Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

26. Do widzenia Stark

Kolejne dwa dni siedzę odcięta od świata, odbyłam ze Starkiem jedną telefoniczną rozmowę, w której nie próbował nawet wyprowadzić mnie z błędu, że między nim, a Pepper faktycznie coś było. Pasowali do siebie, byli dla siebie niemalże stworzeni, a ja nawet nie czułam już smutku, czułam złość. Byłam wściekła, że ograbiono mnie z mojej przyszłości, z moich możliwości i z mojego mężczyzny.

Gdy oglądałam doniesienia z Monako o zamachu, nie odczuwałam żadnych emocji, mówiąc szczerze, miałam wielką nadzieję, że złoczyńca tym razem wygra i Pepper też zostanie z niczym. Jednak to nie była tego typu historia.

W naszym wszechświecie pełnym superbohaterów dobrzy zawsze wygrywali.

W końcu żyliśmy na świecie, który miał Kapitana Amerykę i Iron Mana.

– Jesteś pewna, że mam nie lecieć z Tobą? – pyta Valerie, widząc, jak pakuję torebkę.

– Nie, muszę podpisać dokumenty w Waszyngtonie i lecę stamtąd prosto do Malibu. David pomoże mi spakować rzeczy, wbrew pozorom wcale nie mam ich, aż tak wiele więcej, niż jak się tam wprowadzałam.

– Na jak długo planujesz tam zostać?

– Jedną noc, pojutrze jestem z powrotem w Waszyngtonie. Jak dziś dostanę klucze, to podam Ci adres i możesz przejechać, pomóc mi się urządzić. – Val przytakuje mi lekko i obejmuje mnie mocno.

– Wzięłam już kilka dni urlopu.

– Dziękuję. Jesteś niezastąpiona.

– Zweryfikujemy to jak wypieprzą mnie na zbyty pysk ze Stark Indusries, po tym, jak moja przyjaciółka rzuci CEO w dniu jego urodzin.

– Pepper jest CEO, więc jej moja wyprowadzka jest bardzo na rękę. Może nawet dostaniesz podwyżkę. – Sarkam i spoglądam na zegarek. – Muszę lecieć jak mam zdążyć na samolot.

– Do zobaczenia, pamiętaj, że jesteśmy najlepsze.

– I ze wszystkim sobie damy radę.

Uśmiechamy się do siebie, zanim zamknę drzwi. Nie mam ze sobą nic poza małą torebką, wszystko, czego potrzebowałam, miałam zabrać z miejsca, które jeszcze niedawno nazywałam domem. Właściwie doszłam do wniosku, że gdyby mnie zdradził z kimkolwiek innym, mogłabym mu to wybaczyć, tak głupią miłością go darzyłam. Uważałam, że wszystko, co mogliśmy mieć razem, było o niebo ważniejsze od seksu z przypadkową modelką... ale to nie był ktoś przypadkowy. To była jedyna kobieta, która kochała go dłużej i pewnie mocniej niż ja, a on nie pozostawał na to obojętny. Niezależnie ile słodkich kłamstw sprzedał mnie.

W Waszyngtonie czeka na mnie podstawiony samochód, jadę do siedziby SHIELD, gdzie spędzam kilka godzin w dziale kadr, odpowiadając na wszelkie możliwe stosowne i niestosowne pytania. W końcu w nagrodę otrzymuję klucze do nowego mieszkania, którego na razie nie mam nawet czasu obejrzeć i teczkę kolejnych dokumentów, które miałam zamiar przejrzeć w samolocie do Malibu.

Na lotnisku czeka na mnie David, uśmiecha się szeroko i szybko chowa mnie w swoich ramionach, a ja wdycham zapach jego cedrowych perfum i czuję się trochę spokojniej.

– Przykro mi Samin. – Mówi cicho i całuje mnie w czubek głowy.

– Nie kłam, wcale nie jest Ci przykro, że się rozstaliśmy.

– Jest mi przykro, bo cierpisz, nie dlatego, że stało się coś, co było do przewidzenia od wieków. – Dalej obejmując mnie ramieniem, prowadzi mnie do swojego samochodu, w którym od razu odpala papierosa. – Dziś bez uwag o zgubnym wpływie palenia? Naprawdę musisz być zrozpaczona.

– Nie, Valerie też pali. Pozostaje mi zaakceptować, że moi jedyni przyjaciele umrą na raka płuc.

– Nie planuję na razie umierać Samin, jeszcze trochę będę ratował Ci tyłek.

– Dziękuję David. Nie mam pojęcia, czemu mnie znosisz. – Wybucha śmiechem i kręci głową, a ja wiem, że jego sympatia do mnie nie jest racjonalna, ale na pewno jest cholernie silna.

– Więc znalazłaś już pracę w Waszyngtonie? Jak to zrobiłaś?

– Miałam dobre kontakty i włamałam się do nich.

– Widzę, że to Twój przepis na awans.

– Powinieneś spróbować, mogę dać Ci kilka lekcji. – Sarkam, a on szczypie mnie w żebra.

Dojeżdżamy do willi, w której jest pełno ludzi, wieczorem miała odbyć się impreza urodzinowa, a ja byłam szczerze zaskoczona, że Stark jej nie odwołał. David wyjmuje z bagażnika puste kartony, idziemy do sypialni, gdzie składa je na łóżku, a ja wrzucam do nich niedbale wszystkie swoje rzeczy z garderoby i łazienki.

– Samin, dasz mi, chociaż ze sobą porozmawiać? – pyta Stark, opiera się o futrynę, a Haller chce od razu zostawić nas samych.

– Powiedz mi, że z nią nie spałeś. – Mówię krótko, patrząc mu prosto w oczy, po chwili Tony spuszcza wzrok na swoje idealnie wypastowane buty, a ja parskam oburzona i wrzucam kolejną sukienkę, bez składania jej.

– To nie zmienia tego, że Cię kocham.

– To, że mnie kochasz, nie zmienia tego, że spałeś z Pepper. A ja mam jednak swoją godność, swoje własne rozbuchane ego i nie mam zamiaru być tą drugą.

– Nie jesteś i nigdy nie byłaś tą drugą. – Mówi, idąc w moją stronę, a David wykorzystuje tę chwilę, by uciec z jednym z kartonów do samochodu.

– Masz rację. Właściwie jestem na trzecim miejscu, na pierwszym przecież jest zbroja.

– Musisz być taka uparta Mahdani? – pyta ostrzejszym tonem, łapiąc mnie za rękę, a ja wyczuwam, że wypił dziś już kilka szklanek whisky. – Jesteś pierwszą kobietą, z którą mógłbym spędzić resztę życia i masz zamiar to zniszczyć?!

– Ja?! Ja mam zamiar to zniszczyć? Nie bądź kurwa śmieszny, to Ty wszystko zniszczyłeś i teraz będziesz musiał żyć z konsekwencjami swoich decyzji.

– Nie pozwolę Ci odejść.

– Właśnie, że pozwolisz mi odejść, nie mam zamiaru patrzeć na Ciebie ani sekundy dłużej. – Obracam się, by jednym ruchem wypróżnić całą zawartość szuflady z bielizną do ostatniego pudełka. Próbuję zrobić szybki rachunek sumienia czy jest w tym domu jeszcze jakaś rzecz, która należałaby do mnie, ale przychodzi mi do głowy tylko mój stary laptop i dochodzę do wniosku, że mogę bez niego żyć. – Do widzenia Stark.

– Nie. – Łapie mnie za rękę i próbuje przyciągnąć do siebie, ale staram się wyrwać. – Kocham Cię idiotko!

– A ja Tobą gardzę. – Próbuję go odepchnąć, ale dalej trzyma mnie w uścisku. – Puść mnie albo zacznę krzyczeć i zleci się tu pół obsługi z dołu.

– Możesz przestać w końcu zgrywać najmądrzejszą i najsilniejszą w tym pokoju.

– Nie zgrywam się, po prostu nie jesteś dla mnie żadną konkurencją. Jesteś pierdoloną porażką Stark, a teraz mnie puść.

Znów go odpycham, znów przyciąga mnie do siebie i próbuje pocałować, a ja wymierzam mu policzek.

– Puść ją Stark i pogódź się z tym, że zawaliłeś sprawę na całej linii. – Mówi David, za jego plecami, a Tony w końcu wypuszcza mnie z ramion.

– Naprawdę jesteś naiwny, że wierzysz, że ona teraz rzuci Ci się w ramiona. – Odpowiada Stark, obracając się do niego – Z tego, co wiem, nie masz za wiele do zaoferowania, a ona nie ma żadnych uczuć. Wybiera po prostu najkorzystniejszą opcję.

David rzuca się na Starka, wymierza jeden cios, przed którym udaje mu się uchylić, ale i tak traci równowagę i upada na szafkę, a ja łapię Hallera, by nie zrobił nic więcej.

– Przestań. On tylko gada, to jedyne co potrafi, gadać kłamstwa. – Obracam się i wręczam Davidowi przedostatnie pudełko z moimi rzeczami. Spoglądam jeszcze raz na Tony'ego, który podnosi się i poprawia koszulę, mierząc mnie ostrym spojrzeniem.

– Jesteś zwolniony Haller, nic Cię tu nie trzyma. Możesz być dla niej rycerzem w innym miejscu.

– Nie zrobisz tego. – Teraz ja chcę się rzucić na Starka, ale David kładzie mi dłoń na ramieniu i momentalnie wiem, że będzie dobrze. – Wiesz co, jest jedna rzecz, której żałuję Stark. Żałuję, że po tym, jak wróciłeś z Afganistanu to wybrałam Ciebie.

Sięgam po najmniejsze pudełko i wychodzimy z willi, David wrzuca kartony na tylne siedzenie i spokojnie, w ciszy ruszamy w stronę jego domu. Próbuję opanować moje trzęsące się dłonie, ale idzie mi to dość opornie.

– Nie miał prawa Cię zwolnić za pomoc mi! To dziecinne! Pepper na pewno mu na to nie pozwoli. – Krzyczę, zaciskając ręce, tylko po to, by się nie rozpłakać.

– Nic się nie stało Samin, jeśli mnie zwolnił, to dostanę większą odprawę, niż jakbym sam odszedł, a i tak planowałem zmienić pracę. – Mówi i kładzie dłoń na moich pięściach, próbując znów mnie uspokoić. – Jedna firma w Londynie zaproponowała mi świetne warunki.

– Nie.

– Słucham? – Pyta rozbawiony, spoglądając na mnie.

– Chciałbyś pracować dla SHIELD?

– SHIELD? To tam dostałaś pracę?

– Tak. I nie zacznę jej, jeśli nie zaproponują posady też Tobie. – Mówię stanowczo, a przez jego twarz przebiega uśmiech. – Co sądzisz o takiej propozycji David?

Nie odpowiada przez dłuższą chwilę, jakby analizował wszystkie za i przeciw, a ja uświadamiam sobie, że mogłam popełnić wiele błędów w moim życiu, a związanie się ze Starkiem mogło być największym, ale nie chcę kolejnego. Nie chcę, by David Haller zniknął z mojego życia, nie chciałam, by wyjechał do Londynu, by zmarnował swój niesamowity potencjał.

Byłam mu to winna.

Przez moją pychę, przez moje ego, przez moją głupotę, mogłam skrzywdzić wiele osób, a nie wiem, jak mogłabym żyć z tym, że Haller stracił swoją szansę.

– Samin. – Zaczyna, wyrywając mnie z zamyślenia. – Uważam, że jesienią musi być naprawdę pięknie w Waszyngtonie.

Zostało pięć rozdziałów. 

Mam nadzieję, że czekacie i was nie zawiodę. 


Kons. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro