3.
Witajcie moje drogie , wreszcie dodaje rozdział... Mam nadzieję , że i ten wam się spodoba... Wybaczcie mi , że tak długo mnie nie było , ale byłam przeziębiona... Dalej trochę jestem , ale czuję się już lepiej. A teraz zapraszam was do czytania dalszych przygód naszej Akiko ^^.
**********************************************************
.... Zdziwiłam się na jej widok i na chwilę przystanęłam.
- Oh , witaj Akiko. Czekaliśmy na Ciebie.. Poznaj proszę Christie , moją żonę. - Powiedział Karl i ręką wskazał na kobietę po swojej prawej. Kiwnęłam jej głową na przywitanie. Widziałam w jej oczach ból , radość i strach. Co tej kobiecie się stało , że miała taki zraniony wzrok ?
- Witaj Akiko , mogę tak na Ciebie mówić ? - Kiwnęłam głową na tak. - Dobrze , chciałam Cię poznać od kiedy Karl powiadomił mnie , że zamierza zaadoptować jakieś dziecko. Nie wiedziałam , że przyprowadzi taką piękną dziewczynę. - Uśmiechnęła się do mnie serdecznie , ale jednak zauważyłam , że ten uśmiech był wymuszony po części.
- Siadaj proszę Akiko. - Wskazał na siedzenie po jego lewej. Nie wiem czy chce być tak blisko niego.. Jeszcze coś mi zrobi.. Usiadłam nie chętnie przy stole i spojrzałam na Christię ... Dlaczego ta kobieta tak mi kogoś przypomina ?
- Można jeść.. - Powiedział poważnym tonem i zaczął spożywać jedzenie. Wzięłam z niego przykład i sama zaczęłam jeść. Muszę przyznać , jedzenie jest tutaj wyśmienite.Nie to co w sierocińcu , mimo że już się przyzwyczaiłam , to i tak ohydnie smakowało. Zrobiłam rozmarzoną minę i uśmiechałam się jak szalona.
- Smakuje Ci jak widać. - Odezwał się Karl.
- Tak , bardzo. W sierocińcu było okropne jedzenie , ledwo można było to jeść .. Jeśli wgl przechodziło przez gardło. - Powiedziałam lekko oburzona. Karl zachichotał , chyba musiałam śmiesznie wyglądać , ale muszę przyznać ma bardzo ładny śmiech. Uniosłam jeden kącik ust w imitacji uśmiechu. Kontynuowałam jedzenie już mniej rozmarzona niż wcześniej. Po jakiś 10 minutach skończyłam swój posiłek. Upiłam czerwonego napoju myśląc , że to sok wiśniowy. Oh , jak bardzo się pomyliłam , w kieliszku była krew. Nie grzecznie by było , gdybym to wypluła , więc przełknęłam z wielkim trudem. Karl widząc moją zniesmaczoną minę , zachichotał cicho.
- Wybacz koteczku , zapomniałem wspomnieć żeby nie nalewali Ci krwi , bo wampirem nie jesteś. - Powiedział chichocząc dziko. Zrobiłam obrażoną minę i prychnęłam cicho. - Oj nie obrażaj się na mnie koteczku , każdy mógłby zapomnieć.. Zaraz poproszę służbę , by zamieniła Ci to na sok wiśniowy.
- Ile razy mam powtarzać , że nie jestem koteczkiem... - Prychnęłam raz jeszcze. Jak ten facet mnie wnerwia..
- Tak tak .. Wiem.. - Znów zachichotał cicho , co skomentowałam kolejnym prychnięciem. Chyba to będzie moje główne zajęcie , gdy będę rozmawiać z tym wampirem. Karl poprosił służbę o wymienienie mi napoju , po niespełna 5 minutach miałam nowy napój który na pewno był sokiem wiśniowym. Ostrożnie wzięłam kieliszek w palce i powąchałam uważnie napój , przez co byłam nagrodzona śmiechem Karla.. Na prawdę kiedyś go zabije za te śmiechy.. Upiłam powoli napoju , teraz rzeczywiście smakował wiśnią za co byłam wdzięczna. Wzięłam parę łyków i odstawiłam na miejsce.
- Dobrze , można odejść od stołu... - Wstałam z tymi słowami ze swojego miejsca i skierowałam się do drzwi którymi weszłam. Gdy tylko je pchnęłam , przywitała mnie Marison z swoim wesołym uśmiechem , przez co widziałam jej kły , ostre i długie. Na samą myśl , że one mogłyby być w mojej szyi przeszły mnie ciarki. Dziewczyna spojrzała na mnie pytającym wzrokiem , zaprzeczyłam głową , że to nic takiego. Bo przecież to nic , prawda ?
- Witam znowu panienko , jak smakował obiad ?
- Cześć Marison , był wyśmienity lepszego nie jadłam .
- Jestem z tego uradowana , kucharki będą zachwycone gdy im powiem. - Znów się uśmiechnęła szczerze. Aż się czasami boję , czy ona przypadkiem nie dostanie zmarszczek gdy będzie się tak uśmiechać , ale to chyba nie możliwe by wampir dostał zmarszczek , jak przecież one się nie starzeją. - Zaprowadzę teraz panienkę do pokoju. - Odwróciła się do mnie plecami i zaczęła się kierować w stronę mojego pokoju.
- Marison! - Podniosłam lekko głos , jakbym się bała że mnie nie usłyszy.
- Tak , panienko ? - Odwróciła się do mnie i splotła palce ze sobą z przodu.
- Wiesz... - Zakłopotałam się , nie no dlaczego nagle stałam się taka płochliwa ? -... Chciałam zaczerpnął świeżego powietrza , jeśli jest to możliwe.. - Dlaczego pytam ją o pozwolenie ... Jest moją służką , więc powinna wykonywać to o co ją poproszę.. Przeklęty instynkt samozachowawczy...
- Oczywiście panienko. Możemy się przejść do ogrodu , jest świetna pogoda. Co panienka na to ? - Spojrzała na mnie z swoim uśmiechem.
- Może być , chciałam też przy okazji zwiedzić trochę tą rezydencję.
- Rozumiem , ale w nie które części posiadłości nie można się zapuszczać. To jest rygorystyczny zakaz dla wszystkich którzy tu mieszkają.
- Nawet dla Pani Christy ?- Spojrzałam na nią zaciekawiona.
- Pani Christy ? - Zrobiła zdziwioną minę i na chwilę zamilkła jakby coś chciała sobie przypomnieć. Gdy wreszcie na coś wpadła , jej oczy rozszerzyły się w szoku. - To Pan ją wypuścił ? - Spytała się sama siebie cicho.
- Jak ją wypuścił ? Skąd ? - Zapytałam zaniepokojona. Marison spojrzała na mnie zawstydzona .
- Ah , tak tylko powiedziałam . Niech się panienka tym nie przejmuje.. Dobrze , chodźmy już do tego ogrodu panienko. - Zaczęła iść w sobie tylko znanym kierunku. Zastanawiałam się o co jej chodziło , że ją wypuścił... Czyżby Pani Christia , była gdzieś zamknięta ? Nie no , to chyba nie możliwe prawda ? Jak ktoś mógłby zamknąć kogoś w czterech ścianach. Przecież to nie ludzkie , nawet jak na wampira. Zamyśliłam się na tyle , że nawet nie zauważyłam kiedy doszliśmy do ogrodu. Dopiero głos Marison wybudził mnie z transu.
- Już jesteśmy panienko. - Pokazała ręką na ogród. Rozejrzałam się i aż zaniemówiłam. Ten ogród był piękny. Wszędzie były białe róże , altanka i piękne oczko wodne. Podeszłam do róż i kucnęłam przy krzaczku. Dotknęłam jej płatków i zachwycałam się ich miękkością. Przybliżyłam się nieco do niej i zaciągnęłam się jej zapachem. Taki piękny upajający zapach. Odsunęłam się i uśmiechnęłam lekko. Wstałam z klęczek i otrzepałam sukienkę. Uśmiechnęłam się do Marison. Podeszłam do altanki i usiadłam na ławce odchylając głowę do tyłu i patrzyłam na niebo. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się ciszą i spokojem. Słuchałam śpiewu ptaków i szumu liści. To mnie uspokajało lepiej niż bieganie w postaci tygrysa. Uśmiechnęłam się lekko co i tak rzadko mi się zdarzało w sierocińcu. Tam zawsze byłam poważna , ponura i odpychałam od siebie ludzi jak się tylko dało... I kto by pomyślał , że jeden incydent mnie tak zmieni. Uśmiech znikł z mojej twarzy , gdy tylko przed oczami stanęło mi tamto wydarzenie sprzed 9 lat. Otworzyłam oczy i usiadłam normalnie. Marison stała obok mnie przy ławeczce , spojrzała na mnie gdy tylko usiadłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro