była rodzinnym typem człowieka i sama nie planowała w przyszłości dziecka... chociaż Dan w ogóle nie planowała jeszcze przyszłości. Z uśmiechem wstała i od razu spadła spowrotem na ławkę, zdziwiona uniosła spojrzenie na ścianę, a raczej chłopaka który nagle znikąd przed nią wyrósł. Był całkiem wysoki, miał czarne, krótkie włosy i wesołe, szare oczy. Wokół szyi miał nienagannie zawiązany krawat domu węża.
- Przepraszam, zamyśliłam się. - przeprosiła grzecznie i schowała list do koperty, decydując, że odpisze rodzicom wieczorem. Chłopak uśmiechnął się szeroko odkrywając rząd idealnych zębów i zagadnął:
- A nad czym? - dziewczyna zawiesiła torbę na ramieniu i razem ruszyli wzdłuż korytarza.
- Dostałam list od rodziców. - nawiązali krótki kontakt wzrokowy. - Będę miała siostrę.
Chłopak zagwizdał i wsunął niedbale ręce do kieszeni.
- No nieźle. - przyznał. - Słuchaj bo ja w konkretnej sprawie, Charl prosił czy byś nie przyszła na Wieżę Astronomiczną po lekcjach. - podrapał się po szyi. - Wiesz miałem podejść wcześniej ale jakoś mi wypadło z głowy...
Danielle obdarzyła go szczerym uśmiechem i poprawiła torbę na swoim ramieniu ponieważ zaczynała się ześlizgiwać.
- Dziękuję i nic się nie stało, dopiero co skończyłam lekcje. - czarnowłosy się uśmiechał z ulgą. Dziewczyna następnie odwróciła się i ruszyła w przeciwnym kierunku. Ślizgon krzyknął.
- Dan! - odwróciła się z jedną brwią uniesioną. - Nazywam się Alphard Black jakby coś.
Sam nie wiedział czemu, ale miał wrażenie, że dziewczyna nie zna jego imienia.
Trochę zdyszana stanęła na szczycie schodów, widok ją jednak nieco zaskoczył. Przy barierce stała wysoka, szczupła postać z ciemnymi włosami. Postawiła torbę na ziemi czując natychmiastową ulgę i podeszła do niego. Wydawało jej się, że jej nie zauważył więc chciała zakryć mu oczy i zapytać typowe "Zgadnij kto" jak to często robili z Sykesem. Wyciągnęła powoli ręce w jego kierunku, i już znajdowały się na poziomie jego ramion kiedy warknął nieprzyjaznie:
- Nawet nie próbuj, Addington.
W końcu to był Tom, a on się nigdy nie zmieni. Z zawodem opuściła ręce i stanęła obok niego przy barierce.
- Cześć Marvolo. - pozdrowiła go bez spojrzenia na niego, czuła jednak, że on na nią patrzy. Poczuł się winny za to jak zareagował, nie było rzeczy która mogła by tego zmienić więc postanowił po prostu starać się bardziej. Wiedział, że ciężko mu będzie ponieważ był zdenerwowany.
- Co tutaj robisz? - wysilił się na obojętny ton, to jej wystarczyło. Uśmiechnęła się do niego.
- Alphard przekazał mi chwilę temu, że Charlus prosił, żebym się tutaj z nim spotkała.
To przyciągnęło uwagę Riddle'a i przestał wpatrywać się w krajobraz otaczający Hogwart. Wzkipiała w nim złość, mały, głupi Potter próbował ich odseparować. Zacisnął palce na barierce, czuł, że nie może do tego pod żadnym pozorem dopuścić. Zmrużył oczy i starał się szybko wymyślić coś, co by na zawsze odsunęło Pottera od Danielle. Wtedy poczuł na swoich szczelnie zaciśniętych palcach zimną dłoń. Otworzył oczy i kiedy spojrzał na opaloną twarz Dan posianą średnią ilością piegów, złość się ulotniła co nie znaczy, że obniżył stopień czujności. Tom nie mógł tego opisać, ale uwielbiał jej dotyk. Jej dłonie zawsze były takie zimne w przeciwieństwie do tych jego rozgrzanych od furii i gniewu.
-Kiedy wyszłaś z Nashem - najzwyklej na świecie mu przerwała a Tom zmagał się z przełknięciem jakieś bardzo złośliwej uwagi wynikającej z irytacji.
- Już słyszałam o balu, Sykes mi opowiedział po tym jak powiedział mu Billius. -powiedziała. Irytacja zmieszała się ze zdumieniem, poraz kolejny miał wrażenie, że Addington czyta mu w myślach. Spojrzała na niego przenikliwie i gapiła się na niego przez dłuższą chwilę, mógł wtedy swobodnie przyjrzeć się jej oczom. Był to bardzo ciemny odcień zieleni, swoim napigmentowaniem sprawiały wrażenie bardzo głębokich, w dodatku te dziwne jasne kropki.
- Myślę, że Charlus chce mnie zaprosić na ten bal. - mruknęła w końcu odwracając spojrzenie. Danielle w prawdzie obdarzała młodego Pottera sympatią ale już na pierwszym spotkaniu zauważyła, że rozmowa się nie kleiła. Mieli mało wspólnego, dlatego też zamknęła Charlusa w strefie przyjaźni. Tom w tym czasie rozmyślał nad tym co powiedziała, nie miał wątpliwości co do tego, że brunetka ma rację.
- Zgodzisz się?
Ponownie nawiązali kontakt wzrokowy, zmarszczyła brwi i powoli pokręciła głową.
- Nie. Nie chcę iść z nim na ten bal. - stwierdziła. - Najchętniej w ogóle bym nie poszła.
Tom unióśł jeden kącik nieświadomy tego, że to zauważyła.
- Jak myślisz, kto cię jeszcze zaprosi?
Podała mu odpowiedź która go totalnie zmieszała, z drugiej strony był wdzięczny bo nie wiedział jak się za to zabrać.
- Ty.
Stał chwilę osłupiały wpatrując się w jej profil, po kilkunastu sekundach odwróciła się do niego i uniosła brew. Była świadoma tego, że ma rację. Tom od początku chciał ją zaprosić na bal ponieważ była jedyną osobą płci przeciwnej która wydawała się być normalna. Nie śliniła się na jego widok, nie była głupia i dziewczęca. Nie było opcji, że poszedłby z kimś innym. Nie, a już na pewno nie z Astreą Black.
- No tak... - sfałszował krótki napad kaszlu czując się niezręcznie. - Więc czy pójdziesz ze mną na bal?
Danielle uśmiechnęła się lekko i skinęła głową.
- Tak. - odwróciła na chwilę wzrok i zmarszczyła czoło. - Sykes nie będzie zadowolony.-mruknęła raczej do siebie. Sykes? Czyżby to była kolejna przeszkoda lub zagrożenie w ich przyjaźni oraz dążeniu do jego celu? Chciał, żeby Addington mu zaufała i przyłączyła się do jego śmierciożerców, chciał ją mieć po swojej stronie. Po za tym wiedziała o nim już zbyt dużo i dała mu do myślenia po rozmowie w Skrzydle Szpitalnym. Jak na razie to Tom zaczynał ufać jej i efekt był odwrotny, chciał, żeby Dann była zawsze uśmiechnięta.
- Chciałbyś przyjść do mnie na święta? Mama powiedziała, że mogę kogoś zaprosić. - powiedziała a on zastanawiał się, jak może jej głos brzmieć tak niewinnie. Zwrócił po chwili uwagę na jej pytanie.
- Wiesz nie wiem... - zaczął markotnie, wolał wszystko niż święta spędzone w sierocińcu ale nie wiedział czy to nie za dużo. Dziewczyna złapała go za nadgarstek obydwoma rękami i delikatnie nim potrząsnęła. Był zdumiony i zdenerwowany jej zachowaniem.
- Będzie fajnie! Oprowadzę cię po okolicy. - uśmiechała się szeroko. - Wiem, że nie przepadasz za Sykesem więc on może przyjechać w drugim tygodniu.
Usłyszeli kroki na schodach więc Tom pospieszył się z odpowiedzią którą chciał się na razie wykręcić z tematu. Złapał jej jedną dłoń chcąc skupić jej całą uwagę na sobie. Czuł się z tym bardzo dziwnie, wręcz nieswojo. Miał ochotę puścić jej rękę tak szybko jak ją złapał.
- Danielle porozmawiamy o tym kiedy indziej, muszę pomyśleć.
Jej wzrok skierował się w stronę schodów na których pojawiał się już cień postaci zbliżającej się na szczyt wieży.Dan wyrwała rękę z jego uścisku za co był jej wdzięczny, schyliła się i podniosła jego torbę. Wcisnęła mu ją do rąk i szepnęła pospiesznie:
- Idź już i go nie strasz.
Tom parsknął i fuknął jednocześnie zadowolony z tego, że wywiera na uczniach takie wrażenie, że wywołuje u nich strach samą swoją obecnością. Oprócz Dann, u której wywoływał uśmiech lub zmarszczone brwi.
Charlus miał uczucie, że do jego żołądka wpadło kilka wielkich kamieni kiedy minął się na schodach z Tomem Riddle'm, tyranem i postrachem szkoły. Miał wrażenie, że jest już za późno, żeby zaprosić Dan na bal. Upewnił go w tym mroczny uśmieszek na twarzy ślizgona który go wrogo zmierzył spojrzeniem w drodze w dół. Charlusowi chciało się płakać; strasznie się bał Riddle'a a z drugiej strony wiedział, że sam sobie może za to, że się spóźnił. Na korytarzu dopadł go profesor Merygold który ustalił mu szlaban za dowcip który wyciął profesorowi Kettleburn'owi. Trzeba dodać, że prawił mu przy tym dosyć długi morał o dobrym zachowaniu i o tym, jaki jego brat był grzeczny. Wcale się tym nie przejął ponieważ mu się spieszyło.
Teraz kiedy stanął na szczycie schodów i ujrzał Danielle która się już widocznie spodziewała jego przybycia, wiedział, że nienawidzi profesora od starożytnych run.
- Hej Dan. - powitał ją i postarał się uśmiechnąć, szybko odgarnął z mokrego od potu czoła kosmyki włosów, biegł od kiedy zszedł z oczu Merygold'a.
- Dlaczego prosiłeś, żebym tutaj przyszła? - zapytał po tym jak skinęła mu głową na powitanie. Charlus już wiedział, że coś jest nie tak. Położył swoją niemalże pustą torbę obok tej jej i podszedł do barierki, oparł się o nią rękami. Poczuł, że jest ciepła... jakby ją ktoś przed chwilą trzymał. Tylko jedna osoba mogła tego dokonać. Odskoczył od niej jak poparzony wpatrując się w miejsce na którym przed chwilą położył rękę. Danielle fuknęła.
- Tom nie gryzie. - powiedziała i podeszła do swojej torby.
Chociaż chłopak wyginał się pod różnymi kątami, żeby dostrzec czego szuka, jej sylwetka skutecznie mu tego utrudniała.
- Danielle czy my na pewno mówimy zawsze o tym samym człowieku? - zapytał. Omiotła go zdenerwowanym spojrzeniem i wstała podnosząc przy tym z ziemi swoją torbę, była ona otwarta i groziła wysypaniem się.
- Tom Riddle. - powiedziała krótko i uniosła brew, Charlus podszedł do niej o parę kroków i zaczął ostrożnie:
- Danielle, on jest złym człowiekiem. Nie słyszałaś nigdy o tym co on robi? Jak traktuje innych?On jest psychopatą! Torturuje sobie bezkarnie - nie było mu dane dokończyć.
- Tom to mój przyjaciel, i nie, nie pójdę z tobą na bal.
Schodząc w dół schodami sama nie wiedziała dlaczego zareagowała tak... gwałtownie. To normalne ponieważ Tom jest jest przyjacielem, prawda? Prawda...?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro