ROZDZIAŁ 26
Póki ich serca biły, płuca wymieniały powietrze, a myśli pędziły we wszystkie strony, minął kwiecień a wraz z nim pierwsza fala najtrudniejszych decyzji. Prawie wszystko wróciło na stare tory, priorytetem stało się skończenie szkoły z jak najlepszymi ocenami, a na twarze wróciły uśmiechy. Skończono opłakiwanie martwych i z ich duszami w sercu ruszono dalej. Jedynie kilka rzeczy krzyczało swoją odmiennością w twarze spostrzegawczych; Sykes Nash już nie miał innych przyjaciół oprócz Charlusa i Alpharda, a Danielle Addington przestała być rozmarzoną dziewczyną ze złotym sercem. Wszyscy też odetchnęli ulgą i zbliżającym się powiewem lata, ponieważ w szkole ucichł terror. Niektórzy podejrzewali, że Tom Riddle wybrał się na emeryturę i nikt nie nabrał odwagi, żeby przejąć po nim posady diabła wcielonego. A może jednak był to tylko urlop przed czymś dużo większym.
Sykes usiadł w pierwszej ławce i wyciągnął ze skórzanej torby rolkę pergaminu oraz przyrządy do pisania. Kiedy krzesło obok niego się odsunęło, zamurowało go. Po chwili dotarło do niego, że się zapomniał i zajął swoje stare miejsce. Krukonka nie zaszczyciła go nawet najkrótszym spojrzeniem. Z pękającej torby wyjęła te same rzeczy oraz zadanie domowe. Blondyn przeklął pod nosem, zupełnie zapomniał o eseju o animagii. Wiedział, że lekcja zaczyna się za ponad dziesięć minut. Z czystej desperacji zwrócił się bezpośrednio do brunetki siedzącej obok.
- Mogę trochę przepisać?
Bez słowa przesunęła w jego stronę bezbłędnie odrobioną pracę i w milczeniu zaczęła czyścić chusteczką grot pióra. Nash po dłuższej chwili zawieszenia zdał sobie sprawę z tego, że czas ucieka, a on nie ma napisanego nawet jednego słowa. Wprawiony w spisywanie długich tekstów sprytnie zmienił kolejność akapitów i przekształcił zdania. Pochłonięty pracą nie zauważył nawet, że jego beznadziejnych dziesięć minut przeminęło. Dopiero kopnięcie wyrwało go z transu, cały szczęśliwy ze skończonego zadania szybko oddał oryginał jego właścicielce. W tej właśnie chwili drzwi zamknęły się za Albusem Dumbledore'm. Reszta lekcji minęła w rutynowej atmosferze, profesor na całe szczęście nie kazał im pracować w parach. Wraz z końcem lekcji Sykes oddając zadanie domowe jako jeden z ostatnich uczniów, zderzył się z najmniej spodziewaną osobą. Wysoka, szczupła postać z zimnym wyrazem twarzy i zielono-srebrnym krawatem przekryła jego widok. Ślizgon spojrzał mu w oczy w taki sposób, że dreszcz przebiegł mu sprintem wzdłuż rdzenia. Tom Riddle jedynie położył pracę na biurku i odszedł, pozostawiając za sobą sparaliżowanego blondyna. Sykes zamrugał kilka razy, widząc znikającą w drzwiach sylwetkę owianą niecelową aurą nonszalancji. Ze wzrokiem nadal utkwionym w miejscu, w którym zniknął Riddle, położył pracę na chłodnym drewnie, a tak przynajmniej myślał. Czując coś ciepłego pod palcami, prawie krzyknął. Widząc jednak zaciekawione i zmartwione oblicze swojego nauczyciela, odetchnął z ulgą.
- Wszystko w porządku, panie Nash? - zapytał uprzejmie.
- Tak, tak. Oczywiście! - odparł zdecydowanie zbyt gorliwie, jednak panika łatwo stłamsiła udawaną beztroskę w jego głosie.
- Widzę, że coś się dzieje. Poza tym ostatnio pańskie oceny i frekwencja się pogorszyły, powinien pan wziąć przykład z panienki Addington. Z pomocą Toma ponownie zaczęła wypełniać swoje obowiązki.
Sykes mimowolnie prychnął.
- Coś nie tak?
- Nic takiego, proszę pana.
Dumbledore wstał i machnięciem różdżki wrzucił wszystkie prace do eleganckiej teczki. Stanął obok Sykes'a, chłopakowi wydawało się, że mężczyznę opuściła profesjonalna postawa.
- Nie jestem głupcem. Wiem o niektórych zdarzeniach mających miejsce w tej szkole i mam na myśli te z Tomem. Jednak nadal wiem za mało, żeby coś z tym zrobić. Panna Addington nie powie nawet jednego zdania na ten temat.
- Oczywiście, że nic nie powie! - prychnął. - Cały czas tylko stara śpiewka; „Tom nie jest złym człowiekiem". Mówią, że miłość jest ślepa. - pokręcił głową.
- Trzeba zakończyć to, co się dzieje, chociaż zostały tylko dwa miesiące. Obawiam się tego, że Tom wraz ze swoją grupą po skończeniu szkoły będzie kontynuował swoje poczynania. I obydwoje dobrze wiemy, do czego jest zdolny. - rzucił okiem na zegar. - Jeśli wiesz coś, co mogłoby pomóc, to przyjdź po lekcjach do mojego gabinetu. Dowidzenia.
Sykes wciągnął rześkie powietrze i wsiadł na wypolerowaną miotłę. Odepchnął się od ziemi i poszybował kilkanaście metrów nad ziemię. Tego dnia nie było treningu, po prostu czuł potrzebę rozładowania emocji. Zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo tęskni za Danielle. I zdał sobie sprawę z tego, że naruszył warunek każdej prawdziwej przyjaźni - „Nade wszystko". Może nienawidzić i bał się Toma, jednak za żadne skarby nie powinien zostawiać swojej najlepszej przyjaciółki. Z rosnącymi wyrzutami sumienia skierował się nad Zakazany Las. Wiedział, że nie powinien latać nad tym obszarem, jednak nie chciał ryzykować, że jakiś nauczyciel zobaczy go przez okno poza terenem stadionu quidditcha. Wrócił myślami do krótkiej rozmowy z profesorem Dumbledore'm, nie chciał, żeby Dan go znienawidziła, ale nie mógł pozwolić na to, żeby inni cierpieli. Teraz wiedział, że jest możliwość zatrzymania Toma Riddle'a, i miał zamiar tę możliwość wykorzystać. Sykes poczuł, jak nieznana siła targnęła trzonkiem jego miotły. Zdezorientowany obniżył kurs, przyjrzał się miotle. Brązowe drewno z wiśniowym zabarwieniem lśniło, pod wpływem słabych promieni słonecznych przedzierających się przez chmury. Zwolnił. Z oddali słyszał niewyraźny szum i jako długoletni gracz quidditch'a szybko rozpoznał, że był to odgłos zbliżającej się miotły. Ze zdziwieniem odwrócił głowę w drugą stronę, właśnie wtedy obok niego śmignęło zaklęcie. Totalnie zszokowany poprzez widok trzech osób lecących zaledwie kilkadziesiąt metrów za nim targnął miotłą, tracąc równowagę. Poczuł, jak w momencie zalała go fala potu, nawet z tak dużej odległości prawie go trafiono. Wyciągnął różdżkę i przyspieszył, oddalając się tym jeszcze bardziej od szkoły. Blondyn czuł, jak serce wyrywa mu się z piersi, nie potrafił uwierzyć w panicznie powtarzane w głowie tłumaczenia, że to tylko żart. Wiedział, że groziło mu niebezpieczeństwo. Rozdygotaną dłonią wyciągnął różdżkę i obniżył lot jeszcze bardziej. Mógł w najgorszym wypadku szybko skręcić w dół i zniknąć pomiędzy drzewami. Zaklęcie o czerwonym zabarwieniu śmignęło na wysokości jego pasa, lekko trącając miotłę, krótki krzyk przerażenia wyrwał się z jego ust, kiedy wychylił się za bardzo w prawo. Szybko spojrzał w tył i zamarł, identyfikując twarze atakujących, byli bez cienia wątpienia ślizgoni. I to nie byle jacy, wierni zwolennicy tego potwora. Niebiesko-szary szalik został zerwany z jego szyi wraz z podmuchem mocniejszego wiatru, zatoczył kilka płynnych spirali w powietrzu i odfrunął poza pole ich widzenia. Sykes panikował na tym etapie.
- Expelliarmus! - krzyknął, rzucając zaklęcie zupełnie na oślep. Nie trafił.
Obok niego przeleciały dwie smugi czerwonego światła, nie chciał w tej chwili myśleć nad tym jakie zaklęcia to były. Ostro wniósł się w górę, miał nadzieję, że chociaż na chwilę rozproszy tym uwagę przeciwników. I wtedy to do niego dotarło. Zrozumiał, że to nie są głupie próby zepchnięcia go z miotły. To wszystko stało się w chwili, w której pod nim błysnęło zielone światło. Krew w żyłach mu zgęstniała, poczuł, że nie może oddychać. Nie potrafił znaleźć żadnego sensownego rozwiązania, dlatego w deszczu zaklęć postanowił zrobić zwrot i zawrócić nad trójką do szkoły. Szczelniej ścisnął drewniany trzonek pomiędzy kolanami i z całej siły zacisnął na nim palce, od tego posunięcia zależało jego życie. Wykonał ostry obrót, na skutek czego przez ułamek sekundy zawisnął głową w dół, przyspieszył do maksymalnej prędkości i wystartował z powrotem w kierunku odległej szkoły majaczącej wśród mgły. Atak paniczny zaczął ustępować, uśmiechnął się z ulgą i triumfem. Udało się. Dał radę. Obejrzał się przez ramię, a w jego prawie czarnych oczach rozbłysł żar szmaragdowej zieleni.
Nott i Avery w ciszy patrzyli na dokonane zabójstwo. Orion Black w ciszy unosił się nieco dalej za nimi, starając się odegnać łzy cisnące mu się do oczu. Nie mógł uwierzyć w widok prezentujący mu się przed oczami. Obserwował jak chłopak siedzący na miotle, spowalnia od chwili trafienia przez klątwę. W końcu osunął się bezwładnie, miotła wysunęła mu się z zastygłych w szczelnym zwarciu dłoniach i poszybowała w dół. Ślizgon mocno zagryzł wargę, wiedział, że nigdy nie da rady zapomnieć widoku blondyna spadającego plecami do ziemi, z ramionami rozłożonymi a oczami szeroko otwartymi. Czarna szata z niebieskim emblematem powiewała wokół niego, przypominając skrzydła. Patrzył jak kruche, chude ciało zbliża się do linii czubków drzew i z głośnym trzaskiem spowodowanym zderzeniem z gałęziami traci majestatyczną pozycję. Tyle widział Sykesa Nash'a. Czuł się chory, winny i obrzydliwy. Nie rozumiał jaki sens miało odebranie życia temu człowiekowi.
Danielle stała z ręką bezwładnie opuszczoną wzdłuż ciała, jedynie dzięki lekkiemu zacisku koniuszków palców jej różdżka jeszcze nie leżała na ziemi. Wiadomość o zaginięciu Sykesa ogłoszona cztery dni temu już w pełni do niej dotarła, jednak wiadomość o nieszczęśliwym wypadku nie zupełnie. Nie wierzyła w to, że poharatane, gnijące ciało jej przyjaciela w towarzystwie roztrzaskanej miotły znalezione w gęstej części Zakazanego Lasu było ofiarą nieszczęścia. Nie wierzyła też w to, że stracił on panowanie nad miotłą i spadł z niej. A przede wszystkim nie wierzyła w niewinność Toma Riddle'a. Stali w ciszy od kilku minut, wpatrywali się w siebie, czekając na jakiś ruch, słowo. Brunetka, czując przypływ frustracji, rzuciła nieszkodliwe zajęcie mające pozbawić ukochanego różdżki. Elegancko się obronił, spojrzał na nią ze zdziwieniem. Odezwał się:
- Po co to było?
- Jestem ciekawa, czy mnie też zabijesz.
- Dobrze wiesz, że nigdy bym teg-
- Właśnie, że nie wiem, Tom! Chyba jednak zupełnie cię nie znam. Prosiłam cię o jedną cholerną rzecz, jedną. Miałeś zostawić w spokoju bliskie mi osoby, a zabrałeś mi najważniejszą! Zabiłeś Sykesa bez powodu. Po co to było?
- Powiedziałaś mu zbyt wiele. Chciał to wszystko powiedzieć Dumbledore'owi. Zdajesz sobie sprawę z tego, jakie byłyby konsekwencje? - patrzył na nią ze skrajną mieszanką emocji na twarzy. - Połowa uczniów Slytherinu z naszego rocznika miałaby poważne problemy, ja z racji, iż ukończyłem siedemnaście lat, mógłbym się spakować do Azkabanu. A ty, jako osoba wiedząca o tym wszystkim i kryjąca mnie miałabyś nie mniejsze problemy, Danielle.
- Chcesz powiedzieć, że to moja wina? - zapytała z niedowierzaniem. Przez chwilę milczeli. - Nie odzywaj się do mnie więcej, Tom. Nie chcę mieć z tobą niczego wspólnego.
wesołych świąt
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro