ROZDZIAŁ 7
Danielle tego ranka czuła się gorzej niż źle, z niewiadomych przyczyn kiedy otworzyła oczy, pierwsze co poczuła było bólem. A zazwyczaj to było zmęczenie lub radość. Brunetka zdecydowała, że pójdzie na lekcje bo gdyby coś poważnego miało się stać, to lepiej żeby nie była sama. Zwlekła się więc z łóżka i w niezwyczajnie powolnym tempie rozpoczęła poranną toaletę. Głowę miała ciężką i gorącą, jakby ktoś ją zamienił na wielki rozżarzony kamień. Marzyła o trzaśnięciu nią w ścianę żeby warstwa bólu rozbiła się pozostawiając ulgę. Z jej "szybkich" ruchów doszły jeszcze mdłości i nagłe zawroty, Dan dopisała do listy marzeń zwymiotowanie. Ubrała mundurek nie trudząc się z zawiązaniem krawatu i ruszyła w kierunku wyjścia z dormitorium. Na korytarzu ani w pokoju wspólnym nie napotkała żadnego ucznia tak samo jak w dormitorium, Hogwart po prostu zionął pustką. Przytrzymując się ściany zaczęła powoli schodzić po niekończących się rzędach schodów, pierwszą lekcją była transmutacja z gryffonami. Dziewczyna przyglądała się obrazom wiszącym na ścianach próbując odzyskać trzeźwość umysłu, postacie z dzieł patrzyły na nią z nieukrywanym niepokojem. Dan ruszyła powolnym krokiem po korytarzu, nie próbowała się nawet spieszyć bo wiedziała, że jest bardzo mocno spóźniona. Zauważyła, że traci ostrość widzenia; obraz chwiał się i wibrował przed nią jak krzywe odbicie a fala gorąca rozbijająca się w środku jej głowy, niespodziewanie wylała się i zetknęła z resztą ciała. Danielle podejrzewała, że ma wysoką gorączkę. Tylko dlaczego?
Westchnęła ciężko czując jak po jej rozżarzonych plecach spływa pierwszy strumień potu, miała wrażenie, że zaraz usłyszy syk oznaczający, że ciecz paruje. Jej nogi były takie miękkie, takie giętkie i ciepłe, zupełnie jak topniejący od płomienia wosk. Dlatego kiedy ugięły się, z spokojem oczekiwała aż jej ciało zetknie się z chłodną posadzką korytarza. Było dla niej dużym zaskoczeniem, że para ciepłych ramion złapała jej bezwładne ciało. Te ramiona było gorące, zbyt gorące. Dan chciała się od nich uwolnić, chciała wymiotować z powodu jej okropnego samopoczucia. Widząc parę jasnych, szarych oczu i idealnie ułożone, niemal białe włosy chciała to zrobić bardziej niż cokolwiek na tym świecie.
-Abraxas...-wymamrotała czując przy tym jak jej suche, popękane wargi ocierają się o siebie boleśnie. - Zrób coś. - kontynuowała. - Umieram.
Ostatnie dodała będąc świadoma, że przesadza. Była gotowa w tej chwili upierać się przy tym, że ktoś na nią rzekomo rzucił klątwę Cruciatus tylko żeby coś zrobił. Młody Malfoy widocznie wziął jej słowa na poważnie z czego się bardzo ucieszyła, wziął ją na ręce i zaczął biec w...jakimś kierunku. Danielle nie obchodziło gdzie; tylko żeby jej pomógł. Do jej fatalnego samopoczucia doszedł jeszcze słuch, a raczej zanikał. Z każdym krokiem który przeszedł Abraxas, coraz mniej wyraźnie słyszała twardy stukot jego obcasów. Nie było to normalne ani z jednej strony, póki dźwięki które ogólnie słyszała ucichły, te cichsze, delikatniejsze stawały się coraz bardziej wyraźne. Tuż przy jej uchu trzepotało spłoszone serce arystokraty, biło w panice o ściany klatki stworzonej z żeber. To było to samo serce, to samo które raz uważała, że biło tylko dla niej.
Los jednak widocznie chciał inaczej; myśli brunetki zostały pokierowane w stronę przeszłości którą dawno za sobą zamknęła. Wiedziała, że Abraxas Malfoy ją kochał i kocha, ale nie wykazał się wystarczającą siłą żeby się sprzeciwił rodzinnej tradycji.
- Danielle? - usłyszała głos z oddali, spojrzała w górę. Dwie wielkie, szare plamy z czarnym środkiem były skierowane na nią. - Danielle!
Do jej uszu dobiegło wołanie z oddali, było tak odległe a Addington nie miała siły na to, żeby za nim podążać. W ustach miała sucho a język przykleił się do podniebienia kiedy chciała nim ruszyć. Uchyliła lekko wargi jednak nie wydostało się z nich nawet ciche jęknięcie.
- Danielle nie zamykaj oczu...- usłyszała ostrzegawczy ton pełen strachu. Ale co mogła na to poradzić? Jej powieki mimowolnie opadały i unosiły się, coraz wolniej i rzadziej. Czuła pod nimi piasek który nieprzyjemnie drażnił jej oczy. - Dan proszę...
Usłyszała zanim wszystko się skończyło; ból ustąpił jakby ktoś ręką odjął, fala gorąca rozpłynęła się a powieki opadły pogrążając ją w mroku.
Cyra siedziała w klasie od transmutacji od dobrej pół godziny, za nic na świecie nie mogła się skupić na lekcji. Jakby nie dosyć tego, że to był przedmiot z którym miała najwięcej kłopotów. Jednak nie ten fakt niepokoił ją najbardziej, Danielle nie było na lekcji. Nie zdarzyło się żeby nie było jej tak długo, owszem zdarzało się czasem, że miała spóźnienie kilku minut ale nie trzydziestu! Przeczuwała, że dzieje się coś złego. Dziewczyna spojrzała na Sykesa, blondyn od razu przechwycił jej spojrzenie i lekko ruszył podbródkiem do góry w pytającym geście.
Cyra starała się jak najbardziej dyskretnie wyciąć kawałek pergaminu, kiedy stwierdziła, że profesor Dumbledore nic nie zauważył napisała na niej wiadomość.
Gdzie jest Danielle?Martwię się o nią, przecież ona nigdy się tak nie spóźnia.
Machnęła krótko różdżką a kartka zwinęła się w papierowego jednorożca, machnęła różdżką poraz drugi jednak jej wiadomość zamiast polecieć w kierunku sąsiedniej ławki Nasha, poleciało do odległej katedry Dumbledore'a. Sykes zaszczycił ją zaniepokojonym spojrzeniem i obserwował profesora. Ten złapał jednorożca i na wyciągniętej dłoni pokazał reszcie klasy.
- Doskonały przykład papierowej transmutacji, nieprawdaż? - zapytał z szczerym zainteresowaniem. - Jednak panno Blythe, to nie jest tematem dzisiejszej lekcji.
Miodowowłosa zaczerwieniła się lekko i skinęła pokornie głową mając nadzieję, że te poczynania udobruchają profesora Albusa. On oparł się tylko o stół i zapytał:
- Co jest tak ważnego, że musi panienka o tym rozmawiać z panem Nashem na lekcji?
Cyra milczała; wiedziała, że nikt oprócz Nasha nie uzna jej obaw, reszta będzie uważała je za bezpodstawne. Ale oni nie znali Danielle! Albus mlasnął językiem i za machnięciem różdżki rozwinął jej wiadomość.
- No dobrze... - zaczął. - Gdzie jest Danielle? Martwię się o nią, przecież ona nigdy się tak nie spóźnia.
Przeczytał odkaz, niektórzy uczniowie zachichotali cicho jednak pod wpływem srogiego spojrzenia nauczyciela zamilkli.
- To miłe, że tak martwisz się o swoją koleżankę Cyro, jednak to nie temat na lekcję.
Nagle Sykes wstał i uderzył rękami w deski biurka, aż połowa osób nadskoczyła.
- Jej coś się musiało stać! - krzyknął.
Dumbledore chciał coś powiedzieć, kiedy drzwi się rozleciały otwarte najprawdopodobniej za pomocą mocnego kopniaka i stanął w nich wysoki, bardzo chudy blondyn z zielonym krawatem i nieprzytomną Danielle na rękach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro