Prolog
Zabij.
Zburz.
Spal.
Rozerwij.
Pożryj.
Zniszcz.
Środkiem drogi, w przyćmionym blasku latarni, które zdawały się w najbliższym czasie zgasnąć na zawsze, kroczyła, powłócząc nogami kobieta. Wysoka, brudna i wyglądająca na chorą parła przed siebie. Włosy sięgające pasa były czarne niczym otaczająca ją noc i rozczochrane, jakby nie czesała ich od dawna. W kilku miejscach zaplątały się nawet drobne gałązki. Jej twarz była niczym wyryta z kamienia. Podbródek miała uniesiony, wargi zaciśnięte a oczy spozierały bez wyrazu. Oblicze kobiety przypominało popiersia egipskich władczyń. To samo spojrzenie wyprane z uczuć, ten sam prosty nos niczym dziób kruka i te same ostre rysy twarzy. Jej ciało, choć wychudłe emanowało niespotykaną siłą. Jej ramiona były poznaczone bliznami tak jak i smukłe, choć z lekka patykowate nogi. Ślady na ciele wyglądały jak pamiątki po biczowaniu. Niektóre stare, zatarte oraz inne, wyglądające na nowe, gdzieniegdzie jeszcze pokryte zakrzepłą krwią. Jej bose stopy umorusane byłe w błocie, lecz zdawała się nie zwracać na to uwagi.
Nagle czarnowłosa stanęła, prostując się jak struna. Rozejrzała się, a jej wzrok przykuł kot siedzący przy drodze. Ten jakby czując na sobie wzrok drapieżnika, spłoszył się i uciekł. Kobieta nie czekała ani chwili, rzuciła się z zawrotną prędkością na zwierzę i w mgnieniu oka pochwyciła je, zaciskając na nim dłoń zakończoną poszarpanymi pazurami. Jej ciemne, połyskujące czerwienią oczy rozszerzyły się, a palce zacisnęły się mocniej na kocie, z którego wraz z trzaskiem kości uszło życie. Na twarzy kobiety zagościł uśmiech, a jej policzki przybrały zdrowszy odcień brązu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro