Jaskinia
Kobieta zdążyła już przemierzyć miasto, skierowawszy kroki w stronę lasu otaczającego Mystic Falls. Otaczał je złowrogi niczym zły, cienisty duch, spowijający konary wiekowych drzew. Panowała cisza, jakby wszelkie życie zamarło na chwilę i jedynie odgłosy stąpania wydawane przez kobietę, mąciły ciszę. Kierowała się ona prosto w głąb mrocznego lasu. Przeszła jeszcze kilkaset metrów nim przystanęła i teraz było widoczne to, co nią kierowało- przymus. Padła na kolana z pustym wyrazem twarzy i zaczęła dłońmi rozkopywać ziemie. Coś ja opętało, coś chciało, aby się tu znalazła. Nie zważała na łamiące się paznokcie i krew sączącą się powoli z otwartych ran, które równie szybko, jak powstały zasklepiły się a pozrywane paznokcie, odrastały wręcz natychmiastowo. Kopała z ogromną siłą, przez ponad godzinę niczym zwierze, które znalazło trop, aż w końcu coś się wydarzyło. Grunt usunął się jej spod nóg a ona, runęła w otchłań.
Oszołomienie po upadku nie trwa długo. Kobieta podniosła się i prostując kręgosłup i nastawiając wygięte pod nienaturalnym kątem ramię, rozejrzała się wokoło. Jej jasne i emanujące własnym światłem oczy prześlizgiwały się po gładkich ścianach jaskini oświetlanej blaskiem księżyca, w której się znalazła. Nie była ona ogromna, miała co najwyżej trzy metry średnicy. Zbliżyła się do jednej ściany i przyłożyła dłonie do gładkiej i nadzwyczaj suchej nawierzchni.
- Phasmatos Salves Nas Ex Malon,Terra Mora Vantis Quo Incandis, Et Vasa Quo Ero Signos.
Głos ciemnowłosej był pewny i władczy. Zaraz po wypowiedzeniu zaklęcia ściana przesunęła się, ukazując przejście do kolejnej części jaskini. Wewnątrz, znajdował się podest, na którym leżał na pozór zwykły kostur. Było w nim jednak coś dziwnego, nienaturalnego. Był wykonany z ciemnego drewna, poznaczonego wieloma niesymetrycznymi nacięciami, a na jego szycie umieszczony był bursztyn, wielkości zaciśniętej pięści. Emanował on niezwykłym blaskiem, był niczym płynny ogień.
W następnej chwili wydarzyła się kolejna dziwna rzecz. Kobieta zamrugała kilka razy i zatoczyła się lekko, po chwili odzyskując równowagę. Odetchnęła głęboko i skrzywiła się na swój widok, a dokładniej na widok krwi na dłoniach. Uniosły je niepewnie ku górze, do włosów, a gdy napotkała splątane pukle, skrzywiła usta w nieprzyjemny sposób. Jednak wystarczyło jedno spojrzenie w kierunku kostura, by zapomniała o samej sobie. Uśmiechnęła się niczym drapieżna kotka, odsłaniając rządek równych, białych zębów.
- A więc tutaj to ukryłeś.
❆❆❆
Hellhaieh wygramoliła się z trudem z podziemnej groty z groźnie połyskującym kosturem w dłoni. Wyglądała na wściekłą i taka też była. Pełny księżyc górujący nad jej głową podpowiadał jej, ile dni straciła na marsz pod wpływem zaklęcia. Miało ono doprowadzić ją do kolejnego źródła mocy, konkretnie do Szamańskiego Kostura, mającego moc przetrzymywania dusz. Pod zaciśniętymi mocno dłońmi kobieta czuła moc przepełniającą go.
Kobieta była połączeniem wiedźmy, heteryka i wampira emocjonalnego. Była nieśmiertelna, lecz nie posiadała mocy, potrafiła pobierać ją z istot magicznych i w przeciwieństwie do zwykłych „wysysaczy" również z ludzi i otaczającego ją świata. Hellhaieh urodziła się w czasach starożytnych jako córka wiedźmy i człowieka. Byli oni członkami rodziny Ptolemeuszy- władców Egiptu. Dziewczyna miała również siostrę Loarę. Obie urodziły się z nadprzyrodzonymi zdolnościami, lecz wbrew przypuszczeniom matki jedna z jej córek nie była taka, jaka być powinna. Nie miała ona magii, a jedynie potrafiła ją czerpać. Z tego powodu Helie- jak nazywał ją ojciec- była odtrącona, przez swoją matkę i bojącą się zdolności siostry Loarę. Jak zwykle w takich sytuacjach bywa, Kesta- matka Hellhaieh- wychowała potwora w skórze drobnej księżniczki, która zemściła się w jeden z najokropniejszych sposobów. Pewnej nocy, gdy cały dwór spoczywał w objęciach snu, Helie odprawiła rytuał, który miał pomóc jej pochłonąć energię wszystkich zgromadzonych w posiadłości ludzi. Wchłonęła ich życia, zapewniając sobie przy okazji nieśmiertelność. Gdy tylko wzeszło słońce, w pałacu nie było już żywej duszy. Pożeraczka dusz uciekła, zostawiając za sobą tych, którzy ją skrzywdzili.
- Szlag by to, niedawno robiłam pedicure- syknęła, prostując się i z politowaniem patrząc na swoje stopy.- Zapamiętać, nigdy nie nakładać sandałków na wyprawę.
Po chwili już jakby spokojniejsza skierowała spojrzenie na kostur. Zrobiła dziwną minę i przyłożyła bez wahania dłoń na bursztynie a ten w kontakcie z nią, sparzył jej dłoń. Nie oderwała jej jednak tylko z zaciśniętymi wargami oraz zamkniętymi oczami mruczała zaklęcie zdejmujące ochronę kamienia. Nie minęło kilkanaście minut, jak blask bursztynu przygasł a jego wnętrze wcześniej przypominające płynne słońce, stało się przezroczyste. Gdy zaś Hellhaieh otworzyła oczy i odrzuciła kostur. Jej oczy wcześniej błękitne, na kilka sekund przybrały barwę ognia, po czym jakby nigdy to nie miało miejsca, stały się na powrót niebieskie.
Nie tracąc czasu, wytężyła zmysły, aż do jej uszu dobiegł dźwięk auta przejeżdżającego drogą na południe od niej. To właśnie w tym kierunku ruszyła, by wreszcie wrócić do siebie. Nie wiedziała gdzie była a otaczający ją krajobraz, nic jej nie podpowiadał. Pod wpływem zaklęcia nie była świadoma tego, gdzie się udaje, więc jakimś sposobem musiała wrócić do siebie. Mieszkała ona na obrzeżach Waszyngtonu, gdzie miała swoją posiadłość. Stary dom z czasów secesji, odziedziczony po tamtejszym sabacie czarownic. Nie lubiła się wychylać, a najlepszym na to sposobem był układ z wiedźmami. Ona ochraniała je, a one ukrywały jej istnienie przed światem oraz opiekowały się nią. Układ idealny.
Przeszła kilkaset metrów, aż w końcu dotarła na skraj lasu. Dalej przed nią ciągnęła się jednopasmowa droga i najwidoczniej los jej sprzyjał. W chwili, gdy wychodziła zza drzew, ktoś nadjeżdżał.
Uśmiechnęła się i wyszła na drogę, tuż pod jadący samochód. Kierowca nie zdążył wyhamować, przez co została potrącona i przeleciała przez maskę, po czym z pogruchotanymi kośćmi wylądowała na drodze. Z auta jak oparzona wyskoczyła niska, przysadzista blondynka, wrzeszcząc jak opętana. Jej mina wyrażała tylko jedno- przerażenie. Podeszła niepewnie to nieruchomej Hellhaieh i przykucnęła. Nawet nie zdążyła krzyknąć, gdy dłoń kobiety wystrzeliła z ogromną prędkością i chwyciła ją za gardło. Hell otworzyła szeroko oczy i podniosła się, cały czas trzymając blondynkę za szyję. Wyłapała jej wzrok i skoncentrowawszy się, zapytała.
- Gdzie jesteśmy i jaki masz rozmiar buta?
Kobieta wpatrzona pustym wzrokiem, pod wpływem nieznajomej odpowiedziała monotonnie.
- Mystic Falls w stanie Virginia, siódemka
- Idealnie- mruknęła czarnowłosa.
Zbliżyła twarz i przyłożyła usta do ust śmiertelniczki. Przez chwile nie działo się nic, aż w końcu ciało kobiety zaczęło się marszczyć i kurczyć, jakby ktoś wypompowywał z niego wodę. Wystarczyła dłuższa chwila, by Hellhaieh trzymała już tylko zaschniętą mumię. Nie przejmując się niczym, odrzuciła zwłoki i zaczęła ściągać z niej wierzchnie ubranie i buty, a gdy zabrała wszystko, co było jej potrzebne, rzuciła zaklęcia zapalające i patrzyła, jak ciało spala się na popiół. Przebrawszy się następnie w ubrania kobiety, wsiadła do jej auta i ruszyła przed siebie, prosto do miasta jak podejrzewała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro