Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22. Rycerze wymarli.

Budzę się rano w pustym łóżku, dłuższą chwilę szukam w nim swojej koszuli nocnej, zanim zrozumiem, że nawet jej wczoraj nie założyłam. Na szafce nocnej znajduję szklankę soku pomarańczowego i kartkę zapisaną jego niedbałym charakterem pisma. 


Poleciałem na jeden dzień do Nowego Jorku, pomyślałem, że dam wam trochę przestrzeni. Poza tym mam pewien plan w związku z budową Stark Tower. Myśl o mnie Mała.
KC. 


Mam ochotę napisać mu wiadomość, że nie jest w stanie nawet na piśmie dać mi dowodu swoich uczuć, ale się powstrzymuję. Biorę szybki prysznic, ubieram się w szorty i podkoszulek, zanim zejdę na dół i zacznę szukać Valerie, którą znajduję przy blacie kuchennym.
– Pomyślałam, że zrobię Ci placki z syropem klonowym, które tak lubiłaś. – mówi i wskazuje mi jeszcze brodą kubek z kawą.
– Zdążyłam odwyknąć od Twojej dobroci. – Mówię, zatapiając usta w gorącym napoju.
– A gdzie się podział Twój facet?
– Stark wyjechał na jeden dzień. Musi coś załatwić, planuje nową lokalizację dla firmy na drugim wybrzeżu, sporo się teraz dzieje, nie tylko w firmie, ale i przede wszystkim w jego zgrywaniu bohatera.
– Słyszałam. Widziałam też was oficjalnie razem. – Mówi i obraca się do mnie. – Wiesz Dziecinko, że ja nie jestem z tych co Ci się wpieprzają w życiorys, więc powiem tylko jedno: nie daj się skrzywdzić.
– Spokojnie, umiem o siebie zadbać.
– O to akurat jestem spokojna. – Mówi i uśmiecha się szeroko. – Skopiesz mu najpierw dupsko, a dopiero później będziesz płakać, jednak nie o tym mówię. On jednak jest sporo starszy od Ciebie i wiem, że ślepo wierzysz, że najbardziej pociąga go Twój... intelekt, ale...
– Wiem doskonale, co go we mnie pociąga. Nie jestem głupia Val.
– Po prostu nie chcę, żeby Cię wykorzystał.
– Na razie to wygląda jakbym ja wykorzystywała jego pieniądze i władzę do budowania własnego nazwiska w świecie zawodowym. – Odpowiadam, siląc się na sarkazm, a ona uśmiecha się do mnie pobłażliwie, jak zawsze gdy plotę głupoty.
– Pobawię się teraz w Twoją matkę i spytam, czy myślisz o powrocie na studia?
– Nie, nie potrzebuję ich. Nie znajdę lepszej pracy niż ta którą mam teraz, a do niej wcale nie potrzebuję studiów.
– Ja myślałam, żeby może iść na jakiś staż, wiem, że z gołym świadectwem nie dostanę dobrze płatnej pracy.
– Staż to dobry plan, też teoretycznie zaczęłam tu od stażu. I wiesz, że Ci pomogę, jak tylko będę mogła. – Odpowiadam, a ona przytakuje lekko. – Akurat nie mogę narzekać teraz na pieniądze.
– Chciałabym żebyś sprzedała dom. – Oświadcza Valerie, a ja otwieram usta zaskoczona. – Może uda mi się za to co dostaniemy kupić mieszkanie, a Ty dostaniesz połowę pieniędzy.
– Ja tam nie wrócę, więc skoro Ty też nie, to zdecydowanie możemy sprzedać nieruchomość.
– Nie chcę nawet tam jechać się spakować, jesteś jedynym łącznikiem mnie z tamtym życiem i nie potrzebuję nic więcej, żadnych pamiątek, wspomnienia są wystarczająco bolesne.
– Wiem coś o tym. – Odpowiadam od razu, a ona podsyła mi talerz i zajmuje miejsce na wysokim stołku barowym naprzeciwko mnie.
Jemy w milczeniu, a później oprowadzam ją po reszcie domu i ostatecznie zalegamy w basenie łapiąc promienie słońca. Dopiero teraz widzę ile schudła i jaka jest blada, ale tego nie komentuję, a ona w żaden sposób nie mówi nic o moich bliznach.
Wieczorem oglądamy po raz tysięczny Przeminęło z Wiatrem, nie jestem ckliwą osobą, wszystkie romanse Scarlett O'Hara są dla mnie zupełnie nie emocjonalne, ale scena w której przyrzeka sobie, że nie będzie nigdy głodna, ma dla mnie ogromny ładunek emocjonalny. Valerie zasypia na kanapie, więc przykrywam ją kocem i idę do pracowni, gdzie próbuję zrobić cokolwiek więcej do swojej prezencji, ale to ostatnie na czym mogę się skupić. Wybieram numer Davida i odchylam się na krześle, gdy tylko widzę jego uśmiech na ekranie komputera.
– Co tam Samin? – Pyta, a ja wzdycham głośno. – Nie idzie Ci prezentacja?
– Skąd wiedziałeś? Oczywiście, że mi nie idzie.
– Mam dla Ciebie przygotowany szkic, wyślę Ci go jak tylko poprawię ostatnie literówki.
– Jesteś wielki.
– Jakoś mi się odwdzięczysz. – Odpowiada z uśmiechem, a ja kręcę głową z dezaprobatą, na co on parska śmiechem. – Dlaczego Potts i Stark pojechali do Nowego Jorku?
– Stark buduje tam budynek, który chce zasilać technologią powiązaną z reaktorem łukowym.
– A już myślałem, że to jest coś powiązanego z tym nowym projektem.
– Jakim nowym projektem? – pytam, obracając się na krześle.
– Wiesz, że mam dostęp do części waszych prywatnych serwerów, po tym co wydarzyło się ze Stanem? – Sprawdzam zabezpieczenia, a on wybucha głośnym śmiechem. – Nie wiedziałaś! Pokonałem Cię w Twoją własną grę.

– Wcale nie pokonałeś moich zabezpieczeń, sama Ci dałam do nich dostęp! Poza tym trudno jest myśleć o takich rzeczach z pistoletem przy głowie.
– Wymówki. Więc? Synteza nowego pierwiastka? To też na Expo? – Pyta, a mnie odbiera mowę, gdy zaczynam przeglądać zebrane przez Starka dane. – Wiem, że jestem tylko informatykiem, ale to brzmi naprawdę fascynująco.
– David, ja potrzebuję chwili.
– Czyli nie wiedziałaś? – Pyta, a ja rozłączam go i zagłębiam się w pliki.
Z tego co widzę pallad, który Stark nosi w swoim nowym metalowym sercu, próbuje go zabić, powoli, codziennie, truje go, gdy on nie może znaleźć żadnego dobrego zamiennika. Zagryzam usta ze zdenerwowania i mam ochotę wsiąść w samolot, znaleźć go w tym pieprzonym Nowym Jorku i zabić własnoręcznie.
Zamiast tego kolejne kilka godzin próbuję wymyślić sposób by chociaż opóźnić proces zatrucia w jego organizmie i jedyne co podpowiada mi Jarvis to chlorofil. Niezależnie jak obrzydliwe, by to nie brzmiało to była jedyna opcja.
Tej nocy zasypiam dopiero, gdy za oknami już świta, a kilka ładnych godzin później wracam do pracowni, próbując skupić swój umysł na prezentacji, którą miałam do przygotowania.
– Mam pracę dla Valerie. – Informuje mnie Stark, wchodząc do pomieszczenia, gdy zauważa, że podnoszę na niego wzrok. – Potrzebuję kogoś zaufanego do koordynacji pracy i obiegu dokumentów między Malibu, a Nowym Jorkiem. Zwłaszcza teraz jak będzie tam Expo i zaczynamy budowę Stark Tower.
Stark Tower? Twoje ego naprawdę jest malutkie, skoro budujesz ogromny monument z własnym nazwiskiem – Sarkam, a on spogląda na mnie pytająco. – Potts musi być zachwycona, ona uwielbia wszystko co nosi Twoje nazwisko, najchętniej pewnie nosiłaby je sama.
– Co Cię ugryzło Mahdani? – Pyta ostro.
– Czy Ona wie Tony?! – Warczę ostro, wstaję i odsuwam się od niego. – Czy Pepper wie, że umierasz? Że reaktor w Twojej piersi Cię zabija?
– Skąd Ty o tym wiesz?
– Nie ukryjesz nic przede mną na prywatnych serwerach. Twoje programy zabezpieczające dalej są kompletnie gówniane.
– Czyli nie mogę mieć ani odrobiny prywatności we własnym domu?! – Pyta, idąc w moją stronę.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie Stark. – Syczę, odsuwając się. – Czy Pepper Potts wie, że umierasz?!
– Nie, nie wie. I Ty też miałaś nie wiedzieć! Nie potrzebuję Twojej łaski Mahdani.
Podchodzę do jednego z robotów w końcu pokoju i zabieram stamtąd shaker z dziwną roślinną mieszkanką, opracowaną wczoraj przez Jarvisa. Mówiąc szczerze, miałam absolutną nadzieję, że jest obrzydliwa w smaku.
– Proszę. Opóźnia procesy zatrucia. – Mówię, wciskając mu go w dłonie.

Stark patrzy bardzo podejrzliwie na zielony płyn, odstawia go na razie na biurko i łapie mnie za rękę zanim uda mi się wyjść z pracowni. Przyciąga mnie w swoje ramiona, mimo moich sprzeciwów całuje mnie w czoło i bierze głęboki wdech. Staram się wyrwać, próbuję z nim walczyć, ale nie mam szans wygrać z cholernym superbohaterem. Jego uścisk powoduje u mnie to, że cała wściekłość gdzieś mija, zastąpiona zwykłym strachem. Co jak co, ale po czterech miesiącach jego zaginięcia, nie chciałam czuć znów strachu o jego życie, nie teraz kiedy wiedziałam, jak bardzo go kocham.
– Nie mówiłem Ci o tym tylko dlatego, że jeśli mi się nie uda, jeśli nie znajdę zastępstwa dla palladu i będę umierał niedługo w strasznych męczarniach to nie chcę żebyś była tego świadkiem. Nie chcę Twojej litości Mahdani. Chciałem żebyś przez najbliższe miesiące zachowywała się normalnie i kochała mnie, a nie patrzyła na mnie tak jak teraz. Ze strachem.
– To jak cholernie Cię kocham Stark, nie zmienia w żaden sposób tego, że jesteś największym pierdolonym idiotą na tym świecie. – Mówię i całuję go lekko. – Albo w całym wszechświecie, bo na pewno nie jesteśmy tam sami, a wątpię by ktoś mógł zabrać Ci ten zaszczytny tytuł.
– I tak, właśnie tego potrzebuję, a nie użalania się i patrzenia na mnie jakbym umierał.
– Tylko, że umierasz.
– Nie musimy o tym rozmawiać.
– Naprawdę jesteś idiotą. – Odpowiadam, ale skutecznie zamyka mi usta pocałunkiem.
– A Ty chcesz ze mną spędzić resztę życia, nie świadczy to o Tobie najlepiej. – Dodaje, gdy uda mi się odsunąć.
– Na szczęście nie zostało Ci go dużo. – Odparowuję, a on uśmiecha się wrednie.
– Kocham Cię Mahdani. – Kładę dłoń na jego policzku i próbuję zapamiętać, wszystkie odcienie brązu w jego oczach. – Mam tylko jedną prośbę, nie mów o tym na razie Potts.
Krzyczę głośno bez żadnych słów, tylko po to by wyrazić swoją dezaprobatę dla tego, że Pepper znów wcina się w nasze życie. Przecież nie mogę go prosić o to żeby ją zwolnił, w końcu była tu na długo przede mną.

– Wyślij mi wszystkie informację o stanowisku dla Val, ja zabieram ją na śniadanie. – Mówię i w końcu wychodzę z pracowni, ale obracam się by dodać ostatnią uwagę. – A! I pij swój soczek Stark.
Znajduję Val w swojej starej sypialni, jak przegląda moje ubrania szukając czegoś dla siebie.
– Masz prawo jazdy? – Pytam, a ona obraca się do mnie, trzymając jedną z moich letnich sukienek.
– Ja go nie straciłam po pijaku.
– Więc łap i jedziemy coś zjeść. – Rzucam w nią kluczykami od jednego z kilku modeli Audi, które posiada Stark, a ona uśmiecha się szeroko.
Jedziemy szybko do centrum Malibu, gdzie siadamy w małej restauracji i bez zastanowienia zamawiamy całą górę jedzenia.
– Tęskniłam za dobrym żarciem, a wiesz za czym tęsknię najbardziej? Za pizzą. Boże, ta pizza, którą jedliśmy w Nowym Jorku, jak leżałaś w szpitalu była niesamowita! – Mówi Valerie, a ja podsuwam jej mój telefon z odpalonym na nim opisem stanowiska.
– Cieszę się, że wspomniałaś akurat o NYC.
– On naprawdę to dla mnie zrobi? Da mi tam pracę?
– I mieszkanie i służbowy samochód. Naprawdę zależy mu na tym Expo i na tej budowie.
– Albo na tym bym szybko wyjechała z waszego domu. – Mówi Valerie, a ja mierzę ją wzrokiem. – To był żart, wiem, że byś mu na to nie pozwoliła. Owinęłaś go sobie wokół palca.
– Raczej on mnie.
– To też. Jednak cieszę się, że nie zachowujesz się jak idiotka, jak za każdym razem wcześniej kiedy się zakochiwałaś.
– Nie byłam wcześniej zakochana. – Mówię stanowczo. – To była tylko zabawa, to była tylko fascynacja. Jednak nie mogę Ci odmówić racji w tym, że w uczuciach jestem kompletną kretynką.
– Tak, dlatego dużą część swojej pensji będę odkładać na bok, na wypadek jakbym teraz ja musiała Cię ratować.
– Myślisz, że tak będzie wyglądać reszta naszego życia Val? Że będziemy się wzajemnie ratować z opresji?
– Nie mamy specjalnie więcej opcji na rycerzy w lśniących zbrojach. – Odpowiada gorzko. – Niestety oni mają dość krótki termin przydatności.
– Valerie! – Krzyczę, ale ona uśmiecha się lekko. – Cieszę się, że tu jesteś.
– Też się cieszę. – W drzwiach restauracji zauważam Hallera i uśmiecham się szeroko, zanim mnie zauważy. – Samin Mahdani! Kim on jest?
– On? Chciałby być rycerzem.
– Zdecydowanie ma do tego zadatki. – Mówi, odruchowo poprawiając dekolt w mojej sukience.
– Zachowuj się! Spałam z nim. – Moja przyjaciółka wzdycha ostentacyjnie i z powrotem opiera się wygodnie.
– Psujesz zabawę. – Odpowiada, pokazując mi język, a ja rzucam w nią frytką ze swojego talerza, gdy David dosiada się do nas z uśmiechem.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro