ROZDZIAŁ 28
Dyrektor Hogwartu Armando Dippet czuł wielkie zmieszanie, patrząc na młodego człowieka, a właściwie to od trzech miesięcy absolwenta tej szkoły. Jeden z najlepszych uczniów, jego ulubieniec i zło wcielone w jednej osobie — Tom Riddle siedział spokojnie w krześle przed nim, i chociaż twarz miał spokojną a plecy wzorowo wyprostowane, starszy mężczyzna czuł, jakby go oblegała fala czystej furii. Zdjął delikatne okulary w srebrnych oprawkach i położył papiery na biurku pomiędzy nimi. Dobrodusznie uśmiechnął się do byłego ucznia siedzącego przed nim.
- Tom oczywiście te papiery są niepotrzebne, wszyscy wiedzą, jakie wyniki zdobyłeś w tej szkole. - zakłopotany rozłożył ręce. Spojrzał krótko na młodzieńca w białej koszuli i czarnym płaszczu, i chociaż Dippet miał wiele osiągnięć i zdobytych walk, poczuł niepokój. Brunet nie ruszył nawet brwią, a pomimo tego dyrektor miał wrażenie, że ten zaraz wydusi z niego duszę zwykłym mrugnięciem oka. - Niestety chłopcze uważam, że jesteś zbyt młody na posadę nauczyciela. Możesz ponowić wniosek o zajęcie miejsca nauczyciela Obrony przed Czarną Magią za kilka lat, wtedy na pewno zostaniesz przyjęty.
Tom wstał, nadal prosty jak struna. Wyciągnął rękę do starca, na jego ustach pojawił się dziwny uśmieszek, a raczej grymas. Dyrektor poczuł, jakby go poraził prąd, marszcząc brwi, puścił jego rękę. Nie wydawało się, żeby młody Riddle był świadomy całego zajścia, oczywiście jednak był. Armando uśmiechnął się do niego nieco mniej serdecznie niż na początku i pożegnał go słowami:
- Życzę ci powodzenia, nie zmarnuj swojego talentu.
Riddle odwrócił się w drzwiach, na jego wąskich, bladych ustach pojawił się nieprzyjemny uśmiech. Lekko się ukłonił, po czym nacisnął klamkę od drzwi.
- Ależ oczywiście, panie Dippet.
Tomem targała najprawdziwsza furia, szybkim krokiem opuścił Hogwart odprowadzany przez czujne spojrzenia uczniów pamiętających jego stanowisko w hierarchii szkolnej. Kilka osób ze starszych roczników leciutko mu się ukłoniło, jednak on ze spojrzeniem wbitym przed siebie ich nonszalancko zignorował. Jedyną oznaką jego wewnętrznej eksplozji gniewu była pulsująca żyła schowana pod elegancko pofalowaną, ciemną grzywką lekko wpadającą do prawego oka. Ledwo co przekroczył próg szkoły, jego postać zmieniła się na ułamek sekundy w różnokolorową smugę, żeby następnie zniknąć. Ślizgon pojawił się na ulicy Pokątnej, szczerze był prawie całkowicie pewien, że stary głupiec przyjmie go na posadę nowego nauczyciela bez zbędnego gadania. Jednak miał opcję awaryjną, w końcu z tyłu głowy miał nikłą myśl, że może Dumbledore jakoś mu przeszkodzi. Zaciągnął sznurki na czarnym płaszczu i skręcił w ciemną uliczkę śmierdzącą wymiocinami i zgnilizną, po chwili stał już równolegle do Pokątnej — ulica Śmiertelnego Nokturna. Przeszedł na drugą stronę, ignorując pijackie śmiechy i gwizdy pod swoim adresem, otworzył drzwi jednego z najbardziej zadbanych sklepów, „Borgin & Burkes". Zdjął kaptur i rzucił spojrzeniem za ladę, było pusto. Podszedł do niej i cierpliwie zaczekał, aż zjawi się jeden z właścicieli, tak się stało. Caractacus Burke smętnie na niego spojrzał i westchnął. Odchylił się do tyłu i głośno warknął:
- Borgin ten młody z wczoraj tu znowu przylazł.
Przez chwilę z zaplecza dobiegały jedynie szmery w towarzystwie przekleństw, do pomieszczenia wszedł mężczyzna średniego wzrostu z kozią bródką.
- Co w Ministerstwie już miejsc nie mają? Dziwię się, że z taką ładną buźką cię nie przyjęli. - zakpił drugi właściciel. Riddle wiedział, że będzie musiał ich jakoś przekonać i, że słowa tutaj nie wystarczą. Wraz ze złością w oczach wznieciły mu się czerwone iskierki, tak samo na koniuszkach palców.
- No uważaj, bo się chłopak zaczyna denerwować.
- Jestem zainteresowany nauką czarnej magii i wiem, że ten lokal tak samo, jak cała ulica oferuje dostęp do bardzo przydatnych w tym ksiąg. - odezwał się Tom w końcu.
- No to pokaż nam, co potrafisz, cukiereczku. - odrzekł Caractacus niższym, mroczniejszym głosem. Tom bez wahania uczynił to, co od niego żądano. Patrzył na Burkesa, wyczuł, jak mężczyzna nakłada na siebie warstwy mocnych obronnych zaklęć, zupełnie jakby ubierał zbroję. Jednak absolwent szkoły już na tym etapie potrafił łatwo obejść takie zabezpieczenia. Postanowił się porządnie odwdzięczyć za prześmiewcze przezwisko, użył jednego z mocniejszych zaklęć. Stary Borgin uważnie obserwował dwójkę stojącą obok. Brunet bez trudu obszedł lub rozbił wszystkie ochronne warstwy broniące mężczyznę za ladą, wprawiając go tym w szok. Następnie używając wielkich pokładów siły, zaatakował bezbronnego współwłaściciela. Przyłożył mu prosto w środek klatki, nie chcąc ryzykować zatrzymania serca. Mętne oczy Caractacusa rozszerzyły się z bólu i grozy, Tom przechylił głowę na bok w momencie, w którym zaklęcie rzucone przez spanikowanego Borgina odbiło się od niego jak gumowa piłka od ściany. Kiedy stwierdził, że znudził go widok duszącego Burkesa, po prostu przestał. A cały ból i duszności mężczyzny znikły jak ręką odjął. - Borgin on dał radę obejść wszystkie bariery!
- Potrzebujesz także stałe lokum? - zapytał drugi mężczyzna wyraźnie nie tak zafascynowany nowym pracownikiem.
Tydzień później pan Burkes odprawił go, mówiąc, że daje mu wolne. Jako iż była połowa dnia, trochę go to zdziwiło. Szybko jednak do niego dotarło, że mógł po prostu mieć bardzo ważnych klientów, których sam chciał obsłużyć. To oczywiście nie spodobało się Tomowi, chciał mieć dokładny przegląd o przewijających się przez sklep towarach. W końcu usilnie próbował wyłapać jakiekolwiek informacje o dziedzictwach czterech założycieli Hogwartu. Brunet nie mając za bardzo nic do roboty, postanowił się przejść po Pokątnej. Ubrany w czarne spodnie z szelkami tego samego koloru oraz srebrzystą koszulę, opuścił sklep. Rozpoczął się październik, a co za tym szło, miało się robić chłodniej. Postanowił wcześniej, że jeśli w ciągu jednego roku nie znajdzie ślad prowadzący do dziedzictw, wyruszy do Albanii. Po opuszczeniu gabinetu Dippet'a wyruszył jeszcze w czeluści zamku, w które zapuszczało się bardzo mało uczniów. Odnalazł on ducha Heleny Ravenclaw, córki Roweny. Doskonale ją omamił swoim urokiem osobistym, dzięki czemu ta wyjawiła mu położenie diademu matki. Najważniejsze jednak było dla niego odnalezienie medalionu Salazara Slytherin'a. Oparł się o ścianę budynku niemieszczącego żadnego sklepu i wyciągnął metalowe etui z papierosami, zapalił jednego i przyjrzał się przechodniom. Większość ludzi pospiesznie przemierzała ulicę, rozmawiając z towarzyszem lub mamrocząc pod nosem. Tylko jedna osoba szła niespiesznie. Brunetka miała włosy świeżo ścięte tak, że sięgały jej do połowy pleców. Ubrana miała czarną spódnicę, sweter i jego szalik, który nie oddała mu od roku. Mimowolnie uniósł kąciki ust na jej widok. Wydmuchnął gęsty obłoczek dymu i kontynuował w obserwowaniu jej. W jednej chwili starsza kobieta, której widocznie bardzo się spieszyło, trąciła Danielle ramieniem, starucha bez słowa gnała dalej. W Tomowi zagotowała się złość. Brunetka zatoczyła się kilka kroków i w końcu wylądowała tyłkiem na brukowanej ulicy. Nie wiedział, czy się śmiać, czy płakać widząc jej reakcję. Z opóźnieniem potrząsnęła głową, westchnęła i uśmiechnęła się lekko. Riddle przyłapał się na tym, że ruszył w jej stronę. Zatrzymał się i patrzył jak okazja na porozmawianie, prześlizguje mu się pomiędzy palcami. Całkiem wysoki, dobrze zbudowany chłopak ze złotymi włosami i wyszczerzoną gębą podbiegł do jego krukonki i sprawnie wyciągnął ją na proste nogi. Dziewczyna zaśmiała się i pokręciła głową na jego pytanie, które Tom oczywiście nie mógł usłyszeć. Jednocześnie zawiodło go i przyniosło mu ulgę to, że go nie zauważyła. Zgasił papierosa i zniknął w śmierdzącej uliczce, karząc się w myślach za chwilę słabości. Co mógł poradzić, chociaż chwilę później zasiadł do opasłego tomiska o urokach, przed oczami nadal miał jedynie uśmiech Addington.
Kilka godzin później, kiedy zapadł już zmrok, a na ulicach zostały jedynie pojedyncze osoby jak żebracy i typy spod czarnej gwiazdy, Tom narzucił na siebie płaszcz i się teleportował. Znalazł się na cichej ulicy w dość spokojnej części miasta. Spojrzał na nostalgiczny widok prezentujący się przed nim, we wszystkich domach świeciła nieprzenikniona ciemność, a jeśli wzrok go nie mylił, to w dwóch domach nawet drzwi wejściowe były uchylone. Domyślił się, że po ataku popleczników Grindewald'a nikt się nie wprowadził do pustych domów po zamordowanych. Jedynie na dalekim końcu uliczki widniało światło, ruszył niespiesznym krokiem w tamtą stronę. Tom nie wiedział, co powie Danielle, nie wiedział, za co pierwsze ją przeprosić. Za morderstwo? Oderwanie od przyjaciół? Jako osoba, która w ciągu sześciu miesięcy zaczęła odczuwać w pełni wszystkie emocje i uczucia, był w stanie sobie wyobrazić, jak się mogła czuć. Tęsknił za nią, dosłownie przyrosła mu do serca. W końcu była jedyną osobą, którą szczerze pokochał. Brakowało mu jej filozoficznych bredni, przerywania mu w połowie zdania, szybkiego łączenia faktów i niedorzecznych komplementów. Brakowało mu też jej nieprzytomnego uśmiechu, ciepłych dłoni, miękkich ust i wspólnych nocy. Doszedł przed dom, który musiał być świeżo pomalowany, fasada budynku była precyzyjnie natarta błękitną farbą, a elementy architektoniczne zarówno, jak i drzwi były białe. Spojrzał jeszcze na ogród pełen żyjących własnych rytmem białych róż i westchnął. Ten dom tak bardzo pasował mu do Danielle. Stanął przed płotem i spojrzał przez okno do wnętrza domu. Brunetka stała w brązowej kuchni przy stole i obwiązywała akurat przedramię miękkim bandażem. Toma wmurowało do ziemi. Prawda oblała go jak niewidzialna fala lodu. Przy nim nie było szansy na to, że Danielle żyłaby w bezpieczeństwie i szczęściu. Była jak najpiękniejsza, biała róża. A Tom nie potrafił dbać o kwiaty. Zamknął oczy i poczuł, jak targnęło nim w okolicy brzucha. Znowu stał w ciemnej, śmierdzącej uliczce pomiędzy Pokątną a Nokturna.
Jak straszne było kochać coś, co było tykalne przez śmierć.
Uhuh, dwa rozdziały w jeden dzień. A już tylko kolejne dwa do końca. Może zdążę do końca tego pieprzonego roku. Czy tylko ja mam rozterkę pomiędzy dwoma domami w Hogwarcie? Rozwiązałam quiz na Pottermore z siedem razy i cały czas mi wychodzi albo Slytherin, albo Hufflepuff. Także ten, w jakich domach jesteście kochani?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro